Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Mamie zdechły pomidory 

szlak trafił przyszłe zbiory 

 

nie oczekiwały  chłodu pól

nie przetrwają szklarniowe

dzieci zachuchane wystawiam 

na szklistość na zieleń

szklarniowe dzieci nie udały się.

Opublikowano (edytowane)

Dobra, dobra mamuśki. Wywołałaś pomidora Magda :) Jakoś strasznie nie mam weny choć z jednej strony temat mi bliski (połowicznie przynajmniej).

 

Czy to szklarni wina? Czy to zła gospodynia?

Nie, to przez powietrze złe… na pewno. Albo nie… to hydroponika.

Albo wiem! No przecież! Toż to cholerne… te, no mów. Szkło szklarniowe!

Było starego typu… nie to co teraz robią, phi. Dyfuzyjne. Rozumiesz? Wewnątrz sama elektronika!

Automatycznie regulowany kąt padania promieni słonecznych. Idealne rozproszenie światła. To dopiero byłoby zajebiście dochodowe!

Z tego to byłyby pomidory. Najwyższa rentowność i zwrot z inwestycji. Innymi słowy – rozwiązanie kurwa przyszłościowe!

 

 

Jakby posłuchała, to by miała zbiory, a tak to… – rzecze pomidor do pomidora kompana.

Nadgryziony choć szklisty. Wyblakły choć na zieleń wystawiony.

Za bardzo rozpamiętujesz – odpowiada pomidor kompan – i to z samego rana.

W szklarni miałem wrogów kilka, a poza nią ilość niezliczona - odpowiedział zamyślony.

 

Pozdrawiam :)

Edytowane przez Anthony (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Czego oczekujesz, Magdaleno droga?

Trochę prowokujesz, napawa mną trwoga,

Stawiasz żądania, poskładać oczekujesz,

Obnażeń pragniesz, konsolidujesz.

 

Uchylę Ci rąbek, bez zobowiązań,

W barterze żądam równej wymiany,

Twych myśli i pragnień, i ich powiązań,

Nie funduj mi proszę banału parady.

 

Nie jestem pisarzem ani poetą,

To los na to skazał, mówiłem weto,

Od lat uciekałem w kierunku przeto,

Odwrotnym od ducha, wszak ku bezdechom.

 

Najpierw powoli, bez wzniosłej swawoli,

Pod rękę Cię wezmę i chwycę, dowoli,

Z mocą mi znaną i wedle uznania,

W abstrakcję, szaleństwo, do zakochania.

 

Pokaże Ci odcień ludzkich otchłani,

Im głębiej tym ciemniej, oczy bieleją,

Prawda i kłamstwo na styku, na grani,

Stromej i śliskiej, cyrograf, pergamin.

 

W Twych wierszach widać mariaż i sprzeczność

Kobiety wrażliwej choć niegodziwej,

Odważnej, wrażliwej, skrytej, jebliwej,

Tej trudnej co marzy – o miłość po wieczność.

 

Opowiedz mi zatem o swych przekonaniach,

Dzieciństwie, miłościach, istoty doznaniach,

Powiedz kim jesteś, zdejmij swą maskę,

Ostrożnie jednak, ujmij ją w fraszkę.

 

Jeśli rozczarowałem – wybacz, naprawdę tłukłem się z tym. :)

 

PS. Jak wy strasznie operujecie cynizmem i sarkazmem niskich lotów. Dziewczyny, nie bądźcie takie okrutne :) Pozdrawiam :D

Edytowane przez Anthony
Zamiast uchybić - uchylić + poprawa rytmiku tekstu i usunięcie ostatnich 4 wersów bo słabe były (wyświetl historię edycji)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Wędrowiec.1984 No dobra, ale poprzednie moje tłumaczenie, bardziej mi się podoba, jest takie... bardziej poetyckie.  Przy pisaniu świadomość trochę się plącze z wyobraźnią, przynajmniej w moim przypadku tak jest :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      To nie jest splątanie kwantowe, tylko splątanie świadomości.
    • Dawniej każdy poranek pachniał złotem. Słońce wschodziło nad wzgórzami i bez słowa kładło na dachach ciepło, które otulało serca jeszcze przed pierwszą kawą. Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Niektórzy mówili, że światło stało się zbyt białe, inni że zbyt blade. Starzy ludzie w wioskach patrzyli na nie z lękiem, dzieci – z obojętnością. A ono wciąż tam było. Na niebie. Zawsze na niebie. I właśnie to było najbardziej niepokojące. „Nie czuć go” – mówiła codziennie staruszka Maja, siadając na swojej drewnianej ławce. „Kiedyś czułam, jak przechodzi przez skórę i dociera do duszy. A teraz… tylko patrzę, ale nie widzę.” Ludzie zaczęli snuć domysły. Czy to przez dymy, które wznosiły się z fabryk po drugiej stronie wzgórz? Czy może przez coś bardziej niewidzialnego? Przez rzeczy, których nie da się zmierzyć – jak strach, obojętność, rozpad miłości? Niektórzy szeptali, że prawdziwe słońce już dawno zgasło. Że to, które świeci teraz, to tylko replika – sztuczna kula światła stworzona przez tych, którzy chcieli kontrolować nie tylko czas, ale i nasze nastroje. „Zamienili nam światło serca na światło technologii” – pisał ktoś na ścianie opuszczonej stacji meteorologicznej. Ale pewnego dnia przyszedł chłopiec. Miał na imię Elian. Pojawił się znikąd, w butach z błota i z patykiem zamiast laski. Nie zadawał pytań. Siadał pod drzewami i mówił do liści, do wiatru, do kamieni. Ludzie uznali go za dziwaka, ale dzieci zaczęły go słuchać. A potem coś się wydarzyło. Pewnego ranka, kiedy Elian stał na wzgórzu, zamknął oczy i rozłożył ramiona. Słońce – blade i nieruchome – zaczęło wypełniać się ciepłem. Powoli, bardzo powoli, niebo poruszyło się z westchnieniem. Jakby przypomniało sobie, że kiedyś umiało kochać. W ciągu kilku dni ludzie zauważyli zmianę. Ptaki zaczęły śpiewać wcześniej, a cienie drzew znowu stały się miękkie. Staruszka Maja płakała z radości: „To ono. Prawdziwe. Wróciło.” Ale Elian powiedział tylko: – Ono nigdy nie zgasło. To my przestaliśmy świecić od środka.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...