Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

chodzi, pluje
ciało własne
w pokraczne formy
kształtuje
do historii fallusa
uparcie się

odwołuje

 

do instynktu
utraconej władzy
winiąc emancypację
sprzed lat
podrywa
ułomność swoją
wobec postępu
rozwoju świata
jak baran
ukrywa

 

najwięcej ich
pod mostami
na cuchnących
materacach
przed dnia 
nastaniem

 

maniacy

głupiej poezji
cześć oddają
jak Mickiewicze
jacy
w fotografii przeszłości
jak małe dzieci
pływają

 

nieudacznicy
nikczemnicy
łajdacy
nocnym stróżom
znani
umierają przy grządce
zielonego tulipana
 

Edytowane przez tomass77 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Serdecznie dziękuję za tak wnikliwą analizę. Nie wszystko się zgadza ale dużo. Do lepszego zrozumienia wiersza por. Śmierć poety K. I. Gałczyńskiego. Tytuł jest przewrotny, chodzi o upadek mężczyzny w obecnej kulturze.. Nie wiem czy się udało pewnie nie do końca. Pozdrawiam. 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No właśnie, też mi się tak pomyślało, chyba że to odwołanie się do fallusa ma niekoniecznie zgodny z własnymi poglądami charakter, można się przecież odwoływać do jakiejś filozofii nie zgadzając się z nią.

Ale jeśli bohater utworu rzeczywiście, tak jak pisze Teslicus - nienawidzi przedstawicieli obu płci - może trafniej byłoby go nazwać po prostu mizantropem? Tak mi się umyślało po przeczytaniu.

Z tym się zgadzam w dużej mierze, zwłaszcza interpretacja "głupiej poezji" i odniesienie do sytuacji życiowej Peela zdaje mi się tu bardzo trafione.

 

Hmm, a tu ja z kolei "bardziej czuję niż wiem", ale trafia we mnie ten symbol bardzo mocno.

Zielony tulipan może być nierozwiniętym pączkiem, więc umieranie przy nim jawi mi się jako symbol śmierci bez uprzedniego osiągnięcia samorealizacji, czy jakiegokolwiek rozwoju (niekoniecznie osobistego).

A jeśli ten kolor charakteryzuje już rozwinięty kwiat, to też może oznaczać śmierć bezpośrednio po poprawieniu się sytuacji, pojawieniu się promyków nadziei, jakiejś zmiany (coś jak śmierć Mojżesza po doprowadzeniu swojego ludu do Ziemi Obiecanej).

Chociaż ten kolor tulipana może też mieć prześmiewczy charakter, mało kto gustuje w zielonych kwiatach, uchodzą za dość ekscentryczne. Samo słowo "grządka" sugerowałoby raczej warzywo, czyli coś bardziej pospolitego i brzydkiego niż pełniące zazwyczaj rolę ozdobną tulipany. O roślinach ozdobnych zwykle mówi się, że rosną w rabatach.

Ta "grządka zielonego tulipana" nasuwa mi też na myśl "Dom wschodzącego słońca" ze starej piosenki, czyli jakąś metaforyczną strukturę, która (teoretycznie) miałaby takim osobnikom pomagać, a staje się poczekalnią, umieralnią, hadesem. Ale to tylko moje luźne skojarzenia :)))

Dobrze by było, gdyby się Autor odezwał, wtedy moglibyśmy skonfrontować swój tok myślenia z jego :)

Choć nie powiem - fajne są teksty, które skłaniają do zastanowienia się :)

 

 

Pozdrowienia :)))))))))

Edytowane przez Deonix_ (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Pierwsza interpretacja tulipana jest trafiona. Upadły mężczyzna jest na kolanach, czołga się dlatego dociera do grządki - symbolu jego wstecznego rozwoju jeśli tak można to określić. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za poświęcenie uwagi. 

Opublikowano

W zasadzie przedmówcy powiedzieli już bardzo wiele, a ja w dużej mierze się z nimi zgadzam.

Dobry, mocny tekst, uderzający w ciemną stronę ludzkiej natury - tam, gdzie frustracje, kompleksy, obsesje, żądza dominacji nad otoczeniem itd. Pozwól, że sobie zabiorę :)

Wrócę tu jeszcze, bo bardzo mnie zaintrygowałeś, ale czas goni :)

Opublikowano

Wydaje mi się, że ta czwarta zwrotka poświęcona jest ludziom egzaltowanym, niezwracającym większej uwagi na rzeczywistość, dla których własne pragnienia i wizje są ważniejsze od tego, co się wokół dzieje. Całościowo wygląda to bardzo niedojrzale. 

Naprawdę, świetny tekst :) Sama myśl już jest znakomita, kojarzy mi się trochę ze słynnym wierszem Tuwima (choć tam występowało pewne powtórzenie...)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oczywiście, że niedojrzale to wygląda Rolkin, bo takie jest życie peela. Mówi o tym zakończenie. Tragizm tej postaci, pokazanie jej, było celem nadrzędnym do tego stopnia, że jak napisał Teslicus tytułem zwróciłem treść przeciw sobie- mężczyźnie. Dziękuję jeszcze raz za obecność, cieszę się, że wiersz zaintrygował Cię i wróciłeś do niego.

