Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

To mój kraj - Bez(w)ład


Rekomendowane odpowiedzi

            Bez(w)ład

 

w telewizji odleżyny, pomiędzy warkot

na językach. nie pasuje do zapachu 
pieczonego chleba, na którym lipny miód 
dzielony przy kulawych stołach.

 

ludziom bez twarzy nie przystoi bielmo. 
zachłanni po lepszej stronie światłocienia 
popiół sypią w pejzaże.  Pękają kłamstwa,

a północ nawołuje sowy, ustawia zakład

o kolejne wyjście bez wyjścia.
 
gradobicie w kurhanach już wypłukuje skazy.
echo z wież rozgarnia uśpione powietrze, 
świtem mgły zaplata w powrozy, które 
jeszcze nie mogą ale bardzo by chciały. 

 

 

 

 grudzień, 2014

 

 

 

Edytowane przez Nata_Kruk (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Bez(w)ład. Bezwład bezładu, bezład bezwładu ? :) Nie wiem, czy tytuł jest adekwatny do treści, wszak rzecz jest o wyzdrowieniu, wyzwoleniu "zachłannych" od emocjonalnych i intelektualnych "odleżyn", już od drugiego wersu wiersz rozgarnia (nie przystoi,nie pasuje) "uśpione powietrze". Niezgoda na postrzeganą rzeczywistość, to dopiero pierwszy, niezbędny krok do oczyszczenia, ale piękny, ostatni wers daje nadzieję, że będą następne...
Gdyby ograniczyć nieco metaforyczne przeinwestowanie (np. popiołem rzeźbią pejzaże na gryfie kłamstw), tekst byłby godny uwagi.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Skąd taki pomysł.. :) żeby "bezład bezwładu", czy odwrotnie.
Ze szkół pamiętam, że w jednowyrazowym tytule z nawiasem, warto szukać dwóch słów, a potem,
odniesienia dla nich w treści. Zapisałam.. bez(w)ład.. właśnie ze względu na to.

Obawiam się, że "ozdrowienie" zachłannych jest niemożliwe, bowiem zachłanność zapuszcza zbyt głębokie korzenie,
do tego bardzo powiązane. To co wyżej, to bardziej stwierdzenie faktów, (do pewnego momentu), a te, są przecież
"niezgodą na postrzeganą rzeczywistość". Czy możliwe będzie "oczyszczenie" czas pokaże...
co my u podnóża zwaśnionej ciągle góry możemy zrobić, skoro w nas samych piętrzą się zadry, których nijak
nie potrafimy z siebie wyjąć.
A tekst, czy mógłby być godny uwagi.? to zależy, co czytelnik z niego "wybierze", dla różnych ludzi różne rzeczy
są ważne, dlatego wplotłam metafory... przeinwestowałam.? możliwe... pomyślę o tym.
Dziękuję za wizytę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

i ja też jestem na nie - zero klimatu
obrazowe metafory przesuwasz przed czytelnikiem
rozumiem, że północ nawołująca sowy ma tworzyć nastrój

dwa ostatnie wersy wymowne

pozdrawiam Jacek

znów w telewizji archiwalia
szemranie wokół lipny miód
kłamstwo z głupotą ma mezalians
a blichtr ze szpanem ręce splótł
...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Nata_Kruk

Mam kłopoty natury gramatycznej. Głównie w pierwszej strofie.
Poza nimi mam kłopot natury poetyckiej, czy jak to nazwać.

Natłok udziwnionych rzecznikowo-przymiotnikowych skleceń nie pozwala czytać tekstu jako poezji.

Czytałam kilka razy. Daruj, Nato, ale rozbawiały mnie niektóre figury stylistyczne.
Pomijam przekaz tego tekstu. Może, gdyby miał bardziej spokojną formę, nie udziwnioną na siłę... może...

Pozdrawiam. e.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ewo... uczucia są, tyle, że ujemne, tzw. repulsywne, wynikające z obserwacji tego, co dookoła.
Czy wyżej, to grafomaństwo.? dobre pytanie... nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć... a sam temat dosyć obszerny.

