Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Lucjan Bieniecki

Użytkownicy
  • Postów

    34
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Lucjan Bieniecki

  1. A Tyś szedł... Powiało wiosną, a Tyś szedł, Z nadzieją życia pośród drzew. I powiewała suknia Twa, Jak onej wiosny pierwsza mgła. Choć las szarości nosił cień, Za Twoim przejściem wracał dzień. W jodłowym parku dzwonów głos, W pielgrzymkę pisze ludzki los. Świątecznie szemra pośród drzew, Na Alleluja-wiatru śpiew. Płynący na nim śpiewny dzwon, Chwałę ,zwycięstwo głosi on. W cichych zakątkach ludzkich serc, Mogły nadzieje w końcu lec. Nad dzień szarości ,unieść wzwyż, Dzień Zmartwychwstania uczcić dziś. Z iskier nadziei płonie stos, I łezki szczęścia spłyną ros. I wskrzeszą wiosnę ,nieba dar, Budząc nadziei nowy czar. Pochylmy głowy idzie Pan, Głosząc zbawienną chwałę ran. Z nocy -ciemności, jutrzni czas, Z grobowej skały strąca głaz. Józef Bieniecki
  2. O zmierzchu. W licznych sadach, zmierzch zawisał szary, Ubierając zarośla w czary i poczwary. Wczesną wiosną w goliżnie sterczących szkieletów, Biją w niebo gałęzie, piszczele bagnetów. Mgły wieczornym całunem,od ziemi oparem, Snuły węże okrutne podsycane żarem. Jakby piekieł otchłanie czeluście otwarły, I piekielnie nachalne złem ku ziemi parły. Zawstydzone zza lasu,promienie skrzydlate, Księżyc ,pieści po sadach korony kosmate, Które diablim porożem, w gałęziach iglaste, Chciały lampę pochwycić,sięgały palczaste. Snuły nocy opowieść w nekropolii sadu, W ciemnej nocy prześwitach ładu i nieładu. Wyzute z sumienia sino-blado ,trupio, Które z resztek pozorów wsze diabliki łupią. Księżyc wisi wysoko-w rzędach równoległych, Stały wojska szeregi- w apelu poległych, Pochodnią oświetlone,bez mrugnięcia ,skazy. Nie kreśliły złudzenia i nocnych miraży. Oko nocy przymknowszy,-pochmurnym zwiastunem, Ciągnął warkocz pierzasty,z kudłatym ogonem. A na ziemi rozpostarł czarne wronie skrzydła, Aby z krzaków ,opłotków ,kukały mamidła. Józef Bieniecki
  3. Dwór - Narodowe stroje Narodowy, staropolski w pełni swej urody, Nosił w czasie też wpływy orientalnej mody. Były one tureckie, były i węgierskie, Na północnym zaś wschodzie też mocno moskiewskie. W szesnastym wieku szlachcic, na bieliznę -koszulę odziewał, I majtki płócienne, na nie obcisłe spodnie w kostkach obwiązywał. Na nogi żółte, czerwone, trzewiki, rozcięte na bokach, Aby kostki nie tarły obwiązane w trokach. Na spodnie przychodzi żupan ,z rękawami, Dla wygody zgięcia, w łokciu, z rozcięciami. Świąteczny żupan bywał z brokatu weneckiego, Floryzowany, na równi drogiego również burgundzkiego. Także z tkanin jedwabnych, na co dzień zaś z płótna, Wyglądał po trochu jak suknia pokutna, Guzikiem drobnym spięty, od pasa do góry, Przy szyi niski, stojący kołnierz, do prostej postury, Guzem zdobnym zapięty. Żupan wąski pas ściska, Kunsztowny z metalu, przytroczona doń szabla ozdobami błyska. Latem wierzchnie okrycie, na zimę zaś szubę, Z czasem zwana bekieszą, często futrem grube. Kontusz krótki miewał rękawy przecięte. Składane za pas lub w tył są zwiśnięte. Układał się na ramionach, jak gdyby niechcący, Duży kołnierz na plecy, nisko spadający. Szlachcic miał długie wąsy, a na głowie szczycie, Z pękiem włosów, na nim kołpak lub czapa, bywała przykryciem. Kształtem były rozmaite z odwiniętym brzegiem, Z boku rozcięte, płaskie, spiczaste, futrzane, z futrzanym obrzeżem. Czaplim piórem zdobione, pękiem w górę strzelał, Kosztowna zaś agrafą całość jej ubierał. Zdobiono strój w klejnoty, pierścienie, naramienniki, Zauszniece różne, również naszyjniki. Strój polski Czas królów elekcyjnych choć niósł style nowe, Przewodziły nad wszystko stroje narodowe. Na ciało ubierana jest koszula lniana, Pod szyją z zasady zawsze zawiązana. Na nogi pończochy, gacie, na to wszystko spodnie, Z węgierska szarawary. By było wygodnie, I nie było widać, wpuszczano je je w buty, Z safianową cholewą, przez mistrzów był kuty. Zdobione kolorami i haftami. Na ten żupan, Kontusz. Co możniejszy zaś pan, Delię rzuca na żupan, jest futrem podbita, Im możniejszy tym droższe, każdy koszt odczyta. Pas z żelaznych ogniwek, a złoty też z czasem, Był też górą pieniędzy, a nie tylko pasem. Został później wyparty przez pas orientalny, Z materii drogich, jedwabnych, czas nieubłagalny, Zmienia gusty Rodaków, na pasy krajowe, Zwane słuckie, te były czysto narodowe. Ten stroju element był bardzo kosztowny, Ale dla