Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Przyjście "Pana prawdziwego"
poprzedził "posłaniec" zacny
- czyścił "drogę" sługa Jego
- badacz proroctw jakże baczny.

"Posłaniec przymierza" - Jezus
dokonał inspekcji uczniów,
nie ostał się lizus, krezus,
ni poplecznik wrażych mediów.

Grew i Stetson, Storrs i Russell
wydobyli z Biblii prawdy
- uwolnili wielu z sideł,
kleru się nie bojąc, wzgardy.

Śmiertelność dusz wykazali
tekstami Pisma Świętego,
ogniste "wodą" zalali,
uświęcając Jedynego.

O trójjedyności dogmat
obalili wersetami,
przyznając Jehowie prymat,
zgodnie z ważkimi prawdami.

Wykazali nimi także
kiedy minie "siedem czasów",
wieszcząc paruzję, a jakże,
przy tym nie wróżyli z fusów.

Oddzielali fałsz od prawdy,
publikując ją wytrwale
- historyczne tego ślady
są widoczne dotąd stale.

Tak "posłaniec" spełnił rolę
wyznaczoną mu proroczo,
ceniąc wyznaczoną rolę,
wielbiąc Jehowę ochoczo.

"Wyjdźcie z niej mój ludu", wzywa
"siedzący na tronie" chwały,
skoro demonicznie wpływa
na glob ziemski - widać cały.

Ta metresa "królów ziemi",
pijana krwią świadków Bożych,
biblijnych nauk nie ceni,
woli molestować hożych...

Spirytystyczne praktyki
i dogmaty z doktrynami
tragiczne rodzą wyniki,
poświadczone ekscesami...

Ten, kto Boże prawdy cenił,
słuchając co Pismo rzecze,
prędko przynależność zmienił,
chrzest przyjmując, często w rzece.

Rosło grono naśladowców
Jezusa Chrystusa - Pana,
nie bojąc się "naukowców",
ni religijnego fana.

Zbierali się tam, gdzie mogli,
wielbiąc Boga w duchu prawdy,
nawet pod osłoną żagli,
według Mistrza cennej rady.

Wznowili "czyste wielbienie",
wzorem pierwszej generacji
uczniów Jego, by w Edenie
móc zarządzać - nie bez racji.

Umacniali się wzajemnie,
pobudzając do miłości,
nie chcieli tracić daremnie
czasu, na zbędne nicości.

Bałwochwalstwo porzucili
i służące mu symbole,
dalej Słowo studiowali,
spełniając "badaczy" rolę.

Rozważali, rozmyślali
"przebiegając" tekst biblijny
i stopniowo poznawali
Boży zamysł milenijny...

Według słów Nauczyciela
stawali się sobie braćmi,
praktykując co niedziela
"fechtunek" w duchowej armii.

Mieczem Słowa obnażali
wierutne dogmaty stare
i tradycje obalali,
krzewiąc Chrystusową wiarę.

Posłannictwo Jezusowe
traktowali z docenianiem,
windykując Mesjaszowe
panowanie wespół z Bogiem.

Kolporterzy przemierzali
wielkie Stany Zjednoczone,
Biblie ludziom dostarczali
i "Wykłady" docenione.

[img]http://assets.jw.org/assets/m/kr/kr.art/1102014241_univ_cnt_1_xl.jpg[/img]

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @klaks Kolejna piękna bajka. Chyba muszę do Ciebie częściej zaglądać. Miło się czytało. Pozdrawiam raz jeszcze!
    • @klaks Porwałeś mnie już drugą bajką

