Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

I nudą codzienną przepełnieni, ruszyliśmy przed siebie.
Byłam ja, Diana i Krzysiek, nie zabrakło nawet Ciebie.
Wsiedliśmy w busa i pojechaliśmy za miasto,
tam, gdzie świeci słońce i myślom nie jest ciasno.

Gdy było już ciemno i senność dopadła, szukaliśmy noclegu,
ale nie było w pobliżu żadnego zajazdu czy wolnego hotelu.
Jechaliśmy przed siebie i minęliśmy mój dom dziecinny,
sprzedany dawno, ale nadal taki sam, nie inny.
Zatrzymałam nas tutaj, aby spojrzeć jeszcze raz na wspomnienia,
ręce lekko zadrżały, a w oczach stanęły słone krople rozrzewnienia.

Nas zmęczonych nagle wesołe ogarnęło zaskoczenie,
na bramie slogan wisiał: Noclegi tanie z wyżywieniem,
było już po północy, ale my musieliśmy obudzić gospodarza,
krzyczeliśmy, ale z budynku ciągle wiała cisza jak z cmentarza.
Może to opuszczony dom i odjedziemy niewyspani znowu.
Na szczęście ktoś zauważył pod banerem numer telefonu.

Dwa sygnały oczekiwania bez nadziei i nagle głos słyszę!
Witam, z tej strony Witold, słucham? w szoku milczę.
- Yyy. Witam, stoimy przed bramą w Jeżewie z napisem...
- A, tak, niestety wracam od weterynarza z chorym psem,
skulił się nagle i zaczęła mu lecieć krew z pyska...
Nieważne zresztą, jadę z Bydgoszczy, będę za pół godziny.
Proszę wejść, brama otwarta. Koło drzwi stoi zielona miska,
pod nią jest klucz, rozgośćcie się, za niedługo się widzimy.
- Dobrze, dziękuję bardzo, czekamy na pana cierpliwie.
Otworzyliśmy bramę i wjechaliśmy na podwórko, jakie pamiętałam.
Tylko dawne młode drzewa: jabłonie, śliwy i grusza wyglądały sędziwie.
Mimo mroku wszechobecnego, widziałam wszystko wspomnieniami,
jak bawiliśmy się w ogrodzie, ganialiśmy się z bratem pod chmurami.

Rozkoszy marzeń nie mogłam się poddać zbyt długo, choć bym chciała,
bo chłopaki wypakowując manatki z auta, robili straszny hałas,
podnieceni, mimo zmęczenia ględzili i się wygłupiali,
coś krzyczeli do siebie, przerzucali walizki i głośno się śmiali.

- Dominika, a tu jest jakiś sklep czynny o tej godzinie?
- Spacerkiem dziesięć minut, za bramą w lewo o ile się nie mylę.
- Po winko na wieczór długi i jakieś żarcie szybko skoczymy.
Nie słuchałam ich, pogrążona szczęściem i obrazami dawnymi
- Ja idę z Wami – krzyknęła Diana- Domi i tak zamyślona stoi.
- Jak chcecie – powiedziałam, zanurzając się w marzeń toni.

Zrobiłam spacer dookoła zielonej granicy ukochanego domu mego dawnego,
wąchałam powietrze, dotykałam liści i nie było chyba w tym nic dziwnego,
po czym stwierdziłam, że zaschło mi po fajce w gardle okropnie,
więc weszłam do domu, już nie swojego, ale czując się swobodnie,
nastawiłam wodę na herbatę, zrobiłam sobie kanapkę i poszłam do jadalni,
usłyszałam jakieś głosy przy bramie, idąc wyłączyć pod czajnikiem palnik
spojrzałam przez okno i o dziwo nie zobaczyłam moich towarzyszy,
tylko kilku ludzi ubranych niczym noc na czarno, co skradali się jak myszy,
a przed nimi samochód z reklamą gospodarstwa agroturystycznego,
z którego wyszedł mężczyznę psa na rękach trzymającego.

