Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Z pogranicza


Rekomendowane odpowiedzi

Wróciłem jak co dzień z obchodu posiadłości. Ile to już lat minęło? Chyba dziesięć. Ze zdziwieniem odkrywałem brak korzeni, które już dawno powinny wyrosnąć i upodobnić mnie do drzewa. Długimi gałęziami mógłbym poruszyć okiennice, zaglądać do okien, płoszyć ciekawskie zwierzęta i ptaki.

Postawili kilka warunków. Byłem tak zaskoczony, że nie zapytałem nawet: - Skąd i dlaczego?
To był pierwszy, a zarazem ostatni raz, kiedy ich widziałem.
Mężczyzna był wysoki, znacznie wyższy ode mnie. Właściwie to nawet gdyby był zaledwie średniego wzrostu, to i tak górowałby nad skuloną ze stresu postacią.
Mówił do niej Marzena. Nie mogłem się skupić. Wzrokiem przenikałem i wnikałem pod sukienkę. Ciepło doskonałego ciała ogrzewało zziębniętą duszę i pozamykane wnętrze.
Powoli wyzwalałem się z magii i sączone słowa zaczęły układać się w zrozumiały strumień.
Propozycja Adama była prosta i szatańska zarazem. W jednej chwili, tu i teraz, musiałem podjąć decyzję o wykreśleniu swojego numeru Pesel z wszelkich ewidencji towarzysko-urzędowych. Jeśli się zgodzę, to zniknę, tak jak niknie ostatni promień przed nadejściem ciemności.

Każdy kilometr odmierzany z GPS-ową dokładnością, mocniej zamykał drzwi przyzwyczajeń, ledwo pamiętanych twarzy i uliczek brukowanych epizodami.
Nawet nie wiem, co to był za samochód. Chyba BMW, pachnące miękką skórą tapicerki.
Musiał być Marzeny, bo umysł miałem zmącony perfumami, które wypełniały wnętrze. Była tuż obok, zaledwie na wyciągnięcie ręki. Jednak gdy próbowałem dotknąć zgrabnego uda, ręka osuwała się na gładź pustego siedzenia.

Od wielu godzin zanurzałem się w zielonych korytarzach tysięcy cieni i odgłosów milknącego dnia. Z opisu drogi, powinienem być już niedaleko od celu. Dawno spod kół zniknęły asfaltowe połacie cywilizacji. Leśne dukty ledwo mieściły srebrnego zwierza. W świetle dwóch smug widziałem w popłochu uciekające lisy i sarnę, która zatrzymała się na chwilę, zanim nie zniknęła w zaroślach.
Kolejna polana i zakłócający ciszę głos: - Jesteś u celu.
Polana i głos odsłoniły bryłę marzeń, na pustkowiu zapomnienia.

Wyłączyłem silnik i powoli skierowałem się, na lekko odrętwiałych z bezruchu nogach, do małego domku z drewna, nieopodal rezydencji.
Zamknąłem oczy i dopiero przedświt, z obudzonym świergotem ptaków, wsączył w ogłupiałe ciało krople budzącej się świadomości.

Miałem tam być i byłem od wielu lat, odizolowany od czarno-białej rzeczywistości. Kolory znaczyły każdą upływającą chwilę, a cienie odmierzały godziny i pory dnia.

Pamiętam, jak po przebudzeniu nie mogłem odszukać samochodu. Ślady kół wskazały kierunek, w którym oddalił się. Cicho, jakby na palcach, by nie przepłoszyć snu, zanurzył się w gęstwinę.
Poranek odsłonił architektoniczną budowlę, zagubioną w niezmierzonym lesie.
Była dla mnie jak sezam-niedostępna i choć zapewne pełna skarbów, to jednak skryta przed wścibskim wzrokiem, za nieodgadnionym zaklęciem.
Niedostępna i dumna, kryła tajemnice, za zamkniętymi drzwiami i oczodołami okien, z powiekami żaluzji.
Trzy razy dziennie miałem sprawdzać, czy nikt i nic nie naruszyło intymności tego szczególnego miejsca. W deszczu, palącym słońcu i śniegu, przemierzałem każdego dnia kilka tysięcy Robinsonowych kroków. To był jedyny warunek jaki postawili mi tajemniczy nieznajomi.
Czasami wydawało się, że drobne niuanse wskazywały na pobyt dziwnych gospodarzy. Może to jednak omamy pustelniczego życia ubarwiały monotonną rzeczywistość.
Nie wnikałem skąd dom, na którym upływający czas tępił się bez widocznego karbu przemijania, wiedział, czego pragnąłem. Gdy nadchodziła pora posiłków, na stole pojawiały się niewypowiedziane zamówienia.