Jacku... to nie pierwszy z moich w "tych" tematach, tak jakoś spycha mnie ostatnio w tym kierunku i jestem
świadoma, że niewiele w wersach tzw. poetyckiego klimatu, ale miło, że dostrzegłeś metafory i wymowność dwóch
ostatnich wersów.
Dziękuję dodatkowo za strofkę powiązaną tematycznie.

Ela... żeby trochę "rozgramatyzować", specjalnie dla Ciebie wstawię interpunkcję, pewnie na nic się zda,
skoro widzisz w tekście tylko... "Natłok udziwnionych rzecznikowo-przymiotnikowych skleceń"...
dalej piszesz... "Może, gdyby miał bardziej spokojną formę"... od początku do końca nie ma w nim spokoju,
on niemal "kipi" ze złości, dlatego spytam, które "figury" Cię rozbawiły... może zdołam coś poprawić.

Dziękuję Wam za zatrzymanie. Uwagi do przemyśleń.
Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Nata_Kruk

przeczytałem wszystkie komentarze aby znaleźć argument dla zanegowania takiego sposobu pisania jaki prezentujesz...najdziwniejsze, że niektóre głosy zarzucające "udziwnianie formy" mylą formę z treścią, co zresztą obserwuję od samego początku funkcjonowania nowych adminów tej strony...sami grzeszą właśnie koślawieniem formy pod pozorem poetyki...
problem jest gdzie indziej, w abstrahowaniu, oderwaniu obrazów od tematu...one sobie szybują, ale każdy w innym kierunku...zwrot "na gryfie kłamstw pękanie strun" to tylko pusty frazes bez zakorzenienia - mógłby być ładną pointą...tylko trzeba go odnieść do KONKRETU!
- TAKIEJ FRAZEOLOGII jest tu sporo, nie mają odniesienia, dlatego wiszą w powietrzu jako słowo wypowiedziane nie wiadomo do kogo i z jakiej okazji...masz talent plastyczny, budujesz ciekawie obrazy ale one nie mają ram...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"baz(w)ład" jest dużym uogólnieniem, odniesienia są zaledwie muśnięte...
Gdyby "na gryfie kłamstw pękanie strun", czy inne 'zestawy słów'.. ukorzenić.. miałabym problem, co naświetlić, jako 'to' ważniejsze - zrezygnowałam, żeby nie rozwlekać treści.
Co do ram, wiem o czym piszesz... niebawem wiosna, lasów jeszcze nie brakuje, można szukać dorodnych drzew i spróbować wyciosać z nich jakieś ramki... ;)
Jacku, dziękuję za zatrzymanie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 3 tygodnie później...

@Nata_Kruk
Ja wybrałam sobie pierwszą zwrotkę Nato do powiedzenia ciepłego słowa o Twoim wierszu.
Jest klarowna i zrozumiała. No i prawdziwa ( niestety).
Reszta rzeczywiście trochę pogmatwana i rozchodząca się w treści. Może za dużo chciałaś powiedzieć w jednym wierszu...
PS. Wyczuwam zgorzknienie ogólne, ( poza wierszowe) Szkoda.... Ale mam to samo.
Pozdrawiam serdecznie
L.L

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • Nata_Kruk zmienił(a) tytuł na To mój kraj - Bez(w)ład

