Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Marzenie - ABRAMEK KOPLOWICZ


Polman

Rekomendowane odpowiedzi

 

 

 

ABRAMEK KOPLOWICZ

 

MARZENIE

 

Jak ja mieć będę dwadzieścia lat,

Zacznę oglądać nasz piękny świat.

Usiądę w wielkim ptaku motorze

I wzniosę się w wszechświata przestworze.

Popłynę, pofrunę w świat piękny, daleki,

Popłynę, pofrunę przez morza i rzeki.

Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.

Się będę zdumiewał nad Nilem, Eufratem,

Zobaczę sfinksy i piramidy

W prastarym kraju boskiej Izydy.

Przepłynę nad ogrom wody Niagary

Kąpać się będę w słońcu Sahary.

Przez szczyty Tybetu, co w obłokach giną,

Nad cudną, tajemną magów krainą.

A wydostawszy się spod skwarów mocy

Będę szybował nad lodem Północy.

Przefrunę nad wielką wyspą kangurów

I nad szczątkami Pompei murów.

I nad świętą Ziemią Zakonu Starego

I nad ojczyzną Homera słynnego.

Się będę zdumiewał nad pięknym światem -

Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.

 

PONIŻEJ FRAGMENT PROGRAMU "MARKOMANIA"

nadanego w Programie 3 PR w dniu 7 kwietnia 2018 roku.

 

POSŁUCHAJ ...

 

 

 

 

 

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 rok później...
  • 4 miesiące temu...

 

Andrzej Koraszewski

2018-07-15

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

„Modlitwa” obraz namalowany przez Abramka Koplowicza w 1943 roku.

Abramek miał trzynaście lat, kiedy znalazł się w transporcie z łódzkiego getta do Auschwitz. Cudem ocalał zeszyt z jego wierszami. Odnalazł go po śmierci ojca Abramka syn jego drugiej żony,  Eliezer “Lolek” Grynfeld i niestrudzenie próbuje te wiersze ocalić od zapomnienia. Kiedy papież Franciszek odwiedził stolicę Izraela, czytano mu jeden z tych wierszy w Jad Waszem, chociaż byłoby po stokroć lepiej, gdyby te wiersze czytały dzisiejsze nastolatki. Tak często zachęcamy młodych ludzi do  marzeń, tak bardzo chcielibyśmy, żeby nie tylko znali historyczne fakty, ale również rozumieli ich ludzki wymiar.

 

Abramek Koplowicz miał marzenie, że kiedyś obejrzy świat, w swoim wierszu tak to opisywał:    

        

 

Jak ja mieć będę dwadzieścia lat,

Zacznę oglądać nasz piękny świat.

Usiądę w wielkim ptaku motorze

I wzniosę się w wszechświata przestworze.

Popłynę, pofrunę w świat piękny, daleki,

Popłynę, pofrunę przez morza i rzeki.

Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.

Się będę zdumiewał nad Nilem, Eufratem,

Zobaczę sfinksy i piramidy

W prastarym kraju boskiej Izydy.

Przepłynę nad ogrom wody Niagary

Kąpać się będę w słońcu Sahary.

Przez szczyty Tybetu, co w obłokach giną,

Nad cudną, tajemną magów krainą.

A wydostawszy się spod skwarów mocy

Będę szybował nad lodem Północy.

Przefrunę nad wielką wyspą kangurów

I nad szczątkami Pompei murów.

I nad świętą Ziemią Zakonu Starego

I nad ojczyzną Homera słynnego.

Się będę zdumiewał nad pięknym światem -

Chmura siostrzycą, wiatr będzie mi bratem.

 

Abramek nie miał żadnych szans na to, żeby to jego marzenie się ziściło. Kiedy pisał te wiersze, był w łódzkim getcie, zarabiając na miskę zupy w warsztacie szewskim. Czasem opisywał to życie żartobliwie, chociaż z innych jego zapisów wiemy jak dobrze rozumiał powagę sytuacji i koszmar otaczającej go rzeczywistości. W wierszu „Hej, w resorcie” pisał:

 

Hej w resorcie tam wesoło,

Siedzą sobie szewcy w koło,

Biją prosto, biją krzywo, a robota wre aż żywo.