Przemijał dzień po dniu we wschodnio-zachodnim rytuale. Nie zadawałem pytań. Zresztą, kto miałby odpowiadać na wątpliwości wymykające się z wyciszonego umysłu. Choroby nie znały tego odosobnienia, a i lustro jakby dodawało mniej zmarszczek. Wyczulony na zmiany mogłem bez trudu wskazać na źdźbło trawy przyduszone nocą przez zwierzę, które zatrzymało się w podróży do nieznanego celu.

Przez pierwsze dni zeszłego lata, właściwie to chyba chorej wyobraźni mógłbym przypisać, bliżej niesprecyzowane, ślady czyjejś obecności. Nie widziałem, ale czułem bicie wielu serc i delikatne drżenie powietrza. Z czasem, może bardziej ośmielone holicjanki (tak je nazwałem znacznie później), zaczęły wypełniać półprzeźroczystymi konturami, pusty pokój.
Sądziłem, że to pierwsze symptomy szaleństwa. Zmaterializowana tęsknota za czyjąkolwiek obecnością, cieszyła, ale i rodziła wątpliwości.
Mizyra wyróżniała się pośród omamów. Tak ją nazywałem, a może to senna podpowiedź, któregoś dnia wydobyła się, ze zwykle milczących ust.
Słysząc swoje imię odwróciła się i uśmiechem okrasiła dziewczęcą twarz. Mieniła się kolorami. Wszystkie holicjanki okrywała jakby mimika kolorów. Nastroje każdej z dziewcząt uzewnętrzniały się nasyceniem tęczowego okrycia.
Trudno właściwie mówić o szatach, gdyż nagość przybyłych wabiła i jednocześnie peszyła wyposzczonego odludka.

Upływały dni, tygodnie, a każda próba dotyku urodziwych widziadeł, kończyła się jednakowo-przenikaniem niecierpliwej ręki przez wzorzysty obraz. Chichotały i mówiły coś w nieznanym języku- po każdym moim niepowodzeniu zapoznania się z materią przybyłych. Tak było zawsze, ale jeśli w pobliżu znajdowała się Mizyra, to niesprecyzowana, ale już wyraźna pieszczota stęsknionych opuszków, natrafiała na pojedyncze atomy gładkiego ciała.
Każdą wizytę poprzedzał trans, coraz bardziej niecierpliwego wyczekiwania. Czasami witałem je z filiżanką kawy w ręku. Były wyraźnie zaciekawione. Porozstawiane na modrzewiowym stole liczne filiżanki brunatnego trunku, otoczyły tanecznym kręgiem. Po ich oddaleniu ze zdziwieniem zauważyłem, że jedynie ślady kawy widoczne były na dnie porcelanowych cudeniek .
Stopniowo zapach, jak najbardziej nęcący afrodyzjak, jako pierwszy zwiastował nadejście urokliwych gości.

Mizyra wyczuwała moje zainteresowanie nią, wyraźniejsze niż pozostałymi kobietami. Nie znałem ich zwyczajów, ale przyjazna ręka natury zaplotła któregoś wieczora nasze dłonie. Zrobiłem zapraszający gest, a ona wpisała się konturem w moje ciało.
Wniknęła niezliczonością pragnień.
Miliony dotyków zaowocowały feerią doznań. Półomdlałego cuciło narastające drżenie. Tęczowy wir zamykał kochanków w swoich objęciach.
Szepty czułości przenikały przez usta spragnione pocałunków.
Każde mocniejsze nasycenie barw wyzwalało cichutki jęk kobiety, którą stawała się tego wieczora holicjanka.
Powoli znowu byliśmy dwojgiem. Jednak kiedy instynktownie podtrzymałem osuwające się w omdleniu ciało, ze zdziwieniem, ale i niekłamaną radością, wyczuwałem słodki ciężar w szczęśliwych dłoniach.

Jeszcze niedawno ten holograficzny obraz mogłem tylko obejmować wzrokiem, a teraz wziąłem Mizyrę na ręce i ułożyłem na kwiecistej pościeli.
Najurodziwszy ze znanych mi motyli, zastygł na chwilę na płatkach.
Jej usta jako pierwsze ocknęły się z letargu i poszukały wilgoci spragnionych warg.