okazania niezwykle wymowny. Pas ten zwany suty, cztery długości, Do trzydziestu pięciu miał zaś szerokości. Obwijano kilkakroć, w w przodzie przewijano, Ozdobny węzeł powstał, tam też go wiązano. Wisiały więc końce jak bogate pasy, W środku węzeł ozdobny, z boku dwa kutasy. Ubiór ten noszony przez szlacheckie stany. Również zamożnych mieszczan, tym rozróżniał pany, Iż drogi materiał był w nich gatunkowo, Oraz kosztownościami był on przyozdobion. Mieszczuch karabeli nie powinien nosić, Ale o pozwolenie nie myślał się prosić, Nie przestrzegano zasad, pas zaś na żupanie, Pod kontuszem. Tu jego zadanie, Określało noszących statusy społeczne, I takie czy inne pochodzenie wieczne. Strój noszony przez mężczyznę, znaczy o godności, A ponadto o jego często zamożności. Błyskały nici złote, na tle ornamentu, Barwnym tkane jedwabiem, jak czystość brylantem. Piękne zdobione wzory, poziom wykonania, Cieszy się do dzisiaj we słowach uznania. Ubiór niewiast. Strój kobiecy w tamtym czasie modny, Wykształcił się według wzorów wschodnich, Szesnasty wiek dał początek. Ma też podatności, Wzory przyjęć z Zachodu, nasze możnośći. Ówczesna kobieta w czepcu na głowie, Lub kołpak obszyty futrem, to zwyczaje nowe. Dziewczęta wianki noszą albo toczenice. Szyję kryją rańtuchem, te w ornamentyce. Jest to chusta biała, spada na ramiona, Haftowana barwnie jedwabiem i nicią złocona. Kwefy, kryzy, koronki i giełza, kryły gors z stanikiem, Spódnica fałdowana, długa, była pośrednikiem, Między futrem lub płaszczem. Wiązano ją paskiem, Perły głównie ceniono, że barwne i z blaskiem, Naszywano je z przodu, czepca, na tzw. bramce, Były główną ozdobą na tej polskiej czapce. Wiek siedemnasty wnosi wielkie zmiany, Włosy i gors zakryty, jest już odkrywany, Włożono salony bez rękawów, francuskie rogówki. Stanik rozcinany, suknia ala moda, tworzy dwie połówki. Suknię tę obszywano też pasamanami, Na ogół obszywano jednak jedwabiami. Dwór królewski te mody niezłomnie wprowadzał, Trzeba przyznać, że wielu sarmatom przeszkadzał. Zdobiono polskim futrem, chociaż obrzeżenia, Sobie w choć nie mieć, nic do zarzucenia. Uległ wielu przemianom, bywał różnorodny, Wszedł kontusik wzór męski, zaczął też być modny. Moda dworska Wpływ na modę wywierał zawsze dwór królewski, Lansując zagraniczną. Batory wprowadza element węgierski. Wazom, miła sercu była moda szwedzka, Również chętnie noszono się często z niemiecka. Bardzo razi to szlachtę, częściowo się godzi, Ale pomysł upolszczeń też się często rodzi. I tak wiek szesnasty do osiemnastego, Jeśli coś wprowadzą do Polski modnego, Świadomie podkreśla się polskości stroju, Za Sasów kontusz jest mundurem, tradycji honoru. Sarmackiego obozu. Też w niewieścich strojach, Są próby nawiązania w tradycyjnych krojach. Tak, jupki bez rękawów, futrem podbijane, Zwanych kozakinek i kołpaczków, aksamitem słane. Z sobolową opuszką. Za króla Stanisława ożyją tradycje, Mody obce zesłano z Kraju na banicję. Czas Sejmu Czteroletniego, młódż patriotyczna, Której jak i nazwisko w przekazie dziedziczna, Rzuca obce ubiory, w swoich paraduje, I tradycje swych przodków gdzie się da- szlifuje. Nawet wielcy hetmani, książęta, posłowie, Do tradycji wracają, stawając na głowie. Strojem polskim obnoszą, jakby im płacono, Chociaż w wielu przypadkach stroje te zdradzono. Wymagają od siebie i podległych ludzi, Chcą by patriotyzm w ich sercach się budził, Uległ by zapomnieniu, tak zaborcy chcieli, Czas Sejmu spowodował, że w czas się odcieli, Od zakazów, nakazów, a Duch z Nieba zstąpił, Kto kiedyś powątpiewał,dzisiaj już nie wątpił. Cechą stroju polskiego jest długość przesadna, Orientalny przepych, nad wszystkie paradna. Zastanawiał wielu gdy w Polsce bywali, Jednych dziwi, a jednak większość chwali. Pisali: choć dziwaczny, po dziadach dziedziczny. Jest bardzo malowniczy i majestatyczny. Orientalność ubiorów, różnorodność ma podłoże w związku, Odbytymi wojnami, te mody zawdzięczamy wojsku, Które większość swych wojen prowadzi na wschodzie. Wschodniej zatem kulturze ulega i modzie. W wieku zaś osiemnastym niemców otoczenie, Związki z zagranicą, wpływa znów odmiennie, Wprowadzając do Kraju, niemiecką, francuską, Chociaż dalej na wschodzie nie wypiera ruską. Przez wieki mody polskiej zmienia się uroda, Jedna z niej coś ujmuje, druga więcej doda. Przepych strojów, rozmaitość, kopią barwą, złotem, Jakby do tych ciągłych zmian Polak miał ciągotę. Ale to jest nieprawdą, w