Stałam jak wryta, bo zdziwiło mnie to okropnie,
zgaszone światło dawało mi ukrycie w tym oknie.
Nie wiedząc co się dzieje, obserwowałam sytuację,
przeżywając w śpiącym umyśle dziwne fiksacje.
Nikt mnie nie widział, ale ja ich bardzo dokładnie.
Nagle w moich uszach odbił się huk przeraźliwy,
i zaraz kierowca samochodu na glebę pada nieżywy.
Nie wiem czy to co widzę, to obraz prawdziwy,
czy tylko ze zmęczenia widzę mary i jakieś dziwy.
Zastygłam w miejscu, aż klucz w zamku mnie z miejsca ruszył,
Pomyślałam, że otwieranie drzwi, skok z okna mój zagłuszy.
Cofnęłam się więc do stołowego, myśląc co robić,
Zanim zauważą moje ślady i zaczną mnie gonić.
Czy zdążę dobiec do kolejnego domu i pomoc wezwać?
Drzwi w końcu otworzyli, a ja zrobiłam jak zaplanowałam,
a tu za oknem płot mnie przywitał,a przecież nie mogłam teraz stać,
musiałam uciekać przed tymi zbrodniarzami, co robili włam.
Przypomniałam sobie o dziurze w płocie robionej przez mego psa,
pobiegłam szybko i zdrętwiałam, gdy zobaczyłam, że jej tam nie ma.
Co robić? Odwróciłam się w stronę domu i usłyszałam krzyk:
- Ktoś tu był! Uciekł przez okno, złapać mi go natychmiast, w mig!

Wystraszona jeszcze bardziej, nie zważając na ciernie żywopłotu,
przedzierałam się przez niego, chcąc uniknąć wielkich kłopotów.
Cała poharatana skoczyłam na puste pole sąsiadujące z działką,
dobiegłam do najbliższego domu, zaczęłam walić w drzwi, szarpać gałką,
krzyczeć, żeby ktoś się wreszcie zbudził i dał mi ratunek upragniony.
Wreszcie! Pan Milczek w szlafroku otworzył,zapytał zaspany i zdziwiony:
- Co Cię tu sprowadza? Cała drżysz, co się stało, dziewczyno?
- Panie kochany, jest Pan moją nadzieją jedyną!
Widziałam, jak strzałem życie ktoś komuś odebrał,
odszedł w mgnieniu oka, z nikim się nie pożegnał!
Już po mnie posłali, szukają, schowajmy się, bo zaraz tu będą,
zobaczyli, że ktoś tam był i teraz jak psy gończe za mną pędzą.
- Wejdź dziewczyno, uspokój się, bo nic z tego nie rozumiem.
Opowiedz wszystko, ale wolno, żeby nie było nieporozumień.

Odetchnęłam głęboko, chlapnęłam postawioną wódeczkę i usiadłam przy stole,
zaczęłam opowiadać, gdy nagle zauważyłam, że coś się rusza powoli przy stodole.
- Są tu! Niech Pan dzwoni po policję, oni nas zgładzą!
Trzeba coś robić, gdzie telefon?! Niech ich szybko wsadzą!
- O czym Ty mówisz? - nie rozumiał dalej nic miły gospodarz,
Boże, co teraz będzie, nie zabija tylko mnie, ale wszystkich nas!
Załamana moją głupotą i skazaniem ludzi niewinnych na śmierć tylko płakałam,
ale gdy zobaczyłam w dłoniach dawnego sąsiada sztucer, od razu otrzeźwiałam.
- Co Pan robi? Ich jest wielu, nie damy rady, zginiemy w ciszy tej nocy.
- Ja wiem co robię, cichaj, bo i tak nikt nie zdąży nam udzielić pomocy.
Czekaliśmy w milczeniu, nie wykonując żadnego zbędnego ruchu,
z emocji tak nieziemskich nie mogłam nawet złapać porządnie tchu.
I nagle wróciło myślenie racjonalne i serce i czas i wszystko ucichło,
Umarła ma dusza zrozpaczona, gdy zobaczyłam troje ludzi, co ulicą szło
przecież Diana i Krzyś i mój ukochany Artur, oni nic nie wiedzą!
i wilki czarne wygłodniałe już ich wyczuły, o nie, już po nich pędzą!