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • - Ma? - Da. - Kasza jeża. - Że ja z saka dam.    
    • - Jada; jeża kanapka, jak pana. - Każe - jadaj.                
    • Tekst powtórkowy     Zastygam z nożem w dłoni na krawędzi chaosu. Przepaść przede mną ogromna. Nie mam gdzie uciec. Szkoda, że nie dobiegłem do ściany. Mógłby chociaż walić głową w mur. Pozostało tylko jedno. Odwrócić się, by ujrzeć co jest za mną. Przyjąć na klatę dosłownie wszystko, cokolwiek zobaczę. Też tak uczynię. Czuję nagle pustkę w głowie i cholerny chłód. Za cienkie ścianki, a nie założyłem beretu.   Widzę siebie na podłodze, ubabranego krwią ukochanej. Skąd wiem, że akurat z niej wyciekła? Pragnę ją znowu przytulić, ale krew przytulić trudno. Kawałek udka też. Zlatuje z mlasknięciem. Aż mi głupio. To chyba profanacja zwłok. Mówię: przepraszam.   Na próżno, gdyż leży biedna w kałuży koloru pomidorka, dosłownie rozbebeszona i nic do niej nie dociera. O co tu chodzi? Rozumowanie spowite mgłą. Dokładam wszelkich starań, by włożyć wilgotne wnętrzności z powrotem do brzucha, jako zadośćuczynienie. To nie takie proste. Spływają mi z rąk. Zastygam jednak w zastanowieniu. Przecież nie mam gdzie. Ona już żadnego brzucha nie posiada. Ciało jak ten rozłożysty kwiat, rozmazane na parkiecie. Trochę ją zgarniam w jedno miejsce, by nie wpaść w poślizg przy wstawaniu. Wstaję.   Lecz i tak mam wrażenie, że chodzę w gęstym kompocie z kościanymi pestkami. Ślizgam się na gałce ocznej i upadam wprost na ukochany bajzel. O mało co, a straciłbym wzrok, gdyby zostało nadziane na wystający szpikulec złamanego żeberka. Na szczęście musnęło tylko policzek. W nieruchomym wzroku jednej źrenicy, widzę wiele retorycznych pytań, lecz najważniejsze brzmi: dlaczego? Skąd mam do diabła wiedzieć. Przyszedłem, usiadłem, zobaczyłem. Ale to wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Nie wiem, czy moje zmysły i ja, to jedno i to samo.   On tu jest cały czas, jakby poza moją świadomością. Czuję jego obecność. Czasami najtrudniej uwierzyć w to, co po gębie tłucze, podpala wzrok i patrzy, aż popiół zostanie. Myślę intensywnie. A przynajmniej myślę, że myślę. Jak tu się dostał i czy to w ogóle możliwe. Muszę uwierzyć, że tak. Zniszczył nie tylko jej świat, ale także mój. Cholerny dupek morderca.   Wystaje nieokreślonym obrazem z ciała, jakby pragnął oklasków z racji swojej wielkości. Przyszpilił ukochaną nie wiadomo czym, niczym motyla w gablocie. Na dodatek rozgarnął byle jak na wszystkie strony. Za grosz artyzmu. Dlaczego go nie zauważyłem, gdy upadłem na zwłoki? Nawet musiałem się o niego oprzeć przy wstawaniu. Świadczą o tym krwawe ślady moich palców na jego gładkiej, parszywej powierzchni. Jakiej powierzchni? Co ja plotę. Znowu ześwirowany warkocz?   Przede mną pojawia się znikąd. Wielki jak góra, leży mózg. Wiem że to mój, chociaż nie wiem skąd ta pewność. Jak mogę cokolwiek myśleć, skoro ta szara ciastowatość istnieje poza mną. Teraz będzie mi łatwiej odszukać prawdziwe ja. Zaczynam się wspinać po ogromnych gąbczastych zmarszczkach. Wykrawam wielkie kawałki i szukam swoich myśli. Bezskutecznie. Odkładam dokładnie w to samo miejsce, żeby nie namieszać i nie zgłupieć do reszty. Dostrzegam jakieś dziwne wybrzuszenie. Tnę je nożem w nadziei, że znajdę swoje: ego. Niestety, nic tam nie ma. To tylko większa fałdka, odstająca od reszty.   Nagle mam wrażenie, że leżę na: zimnej, płaskiej skale. Z góry ścieka woda, oświetlona słabym blaskiem dalekiej szczeliny, do której muszę dotrzeć. Na domiar złego, nade mną wisi to samo. Bardzo nisko. Prawie dotyka spoconych, zdenerwowanych pleców. A najgorsza jest przytłaczająca klaustrofobia.   