Pozdrawiam. 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Lidia Maria Concertina -dziękuje - 
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Witaj - miło że rekompensuje - cieszy mnie to - dziękuje -                                                                                                        Pzdr. Witam - cieszy mnie że bardzo dobra - dzięki -                                                                                     Pzdr.serdecznie. @Lidia Maria Concertina - dziękuje - 
    • Oni. Nie było nikogo więcej. Tylko oni — jakby wszechświat skurczył się do ich ciał, do języków rozpalonych do białości, na których topi się stal. On — eksplozja w kościach, żyły jak lonty dynamitu, śmiech, co kruszy skały, rozsypując wieczność w pył rozkoszy. Melodia starej kołysanki zdycha w nim w ułamku sekundy. Ona — pożoga bez kresu, ziemia spopielona tak głęboko, że każdy krok to rana w skorupie świata, pamięć piekieł wyryta w skórze. I na ułamek sekundy, między jednym oddechem a drugim, przemknął cień dawnego uśmiechu, zapomnianego dotyku, kruchej obietnicy z przeszłości. Zgasł, zanim zdążył zaboleć, rozsypany w żarze. Oni — bestie w przeżywaniu siebie, studenci chaosu, co w jednym spojrzeniu rozpalają gwiazdozbiory. Usta — napalm, gotowy spalić niebo. Języki — iskry w kuźni bogów, wykuwające pieśń końca i początku. W żyłach pulsuje sól pradawnych mórz, czarna i lepka, pamiętająca krzyk stworzenia. A nad nimi, gdzieś wysoko, gwiazdy migotały spokojnie, obojętne na szept letniej nocy. Powietrze niosło zapach skoszonej trawy i odległej burzy. Świerszcze grały swoją dawną melodię, jakby świat miał trwać wiecznie w tym milczącym rytuale. Głód miłości? Tak, to głód pierwotny. Stare auto ryczy jak wilk, który pożera własne serce. Ośmiocylindrowy silnik — hymn porzuconych marzeń, pędzi na oślep, bez świateł, z hamulcami stopionymi w żarze. Litość? Wyrzucona w otchłań. Paznokcie ryją skórę jak sztylety, krew splata się z potem — rytuał bez świętości, bez przebaczenia. Każda rana tka gobelin zapomnianego piękna. Ciała wbijają się w siebie, jak ostrza w miękką glinę bytu. Każdy dotyk — trzęsienie ziemi w czasie. Na ustach smak krwi, słony, metaliczny — pieczęć paktu z wiecznym ogniem. Tu nie ma wakacyjnych uśmiechów. Są bestie, zerwane z łańcuchów genesis. Nikt nie czeka na odkupienie. Biorą wszystko — sami. Ogień nie grzeje — rozdziera, topi rozum, wstyd, imiona, godność, istnienie. Muzyka oddechów, ślina, zęby — taniec bez melodii, ciała splecione w spiralę chaosu. Język zapomina słów, dłoń znajduje krawędź ciała i przekracza ją w uniesieniu. Paznokcie na karku — inskrypcja życia na granicy jawy. Nie kochali się zwyczajnie. Szarpali się jak rekiny w gorączce krwi, jakby wszechświat miał się rozpaść w ich biodrach, teraz, już,. natychmiast. Noc ich pożerała. Oni — dawali się pożreć. Serce wali jak młot w kuźni chaosu, ciało zna jedno prawo: więcej. Więcej tarcia, więcej krwi, jęków, westchnień, szeptów bez imienia. Asfalt drży jak skóra, jęczy pod nagimi ciałami, lepki od potu, pachnący benzyną i grzechem. Gwiazdy? Spłonęły w ich spojrzeniach. Niebo — zasłona dymna nad rzezią namiętności, gdzie miłość rodzi miłość, a ból kwitnie w ekstazie. Miłość? Tak i nie. Ślad, co nie krwawi, lecz pali. Ciało pamięta ciało w dreszczu oczu i mięśni. Chcieli wszystkiego: przyjemności, bólu, wieczności. Ognia, co nie zostawia popiołu, tylko blizny. Kochali się jak złodzieje nieba — gwałtownie, bez obietnic. Na końcu — tylko oni, rozpaleni, rozdarci, pachnący grzechem i świętością. Źrenice — czarne dziury, pożerające światło. Serca — bębny w dżungli chaosu. Tlen — narkotyk, dotyk — błyskawica pod skórą, usta — ślina zmieszana z popiołem gwiazd, i ich własnym ciałem. W zimnym świetle usłyszeli krzyk — gwiazdy spadały w otchłań. Cisza. Brutalna, bezlitosna, jak ostrze gilotyny. Ciała stęknęły pod ciężarem pustki. Czas rozdarł się na strzępy. To lato nie znało przebaczenia. Zostawiło żar, popiół, co nie gaśnie, wolność dusz w płomieniach nocy. Wspomnienie — nóż w serce, gorzkie jak krew wilka, który biegł przez ogień, nie oglądając się wstecz. Świat przestał istnieć. Został puls płomienia, trawiący wszystko, bez powrotu. Nie mieli nic. Ale nawet nic nie pozwoliło im odejść. Więźniowie namiętności — płomienia bez końca, który pochłonął ich ciała i dusze w jeden, bezlitosny żar. Żar serc.      
    • @Waldemar_Talar_Talar anafora bardzo bardzo dobra
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...