Jeden gwiżdże, drugi śpiewa,

A pan majster się nie gniewa,

Bo jak śpiewa się foxtrota,

Prędzej idzie gwóźdź spod młota.

Nasz pan majster człek morowy,

Filozof on sobie zdrowy,

Jak słówko jakieś powiada,

Głęboko w serce zapada.

Biją młotki z patosem,

Obcęgi klekocą,

Leżą trepy stosem,

A szewcy się pocą,

Za zupę co w resorcie mają.     


Te jego wiersze dotarły do polskiego czytelnika po raz pierwszy dopiero w 1993 roku. Wydała je w małym nakładzie „Oficyna Bibliofilów” i dotarły do nielicznych. Były już wtedy znane nie tylko w Izraelu, ale i we Francji.

 

Dowiedzieliśmy się o Abramku z 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 zaprzyjaźnionej publicystki „Jerusalem Post”, Sary Honig i zdumieni, że nigdy o nim nie słyszeliśmy, skontaktowaliśmy się z Eliezerem “Lolkiem” Grynfeldem i dostaliśmy od niego zbiorek wierszy Abramka.

 

Małgorzata, wspólnie z Sarą Lawson przełożyły kilka z nich na angielski (wcześniejsze tłumaczenia na angielski były z hebrajskiego, a nie z polskiego oryginału.) Te tłumaczenia wierszy Abramka  na swojej stronie Jerry Coyne, a tam znalazła je amerykańska artystka plastyczka, , która robi bibliofilskie wydania książek niezwykłych. Poruszona tymi wierszami Kelly postanowiła wydać wybrane wiersze Abramka w tłumaczeniu na angielski, najpierw w  60 egzemplarzach na czerpanym papierze, z jej ilustracjami i ręcznie drukowane na starej, klasztornej prasie drukarskiej (potem książka ma ukazać się w normalnym nakładzie). Dostaliśmy już próbny egzemplarz, oprawiony w płótno i zdumiewająco pięknie zrobiony.


Kelly zamieściła na swoim Facebooku kilka zdjęć zrobionych podczas pracy z tą książką

 

 

Tu akurat drukowany jest wiersz „Zegar”

 

Wisi zegar na ścianie,

Powoli godziny mierzy,

Po kątach słychać cykanie,

Co kwadrans głośniej uderzy.
Się obracają wskazówki,

Po białej tarczy zegara,

Coś wewnątrz burczy jak mrówki,

I płynie melodja stara.

Bez słuchu się luźni sprężyna,

Kółeczka się obracają.

Już późna wybiła godzina,

A one nie ustawają.

Czasem się dłuży minuta,

Zdaje się być wiecznością,

A gdy jej potrzeba,

Ucieka z zawrotną szybkością.

I wisi zegar na ścianie,

Powoli godziny mierzy.

Po kątach słychać cykanie,

Co kwadrans głośniej uderzy.

 

 

 

O historii tych wierszy Lolek Grynfeld pisze:

„Dopiero po śmierci (ojczyma) Mendla Koplowicza (a więc w roku 1983 – A.K.) dowiedziałem się o dziejach jego syna Abramka. Po wojnie Mendel odnalazł na strychu ich mieszkania w getcie zeszyt z wierszami pisanymi przez synka, fotografię rodzinną oraz rysunek Żyda owiniętego w tałes, modlącego się przy arce w ubogim pokoju. Mendel oprawił ten rysunek w ramkę i powiesił go w pokoju, ale o zeszyciku Abramka nikomu nie powiedział. Gdy zająłem się badaniem czasu Zagłady, wśród rzeczy pozostałych po Matce i Mendlu  znalazłem zeszycik Abramka, a w nim pisane po polsku wiersze. […] Pierwszymi, którzy uznali genialne, wszechstronne zdolności chłopca, unicestwione przez Zagładę, byli właśnie Polacy. Polski dziennikarz Zbigniew Nowak, który mnie odwiedził z grupą polskich pisarzy, zareagował z entuzjazmem i postanowił opublikować te wiersze w Łodzi. Znany poeta i krytyk literacki, Zbigniew Dominiak napisał w przedmowie: ‘Piećdziesiąt lat po śmierci Abramka stajemy oszołomieni wobec ogromnej straty zadanej naszej kulturze’.  […]