Wiem, że sufit cały czas nieznacznie się obniża. Czy zdążę wyjść, czy też zostanę nadzieniem skalnej kanapki. Żebym tylko do jakiegoś wgłębienia nie wleciał, bo wszystko wokół szare. Trudno zauważyć dziurę, przy słabym świetle. Gdybym został uwięziony na dobre, niczym sardynka w puszce, to będę czekał w ciemności na śmierć, nie wiadomo jak długo, nie mogąc nic na to poradzić.   I znowu zmiana otoczenia. W oddali, prawie przy wierzchołku, widzę otwór w ogromnym mózgu. Podchodzę bliżej i zaglądam do wewnątrz. Na dnie spoczywa coś w rodzaju zwierciadła. Odbija błękit nieba. Jest dokładnie widoczne, a przecież otwór zasłaniam sobą. Czyżbym był przezroczysty. Spoglądam na dłoń. Nie widzę przez nią mózgu. O co w tym wszystkim chodzi. A może tylko w zestawieniu z lustrem, przenika przeze mnie światło?   Zatem czaszka nie jest zupełnie pusta, skoro myślę, to co robię. Coś tam jeszcze jest.   Część ukochanej jest schowana w podłodze. Dopiero teraz dostrzegam wokół wystające klapki parkietu pomieszane ze skórą i tłuszczem. Na jego umownym boku sterczy kawałek jelita. Musiało się przykleić, gdy rozrywał ciało. A wszystko czerwonawo-różowo-szare. Tatar do spożycia jak nic. Żółtko tylko wbić.   Zdecydowanie coś ze mną nie tak. Nie mogę się połapać w tym wszystkim. Dziwaczne rozmyślania rozsadzają umysł. Przecież to moja najdroższa. Jak mogę tak spokojnie o tym myśleć. Układać obrazy gastronomiczne. Może dlatego, że od wczoraj nic nie jadłem. Ciekawe czemu? Odruchowo łapię głowę, żebym miał pewność, że jeszcze ją mam i myślę tym co trzeba, a nie czym innym. Obawiam się jednak, że to bardzo złudny spokój.   Możliwe, że część bodźców, tych najbardziej ostatecznych, nie dotarła jeszcze do mojego mózgu. Broni żywiciela na wszelkie sposoby, rzucając przed nim zasłonę innych doznań, bym traktował to co widzę, jak swoisty spektakl z efektami specjalnymi i zapomniał o tym, co najbardziej boli. Lecz w końcu i tak trzeba będzie wyjść z teatru, przystanąć, popatrzeć i w jakąś rolę uwierzyć.   Nagle widzę ogromne ręce. Obejmują pofałdowany, szary kopiec i zaczynają go dźwigać w kierunku nieboskłonu. Turlam się i spadam na coś w rodzaju trawy. Mam chyba sto procent pewności, że moja głowa nie jest pusta, bo gdy ją poruszam, to coś się obija o wewnętrzne strony i słyszę przytłumione odgłosy. Dotykam ją dwoma rękami i po raz kolejny jestem nieco zdziwiony. Kopułę czaszki mogę odkręcić. Też tak czynię. Odkręcam z kościanym zgrzytem, który skrzypiąc, rozwala echem ściany pustki wokół... ale nie nade mną i jakby niezupełnej. Wyczuwam jeszcze większy ciężar w środku. No cóż – myślę sobie – wyjmę i zobaczę, co to jest.   Coś mi dzisiaj: zdziwieniami obrodziło, lecz za dużo tego. Przestaje to robić na mnie wrażenie. Trzymam w dłoni: żelazną duszę. Jednocześnie dostrzegam w oddali stół, chociaż pojęcia nie mam, skąd się nagle wziął. Coś na nim stoi. Podchodzę bliżej. To starodawne żelazko. Widzę też koszulę. Wiem, że to moja. Strasznie pognieciona. Jak psu z gardła wyciągnięta. Prawie odruchowo wkładam żelazo do wnętrza żelazka. Staje się gorące, chociaż dusza była zimna. Zaczynam prasować.   Trudno mi idzie. Nie prasowałem już wiele długich lat, lecz za każdym przesunięciem gorącej powierzchni po cienkim materiale, jest mi dziwnie lżej. Widzę jak zgniecenia zanikają. Jakby coś ze mnie ulatywało i wlatywało jednocześnie. Niechcący dotykam gorącej części. Nie narzekam. Prasuję dalej, chociaż cholernie boli. Po jakimś czasie, wygląda świetnie. Gładka jak pupcia niemowlęcia. Odczuwam wielką ulgę. A nawet jestem szczęśliwy. Zakładam ją na siebie. Co z tego, że już jedną mam. A kto mi zabroni. Na ręce nie ma żadnych bąbli, ale ból nie ustępuje.   