stolicy, w dużych miastach, Odpolszczenie mody rodzimej w problem się rozrasta. Na prowincji te zmiany nie zachodzą w modzie, Innym czasem oddychasz, będąc na swobodzie, Jednak mówiąc ogólnie przez wieki przepływa, Moda karnawałowa, różnością zadziwia. Wiele różnic w ubiorze między religiami, W grupach etnicznych, stanowych i tych z majątkami. Zagraniczne sympatie czy też polityczne, Kulturalne i inne z mód płyną rozlicznie. Różnorodność ubiorów aż tak jest ogromne, Że do dzisiaj poraża myśli wielkopomne. Tradycje i sarmaci. Szlachta na wsiach, zaściankach, szlachta kontuszowa, Z tradycją mocno zżyta, chce taką zachować, Z niechęcią się odnosi i nie lubi zmiany, Stylu życia, ubiorów, nie jest tu lubiany. Za Augusta III żupan wraz z kontuszem, Był popularny bardzo, ubogacał duszę. Pas do tego z tkanin, a sposób wiązania, Na kontuszu od rodzaju zależał, jego uznania. Różnej bywał jakości, a nawet grubości, I do tego materiał też różnej sztywności. Tkaniny żupanów są zawsze jaśniejsze, A kontusze w tonacji, tu nieco ciemniejsze. Starano się o kontrast barw obu ubiorów, Stłumionych nieco odcieniach, spokojnych kolorów, Zieleni, różne popielate, jak i szare tony, Ciepły żółty, brązowy bywa hołubiony. Okryciem głowy czapka, z opuszką futrzaną, Z czworokątną główką. Fryzura czesana, Jak w siedemnastym wieku, podcięte za uszami, wzdłuż głowy, wokoło, Świeciło łysiną jak z natury, czoło. Wąs sumiasty, włosów wsze braki nadrabiał, Indywidum szlachcica sowicie ozdabiał. Żółte lub czerwone obuwie z safianu, Od reszty odróżniał, właścicieli, panów. W pospolitym ubiorze nosił z czarnej skóry, Proste, obcisłe, nie wywijane do dołu od góry. W wieku osiemnastym, już niskie obcasy skórzane, Podkówki metalowe, srebrne, posrebrzane. Zależne od zamożności. Swoje dumne odbicie ma w modzie żałoba, W stroju jej odzwierciedlenie, że jest narodowa. W różnych noszą okazjach, by manifestować. Nie tylko w sercu nosić, wśród ludzi obcować. Przed Powstaniem i samo Powstanie Styczniowe, Tak właśnie podkreślano, że jest narodowe. Strój ludowy stanowił, szczególnie mazurskie, Białe sukmany, nakrycia szare kurpiowskie, I buty wysokie. Na tle innych narodów byliśmy poważni, Trochę niezrozumiali, barwni, dumni, i bardzo odważni. Podziwiano nas za to, nie naśladowano, Wice wersa, i do nas obce nie wpuszczano. U nas kompleks niższości nie był jakby znany, A obyczaj cudzy tylko szanowany. Powitalne gesty bywały uznaniem, Nie uniżoności, tylko powitaniem. Zamiatanie czapką poniżej kolana, Oddawało cześć damom, oddana przez pana. Czy znacznie godniejszemu, Padano pod nogi, Rodzicom i magnatom. Pierwszy za wychowanie, drugim, że wysokie progi. Obojętne, czy zwyczajom tym ktoś nie da racji, Odróżniało Polaka od nam obcych nacji. Cały zaś ceremoniał jak credo w pacierzu, Biada! By się ktoś jemu w Polsce przeniewierzył. Był oznaką szacunku i wiedzy nie lada, Kto jego nie przestrzegał, rzec mu można, biada! Dobrych manier uczono również etykiety, Obowiązkiem był mężczyzn i przyszłej kobiety, Kultywując i ucząc ,młodzież w każdym dworze, Aby skazą nie stanął na żadnym honorze. Józef Bieniecki
  4. Na tle nieba. W nieboskłonie turkusowym, Szmaragdowe brzozy -liście. W nocnym niebie atłasowym, Połyskują też srebrzyście. Nim się łzami brzask rozpłacze, I osuszy słońca świtem, Zapłakane ,szmaragdowe, Między ziemią , a zenitem. Zadrży śpiewem rannym ptaka, I pozłoci się promieniem. I podąży w nieba szlakach, Za porannym wiatru tchnieniem. Uśpi senny wiatr południa, W rozpalonym skurczy słońcu. Bezgraniczna nieba studnia, Liść utopi,w jej gorącu. Będzie tulić ramionami, Nocą i dniem, od niechcenia. W czasie wiatru jak skrzydłami, Frunie w niebo-do widzenia. Buja się z obłokiem w niebie, Albo płynie jak chmur statki, Lub utuli się w potrzebie, Z żywicielką-ziemi matki. Józef Bieniecki
  5. Piosenko. Piosenko,piosenko, Barwna i wierszowa. Ty wojny panienko, Umrzeć w nas gotowa. Kule ci nie straszne, Gdy śmierć patrzy w oczy. W czas na barykadach, Po bezdrożach kroczysz. W marzeniach i smutkach, Wzdychasz do pieleszy. Każda pieśni nutka, Tęsknotami cieszy. Pozdrów żonę,dzieci, Mamie dziękczynienie. Niech w nutkach poleci, Wojenki pragnienie. Wiele smutku ,trudów, Śmierci i boleści. Ducha jednak podnoś, We bojowej treści. Bądż wojny piastunką, Brak nam tu pieszczoty. Dodasz animuszu, Do wojny ochoty. Józef Bieniecki