Gdy opowieść o znalezionym zeszycie Abramka  zyskała rozgłos w miejscowej prasie, zgłosiła się znana poetka i tłumaczka, Irit Amiel i przełożyła wszystkie wiersze na hebrajski.”

 

 

To hebrajskie tłumaczenie wierszy Abramka wydane zostało przez Jad Waszem, a pierwszy egzemplarz przekazany został prezydentowi Ezerowi Weizmanowi.   


W Łodzi jest ulica Abramka, jest tam również jego symboliczny grób, słyszałem o planach budowy jego pomnika. Czy bibliofilska książka Kelly Houle z wierszami Abramka Koplowicza i jej ilustracjami dotrze kiedyś do polskich szkół? Mało prawdopodobne, chociaż nie można wykluczyć, że jakieś wydawnictwo zdecyduje się na wydanie jej po polsku.      

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...

Janina (Janka) Hescheles Altman 

"DO MAMUSI" - 12 letnia dziewczynka

 

urodziła się we Lwowie w 1931 r. Jej ojciec Henryk Hescheles (1886–1941) był współzałożycielem, a następnie redaktorem naczelnym dziennika „ Chwila” — popularnej gazety żydowskiej ukazującej się we Lwowie w okresie międzywojennym.

Zginął w lipcu 1941 r., zamordowany w pierwszych dniach niemieckiej okupacji Lwowa, w czasie pogromu zwanego „akcją więzienną”. Matka Janki, Amalia z d. Blumenthal (1903–1943) przed 1939 r. pracowała jako nauczycielka hebrajskiego, a także w redakcji „Chwili”. Już po zniesieniu getta i wywiezieniu części ludzi na śmierć popełniła w obozie janowskim samobójstwo wraz z grupą innych pracowników szpitala. Janka po nieudanych próbach znalezienia schronienia wśród ludności nieżydowskiej przedostała się do obozu janowskiego. Wiersze, które układała i recytowała współwięźniom, stały się jej przepustką na konspiracyjne zebrania literackie organizowane przez Michała Borwicza. Przyjaciele Borwicza z PPS, którzy pomogli mu w ucieczce z obozu, niedługo później, w październiku 1943 r., wydostali ze Lwowa także Jankę. Po ucieczce znalazła się w Krakowie, gdzie kilkakrotnie zmieniała adresy. Ostatecznie trafiła do sierocińca prowadzonego przez Jadwigę Strzałecką i tam pozostała — najpierw w Poroninie, później aż do matury w Sopocie. W 1950 r. wyjechała do Izraela. Studiowała tam chemię w Izraelskim Instytucie Technologii Technion w Hajfie. Pod koniec studiów założyła rodzinę. W Instytucie Technion, w Instytucie Weizmanna w Rechowot i na Uniwersytecie w Monachium uczestniczyła w licznych pracach naukowych. Jest autorką wydanych po hebrajsku książek „Oni jeszcze żyją” (1967) i „Co będzie jutro?” (1972), „Złoto — z wnętrza ziemi w przestrzeń międzyplanetarną” (1977); „Złotowłosa” (1991), „Biała Róża — studenci i intelektualiści w Niemczech przed dojściem Hitlera do władzy i później” (2007). Mieszka z mężem w Hajfie.