Ucieleśniona przywierała każdym fragmentem jeszcze niedawno dziewczęcego ciała.
Tęczowe ciepło przenikało i pobudziło prawie zapomniane pragnienia. Czując, że tego chce, w niepojętej nieświadomości istnienia, tym razem to ja przeniknąłem ją głęboko, do granic utraty świadomości. Na moment zastygła, by po chwili chłonąć wszechogarniający żywioł uwolnionej żądzy.

Zasnęliśmy nadzy, zmęczeni i szczęśliwi. Nad ranem obudziła mnie doskwierająca samotność. Przywołałem kolorowe, wieczorno-nocne obrazy.
Nie mogłem się skupić na codziennych obowiązkach. Niemal biegiem, aby nie uronić ani chwili możliwego powrotu Mizyry, przemierzałem ścieżki wokół rezydencji.
Minął wieczór, minęło kilka następnych dni. Wirujące kolory jakby zapomniały o wyczekującym wnętrzu.
Zapominałem o jedzeniu. W otwarte rany wwiercały się słowa :

Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to - to jest bardzo mało...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Leszku,
myślę, że powinieneś częściej pisać opowiadania.
W pewnym momencie musiałam się cofnąć, żeby sprawdzić autora.
Wydawało mi się, że coś podobnego może napisać tylko subtelna kobieca ręka,
a tu proszę :)
Zostałam z uśmiechem, zamyśleniem i apetytem na więcej

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



To pierwsza moja próba Alu, zainspirowana napisanym wcześniej wierszem, o tym samym tytule, Pisanie większych form niż wiersze, chodziło za mną od dawna.
Skoro sam mam apetyt na jeszcze, to może i Twój chociaż w części zaspokoję. :)

