Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

                            graphics CC0

 

 

będziesz
za chwilę
fiord lodu i depresji


Idź dalej po stopniach milczenia
wspinaj po czaszce deszczu
chyląca ku niżom
spoglądająca w wąwóz zgiełku
w sprzęgle zapamiętania
dźwięk
spłaszczy echo i przemieści


wolno ci
możesz być niepozorna
stąpać po kamieniach ciszy
guślarkę bierz - niech odczyni rytuały
jeśli wyruszysz rankiem
zaćmisz kurkumą rosy
w firankach słońca
rzęsa wibruje powietrzem
ze mną będziesz - myśl urośnie do szczytu
odkryje krater - przemieści puls


są gesty ciała
wzburzone fale wzroku
uśmiech w kąciku pożądania
weź tedy serce
ono zakrzyknie obrazem - stanie
pod mostkiem limfocytów


spotkasz sumienie
będzie tam czekać
w zaułku ludzi wiecznych - po których
wtórują liczne słowa
--

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję Justynko. Może, nie jest to tak afirmatywnie wyeksponowane, ale ten mój wiersz to rozmowa ze SUMIENIEM, co sugeruje ostatnia zwrotka, kwestią fakultatywną (pozostawioną do wyboru przez czytelnika) jest odbiór osobisty, bądź przypisany autorowi. Inaczej mówiąc, czytelnik może (dowolnie), zinterpretować czy uważa że wiersz jest odautorską (moją) rozmową z własnym SUMIENIEM, czy też ja rozmawiam z SUMIENIEM czytelnika. Kwestia do wyboru. Zależy od wrażliwości odbiorcy. Ciekaw jestem jak Ty go odebrałaś? Czyli jak kształtuje się Twoja wrażliwość, czy ma rys obiektywy (niezależny) czy bardziej subiektywny (spontaniczny)?  

Opublikowano

Tomaszu, zrozumiałam - tytuł. Tyle, że są użyte formy rodz. żeńskiego, np. we fragmencie, który ja zacytowałam, i który mną poruszył. Pojęłam raczej ten wiersz, jako rozmowę, nie typowy dialog - ten, jak wiadomo jest rozmową dwóch osób. Tutaj dostrzegam osoby trzecie. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tu pytasz o moją wrażliwość? Dziwne. 

Wiesz, kiedyś usłyszałam takie słowa na temat wrażliwości: 

 

"Wrażliwość - zdolność przeżywania emocji i odczuwania wrażeń; bycie wyczulonym. Szorstkość bywa parawanem wrażliwości."

 

Wrażliwością można kierować, jeśli ma się kontrolę nad sobą. 

Tak myślę, Tomaszu. A do wiersza Twojego jeszcze powrócę. Justyna. Miłego dnia. 

 

 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Osoby trzecie są tylko tłem w wierszu, o nich podmiot liryczny tylko napomina, to może rzeczona guślarka, albo finalnie ludzie wieczni?, więc to nie rozmowa, nie typologiczna rozprawa (jak chociażby u wieszcza Reja - "...między panem, wójtem i plebanem", wiersz jednak dotyczy maksymalnie dwóch (dwojga) osób, wtedy będzie to klasyczny dialog. Natomiast utwór można również zinterpretować jako monolog, czyli rozmowę z własnym ja, ze sumieniem, a w zasadzie duszą, bo sumienie immanentnie z duszą się kojarzy. Dlatego świadomie użyłem form rodzaju żeńskiego (jak zauważyłaś), przykładowo "niepozorna", "chyląca się", bo dusza jest rodzaju żeńskiego, użycie z kolei form żeńskich pozwala na interpretacje alternatywną, np. próbę nawiązania dialogu między mężczyzną a kobietą (większość czytelników pewnie taką przyjęło interpretację - najbardziej oczywistą), a w zasadzie raczej dialogu autora z czytelnikiem (czytelniczką, - obojętnie). Wspomniałem w poprzednim poście, że w tej kwestii pozostawiam wybór. Zatem wiersz jest fakultatywny.  Pytałem o twój odbiór wiersza z czystej ciekawości, chciałem po prostu wiedzieć, jak go odebrałaś. I nie ma tu żadnych podtekstów, czy ukrytego przekazu. To było klasyczne pytanie warsztatowe, autora tekstów (mnie) do innego autora tekstów (ciebie).   