 

 

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Abram Cytryn

"ŚNIEŻNY DZIEŃ" - 13 letni chłopiec

  

Nazywam się Lucie Bialer i jestem siostrą Abrama Cytryna. Jako jedyna z całej naszej rodziny wróciłam z piekła. Mama i Abramek zostali zagazowani w Auschwitz. Ojciec nasz, Jakub Cytryn, zmarł z głodu w getcie. Jego grób znajduje się na cmentarzu żydowskim w Łodzi. Po wojnie wróciłam do Łodzi, sądząc, że spotkam kogoś z rodziny. Pobiegłam szybko na ulicę Starosikawską, ostatnie nasze miejsce zamieszkania w getcie. Cudem uratowałam utwory Abramka, te które zostawił w naszym mieszkaniu. Było tam dużo wierszy i dużo utworów prozą. Najlepsze utwory mój brat zabrał ze sobą… Po powrocie do Łodzi poznałam Zygmunta Bialera i wyszłam za niego za mąż. Urodziłam córkę Nelly. Wyrosła na znanego adwokata. Niestety zmarła w wieku 40 lat w roku 1988. Kilka lat po śmierci mojego dziecka zmarł także mój mąż, Zygmunt Bialer. Zostałam sama. Pisanie o mojej rodzinie to mój obowiązek. Chciałabym, żeby Abramek − kiedy umrę − pozostał w pamięci przyszłych pokoleń, przede wszystkim młodych ludzi. Kiedy pisał te wiersze, był w ich wieku. Pisać, to znaczyło dla niego − żyć. Mówił często, że jeśli zabraknie mu pióra, będzie pisał własną krwią. Chciałam zadedykować tę książkę wszystkim dzieciom świata.

Jestem bardzo wdzięczna wszystkim, którzy pamiętają w Łodzi o moim bracie. Dziękuję z całego serca władzom miasta, szczególnie Panu Prezydentowi Kropiwnickiemu, że jest w Łodzi ulica imienia Abrama Cytryna. Dziękuję Pani Krystynie Radziszewskiej, że podjęła inicjatywę wydania utworów mojego brata oraz Pani Ewie Wiatr i Panu Dariuszowi Leśnikowskiemu za trud włożony w opracowanie tej publikacji. Bardzo dziękuję firmie Amcor Rentsch Polska za sfinansowanie wydania tej książki.

 

Paryż, luty 2009 Lucie Cytryn-Bialer

 

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zuzanna Ginczanka

"SŁONECZNA DROGA"

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Naprawdę nazywała się Sanka Ginzburg. Ta młoda żydowska dziewczyna była wielbiona za urodę i talent. Lubiła spędzać czas z Julianem Tuwimem i Skamandrytami. A Witold Gombrowicz wypił z nią bruderszaft. W czasie wojny ukrywała się w różnych miejscach, jednak wciąż ktoś "życzliwy" na nią donosił. W końcu trafiła na ulicę Mikołajską w Krakowie, gdzie również ją wydali. Została rozstrzelana w wieku 27 lat.

 

 

 

Tablica na kamienicy przy 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 26 w Krakowie, upamiętniająca Zuzannę Ginczankę, wmurowana w miejscu, gdzie się ukrywała w latach 1943-1944, w 100-lecie jej urodzin w marcu 2017.

 

 

 

 

 

 

 

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 rok później...

@Polman Pamiętam fragmenty książki podczas Powstania w gettcie, donoszono żydom jedzenie tunelami wydrążonymi pod ziemią, po żywność przychodziły kilkuletnie dzieci. Raz zaproponowano 6 letniemu dziecku ucieczkę z getta - tam jest moja głodna mama powiedział i wrócił.

Pozdrawiam Polman, a może to był Twój Abramek?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Grzegorzu, ja przecież jestem Indianinem! ;-)

 

Myślę, że Pan Bóg spieprzył projekt CZŁOWIEK.

Pisałem o tym w scenach z życia  w asemblerze.

To ten fragment.

Jest to wspomnienie z pobytu w Weimarze:

 

 

Jeden z dni przeznaczony był na zwiedzanie położonego o dwie godziny jazdy Weimaru. Pojechali całą grupą podstawionym autobusem.

