Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kim jest ta Pani, czy ja ją znam

Kiedy ją spotkam, to nie wiem sam

Kim jest ta Pani, co w biel odziana

W sidła nas łapie, nocą  i z rana

W podróż zaprasza panią i pana

Dając im bilet, ten w jedną stronę

Zawsze wizytą musi zaskoczyć

A śpiewa wtedy, swój song uroczy

 

Ziemski robaku zapomnij, że

Z piekieł otchłani wywiniesz się

Za twoje czyny zapłaty czas

Rzadko przychodzę częściej niż raz

 

 

O biała damo, omijaj mnie

Próbuję zmienić to życie złe

Zostawić światu też coś po sobie

Potem spokojnie gnić w ciemnym grobie

Pozwól mi jeszcze, brnąć w życia lesie

Twoja wizyta mnie nie ucieszy

O piękna Pani gdziekolwiek jesteś

Proszę o jedno do mnie się nie spiesz

Opublikowano

Witam - Andrzeju jakoś opornie mi się czyta - dużo tu grozy...ale może to ja mam zły dzień.

 Nikt jej nie chcę to fakt.                                                                                                                                                                               pozd.

 

Opublikowano

Oryginalne w wierszu jest tylko to, że śmierć jest tutaj białą damą, a nie czarną, jak w innych utworach tego typu.

A u Grzegorza Ciechowskiego była też piękną panią, ale w bikini. :)

Opublikowano

Daj mi proszę szansę

naprawić błąd.

 

Pozwól choć raz kochać

nim odejdę.

 

Daj choć iluzję

wyglądu świata.

 

Oddal gniew

choć o kilka chwil

            - a życie nabierze smaku edenu.

 

Każdy z nas wcześniej czy później popełnia taki wiersz.

A mnie, za każdym razem,  kiedy czytam ten napisany przez siebie czy kogoś innego,  wstrząsa zimny dreszcz.

 

Podoba mi się Twój wiersz, ale poproszę o inny zestaw tematyczny następnym razem.

 

Pozdrawiam ciepło :)

Opublikowano

 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Jaka grozy. Rodzimy się , potem umieramy a czas miedzy tymi wydarzeniami staramy się sensownie wypełnić i tyle.

 

                                                                     dziękuję  i pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No to pewien etap mam za sobą. Temat zamknięty, Ona się do mnie nie wybiera (przynajmniej mam taką nadzieję), a ja będę robił wszystko , żeby to życie które mi jeszcze zostało nabrało smaku  edenu.

 

                                          Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wiersz powinien zawierać coś oryginalnego, tak jak sam człowiek powinien mieć w sobie coś oryginalnego, własnego. Wiersz jest wyrazem tego, co dany człowiek czuje i myśli po swojemu. Jeśli wiersz tylko powtarza utarte schematy, to nie jest utworem samodzielnym, a więc nie jest artystyczny ani prawdziwy - to tylko kalka cudzych pomysłów.

Oczywiście trudno wymyślić coś niezwykle oryginalnego, a przy tym naprawdę własnego i szczerego, i jeszcze dobrego artystycznie. :) Na tym polega wielka sztuka.

Ale dobrze by było starać się jednak wyrażać siebie w sposób możliwie jak najmniej podobny do tysięcy poprzedników, bo to po prostu nie ma wielkiego sensu. Ileż można czytać podobnych wierszy? I po co? :)

A to, że "Twoja" śmierć jest ubrana na biało - to dobrze właśnie, i ja tego nie krytykuję. :) Dobrze, że śmierć zaczyna wychodzić z konwencjonalnej czerni i przybierać różne barwy i kształty, bo to poszerza jej symbolikę i skojarzenia. Dla niektórych jest nawet światełkiem w tunelu. ;)

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...