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Tomaszu, ale zrobiłeś wykład - cenię to bardzo. Dziękuje. 

Dla mnie w tym wierszu najważniejszy jest tytuł, fiordy bowiem, to niezwykłe miejsca - maja bezpośredni "kontakt" z morzem, a sa kryjówką. I to dobrze strzeżoną kryjówka - góry. 

To tyle. Miłego popołudnia. J. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zatem jak rozumiem :

 

serce

ono zakrzyknie obrazem stanie

pod mostkiem limfocytów

 

będzie pod presją, w konsekwencji stanie się zdrowe, albo chore, w zależności od (tejże wrażliwości o której piszesz) - drugiej osoby (kiedy wiersz rozumiemy jako dialog), -alternatywie- samego siebie (gdy wiersz odczytujemy jako monolog)? Tak zrozumiałem Twój komentarz Marlett? Dobry trop dedukcyjny, myślę...  śmiało można przyjąć taką interpretację.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oczywiście Twoja jest wrażliwość i masz prawo do własnych wniosków i odczuć w interpretacji mojego wiersza. Ja niczego nie sugeruję, i nie narzucam własnej interpretacji. To lepiej, że każdy czuje po swojemu. Jednym zdaniem ilu czytelników tyle interpretacji. I super. Nie planowałem wykładu. Czasem tylko udzielam skrupulatniejszych odpowiedzi w kwestii moich wierszy. Rozjaśniam tło i kontekst, skoro są komentowane. Skoro to Ci przeszkadza, w przyszłości będę się streszczał, obiecuję

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Opublikowano

Ten wiersz Tomaszu nie potrafię spokojnie o nim myśleć. Napisałeś że jest to rozmowa z duszą. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

 

 

Przepraszam że w ten sposób piszę ale trudno mi inaczej to pozbierać. Pisze z telefonu. Tak rozmawiać może ktoś -kto stając na krawędzi  np ciężka choroba -"most limfocytów",   nie poddaje się - "myśl użądli burzę" - będzie tak silny  jak tylko być może, aż do końca. "sumienie będzie tam czekać."

Ten wiersz sprawia ból jest tak inny od tych lekkich wywołujących uśmiech. Nie  znam twojej twórczości choć czytałam już  "Dekret Termita" jest w podobnej tonacji. No cóż nie jest to wiersz do poduszki choć jest świetnie napisany. Znałam kogoś kto mógłby być bohaterem tego wiersza, tak sobie myślę.  Pozdrawiam

 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Na tym polega cała frajda, w analizie poezji. Wieloaspektowość i różne możliwe formy jej przyswajania, czy rozumienia konkretnej sytuacji lirycznej powodują "burzę hormonów" u czytelnika. Jeżeli tak właśnie jest - to lepiej. Najrozsądniej jest, przyhamować na skrzyżowaniach tych dróg interpretacyjnych bo można wywołać niezły misz masz, dobrze jest precyzyjniej określić w wierszu miejsce i czas jego akcji, może też kontekst (przybliżyć szanownej interlokucji - po co autor napisał wiersz),  za to przyśpieszyć, wciskając gaz do dechy w wykorzystaniu środków poetyckich, ale jest to trudne, ponieważ zwłaszcza niedoświadczeni poeci malują głównie emocją, tworzą opisy egzaltatywne. Lepiej jest pisać z dystansem, i hamować emocje. Zimniej, chłodniej, a jednak trzymać czytelnika w napięciu. Może do takiego gatunku można przypisać mój wiersz? Nie wiem?, Decyzja należy do odbiorcy.

 

Twoja interpretacja bardzo mi się podoba. W sumie gdybym pierwszy raz go przeczytał, i sam nie napisał wiersza prawdopodobnie zinterpretowałbym go podobnie jak Ty.

Ten wiersz nie jest jednak o chorobie i nie o cierpieniu. To wiersz o patosie Ludziej Duszy, która poszukuje jakiś wzniosłych form własnej egzystencji, bo kocha się wcielać, przywdziewać w kolejne godne interpretacje. Ten poeta, który rozmawia z własną Duszą, szuka w Niej patosu, w sensie - szacunku do samego siebie, bo tylko taka Dusza, w dostojeństwie jest w stanie pobudzić w nim ogrom weny. Bo z pisaniem wierszy to jest tak, gdy powstają kolejne to poprzednie stają się banalne, niedopracowane warsztatowo, nijakie, gorsze. Nie wiem czy i ty masz podobne odczucia? Dlatego podmiot liryczny mówi:  przyjdź, nawet pod mostkiem limfocytów, uzdrów mnie albo zakaź, byle było liryczniej, byle było patetyczniej, po prostu - aby było lepiej. Ta Dusza ma spotkać sumienie, a więc dotrzeć do najcenniejszej wrażliwości poety.