  6. Trud rozstania. Trud rozstania. Rozstanie odbiera mi duszę, Pożegnań poniewiera los. Co kocham porzucić muszę, Zadając sercu bólu cios. Tęsknoty jak kolce cierniowe, Skutecznie zadawają ból. I rodzą reakcje niezdrowe, Stawiają uczucia pod mur. Gdy wracam z daleka pamięcią, Na zawsze przy mnie rozstań cień. Czy kiedyś się czasy uświęcą, Powróci stabilności dzień ? Do dzisiaj rozstania jednoczą, By kolić i zadawać ból. Ty losie pozwól wyschnąć oczom, Nie stawiaj oschłości nam mur. Z dalekiej podróży gdy wrócę, Podróżną torbę rzucę precz. Nie licząc się z żadną jałmużną, By koniec -na ostatku rzec. Józef Bieniecki
  7. Kapliczki. Na drogach życia i krzyżowej drodze, W głodzie i smutku,wojennej pożodze, Te zębem czasu draśnięte boleśnie, W deszczu ,szarudze,zapłakane we śnie. To kwiatu pięknem ,porosłe powojem, Kłosem zbóż letnich zapłakane znojem. W Maryjnym pięknie z Dziecięciem na ręku, We kwieciu polnym we majowym wdzięku. W zapachu lipy we miodowym braniu, W ptasich chorałach,w słowikowym graniu. Na drodze polnej rozpalonej słońcem, J w letniej łące pachnącej gorącem. Przy wierzbie polskiej, która łzami rosi, W imieniu ludu, dniem i nocą prosi. W głębokiej puszczy na mogiły skraju, Obrońców kości pochowane Kraju. We wsi zapadłej z dala od świątyni, Jej obowiązek, czasem zimą czyni. W małym przysiółku,na roztajnych drogach, Gdzie jest jedynym westchnieniem do Boga. Przy domach naszych,w domowym kościele, Przechodniów westchnień wysłuchuje wiele. I w sercach naszych,ilości nie spiszę, Wsłuchana w modlitw tajemniczą ciszę. Józef Bieniecki
  8. Deportacje!!! W dostatni dwór,do ciepłych chat, Rosyjski wtargnął wróg. I w domy wcisnął ogrom zła, A krzywdy spisał Bóg. Wyrwanych z domów będą gnać, Na syberyjskie Tajgi. I gęsto trupem pola słać, W katorżnej drodze skargi. A mróz przyjaciel -wrogów brat, Nie szczędzi chorych- dzieci, I katem jest od wielu lat, Z aniołem śmierci leci. Rzucono Naród w ziemi proch, Z pamięci chcą wymazać. Z Niemcem wyniszczyć, aż do cna, By w niebyt wieczny skazać. Bóg inne plany pewnie miał, Swą Matkę dał-Królowę. I nie jak wróg lecz jak On chciał, Poskracał ich o głowę. Z drugich szeregów każą nam, Dziś pod koń chylić grzbiety. Wara od Polski-ziemi -bram, Niemiaszki i Sowiety. Józef Bieniecki W 70 rocznicę pierwszej wojennej deportacji Polaków w głąb Rosji
  9. Twoja Wola. Jeśli kochasz Ojczyznę,daruj Bogu, Niech obnaży ludzką twarz. Wszelkie troski,na świątyniach progu, Bo jak Matkę-jedną tylko masz. Pochyl głowę,gdzie świątyń ołtarze, Stos ofiarny w wiekach składał lud. I historii odwracał miraże, Niedaremny był Narodu trud, W nekropoliach mogiły ofiarne, Na historii zapisanych kart. Wykuwają oręża mocarne, Zniewolenia, grożbę niszcząc-krat. Na ofierze życia niech nie stanie, A wykuwa wolnych ludzi czyn. Pokolenia,by nowe wzrastanie, Wrogów kłamstwa nie obarcza win. Historyczne ubogacą dzieła, Aby z żródeł mógł korzystać Duch. I pamięcią w sercach naszych tkwiła, Rozpaliła wolę w sile dwóch. Jasnogórska my Twoim narodem. Tyś wybrała z pośród wielu -nas. Jako słońce niech rozbłyśnie wschodem, Wola Twoja dla narodu- łask. Józef Bieniecki
  10. Hania. Wykukała kukułeczka Hance, Wykukała na leśnej polance. Ile latek żyć będzie musiała, Ile chłopców będzie całowała. Wysłuchała, jak u dobrej wróżki. Sennych marzeń kopę do poduszki. Będzie teraz po nocach nie spała, Całe noce do marzeń wzdychała. Wzdychaj Haniu, póki serce młode, Krew gorąca,masz chęci, urodę. Obwiń chłopców wokoło paluszka To i dobrze będzie wróżyć wróżka. Miłość z czasem ucichnie, u kąta, Niechaj dzisiaj po sercu się pląta. I gorącym płomieniem rozpala, I chłopięcych armię serc zniewala. Śpiewał słowik ,nocką księżycową, Narzeczonych, szept mieszał z dębową. Ona jedna,-on jeden-do końca, I przysięgi był świadkiem ,miesiąca. I minęło pół wieku i troszkę, I nawzajem zwią siebie -pieścioszkiem. I wracają z uśmiechem do nocy, Gdy się księżyc z sercami ich droczył. Józef Bieniecki