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Pozdrawiam serdecznie!
    • @klaks Mamy już więc dwie sławne pszczółki: Zosia i Maja. :-)))
    • @LeszczymPoezja, Proza i Promocja - wszystkie na jedną literę.  Ja tam myślę, że z którąś wreszcie się dogadasz :) 
    • Zobacz, spójrz… Oto moje usta. Moje dłonie. Zimno mi. Zimno mi w tej wilgoci. W tej dżdżystej aurze jesieni. Dotknij, a poczujesz. I jak? Mówiłem. Zimne to wszystko, prawda? Tak zimne jak bryłki lodu. I te palce zimne, jak palce mojej nieżywej już matki. Tutaj jest wiatr. I szum schodzący z nagich gałęzi drzew. Idący w liście, co u stóp mych się kręcą. W korzenie. Czuję w wilgotnych włosach twoją dłoń. Twoje palce przechodzące na wskroś. I znowu od początku…   Idę przez te obszary ciszy nagle zbudzonej. Przez ten cichy ciąg zdarzeń. Przez te długie bardzo strumienie czasu. Idę długo tymi korytarzami. Idę w daleki ląd zapomnianych twarzy. Które na końcu. Które tam bardzo… Na końcu...   Ty wiesz. I ja wiem. Wiemy wszystko. Wiesz, prawda? Wiesz wszystko, co chcielibyśmy sobie powiedzieć. Ale nie powiemy już nigdy, chyba że we śnie.   Tutaj, gdzieś. Pomiędzy drzewami. We śnie. Szliśmy. Idziemy. I będziemy szli. I jeszcze…   Kolejny krok. Kolejny…   Zderzam się ze ścianą w pokoju ciemnym i pustym. Odwracam się. I widzę. Patrzę. Szukam… Ze ścian wyciągają się ręce. Czyjeś ramiona. Te ręce zimne. Te dłonie. Te palce… Jakby twoje, które wciąż mnie przywałują gestami.   Zapalam świece. Gwiazdy płoną na niebie. Pomiędzy chmurami, w których jaśnieją snopy odchodzącego deszczu. Tutaj i tam. Odsłaniam zasłony. Szeroko. Firanki na moich skroniach w powiewie otwartego okna. Głaszczą. Łaskoczą. Łaszą się. Przymilają z milczącym kwileniem zmiłowania. Tam wysoko. Na niebie. Na suficie płomyki drgają od zimna. Na szafie jakiś zakurzony kufer nie ruszany przez lata. I wszystko majaczy. Rozpływa się i scala. I migocze, i szumi bardziej jeszcze. I jeszcze…   Lekki trzask podłogi przechodzi w tej ciszy i znika. Ktoś tu, widać, był przed chwilą. Lecz cisza. Cisza. Cisza znowu w tobie. I we mnie. I wszędzie. I jeszcze… Odgłosy jakieś przechodzą. Błądzą wewnątrz naszych ciał złączonych pustką.. I drżą w nas jeszcze… Tak bardzo długo… Jeszcze...   Jesteś tu jeszcze?   Wiesz, ja tu byłem. Czekałem. Albowiem istnieję już tylko w czasie przeszłym. W teraźniejszym kurz okrywa portrety pergaminowych twarzy. Wśród pajęczyn. Na ścianach. W półmroku. W piskliwym szumie gorączki. W ciszy absolutnej. W takiej ciszy dookolnej. Wszędzie. I wszędzie. Która się kryje, i która wyłania się zewsząd. Z każdej szczeliny. Pęknięcia. Spod każdej drzazgi, co wbija się pod paznokieć z ostrym ukłuciem, podczas przeciągania w jakimś napadzie wierzchem palców po drzwiach drewnianych. Po podłodze. Po listwach cokołów… Po pólkach pełnych martwych książek. Zaplamionych. Na okładkach czyjeś oczy zeskrobane żyletką. Wszędzie. Wszystkie oczy niewidzące. Ślepe. Wydrapane. Jakby ktoś chciał się pozbyć wszelkiego spojrzenia. W szaleństwie. W nieadekwatnym przeżywaniu rzeczywistości. W przypływie pasji. W schizofrenicznej mozaice szeptów, co wciskały się natrętnie do uszu. Wśród oddechów. Wśród szybkich. Zmęczonych. Kiedyś. Kiedyś… Ale to było kiedyś. Wśród zapomnianych gestów...   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-17)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...