 

Natomiast dobry jest Twój plan i zmysł interpretacyjny wiersza "Dekret termita". To wiersz, sprzed kilku lat, z czasów mocno młodzieńczych, mój dobry kolega, kumpel najlepszy w zasadzie popełnił samobójstwo, to gorzki wiersz, nie chciałbym nakreślać szerszego tła. W takim razie szalenie zaskoczył otoczenie - rodzinę, przyjaciół, znajomych. I w zasadzie nie miał szczególnych powodów, by to uczynić. Był to szok dla nas wszystkich - ogromny. On wykonywał szkice i trochę malował, nawet nieźle, utalentowany człowiek. I Dobry i Szczery.    

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Z dystansem tak ty tak piszesz, ja niestety nie.  Nie na wiersza jeżeli mnie coś nie poruszy. Dlatego  moja błędna interpretacja. 

 

Czy go znajduje? jeżeli tak dlaczego szuka pomocy w gusłach. Niedosyt? 

 

Niedosyt to też zła emocja, można dojść do miejsca gdy się stwierdzi że wszystko jest zbyt błahe, mdłe.

A mam jedno pytanie, dlaczego na Twoim profilu nie zapisują się wiersze, nie umiałam ich odnaleźć. 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Tomaszu, bardzo dobrze, że udzielasz "skrupulatnych odpowiedzi...". Szkoda, że "czasami". Nie przeszkadza mi to, absolutnie, skąd taki wniosek, że mi przeszkadza? Obietnice? Po co? Fajnie się, gdy bez obietnic jest - to właśnie wrażliwość, o której piszesz. Ekspresja - ważne. Impresja- też ważne, byleby zachować równowagę. 

A ja napisałam, że zafrapował mnie tytuł, napisałam, dlaczego. Możesz wyjaśnić - skąd tytuł - "Nasze fiordy"? Z góry dziękuję. 

Interesuje mnie, dlaczego jest l. mn.     

Justyna. 

Opublikowano

"Nasz fiord" - liczba pojedyncza w tytule.

 

Odpowiem krócej. Fiord, po pierwsze kojarzy się z epoką lodowców. Wiersz jest z chłodnym klimacie, więc nawiązanie symboliczne. Fiord to rodzaj zatoki która wcina się w głąb lądu licznymi rozgałęzieniami, to wiele alternatywnych dróg, korytarzy przez które przeciska się statystyczny autor, by znaleźć swoją drogę do jakości, odnaleźć swój styl i uspokoić Duszę i sumienie.

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zaimek musi być liczby mnogiej, bo tytuł dotyczy dwóch bytów, autora i jego duszy. Nie wiem co dla ciebie jest najważniejsze, ale ewidentnie ani tytuł, ani treść nie odnosi się do mórz, kryjówek, przyrody, czy krajobrazu, o czym już wystarczająco dużo napisałem w komentarzach.  Więc nie widzę związku.

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Nie jest błędna Twoja interpretacja. Po prostu ja osobiście wolę u siebie chłodniejsze podejście w pisaniu, ale wiersze moje, zwłaszcza pierwsze które napisałem również miały charakter egzaltatywny, potem jednak doszedłem do wniosku że mnie akurat lepiej służy wyciszanie emocji, może dlatego bo one i tak są czasami przesycone emocjami. Ktoś inny może mieć inne podejście (o chociażby Ty), to kwestia smaku -napisał wielki poeta. Herbert. Ja też lubię nacechowane wiersze, ale mnie to nie służy warsztatowo. Gdy emocjonalnie coś napiszę - wychodzi karykaturalne. U innych tego nie widzę.