Michał wiedział, czym jest Weimar dla narodu niemieckiego i dla kultury europejskiej. Wiedział, że to miasto klasyków i intelektualistów. Wiedział, że będzie w miejscach gdzie żyli i tworzyli Goethe, Schiller, Liszt, Bach.

Był słoneczny letni dzień. Autobus dotarł do celu. Michał z grupą wyruszył na spacer uliczkami Weimaru. Dotarli do Frauenplan 1. W tym miejscu znajduje się Dom Goethego. Weszli do oryginalnych wnętrz, w których znaczną część swego życia spędził poeta.

W jednym z pomieszczeń stanął przed łożem, miejscem śmierci Goethego.

Michał był w miejscu dla niego niezwykłym, magicznym.

Gdy zakończyli zwiedzanie centrum Weimaru, szef grupy zaprosił wszystkich do autobusu. Ruszyli dalej. Michał spoglądał na oddalające się Frauenplan 1.

Po zaledwie kilku minutach jazdy autobus zatrzymał się. Wysiedli.

Michała przeszył dreszcz.

– Gdzie ja jestem?

Michał rozglądał się wkoło oszołomiony. Nigdy potem świat tak go nie zdziwił i nie zszokował.

Byli w miejscu o nazwie Gedenkstätte Buchenwald.

Był to teren hitlerowskiego obozu koncentracyjnego Buchenwald, miejsce gdzie zamordowano 50 000 niewinnych ludzi.

Po latach korzystając z funkcji pomiaru odległości na googlemaps sprawdził odległość w linii prostej dzielącą Frauenplan 1 od Gedenkstätte Buchenwald.

Zobaczył wynik - 6830 metrów.

6830 metrów dzieli niebo od piekła, 6830 metrów dzieli człowieka od upadku jego godności – pomyślał wtedy Michał.

W drodze powrotnej usiadł zamyślony przy oknie autobusu i wpatrywał się piękno krajobrazu okolic Weimaru.

Piękno tego miejsca było udziałem ich wszystkich. Byli synami dumnego narodu niemieckiego. Narodu o wielkiej historii i wielkiej kulturze. Narodu, któremu ludzkość zawdzięcza tak wiele. Wszyscy oni pili tutejszą wodę, spożywali dary tej ziemi.. A mimo to jedni z nich pisali tu ponadczasową poezję, komponowali genialną muzykę, pisali traktaty filozoficzne a inni zbudowali tu obóz koncentracyjny, miejsce gdzie przemysłowo zabijano ludzi.

Dla Michała Weimar stał się najbardziej wymownym obrazem wolnej woli danej człowiekowi.

 