  11. Bale w Polsce! Był kiedyś bal, na wiele par, A na nim gości grona. Z orkiestry płynie żaru czar, Nastrojem rozpalona. W jej kompozycjach pędzi wiatr, Z wnętrza kolorem zgrany. A był salonu tego wart, Poezją rozkochany. Na przemyślanej strofie nut, Raz pląsa, zaskakuje, W innym odcieniu wygra cud. W historię pocwałuje. Zamknął zszargany Boya zmysł, Na hucpie lewicowej. I zamysł wrogów Polski prysł, W umysłach, zgnitej głowie. Salon jest pełen pięknych pań, I czystej polskiej mowy. Chce się posłuchać, spojrzeć nań, Na pomysł zeusowy. Pełen polotów, wielkich form. Z zabawą literacką. Najwyższej sfery sięga norm, A brzydzi się prostacką, W szczerej rozmowie, i atencji, W człowieku dotknie serce, Pełen pomocy i intencji, Podaje wszystkim ręce. Uprzejma młodzież i przyjemna, Kręci się w każdym tańcu. Historii dotknie myśli rzewna, Jak modlitw na różańcu. Bale krakowskie - bale lwowskie, Karnawałowe bale. Wy takie swojskie, takie polskie, Pogodne ze zwyczajem. Wielkie imprezy - wielkie rody, Artyzmem Ducha tknięty. Umiaru, smaku i swobody, Tradycją zawsze święty. Specyfik stylu i wymiaru, W aurze kultury, sztuki. Śmiecie odrzuca królów - carów, U źródeł dzieci - wnuki. Gawiedż na pańskiej jest zabawie, Goście z historii strojach. Tańczą dworzanie, wódz w buławie, Historię widać w wojach. Nie da się ukryć, wymagania, Kultury, formy bycia. Finezji, stylu, rozmawiania, O estetyce życia. Życiową radość ujmą w tańcu, Z wykwintnym wychowaniem, W spokojnym, szybkim, w połamańcu, Pomnaża w nas wzrastanie, I mazur pognał w ognia tępie, Jak ogier rozogniony. Pędzi polami, drogą w stępie, A polskie wdział korony. Niezmiennie żywy, figur pełny, By galapadą skończyć. Wiele pomysłów w konfredansie, W figurach je połączyć. Gipkość i zręczność, wdzięk, finezja, Kondycja w pierwszej parze. Każe traktować wraz z poezją, Wynosić na ołtarze. Polonez zawsze faworytem, W dostojnym płynął geście. Mazur bohater wraz z zaszczytem, Zbierał oklaski, wreście. Stroje balowe chętnie wdziano. Szczególnie polskie - stare. Z dumą noszono, ubierano, I szyto też na miarę. Forma szacunku , przywiązania, Z sarmacką szedł naturą, Wspomagał proces nas wzrastania, Bogacił też kulturą. Bandyctwo wojen, rozwydrzenie, Kres kładzie hucznym balom. Gdy łapska brudne kładą cieniem, W piękną tradycję - starą, I trzeba czasu, aż pół wieku, Powrotu na salony. Aby prastare piękno w człeku, Wyparło te potwory. Józef Bieniecki
  12. Z myślą Wernyhory. Niech od bagien ,tam Poleskich, I stepów Podola. Poetycką myślą wieszczy, Słowem Wernyhora. A myśl każda nam przyświeca, Wrogom nie dowierza. Bo Słowacki w przepowiedni, Wybrał nam Papieża. Słowo ,słowem,myśl jak ptaki, Nie związane niczem. Szuka często odpowiedzi, Przed Boga Obliczem. W wyobrażni lotnej myśli, Bóg się dzieli zdaniem. I rozdaje tam Prorokom, Swoje przykazanie. Myśli Duchem uskrzydlonej, Długo każe czekać. Aby w ludziach je dopełnić, Nie rzadko po wiekach. Józef Bieniecki
  13. Kwitnący Krzyż. Ile cudów na jednym ramieniu, Krzyż zakwitły na stworzeniu świata. Ile odczuć we każdym stworzeniu, Myśli ile,na cierpieniu wzlata. Uwieńczony koroną cierniową, Wysmagany nienawistnym biczem. Testamentu wniósł nadzieję nową, A odchodząc nie zostawił, z niczem. Świstu słychać nienawistne razy, I pod krzyżem zadawane ciosy. Ofiar ile i tyle ołtarzy, Ile krzyży ludzkich ,ich że losy. Nim ogarną mnie hiobowe wieści, A świat stanie na granicy cudu. Serca matek zbodzie miecz boleści, To ty staniesz wyzwoleniem ludów. Zawierzona miłość i nadzieja, Opasana koroną boleści. Niechaj słowem ,słowem kaznodzieja, Będzie prawdą przekazanej treści. Pod krzyż idę z boleści kropelką, Uczestniczę, dziś w Twoim Ołtarzu. Ja uznaję boleść Twoją wielką, By choć w cząstce być w tamtym Łazarzu. Józef Bieniecki
  14. Głosowanie!! Było kiepsko-już jest lepiej, Biedę znowu się wyklepie. Bieda z nędzą się pobrała, Takie brednie wymyślała. Iż z pustego nie przelejesz, Koniec z końcem ogłupiejesz. Owijając w powijaki, Każdy pomysł byle jaki. Choć na półkach pełno w sklepie, Bardzo wielu biedę klepie. Jak i wtedy za Gomułki, Nie dla ciebie dzisiaj półki. Zasługujesz pewnie znowu , Na złodzieja jakieś nowum, I powróci po wyborach, Wyobrażnia jego chora. \ Pijar kują,kują równo, Byś z wyborów miewał gówno. A z czworaków -wódz-liberał, Wszelkie prawa pozabiera. W końcu wróci myśl skrzydlata, Że oddałeś- życie w ratach. Od wyborów do wyborów, W ręce głupców i potworów. Józef Bieniecki