 

Nie wiem czy go znajduje? Wiersz nie jest dokonany. Dopełniona dusza ma dopiero przyjść. Nawoływanie nie ma charakteru roszczeniowego, raczej życzeniowy, aczkolwiek wymaga to wielu skomplikowanych zabiegów. Gusła, są pozytywnym aspektem w wierszu, bo mają charakter rytualny, nie chodzi mi o jakieś techniki szarlatańskie, gusła, guślarka mają symbolizować ofiarę ciężkiej pracy. Bo nie można pisać dobrych wierszy, gdy nie będzie pracy u podstaw - nad sobą. Warsztat trzeba szlifować - jak diament. Guślarz w przekazach prasłowiańskich to żerca, ofiarnik, imperatyw pozostający w bliskim znaczeniu ze słowem żerwa - co znaczy po słowiańsku ofiara, ofiara pracy. Podmiot liryczny mówi więc guślarkę weź, niech odczyni rytuały, zatem tak jakby powiedział: Duszo, przyjdź do mnie,  weź się do pracy, dotrzyj do dostojeństwa - niech stanę się o wiele wartościowszym  poetą. To taki projekt, zamysł wiersza - fikcyjny. Pytasz czy to niedosyt? Chyba tak można uznać. Niedosyt weny.

 

To fakt, niedosyt może poprowadzić na manowce. Ale bez niego nie odnajdziesz motywacji, albo uznasz, że jesteś wystarczająco dobry, by nie być lepszym. Sportowcy też muszą dążyć do perfekcji i trenować, pisanie wierszy to taka dyscyplina sportowa. 

 

Nie ma moich wierszy, na moim osobistym profilu? Poważnie? U mnie są? Może dlatego, bo wchodzisz na portal z telefonu? Ale ja sprawdziłem ze smartfona i są, bezproblemowo. Jeżeli jesteś na stronie głównej, kliknij w " WIERSZE GOTOWE", następnie odnajdź któryś z moich wierszy, i kliknij na niego paluszkiem. a następnie w 'ZDJĘCIE", lub w "MOJE NAZWISKO PRZY ZDJĘCIU" nad wierszem, wtedy wejdziesz na mój profil. Pod zdjęciem głównym a nad czarnym polem z zawartością postów, datą rejestracji i ostatnimi odwiedzinami (czyli pomiędzy tymi polami) jest WĄSKIE ZIELONE POLE Z SYMBOLEM NA ŚRODKU. Klikając w nie odkrywa się niżej BIAŁE POLE Z NAPISEM -TYP ZAWARTOŚCI, klikając w nie, docierasz do sekcji - PROFILE gdzie masz - aktualizacje statusów i odpowiedzi do statusów, niżej zaś są -FORA gdzie są też dwie pozycje - mianowicie -UTWORY i POSTY, klikasz w "UTWORY", i masz dostęp do wszystkich moich wierszy. Sam sprawdzałem. Zrób tak i daj mi znać, po prostu napisz czy dotarłaś do moich wierszy. Takie same procedury dotyczą wszystkich kont. Chyba, że to ten cholerny program RODO, o ochronie danych osobowych coś blokuje, bo dziś to weszło w życie, sprawdź zalecane przeze mnie procedury, i odpisz ,ok? 

Edytowane przez Tomasz Kucina (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziś dotarłam wczoraj miałam z tym problem dlatego zapytałam. Dość długo korzystam z tej formy dostępu do netu   jak chcę coś znaleźć to raczej mi się udaje. Dotarłam do wszystkich wierszy, mam nadzieję... 

Dziwne podejście, ja bym napisała szloch duszy lub lekarstwo na skołatany umysł.

Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Pozbyłem się książek, zdjęć i listów, tych które były żywymi objawami  mej dawnej, zdać by się mogło wtedy, nieuleczalnej i śmiertelnej choroby  tak ciała tonącego w bezdni  nieludzkiego upodlenia  jak i duszy zapadłej w mrokach obłędu  tej szatańskiej siły  jaką szaleńcy w niej ostali,  nazywają prawdziwą miłością. Teraz po latach, wreszcie byłem wolny  od wierutnych bredni. A przynajmniej tak myślałem. I takie dowody dawało mi życie  zdala od ludzi, ich świata  i szalonych wyobrażeń  opartych na uczuciach i marzeniach.     Jednakowoż muszę z przykrością stwierdzić, że życie jednostki społecznie wykluczonej  jest dość monotonne i zaplątane  w ciągłość i chroniczną punktualność  rytuałów dnia codziennego. Jest to ta smutna prawda,  gdy możemy w zasadzie robić  to na co mamy tylko ochotę a w istocie nie mamy sił  i sprawczości członków  oraz lotności umysłu by robić coś więcej  ponad przetrwanie do zbawczego wieczora  i niespokojnego, rwanego koszmarami snu.     I tak wygląda dzień. Mija on na posągowym wręcz trwaniu  na fotelu niczym cokole pomnika. W odmętach tej osobliwie indywidualnej  i zakorzenionej w sercu rozpaczy. Czasami patrzę godzinami w biel kartek, z zawieszoną stalówką pióra nad nimi. Niczym wahadło,  porusza się ona od lewa do prawa, cal wręcz od zbrukania kajetu,  czarną posoką atramentu. Kartki wrzeszczą okrutnie,  smagane ostrością pióra. Jak skazaniec z nagą piersią, rozpięty na stole kaźni. A pióro-wahadło rozcina jego żywot, tylko po to by pokazać sprawczość i prawdę, jedynej prawdy - śmierci. Najgorsze są noce. Gdy nie śpię po kilka z nich pod rząd a trwam niczym na posterunku. Pijany z tęsknoty i żalu. Wędruje po znajomych  acz w świetle księżyca  zupełnie obcych korytarzach. Patrzę na ściany i zawisłe na nich skarby. Obrazy, portrety, trofea i broń.     Był taki czas,  gdzie chciałem się porywać  z szablą na słońce. W imię miłości, godności i praw  niby mi przeznaczonych. Głupcem byłem wierutnym za młodu. Ach są i pistolety. Pożyczone wieki temu od przyjaciela. W celu tak błazeńsko prześmiewczym teraz, w celu odebrania sobie życia  w imię miłości do panny,  która nawet nie wiem  gdzie teraz przebywa  ani co u niej słychać  bo rozmawiałem z nią ledwie kilkakrotnie. Ale kochałem wtedy po grób. A teraz kocham ciszę jak w grobie.     Czasami światło księżyca  prowadzi mnie do angielskiego ogrodu  na froncie posiadłości. a czasem nawet dalej,  hen do mostku nad strumieniem  i sadu wiśniowego  w tym roku rozkwitłego  najpiękniejszym kwieciem,  wyjątkowo wcześnie. Lata temu, w najstarszej jego części  była postawiona jesionowa, zgrabna ławeczka z czarnymi okuciami. Teraz nie ma po niej nawet śladu. Jest tylko najstarsza w całym sadzie wiśnia, która wciąż kwitnie i owocuje. Jakby na przekór i złość temu  co zdążyło już dawno  umrzeć, zgnić i przeminąć  a co narodziło się u podnóża jej korzeni i pnia. To tu pierwszy raz byłem tylko ja i ona.     Był maj.  Miłość w powietrzu.  Mój wiersz dla niej. I jej niewinność. Niezdecydowanie. Wtedy to jedyny raz  odważyłem się uchwycić jej uświęconą dłoń  i na kolanach błagać. Wtedy uciekła, niewzruszona moimi łzami. Straciłem ją na wieki. Już na zawsze. Pamiętam siedziałem tam aż do zmroku. A potem sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni czarnej marynarki  i wyciągnąłem małe zawiniątko, pudełeczko na biżuterię. Pierścionek zaręczynowy, dowód mojego oddania i miłości. Żółte złoto z naprawdę dużym diamentem. Cena i wartość nie grały roli. Dostawała ode mnie kunsztowniejsze  i droższe podarki. Jej braciom również nie skąpiłem grosza a jej rodziciel awansował znacznie społecznie, dzięki moim  szerokim kontaktom i wstawiennictwu.     