Edytowane przez Polman (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Jacek_Suchowicz o niewinności to już dawno się zapomniało, a dobre wino i owszem też lubię  Kredens pozdrawia  @Waldemar_Talar_Talar wstrętny wynalazek Kredens pozdrawia  @[email protected] akurat nos jest gładki jak pupa niemowlęcia  Kredens pozdrawia 
    • nigdy nie ma pewności co jutro przyniesie czy będzie to pogrzeb a może wesele   nigdy nie ma pewności kto do drzwi zapuka czy bedzie to nadzieja czy chwile złości   nigdy nie ma pewności że las bedzie szumiał a człowiek ubierze szaty uszyte z dobroci   nigdy nie ma pewności czym poczęstuje noc czy dzień będzie od  wczoraj piękniejszy   nigdy nie ma pewności jest tylko wiara w to że Bóg się odważy o lepsze dla nas poprosi
    • 143 * Na Wejherowskiej dławi się czas; Czekam aż wszystko się ruszy. Liczne przekleństwa, któryś już raz, Pragnę siarczyście wyrzucić.   Na Wejherowskiej takie są dni; Wolniej mijają, niż reszta. W komunikacji z ludźmi się tkwi, A w autobusie orkiestra.   Co rusz w hałasie mija mnie ktoś, Z twarzą wpatrzoną w telefon. Za smartfonową manią, na wskroś, Ludzie zdążają na ślepo.   I choć znów jesień trąca nas dziś, Wszędzie duchota panuje. Jakimś sposobem chciałbym stąd wyjść, Bowiem jestestwa nie czuję.   Przy pneumatycznych ściskam się drzwiach, Czekam i czekam wytrwale, W myślach pytając: Jak długo, jak? Końca nie widać wciąż wcale.   Z radia bez przerwy zsuwa się bas, Żeby bieg czasu przyspieszyć; Rytmy wątpliwe cieszą znów nas, Trzeba jakkolwiek to przeżyć.   Dziurą w suficie uciec mam chęć, Bo wiem na pewno - nie przetrwam. Minut dwadzieścia, zaraz plus pięć, Na stu ulicy jest metrach.   Zimną jednakże trzeba mieć krew, Miast pójść do auta od razu, Bo zaparkować też nie ma gdzie, W zakorkowanym Wrocławiu.   ---   * Nr linii autobusowej, o której mowa w wierszu.  
    • Czekamy, cierpliwie czekamy. W szumiących lasach, na żyznych polach, w piwnicach starych kamienic. Potrafimy zaskoczyć podczas prac w ogródku, potrafimy napędzić niezłego stracha nurkom, bywamy też lokalną sensacją na budowach. Wojna - ta to powsadza swoje macki wszędzie, nieważne – suche, mokre, piaszczyste, gliniaste, kamienne – my nie wybrzydzamy – i tu, i tam przetrwamy, z niekończącą się datą przydatności do zabicia.       Czekamy, cierpliwie czekamy. I nigdy nie wiadomo - czy tym razem znajdzie nas ciekawski pan z ciekawskim pieskiem? I nic, niestety nic nie skończy się dobrze. A może grupa rozbawionych dzieci, którymi historia – zła jak Baba Jaga – zapłaci odsetki od minionej rozpaczy. Wojenne i powojenne matki, czasem na jedno wychodzi. Ale bywa i tak, że wszystko kończy się dobrze. Na przykład gdy trafia na nas paczka wagarujących gówniarzy, z których ten jeden gówniarz jest trochę rozumniejszy niż inni, w zasadzie można powiedzieć, że gość jest całkiem do rzeczy, i krzyknie w ostatnim momencie na tego, co z łapskiem podchodzi. No i ten głupszy nie tknie, coś sobie mruknie pod nosem, coś zaklnie, lecz w końcu odejdzie. Farciarze, nie dali się wrobić w domknięcie wojennych statystyk.       Nienawiść o lata przeżyła tych, którzy ją czuli. Wystarczyło nadziać nią miny, dokładnie poupychać w granaty, podrzucić w pociskach          i bombach. Nienawiść w konserwach na potem, na niedostatecznie czarną godzinę. Nienawiść obok polnej stokrotki, nienawiść pod listkiem paprotki, o włos od korzenia marchewki. Leśna nienawiść na drodze jelonka, podwodna nienawiść ściśnięta w minie morskiej, podziemna nienawiść na szlakach nornicy i kreta. I międzygatunkowa nienawiść, bo bywa, że upomni się i o walenia, i o orkę, wypłoszy lisy i zające. Rozrzuci swój gniew w promieniu o mniejszym lub większym zasięgu. Nie będzie dla niej ważne, czyja to noga, czyja ręka i czy to miała być właśnie ta głowa. Wymiesza dokładnie wszystkie grupy krwi od dawców mniej lub bardziej honorowych, od dawców niedobrowolnych.       My, zatopione w morzach głowice nuklearne, zagubione zabawki roztrzepanych, brzydko bawiących się w zimną wojnę dzieci, byłyśmy na tyle taktowne, że pozwoliłyśmy o sobie zapomnieć. Nie zakłócamy letnich turnusów, nie przeszkadzamy w zachodach słońca, nie wywracamy żaglówek. Czekamy, cierpliwie czekamy.
    • Witam - podoba się -                                             Pzdr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...