  15. Miłosna ballada. Spada ciężar,z serca kamień, Gdy ujrzałem ,dałaś ramie, Oczu błękit,płatki ust, Falujący wzniosły biust. Złote włosy ,twarz z aurolą, Wiatr potargał samowolą. Serce bije rozhukane, Tęskne sobą, rozkochane. ref. Marzeń chcę posiadać cnotę, A nadzieję w tą, z powrotem. Bym kochania pieścił kwiat, Który zmienia cały świat. W końcu kłęczę u twych stóp , Moce wrażeń,dla słów grób. Boję myśleć,strach powiedzieć, Wieczność wolę milcząc siedzieć Wzrokiem w myślach usta pieszczę, Pragnę słyszeć,jeszcze,jeszcze. Szelest wiatru, może słowa, Boże daj by była mowa! Oby piorun zwalił z nóg. Nieudacznik ,milczek,mruk. ref. Uwiedzionym,wzrok rozkoszny Śle promyków myśl,miłosnych. Wiatr niechcący musnął włosem, Jakby z róż twych,ust spił rosę. Na pustyni,w spiece słońca, Czuję żar ust, twych,gorąca. Moc pragnienia,tchnienia brak, Między, stanął włosów krzak. ref. Ognia płomień ,wyobrażni, Daje dowód mej przyjażni. Niech zostanie.Pierś faluje, Czuję żar jej -to nie czuję, Chuć się piekli ,z ust zasłona Tylko ja i tylko ona. A nad nami las kołysze, Pieszczot naszych nocną ciszę. ref. Rozmarzeni, rozkochani , Dziewięciosił nas nie rani. Jodeł koło, stara sosna, I ich tęskna pieśń miłosna. Widać,miejsce to kochanków, Zmierzchów tkliwych,ogni ranków. Rozumiemy się bez słowa, Lasu śpiew ,serc naszych mowa. ref. Księżyc do snu się układał, Kiedy obok ciebie siadał. Głaskał buzię,pieścił włosy, Spijał słodkie ust twych rosy. Byłaś cudna ,jak te zorze, Falujące piersi morze. I pragnołem by się stało, By na wieczność tak zostało. ref. Józef Bieniecki
  16. Synkowi -Marusiowi! Przez Boga dane-Boga odebrane, W kołysce śmierci na wieczność uśpione. Żeś ty to musiał, ty taki malutki, Odejść do Pana,zostawiając smutki. Wiodłeś Aniele stróżu mego syna Drogą anielską,to droga jedyna, Aby go zawiść na zabawę wieczną, Gwiazdami tkaną,u nas zwana Mleczną. Niech żal w kołysce z mogiły utkany, Będzie na wieczność przez Ciebie zabrany, By nam Bóg Dobry,smutki i żałości, Nagrodził szczęściem-u Siebie w wieczności. Ty nas oczekuj we żłobku Niebieskim, Gdy się zgłosimy z zezwolenie Pańskim. Biorąc na ręce z mamą przytulimy, Tuląc radością ,we wieczność włączymy. Bóg nam zezwoli by cieszyć się Rajem, Jego Miłością,tobą ,wiecznym majem. Józef Bieniecki
  17. Aniele Stróżu mój. Aniele Boży Stróżu mój, Ja ciągle o coś proszę. Ważne,że jesteś zawsze mój, Dlatego prośby wnoszę. Jesteś mym wiecznym opiekunem, Niech chwała będzie Bogu, Tutaj na ziemi mnie ochraniaj, Aż do wieczności, progu. Jako opiekun i przewodnik, Chroń przed złym -pokusami. Rozwiewaj wszelkie wątpliwości, I modlij się za nami. Kieruj me myśli wciąż ku dobru, Abym w wieczności się nie wstydził. By ją wypełniał Bóg Radośći, W każdej postaci jej się brzydził. Wciąż z cierpliwością obok kroczysz, Chociaż przez Boga ci jest dana. Nagrodzi Twoje dzienne trudy, Pozwoli zawieść mnie do Pana. Józef Bieniecki
  18. Krzyż. Z Krzyżem wzrastała tysiąclecie, Z Krzyżem kroczyła drogami zwycięstwa. Z Krzyżem łączyła znoje,wszystkie smutki, Z Krzyżem radości,wszelkie synów męstwa. Krzyżem znaczono mogiły żołnierskie, Krzyżem nagrobki,wiernych Tobie ludzi. Z Krzyżem na ustach rozpoczynasz ranek, Z Krzyżem odchodzisz gdy się serce studzi. W Krzyżu nadzieja twojego zbawienia, W Krzyżu radości-na Krzyż wierny czeka. W Krzyżu twe smutki-blaski uwielbienia. W radości ,smutku do Krzyża ucieka. Krzyż twoim znakiem-prócz godła w koronie. Krzyż będzie siłą, twojego oręża. Krzyżem pokonasz trudy i śmierć swoją, Kto w Nim umiera,ten w Krzyżu zwycięża. Józef Bieniecki
  19. Tatry-Noc w Tatrach.. Już u podnóży przednimi strażami, Noc już przejmuje na ziemi władanie. Mrok z dolin w górę unosi zasłony, Dopóki całe nie ogarnie granie. Pasemka drogi w sadzy czarnej nocy, Topią kontury i gasnące zorze, Ogarnia ciemność wodami topieli, Głębokie mroczne,nocy wielkie morze. Gdyby nie gwiazdy tam na nieboskłonie, Na którym Stwórca w miliardach ułożył, Czułbyś żeś przepadł ,w jej beskresach -wodzie. Widząc swój koniec,nieskończenie trwożył. On Boską ręką malował obrazy, Złożył na niebie,tworząc inne światy, Te zaś wyświetlą dalekie wszechświaty, Akwarel łąki w nasze polskie kwiaty. W spokoju nocy ino wiater słychać, Rozmowy smreków-ciche tajemnicze, Strumieni szmery i czasami pluski, I odbijane na wodzie księżyce. Kontury szczytów w atramencie nieba, Ogromne ,wielkie w nieba majestacie, Z uśmiechem słońca ranek będą witać, Nocą ponure na nieba granacie. Wciąż niepojęta potęgą tworzenia, Upiększa ziemię,dookoła otacza, Jest nieskończona na miarę człowieka, Myśl możliwości-co sobą oznacza? Józef Bieniecki
