Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pierwsza spowiedż.


Rekomendowane odpowiedzi

Pierwsza spowiedź

Jendruś huncfot, jak tu każde inne dziecko,
Czas spędzał na ulicy, nad niewielką rzeczką,
Jak dzisiejszy ma spędzić? W samotności dumał,
Póki z kumlem z podwórka się w końcu nie skumał.
Jędrek urwis i bencwał, znała go ulica,
Z czasem nie przesadzając, cała okolica.
Co pomyślał - uczynił, aby było śmiesznie,
W miejsce powracał "zbrodni" i było pociesznie.

W miasteczku chociaż wielu miało takie sprawy,
Nie wiodło się szczęśliwie, bez Jędrusia wprawy.
Brali lanie skrzywdzonych lub rodziców baty,
Kazały przypominać, że jeszcze dzieciaty.

Z Jędrkiem jest inaczej, więc hulał do woli,
Bez nutki wątpliwości i cienia pokory.

Pierwsza przyszła Komunia, ta pierwsza dla dziecka,
Kończyły się zabawy, ulica i rzeczka.
Nauki w szkole przybyło, koledzy sąsiedzi,
Gotowali do Pierwszej i Świętej Spowiedzi,
Ksiądz proboszcz orzekł także: znam różnych huncfotów,
Aby przy spowiedzi, nie mieli kłopotów,
Niech na kartce spisują wszystkie bezeceństwa,
I złodziejskie przekręty, krzywdy i przekleństwa.

Jędruś także usłuchał, jak ksiądz proboszcz kazał,
Wziąwszy kawał kartki, grzechy swe wymazał.
I w dniu wyznaczonym, z duszą na ramieniu,
Poszedł grzechów się wyzbyć, o różnym imieniu.
Wziąwszy kartkę z grzechami, sumienie z bagażem,
U konfesjonała stanął. Potem przed ołtarzem.
Jak czytankę odczytał, bił w piersiątka zdrowo,
Ciesząc szczerze poprawą i duszy odnową.
Wyzbywszy się z serca cierniów, wątpliwości,
Życia młode zapędy, dziecięce podłości.

Ledwie bramę przekroczył, już stanął przy płocie,
Nowe serce zadrżało w niedawnym huncfocie.
I napisał cegiełką: „dorośli kazali
By Icka – golibrodę po dupie kopali”.

Pędząc dalej w podskokach, natknął na piekarza,
Który pierwsze potrzeby codziennie rozmnaża.
Grube łapsko chwyciło, te wąsiaste licho,
Szepło w uszko: Jędrusiu, bądź cicho, a cicho.
Wciągnęło w korytarzyk, zciągnęło porcięta,
I cięła dupsko paskiem, mściwa i przeklęta.
Wbijaj w pączki Jędrusiu, wbijaj gwózdki, zatem,
Jak każdy dupcię przetnę, będę twoim katem.
I ciął równo, a jemu, ciągle się zdawało,
Że w pączku każdy jeden, w kilka rozmnażało.
Kiedy wciągnął już spodnie, do dom szedł okrakiem,
Boczną wprawdzie już drogą, nowym wszakże szlakiem,
Myślał jednak o laniu, myśl zaś rozogniona,
Nie baczyła już na nic. Wpadł w Icka ramiona.
I niósł Jędrusia w kantor, aż za dwoje uszy,
Jędruś myślał potulnie, że dupy nie ruszy.
Mylił się wielce zatem. Poniżej ogona,
Golibroda lał równo gdzie część rozogniona,
Była pączkom podobna. A lał równo sznurem,
Za te obrazy różne, pisane pod murem.
Gównem walaną klamkę, zerwaną reklamę,
I wylane paskudztwa na posesji bramę.
Niósł się zatem w trzy pędy, a myśl zniewolona,
Była nie gdzie głowa, a koniec ogona.
I tak w łapska wpadł szewca, trzy kroki na rogu,
Stał szewc Jasiek, zwany Sznurówką, na stopniach i progu.
Ręką jedną za żakiet, uniósłszy ku górze,
Ujrzał oczy ponure, jak w burzowej chmurze,
Nie ujrzawszy piorunów, lecz w treści ogona,
Rózga biła piekąca, jak ognie pioruna.
Masz niecnoto, dosięgły zadane pokuty,
Za te farby wylane na klientów buty.
Już teraz nie pamiętał, czy na głowie siadał,
Czy tym tyłkiem grzechy wszystkim opowiadał.

Żyd Jokiel, przed sklep wyszedł i spoglądał w niebo,
Jakby w ono spoglądał za ducha potrzebą.
Niby ludzi nie widział, zmyłka była złudna,
I uknuta już wcześniej, niezwykle obłudna.
Wiedział, że iść będzie, i tędy iść musi,
Choćby tylko dlatego, że do mamy, Lusi.
Wypatrując nabożnie, łypał jednym okiem,
A widok w onym oku, miał obraz szerokim.

Jędrek zbity, ponury, w opłakanym stanie,
Nie spodziewał się pewnie, że kolejne lanie,
Jest w zasięgu ręki. Ta ująwszy rączkę,
Miała w drugiej już pasek, zakończony w sprzączkę.
Od pasa w dół lała, taka każda sprzączka
Odciskała na tyłku i nogach obrączkę.
Żyd nie tłumaczył za co. Jędrek już puszczony,
Czuł przez Boga i ludzi całkiem opuszczony.
Już biec nie potrafił. Wiedział za co lanie,
Zostało wymierzone na Żyda kolanie.

Chodził na zakupy, w spodniach, z trocinami,
Sypał w beczkę z kapustą, no i ogórkami.
O ile tym drugim specjalnie nie szkodził,
Pluł na nie niemiło lub z myszą przychodził.

Tu za miastem, uklęknął na polu, na między,
Żałośnie przemyśliwał, którzy to są szpiedzy.
Tajemnicy spowiedzi. Pewnie ksiądz spowiednik,
Dał pokuty za grzechy drugi odpowiednik.
Myślał zatem z przekąsem, gdy już wydobrzeję,
Dam ja księżom, dam wycisk, niechże dobrodzieje,
Mają za oną zdradę,niechaj zdrajcy znają,
Smak grzechu, pokuty, jeśli z nią igrają.

Podniósłszy obolały, dotarłszy do domu,
Spada niespodzianie, nań na sposób gromu,
Ostrożny, a bolesny matczyny szturchaniec,
Choć minkę miał niewinną, nie jako skazaniec.
Znów matka razem z babką ręcznikami prali,
Jakby wszystko wiedzieli i Boga nie bali.
Ty gałganie, niecnoto brak ci ojca ręki,
Niechaj cię pokrzywdzonych nie ominą męki.
Musieli w końcu przestać. I ujrzał na stole,
Kartkę wcześniej bazgraną, zdrajcę swą i dolę.
Zrozumiał już wszystko, z kumplami gawędził,
Przy kościele i pewnie grzechy ktoś mu zwędził.
Po kolei obnosząc, trafił doń do domu,
Prosząc, aby dana była po kryjomu.
Nie dowiedział się teraz, ani również potem,
Kto światu objawił w nim taką niecnotę.
Od dzisiaj był ostrożny. Spowiedź jednak dała,
Że w nim rogata dusza w końcu spokorniała.

Józef Bieniecki

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...