Nie myśląc zbyt długo, wyskoczyłam, jak stałam na schody.
- Uciekajcie! Błagam! Chowajcie się! - oni przystanęli.
- Dominika, oszalałaś, to nie pora, ani miejsce na podchody!
Kolejny huk tego wieczora i tylko słyszałam jak wszyscy krzyczeli.
I zrobiło mi się tak jakoś ciepło i trochę szumiało w spoconej głowie,
nie wiedząc co się dzieje, będąc przytomną i zdziwioną w połowie.
Hałas jakiś inny w uszach zaczął mi krążyć, chyba płacz jakiś taki znajomy,
Łkanie mego dziecka krążyło w moim mózgu, zmieniając ciągle tony.
Coś zaczyna docierać do świadomości podzielonej między światy dwa.
Tak! Ja leżę w łóżku, bezpieczna, nie sama i wcale nie martwa,
wstaję chwiejnym krokiem, aby zająć się dzieckiem wcześnie rozbudzonym
i tym razem wcale nie mam do niej żalu o kolejny sen niedokończony.


Zapraszam na moją stronę - [url=http://kvadrata.pl/index.php/nocleg-tani/]kvadrata.pl[/url]

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • jak chcę widzieć oczy piwne no to spojrzę do lusterka ja uwielbiam błękit w oczach zieleń kocią czerń niewielką   sił nikomu nie brakuje w czasie figli z jakąś kotką satysfakcję mas niemałą "już dość proszęęę' słyszy słodko :)))
    • Wieczór. Jezioro zapina horyzont ostatnim promieniem światła. Słońce – spóźniony kochanek – tonie w jedwabnej, szepczącej trzcinie. Cisza. Nie pusta. To język pragnienia natury. W niej każde ich tchnienie. Woda milczy Ale to milczenie drży – jak skóra świata przed pieszczotą dłoni. Oni. Bez imion. Miłość nie potrzebuje dźwięku. Spleceni, jakby czas tkany był z ich oddechów, jakby każdy gest, każda ścieżka - prowadziła do tej chwili, czekał zapisany w niebie. A jednak – w ich spojrzeniach cień. Dotyk losu. Świat szepcze kruchą pieśń przemijania. Ich pocałunki – ciepło ciał i drżenie warg, symfonia żywiołów: ogień i wilgoć, wieczny alfabet istnienia. Nie całują się. Oni się stwarzają. Jezioro patrzy: nieme. Wierne. Rozświetlone – bez końca Brzeg milczy, lecz to milczenie kłania się Przedwieczności – ciszą bezmierną.    
    • @Berenika97 dziękuję, to dla mnie ważne, że tak uważasz :) piękne masz imię - już od jakiegoś czasu chciałam to napisać,.ale mi wypadało z głowy :) @Robert Witold Gorzkowski zrobiłeś mi dzień tym komentarzem, dziękuję :) muszę iść dzisiaj na spacer, może jaki wpatrzony w obłoki się potknie i wpadnie wprost w moje ramiona. To brzmi jak dobry patent na podryw :) @Łukasz Jasiński oj Łukaszu, zawsze się trochę boję tego Twojego "oj" :) @Gosława oj ja też - albo wulgarna, albo za smutna, albo nie taka. Posłuchać możemy i tyle, a potem pójść po swoje, bo nam się należy :) Dziękuję Ci bardzo za komentarz (to, że je lubię i, że są dla mnie ważne, to wiesz) i życzę dobrego czasu :)
    • @Gosława ładnie, wzruszająco. Twoje puenty jednak nie raz osłabiają tekst, tutaj tak dla mnie jest, pozdr.
    • @Jacek_Suchowicz Czy zamruczy?   Zamiast gapić się w czerń kliszy, spójrz jak lubisz w piwne oczy. By zabrakło sił wśród nocy, gdy obejmie i zamroczy.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...