PS a za tą subtelną kobiecą rękę, to moim wielkim łapskiem dostaniesz klapsa. ;)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Potencjał od potencji  Jak wilk za owcą lecisz   Byleby nie mieć dzieci  Im lepsza tym jest większy    To nie tekst jak Szekspir  Od lekkości po niebyt Od rzeczy czy na rzeczy Tu nie ma żadnej puenty
    • - To zapał; za to kota złap. - Azot?                     Kota but, tu bat - 'ok.            Azo, kot i kogut tu. Go... kito - koza.                Natala; kotku, tu kto kala tan?    
    • Stojąc nad spokojną wodą, spoglądamy w kierunku oddalających się deszczowych chmur, gdy za nami zachodzi słońce następnego dnia mozołu nad życiem doczesnym.   Widzimy tęczę poniżej waniliowo brunatnych spodów chmur oświetlanych jakimś dziwnym złotym blaskiem zza pleców, na tle granatowego nieba.   Wszystko wydaje się zalane jakby ciepłem i światłością, kontrastem tego co było i co nastąpi.   Tego, czego tak poszukujemy wędrując pomiędzy barwami życia.   Właśnie tak patrząc i szukając opadamy już z sił, skalani bezradnością.   Prawdę mówiąc ileż można się katować i mordować by tę syzyfową pracę doprowadzić do końca i poczuć, że znowu trzeba będzie zacząć   Zacząć następny dzień, obładowany kolejnym ciężarem. Ciężarem bezskutecznych prób wzajemnego zrozumienia. Ciężarem bezskutecznych prób wypowiedzenia tego, co leży na sercu. Jedno i drugie nigdy nie zostało ustanowione, ni usłyszane.   Może byłoby lekko po prostu udawać, wypić razem kawę czy herbatę. Rytualnie odmówić pacierz przed zbawicielami samotności Rytualnie wejść do łóżka i odbyć cowieczorne bębnienie ciał   Może byłoby ani to lekko, ani to ciężko zacząć studia z przykazania matki i ojca. Popołudniami zasiąść przy tytule magistra nad telewizyjnymi bujdami posolonymi zawiłościami z zaskoczeniami. Popołudniami zasiąść przy szachach i łamigłówkach z nadzieją, że uznanie innych da nam moc władcy Eterni.   Może byłoby pikantnie zjeść trochę boczku, karkóweczkę; przyjarać wielbłądkiem lub pobawić się z Marysią. Cmoknąć wujka Janusza czerwonymi, niespełnionymi od namiętności ustami Grażynki. Cmoknąć obrazek Jezuska, który powędrował do zeszytu 10-latka podczas noworocznej kolędy.   Nie mówmy o bólu, to takie passe.. teraz mówimy już wprost o chorobach i niedoli. O demencji starości, gdy człowiek nie może zapomnieć o tym, jak będąc dzieckiem robił w majtki O demencji starości, gdy człowiek nie może przypomnieć sobie o tym, jak będąc w kwiecie wieku bawił się drogimi zabawkami   Gadane, gadane, gadane całe życie przerobione.   Może najmniej myśleć musi ten, który myśleć nie musi.. oczywiste Może najmniej spożywać musi ten, który spożywać nie musi.. oczywiste Może najmniej cierpieć musi ten, który cierpień nie rozumie no cóż, chyba nie trafiłem tutaj z sensem i z rytmu wybiłem tę pieśń. Praca nie jest pracą dla kogoś, kto się jej wyuczył i wykonuje ją bez zastanowienia Umysł przydymiony nie przejmuje się konsekwencjami nieprawidłowości, w które wpadł a jazda na ostro przypomina co najwyżej bieganie dzikiego wieprza po zagrodzie.   Nie ma ciężarów i nie jest lekko właściwie wszystko jest w stanie nieważkości; grawitacja bawi się udając istnienie. Względne, bowiem cóż istnieje?   Szczęśliwy ten, który nie wie czym jest szczęście. Radosny ten, który nie wie, czym jest radość. Przejrzał ten, który nigdy niczego nie widział. Mądry ten, który nie wie, czym jest wiedza. Uznany ten, który nie wie, czym jest uznanie. Odważny ten, który nie wie, czym jest odwaga. Sprawiedliwy ten, który nie wie, czym jest sprawiedliwość. Prawdomówny ten, który nie wie, czym jest prawda. Zbawiony ten, który nie wie czym jest zbawienie. Poznał Boga ten, który nie wie kim jest Bóg. Żywy ten, który nie wie czym jest życie.   Wiara w tym, który nie wie, czym jest wiara. Nadzieja w tym, który nie wie, czym jest nadzieja.   Nie ma go ani tu, ani tam. Nie ma go ani jutro, ani dziś.   Jak wiatr przeminął już, bowiem nie ma ni czasu, ni przestrzeni. Wszystko jest tym czym jest i czym nigdy nie było.   Taka w swojej istocie jest śmierć a skoro w ogóle jest śmierć nie ma miłości.     Tak właśnie kończy się jesień zmiana jest tym, co jest stałe zmiana jaźni w nicość.   Żadne teorie nie odpowiedzą na żadne pytanie jesteśmy w kropce i nie ma wyjścia Czarna dziura - mówiąc potocznie przemieniła się w więzienie niczym czeluść cyklu życia i śmierci zabezpieczona męskim orgazmem zapieczętowana wytryskiem nasienia i wchłonięciem plemnika przez kobiece jajeczko   Chociaż w sumie.. mamy metody, by i to powstrzymać. Spirala domaciczna - spiralą wyginającego ludzkiego gatunku jest w dwóch kierunkach biegnącą. Tak właśnie jest lżej, czyż nie?   Niektórzy twierdzą, że wiemy o świecie dużo ale znajomość praw nie jest wiedzą, co najwyżej, właśnie - znajomością praw. To co się wydarzyło... to, co się wydarzy... Wszystko wyjaśni determinizm, pomimo i tak nieistotnych anomalii na poziomie kwantowym Bo któż je ogarnie?   Więc wędruj przez życie i nie daj się znieść prądom wmawianego sensu. Korzystaj ze wszystkiego, bo przecież z czego miałbyś nie korzystać, a cóż masz do stracenia? Wiatr w polu.   A na końcu? Cóż, będzie ciekawie! Bowiem.. przecież, jak to wszyscy lubimy sobie śpiewać: "wesołe jest życie staruszka". A jeśli nie masz na to wszystko ochoty? Cóż, każdy znajduje swoje drzwi, bo jak to bywa mało kto zna słowa Królowej Popu: "you will find the gate that's open even though your spirit's broken".   Skrajności. Kiedy jeszcze kochałem i myślałem, że jestem kochany miałem ksywkę na portalu o poezji SkrajSkraj   Zwiastun tego czym stanie się ta miłość która nigdy przecież miłością nie była.   Lecz teraz cieszę się bardzo, że po tej całej burzy przyszło mi poznać pierwsze słowa wypowiedziane przy założeniu świata, których treść ukryta jest w literach powyżej. Słowa, których nikomu nie zdradzę, bo czeka mnie za nie tylko zdrada.   I znam te, które wybrzmiewały wcześniej i wybrzmiewać będą już zawsze. Słowa, których nikomu nie zdradzę, bo czeka mnie za nie tylko wzajemność.
    • Raz co udał; koparka, kra, pokładu oczar.  
    • I korki załadował; zła woda - łazi... kroki.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...