Tylko po to by koniec końców  ośmieszyć me oświadczyny i wydać pierworodną i jedyną córkę  za bądź co bądź majętnego  ale jednak chłopa. Skończyły się konszachty ze mną i przyjaźń. A jedyna sprawiedliwość w tym, że sam roztrwonił majątek i stanowiska. A ja opływałem w luksus na jego oczach. A pierścionek zapytacie. Zakopałem go w korzeniach tej wiśni i do dziś dnia tam spoczywa. Uświadomiłem sobie, że jest on jedynym trwałym jeszcze symbolem dawnego mnie. Więc przyszedł ten dzień, że musiałem zniszczyć i jego. By nigdy już nie korciło mnie bym mógł  podarować go innej kobiecie  lub co gorsza  by trwał tam w dole jak drzazga,  jątrząc me niespokojne i chwiejne myśli. Ziemia była przyjemnie zimna i mokra  gdy zagłębiłem w niej palce. Nie mógł być głęboko a ja chciałem  odkopać go jak najszybciej…   Na tyłach sklepiku mojego przyjaciela, był maleńki, lekko zagracony pokoik, wyłożony dębową mozaiką  i pomalowany w barwach  letniego nieboskłonu.  Szczerbaty już na rogach stolik  o lekko odklejonym blacie,  poplamiony resztkami świec czy jadła,  służył nam teraz jako stół do pokera  i stolik kawowy dla srebrnego serwisu. Graliśmy jak prawdziwi zawodowcy,  z rzadka jedynie odrywając wzrok  ku filiżankom lub kartom  a skupiając go jedynie  na swych lekko spoconych  i zmarszczonych obliczach.     Przegrywałem okrutnie  i choć stawki nie były duże  to jednak portfel stawał się  coraz chudszy w mojej kieszeni. I choć zawsze graliśmy dla zabawy  mimo stawek za prawdziwe pieniądze, to dziś było mi nie do śmiechu. Wreszcie gdy znów postawiłem na przegraną trójkę asów, pojawiło się w drzwiach chwilowe wybawienie w postaci dorosłej już prawie panny,  córki mego druha. Patrząc na to jak jej ojciec  ściąga banknoty ze stołu i chowa do kieszeni, obrzuciła mnie chłodnym  acz dość współczującym spojrzeniem.     Ojciec ogra dziś pana do cna. Przegra pan nawet pierścionek  a chciał go pan przecież sprzedać. Wyjąłem go na blat. I każde z nas zatrzymało na nim wzrok. Przez te piętnaście lat nie stracił nic ze swego blasku i urody wykonania. Był tak samo piękny  jak kobieta dla której go zamówiłem  i dla której powstał. Takie błahostki jak on  nie mają dla mnie  żadnej wartości moja droga, dlatego chcę się go pozbyć…  ile za niego dasz przyjacielu?     Jak dla Ciebie to dziesięć tysięcy. Jego córka stanowczo zaprotestowała. Ależ ojcze, to pierścionek zaręczynowy, symbol uczucia, miłości i oddania. Symbol szczęśliwego pożycia i związku. Czy pana wybranka umarła,  że sprzedaje Pan go tak po prostu? Żyję moja droga i ma się jak najlepiej. Ma męża i dwoje  wspaniałych zapewne dzieci. A pan…     Nie dałem jej skończyć. To ja umarłem i już nigdy się nie odrodzę. Jesteś zbyt młoda by to zrozumieć. To nie symbol miłości a klęski. A ja chce żyć bez wspomnień i przyszłości. Chcę tylko żyć. Nie wracać do przeszłości. Mnie czeka już tylko jedno wesele  moje dziecko. Gdy śmierć mnie w tany porwie, na parkiet swego wesela. Tak więc mógłbym zachować pierścionek i wręczyć go pani szczególnej. Tej która zbawi mnie  pewnego dnia od ciężaru największego. Mojego przegranego życia.  
    • @klaks Piękna historia

