Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kiedy idę ulicą


muchadoaboutfrogs

Rekomendowane odpowiedzi

Nie ma go

 

więc

kiedy idę ulicą

wyobrażam sobie

że jest

w jednym z przejeżdżających samochodów

w kawiarni przy oknie

 

widzi mnie obserwuje

dlatego staram się

trzymać głowę wysoko

kiedy idę ulicą

 

rozumiesz gdyby tu był

nie chciałby zobaczyć mnie smutną

ale mnie piękną

uśmiechniętą

i cudowną

kiedy idę ulicą

 

dlatego trzymam

głowę wysoko

i uśmiecham pogodnie

do przechodniów

 

chociaż serce pęka

 

Edytowane przez muchadoaboutfrogs (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Kiedy idę ulicą"

 

Dobry tekst z

typową intuicją

i wrażliwością

 

Myślę -

inaczej opowiadają 

I my -

zupełnie odmiennie

Nie wiem czy to różne

poziomy wrażliwości

Chyba tak.

Delikatnie kładzione

słowa między wersy

Otwarcie - rozwinięcie

i finał. 

 

Dobry

on i obserwator

dobry

 

Myślę - szukaj, patrz i pisz

tak życia

jak i poezji

 

T/

 

 

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Dared Racja !! 
    • Patrząc przez okno, tym patrzeniem raczej smutnym. Sponad parapetu w typie lastriko, w którym wyłupało się kilka drobnych kawałków w czasach mojego dzieciństwa. Podczas zabaw z młotkiem i śrubokrętem. W wojnę…   Testowane były wybuchy jądrowe na pacyficznych atolach czy na płaskich terenach Kazachstanu… Jeden z okruszków trafił mnie wtedy w oko. Łzawiłem.   Ojciec zezował na mnie gniewnym wzrokiem jak na przegraną walkę Goliata na polu bitwy. Nie było łatwo w czasie próby odzyskania prestiżu.   Ale szedłem w górę z mozołem.   Wspinałem się po obsypujących kamieniach.   Kilka razy obsunąłem się na stoku. Skrwawiłem sobie boleśnie kolano.   Pies wesoło szczekał, merdał ogonem. Ojciec kazał wyjść z nim na spacer.   I szedłem wtedy. I idę nadal w te czasy napełnione szczenięcym śmiechem.   Uciekałem od siebie.   Uciekając w świat pustych otchłani, w których ciszą napełniał się każdy oddech.   I każde ciężkie westchnienie.   I wszystko oddychało w dalekich gongach stojącego zegara.   Kiedy pewnego razu, wyrwany ze snu wołałem, przestępując próg drugiego pokoju… — nikt nie odpowiedział.   Nie było nikogo.   Szukałem długo wśród mżących w powietrzu pikseli znajomej twarzy ojca albo matki…   Lecz tylko wgniecenia na fotelach świadczyły o ich niedawnej obecności.   Podchodziłem ostrożnie do drzwi, próbując się porozumieć ze skulanym za nimi głosem. Pełen nadziei…   Kiedy je otworzyłem, chłód owiał moje skronie tym chłodem idącym ze schodowej klatki, piwnicznej głębi.   Na drewnianej poręczy odłupana drzazga, promień zachodzącego słońca. Falujące na ścianach pajęczyny… W ogromnym przeciągu trzask zamykanych drzwi.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-06)    
    • @agfka bywa i tak:)
    • Nie mam ostatnio motywacji do pisania, więcej czytam. Dziękuję za komentarz  :)
    • @Leszczym Po co Tobie ta polityka, nie słuchaj idiotów
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...