W oddali widzę ciemną chmurę, a pod nią rozwieszony sznur. Na nim wiele powieszonych, brudnych, samotnych koszul. W porywach wiatru, wyginają się na wszystkie strony z przepalonymi dziurami. Jakby chciały się oderwać, jakby tęskniły, lecz wybór został im odebrany. Przygnębiający to widok. Mam wrażenie, że czas się do nich skończył. A zatem przemijanie też. Będą wisieć bez końca. Przy mnie jest spokojnie i w miarę jasno, ale jakoś mnie to nie cieszy. Nie patrzę już więcej w tamtą stronę. To ponad moje siły. Wiem, że nie mogę im pomóc. Nie mam takich możliwości. Jestem tylko.   Z tym złudnym spokojem jednak coś nie tak. Przede mną, jakby znikąd, pojawia się szklana trumna. Unosi się lekko nad ziemią. Nie wiem dokładnie, co zawiera. Przed chwilą byłem przekonany, że jest blisko mnie. Idę w jej kierunku. Domyślam się kogo tam zobaczę. Jestem coraz bliżej. Spód trumny, porusza delikatnie zieloną trawę, na kształt obrazów, dotyczących mojego życia. Takiego jakie było naprawdę, a nie takiego, jakie ja widziałem. A niby skąd to wiem?   W środku dostrzegam coś w rodzaju mgły. Snuje się wewnątrz nieustannie. No cóż. Zdziwienie mnie nie opuszcza. Mgła wolno opada na dno. Taki obiekt w trumnie jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Niczym w białym puchu, widzę: kwiat paproci. Jest dużo większy, ładniejszy. Oderwany od macierzystej rośliny, której tam nie ma. A jednak zakwitł. Ma coś takiego w sobie, co przyciąga mój wzrok.   Nigdy go nie widziałem, nawet na zdjęciu, ale wiem na co patrzę. Nie mogę tego pojąć. Tej niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Wiem tylko, że zakwita raz w roku. Czyżby tak samo raz... a później już cały czas?   Krwawi, lecz za chwilę krew zamienia się w białego motyla. Przenika przez przezroczyste wieko i nagle znika.   Mam wrażenie, jakbym miał coś przekazywane, obiektami i sytuacjami, które są mi znane lub poznaje je dopiero teraz. W przeciwnym wypadku bym nie wiedział, na co patrzę i zupełnie bym tego nie ogarnął.   Nagle w absolutnej ciszy wieko się otwiera. Kwiat płynie w moim kierunku. Dlaczego nie mógł przeniknąć, tak samo jak motyl? Jest coraz bliżej twarzy. Widzę wszystkie szczegóły. Wchłania się przez nią do otwartej głowy, lecz z niej nie ucieka. Wiem o tym. Czuję przyjemne ciepło.   Znowu stoję samotny w tym dziwnym świecie.   Zakrywam czaszkę kopułą, którą zdjąłem, bo zaczyna padać. W tej chwili nawet głupi deszcz mnie raduję, bo jest taki: rzeczywisty, namacalny... lecz jednak nie chcę, żeby naleciał do środka.   Mimo wszystko czuję, że wnętrze głowy coś wypełnia, a połączenie wokół robi się trwałe. Jest trochę bardziej ociężała, lecz jednocześnie lżejsza.    Zgubiłem nóż, lecz nie odczuwam straty. Chyba dlatego, że jestem tak samo głupi, jak byłem na początku.
    • gdzieś w oddali dzwonki dzwonią jakby ktoś na coś zapraszał poetycko wszędzie wkoło uśmiechnięta wiara nasza   pośród kwiatów hen na łące widać ścieżkę pozłacaną lśnienie słońca jest początkiem jak dywanem skryło całą   tam horyzont lasu szarość drzewa tęsknią mgłą spowite czegoś jednak wciąż za mało znów zakwita prozą życie   *** już nocka zalśniła gwiazdami księżyc choć świeci to śpi więc zaśnij cichutko dla ciebie czas jest a w nim upragniony twój sen
    • @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki:)↔Bardzo mi przypadł do gustu Twój wierszyk:) Pod względem rymów, też:)↔Pozdrawiam:))) @andreas ↔Dzięki za całkiem zmyślny wierszyk księżycowy. A zatem współpraca, przeważnie popłaca:)↔Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...