  20. Dwór - Karnawał Od Świąt Trzech Króli po Popielec, Gdy nóż schowano i widelec. Mija czas szaleństw, często zbytek, Radości, hulaństw na pożytek. On z ziemi włoskiej przywędrował, Klimat mu sprzyja, dopasował, Choć przeżywają w pełni Włosi, Nasz temperament również nosi. Uznają żarty, każdy kawał, W owym okresie się nadawał. Bawią się zatem gdzie popadnie, Czas karnawału na nich spadnie. Tu w maskaradach, przebierańce, To na kuligach, w salach tańce. Kulig szczególną ma oprawę Muzykę,krzyki wokół wrzawę. Fantazji wodze dołączono, Nad umysłowość przedłożono. W przodzie kuligu kawaleria, Nie byle jaka ,nie mizeria, Chłopów jak na schwał dobierali, By się od wilków gorsi bali. Jazgot psich głosów, też dobiega, Jednak nie skoczą w przód szerega, Tak prowadzone dla pokory, Z łbów im wybito wsze amory. Dziesiątki świateł gna wzdłuż drogi, To mrużą ślepią jak wąż srogi, Chowając ciągle za drzew pniami, Błyskają groźnie w noc ślepiami. Brzęczy coś dziwnie, a znacząco, Raz zagadkowo, czasem drwiąco, W takt kopyt końskich grzmią Janczary, W takt wystukując utwór stary. Za kawalkadą gnają sanie, W nich muzykanci, to ich granie. Za nimi sanie pędzą sznurem, Z pod kopyt śniegu tworząc chmurę, Pachołcy obok konno gnają, Łuczywem smolnym przyświecają. Z łuczyw spływają ogni oka, Jak kawalkada sań głęboka. Tuż za kuligiem jeźdźcy konni, Rośli, wraz z końmi wprost ogromni. I płynie skoczna tworząc echo, By się zatrzymać z dworu strzechą, Budzić włodarzy, czekających, Bochnem chleba , zwyczaj czczących. Gdy wstał zaspany, dla uciechy, Grajkowie grają, sypło z strzechy. Bo najazd taki, jest widziany, Choć zaskakuje, niespodziany. W dniu się nie kończy , kilka z rzędem, Porwą miejcowych na kolędę. Tu, pod dworem z dwadzieścia sani, Dworskie familie, pieją na nich. Konie rżą niespokojne, biją kopytami, Kwiczą,a czasem rwią zębami. Gramolą z sani, w wilczurach, niedźwiedziach, Ciężkich futrach, jak każdy w czasie sanny siedział. Kobiety w jubkach futrzanych, w kapturkach na głowie, Na nogach kurdybanki, pieczętują zdrowie. Śnieg jest wysoki, więc damy na ręce, Ujdą w karnawał zaloty szczenięce. Nie jedna parą niechcący w oną zaspę bucha, A nad uchem małżonki czułe słówka grucha. Piszczą i pokrzykują na to zniewolenie, Ale w ruchach i głosie wyczuć zezwolenie. Kończy się powitanie, zaczyna część, tańca, Byli skorzy do bitki, tańców i różańca. Nikomu się nie śpieszy, zgodzeni z naturą, Hołdując tradycji, szanując z kulturą, Zasłużenie zimują oddając uciechom, Wszystko na stół z spiżarni, gość pod dworu strzechą. Nie brakło i fantazji, wielkiego humoru, A, że na każdych saniach ludzie z różnych dworów, Każdy nowe coś wnosi, mogliby tak hulać, Puki by nie zastała następna babula, - zima. Wygłaszano oracje, czyniono facecje, raczą potrawami, Nade wszystko śpiewano wspierając trunkami. Wiele pieśni zostało, choć wieki zmieniły, W pięknie, sensie utworu szkód nie poczyniły. Z pośród kilku ten jeden, "Mazur kuligowy", Skoczny, rześki, wesoły, można rzec marszowy. Miną z czasem kuligi, ogniste swawole, Mody czasy zmieniają w historii pokoleń. Bale stają się modne, są również okazją, Poznać pannę, mężczyznę, darzyć go przyjaźnią, Kandydatką na żonę, albo i na męża, Ta praktyczna ich strona w zasadzie zwycięża. Dbano o prezencję, wymyślne kreacje, Zwyczaje czerpią z źródeł często nacji wrogich, Zwanych postępowe, wulgarnych, ubogich, Wewnętrznie. Nienaganne maniery i z importu tańce, W wieku dziewiętnastym wypierają walce, Potem polkę - troteskę, kontredans, mazura, A gdy już do wiwatu każdy się wyhula, Idą na kolację, powtórnie do tańca, Kontredansa, mazura, polkę no i walca. Na koniec kontredansa, który bal ten kończy. Jednych bal ten podzielił, a wielu połączył. Pozostały niemodne suknie, spisane karnety, Pozostały wspomnienia. I kolejne wety. Szczególnie hucznie świętują zapusty, W szaleństwie upomniały jaki człowiek pusty. Że te wszystkie radości niewiele są warte, Zbyt często wyuzdane i piekłem podparte. Sygnał, należy skończyć rozpustne radości, I bardziej się pochylić- myślą ku wieczności. Okres karnawału, czas który to kończył, Obłąkanie z szaleństwem można rzec, złączył. Z karczmy nie wychodzono, nie jedli, a żarli, Śpiewu nie uświadczyłeś, ale mordy darli. Skrajne tego przypadki jednak się zdarzały, I te same historie, co rok powtarzały. Czas zapustów, ostatków, wiązał z obyczajem, W kulturze ludowej. Wybiórczo do dziś pozostaje. Wraz z północnym dzwonem w środę popielcową, Zmienia się obraz Kraju, wdziewa suknię nową, W żałobnym tonie. Ci sami skorzy niedawno do hulaństw i tańca, Dzisiaj lgną do pokuty, modlitwy, różańca. Jeden z posłów tureckich wrócił do Stambułu, Taką to opowieścią raczył tamtych mułłów. Iż w Polsce w pewnej porze wszyscy chrześcijanie, Dostają waryjacji, nim ono ustanie. Muszą posypać głowy, proszek ma możności, Iż w jednym dniu leczy wszystkich z przypadłości. Józef Bieniecki