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Przeczytałam z przyjemnością. Pozdrawiam serdecznie  
    • @Radosław Tak, Wszystkiego Dobrego !!
    • Francuska pisarka i entomolożka Anne Philipe opisuje w swojej Spirali światło i niebo. Ciszę i szelest wiatru spadający z wysoka. Na gałęzie drzew. Na liście. Na te szeleszczące liście. Na zwiędnięte. Na lśniące od deszczu. Na te zielone listki budzącej się dopiero co wiosny. Szare chmury sunące po niebie. Sine. Stalowe. Chmury dzielące się na mniejsze. Na stojące w miejscu i te, które je otaczają. Wirują wokół nich. I przesuwają się na ich tle szybko w porywach zimnego, suchego mistralu. I te nikłe przetarcia błękitu. Takie chwilowe. Ulotne przebłyski słońca.   Po „rzeźni” Wiktora Jerofiejewa w Świecie diabła i autobiograficznym Dobrym Stalinie. Po jego opisach przyziemnej egzystencji. Ciemnej i lepkiej od grzechu. Zdrady, zbrodni i strachu. Po schizofrenicznych, maniakalno-depresyjnych inklinacjach Generalissimusa. Po pornograficznych ekscesach wyrostka (samego autora) zaspokajającego chuć dojrzałej, spragnionej seksu kobiety, jego niani. W brutalnym opisie przyprawiającym o mdłości jego lśniącej od soków jej szeroko rozwartej waginy dłoni. Świat Anne Philipe jest idylliczny. Niemalże ekstatyczny. Eteryczny i ulotny. Jakby motyl przysiadł na chwilę na dłoni. Jerofiejew to brutal. Literacki bandzior. Choć przyjdzie jeszcze pora na jego Akimudy i Sąd Ostateczny. On i jego kolega po fachu, Władimir Sorokin. Drugi skandalista ścigający się na brutalne niesmaczne opisy wyuzdanego seksu, choć przeplatanego chwilą oddechu w postaci radości małej Marfuszy, ssącej i rozgryzającej rozpływające się w ustach fragmenty Spasskiej Baszty odłamanej z cudownie słodkiego cukrowego Kremla. Kocha władza Marfuszkę. Oj, kocha. W podzięce codziennych pokłonów dostaje raz do roku cukierka. Zresztą nie tylko ona, ale i inne dzieciaki pokroju Marfuszy. Radość jej jest wtedy nieskończona. Jest wniebowzięta. Tak bardzo kocha wszechwładcę, którego nigdy wprawdzie nie widziała na oczy, lecz słyszała jedynie jego głęboki głos płynący przez megafony na Placu Czerwonym. A więc wtedy, kiedy Marfusza, rozgryzając tę rozpływającą się w ustach słodycz szła do sklepu po chleb, mleko i papierosy dla ojca… Nie, wtedy, kiedy już wracała ze sklepu z chlebem, mlekiem i papierosami, była świadkiem przejścia ulicami Moskwy nawiedzonego Amoni, wariata przepowiadającego przyszłość. Przepowiadającego przelew krwi. Chudego i obdartego. Głodnego i biednego. Krzykliwego, cośkolwiek podobnego do nastroszonego ptaka. Z walącym za nim gęstym tłumem gapiów. A więc dała mu pieniądze. Nie. Nie pieniądze! Dała mu ten chleb, mleko i papierosy, co wcześniej kupiła w pobliskim sklepiku. Głupia, mała Marfuszka. Dała mu wszystko, co miała. Ech, zleją ją wściekli rodzice. Oj, zleją. Czy narkotyczny underground. Meta-amfetaminowy odjazd mieszkańców nie mających nadziei na jutro. Stających się w gorączkowych wizjach straszliwymi wilkołakami rozrywającymi swoimi szponami i kłami wszystko, co się rusza. Włącznie z niemowlęciem. Bezbronnym dzieciątkiem, któremu jakimś cudem udało się ukryć na placu w wielkiej fortecznej armacie Car-Puszce. Nie ma zmiłowania! Potwór wywęszył to biedne, maleńkie ciałko. Nachyliło działo i wchłonęło do paszczy, rozgryzając ze smakiem skrwawione ścięgna i mięśnie. I wypluwając z obrzydliwym bekiem ociekające posoką kruche kości. Jak widać Sorokin to także literacki kryminalista i sadysta. Taki czołgista miażdżący gąsienicami z metalicznym chrzęstem bezbronnych. To taki właściciel złomowiska wielkich ciężarówek, spychaczy (oczywiście w przenośni) Monstrualnych buldożerów ociekających cuchnącym smarem i buchających czarnymi spalinami z kominów w potwornym chrzęście i zgrzycie trzęsących się, poluzowanych na złączach blach. Nie ma litości dla innych na literackiej niwie. Spycha i rozjeżdża