  21. W polskim sądzie. Gdzie pieniądze-tam i władza, Ta rujnuje lub przeszkadza. Sędzie władzą na urzędzie. Prokurator z swym orędziem. Z wrażliwości wykluczeni, Z prawnym ino gniotem. Przez korupcję osaczeni, Paprają robotę. Dobro wspólne leży w gruzach, Poprzejmy łobuza. Bo złodziejom i przekrętom, Prawo rzeczą świętą. Mordem skaże się sądowym, Na kanwie odnowy. Dziecko odda się Niemcowi, "Sąd Salomonowy. Praworządność legła w grobie, Na służbie sąsiadów. Dobrze sędzią być przy żłobie, W niewoli układów. Z czworakową wyobrażnią zrobili sędziego, Ten zaplutą tolerancję posiada Kalego. Pokaleczy sprawiedliwość prawami Stalina, Do ubeckich wynaturzeń swe prawo nagina. Józef Bieniecki
  22. U bram zimy. Spoglądało wczesną wiosną, Złote słońce, ponad ziemię. Promieniami chciało wzbudzić, Wszystko co w niej drzemie. Obudziło już nadzieję , U stokrotek białych. U złocistych też podbiałów, Które smacznie spały. Chce się łzami wiosny wzruszyć, W wieczne zapłakanie. Ludzkie serca, chce poruszyć, W Syna Zmartwychwstanie. U bram zimy zawsze duma, Jak to wiosną będzie. W końcu pęknie ludzka duma, Z nadziei orędziem. Po opłotkach wiejskich błądzi, W serca ludzkie pada. O nadziei swojej sądzi, Tak trzeba -wypada. Połączyło więc nadzieję, Z pięknem niewiniątek. I jednako wszystkim grzeje, Choć wiosny początek. Józef Bieniecki
  23. Serdeczne łzy!!! Pan Bóg na ziemię posłał Anioła, By w pięknym stworzonym dziele, Rzecz wybrał jedną,co się spodoba, Tą jedną ,chociaż ich wiele. Szukał na polach ,szukał w ogrodach, W lesie i górskiej krainie, Przeszukał miasta,w wiejskich zagrodach, W największej znalazł gęstwinie. Niespotykanej dotąd urody, Kwiat zaniósł Bogu -jedyny. Bóg uznał piękno,kwiatu, przyrody, Rzekł:-najpiękniejsze są czyny. Ze smutkiem Anioł podąża na dół, By uznać świata i ludzi, Przejrzał dokładnie ten ludzki padół, I widział jak lud się trudzi. Trafił na pola skończonej bitwy, Gdzie wielu poległo w boju. Chociaż skończona,walka ,gonitwy, Wciąż wielu konało w znoju. Ujął krwi krople,złożył przed Tronem, I długo dumał Bóg w ciszy, Ważne -gdy bierzesz kraj swój w obronę, Me Serce ból ludzi słyszy. Choć piękna ,wielka ofiara z życia, Są inne też piękne dary. Trzeci raz zeszedł,by w serc ukryciach, Odszukać piękne ofiary. Przy drodze polnej,opodal wioski, Pod Krzyżem zanosił płaczem, Skruszony człowiek,słał grzechu troski, Zanosił szlochem biedaczym. Ujął łez krople,złożył przed Panem, Widząc Bóg wielce się wzruszył, Bo chociaż Boskie, Królewskie Serce, Żal ludzki Boga poruszył. Z zwieszoną głową, długo Bóg dumał, I w końcu do niego rzecze, Cóż piękniejszego jest na Mym świecie, Niż skrucha i łzy człowiecze? On wierny Bogu,do Nieba wznosi, W pokorze wierny poddany, O przebaczenie i litość prosi, Miłości Mojej oddany. I Anioł długo zdumiony patrzył, Gdy z Boskiej spływały Twarzy, Boskie żal ludzki łezki wytoczył, Losem wzruszony nędzarzy. Józef Bieniecki -napisałem po wysłuchaniu kazania!
  24. "A rząd wiedział,nie powiedział..." "A rząd wiedział nie powiedział," A to było tak: Godłem jego nie jest Orzeł, Ale wrona- ptak. Ojciec chrzestny od Niemiaszków, Szukał więzów krwi. Za plecami słowem ,czynem , Z nas Polaków drwił. Ma naturę z piekła rodem, Nie był, nie jest brat. Dla sąsiadów był, jest wrzodem, Jak długo nasz świat. Stary złodziej i bandyta, Nie gospodarz -nie. Nikt bandytów się nie pytał, Gdy osiągi lwie. A rząd wiedział-cicho siedział, Na moskiewski los. Dziś w brukselskiej maszkaradzie, Zbija zdrajcom trzos. Pęknie bańka- bo mydlana, I globalny mit. W rękach polskich ich przegrana, Trochę czasu-pssssyt!!! Józef Bieniecki
  25. "A rząd wiedział,nie powiedział..." "A rząd wiedział nie powiedział," A to było tak: Godłem jego nie jest Orzeł, Ale wrona- ptak. Ojciec chrzestny od Niemiaszków, Szukał więzów krwi. Za plecami słowem ,czynem , Z nas Polaków drwił. Ma naturę z piekła rodem, Nie był, nie jest brat. Dla sąsiadów był, jest wrzodem, Jak długo nasz świat. Stary złodziej i bandyta, Nie gospodarz -nie. Nikt bandytów się nie pytał, Gdy osiągi lwie. A rząd wiedział-cicho siedział, Na moskiewski los. Dziś w brukselskiej maszkaradzie, Zbija zdrajcom trzos. Pęknie bańka- bo mydlana, I globalny mit. W rękach polskich ich przegrana, Trochę czasu-pssssyt!!! Józef Bieniecki
×
×
  • Dodaj nową pozycję...