brutalnie wszystko, co tkliwe i eteryczne. Lekkie i muskające jak piórko. Wszędzie tylko chrzęst żelaznego złomu i otwierających łapczywie w potwornym skowycie i oślepiającym żarze jasnożółtej surówki paszczy martenowskich, hutniczych pieców. Te jego ciężkie opisy starego i otyłego oprycznika zaspokajanego przez młodziutkie kurwy w ekskluzywnym domu schadzek. Ta jego trąba słonia dosiadana naprzemian przez piskliwe i jęczące, lśniące od potu na falujących drobnych piersiach burdelowe ździry. Zero tkliwości. Jedynie sadyzm i wyuzdanie. Estetyczna orgia. Potwornie ciężki żelbetonowy kloc nihilizmu spada prosto na twarz czytelnika z zastygłym na ustach krzykiem i rozwartymi szeroko oczami przerażenia, przesłoniętymi instynktownie rozczapierzonymi dłońmi wyciągniętych do przodu rąk. Tak, jakby te ręce, te dłonie były w tej sytuacji jakąkolwiek osłoną.   Wróćmy do Anne Philipe. Upojenie i cisza. Ekstaza liryzmu. Piórko przelatującego ptaka, które przeciwstawia się eksplozji bomby wodorowej. W straszliwym blasku jawi się przejrzyste oblicze miłości, tęsknoty i żalu. Nawet opis pierwszego lądowania na księżycu jest tak lekki i zwiewny. Tak bardzo subtelny. Niezwykle introwertyczny świat. Dziejący się, jakby u kogoś w spektrum autyzmu. Świat wyizolowany. Zakotwiczony, gdzieś w ogrodzie. Między szumiącymi platanami. Zakotwiczony w piniach. W pełnej ptasiego śpiewu oazie bujnego rozkwitu. I jakiejś takiej nieuchwytnej melancholii pierwszego i ostatniego w życiu maja. Co jeszcze? Anne Philipe bardzo się uwrażliwiła po śmierci swojego męża Gerarda. Znakomitego aktora, który zmarł na raka. Opisała to w Chwili westchnienia. Ostatnie momenty jego życia, leżąc obok niego w łóżku. Ostatnie momenty jego śmiertelnej nieświadomości. Patrzyła na niego w milczeniu, kiedy to w okularach, przy zapalonej nocnej lampce, studiował poszczególne sceny przedstawienia, przygotowując się do kolejnej roli swojego życia. Do kolejnej teatralnej próby. Nie zdążył. Zmarł nad ranem. W ciszy i skupieniu, trzymając jeszcze w dłoniach pojedyncze strony rozsypanego na kołdrze scenariusza. To, co pisze Anne jest niewysłowioną ulotnością. Chwilą. Momentem. Przemijaniem. Apoteozą bólu i lęku, ale podanych w formie stonowanej. Jakby godzącej się na nieubłaganą kolej rzeczy. Bez grama protestu. Nawet my sami, jesteśmy ulotnymi piórkami na wietrze. Mgnieniem. Jerofiejew i Sorokin próbują się zakotwiczyć. Zbuntować. Przeciwstawić potędze śmierci. Ale to też przeminie. Nie pozostanie nawet ślad. No, może przez chwilę, zanim ślad na piasku zmyją fale morza złocącego się w migotach i refleksach. W jakichś takich niedopowiedzeniach. Metaforach istnienia czegoś, co jest poza życiem. Poza wszelką czasowością. I w przejmującym krzyku białej mewy szybującej wysoko. Zataczającej kręgi. Bądź lecącej nisko, szykującej się do nurkowania. Bądź innych, co kołyszą się spokojnie na falach, poddając się im płynnym ruchom. To jest próba opisania pięknego czasu. Którego już nie ma. Przeminął. Utonął w odmętach przeszłości. Pod stopami zapada się miękki, wilgotny piasek. Cudownie pieści podeszwy stóp. Stóp lizanych przez języki skotłowanej piany. Cofają się. Nacierają znowu. W powietrzu przesyconym solą. W tym wietrze nadciągającego zmierzchu, lecz wciąż jeszcze jaśniejącym drobnymi kropelkami rozpryskującej się wody. W tym słońcu. W tej liliowej powłoce. W tej chmurze obrzeżonej jaskrawą czerwienią. Grubą kreską. W tych konturach jasnych i pełnych. W tym wszystkim, co jest obojętne, nieosiągalne i nieskończenie daleko. W nieustannym szumie. Szepcie, jakby kogoś, kto chciałby coś jeszcze powiedzieć. W tych westchnieniach samotnych. W tej chwili westchnienia.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-26)
    • @Corleone 11 Cześć Michał, fajnie że zajrzałeś i ty się Świątecznie trzymaj gdzieś tam na wielkim świecie :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...