Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

równolegle obok czasu


Birczin

Rekomendowane odpowiedzi

Rano wyszedł z domu, tym razem bez papierosa, było wystarczająco siwo i bez dymu, z trudem odnalazł przystanek. Wieczorne przemęczenie nadmiarem internetowej papki z wczoraj pozostało rozlazłe na kocu, jego resztki kleiły mu się jeszcze na powiekach. Gdyby miernikiem samopoczucia miały być opadłe liście, to dostrzegłby tu zależność odwrotnie proporcjonalną, im więcej jesieni nawarstwiało się na ulicach, skwerach, w parkach, pod płotami, tym mniej niezadowolenia oblekało jego twarz, nie mylić z mgłą, ani z fragmentami rozbitych wirtualnych witryn. Z sąsiadem na ławce uciął chwilową pogawędkę, zachwalając jego gitarę, no, no, no! "A kiedy to będą gitary sygnowane twoim nazwiskiem?" Co prawda musi jeszcze popracować nad szczerością przekazu, ale już jest coraz lepiej. Oczywiście nie ma tu mowy o byciu drugim Jezusem, ale od czegoś trzeba zacząć w tym staraniu się "być mniej doskonałym", nawet jeśli miało by się zaledwie wdrapać na najmniejszy palec lewej stopy Gombrowicza. Kierowca autobusu był punktualny, jak nigdy, jakby trafił w odpowiednią strefę czasową niby w totolotka. Wysiadł wcześniej niż zwykle, aby uatrakcyjnić poranek spacerem. Wsłuchiwał się w jazzowe aranżacje Chopina, na których korozja skrajnej melancholii i romantyzmu tylko gdzieniegdzie pozostawiła po sobie drobne plamy, bo utrzymane w jakiejś żartobliwej lekkości jednak chropowato i wręcz "Żelazowo" trzymały się woli "Jagodzińskiej" koncepcji. Pozostawiał za sobą szum miasta, jakby ten dźwięk spoza słuchawek był innym, odległym wymiarem, drogę wytyczały mu wszystkie, napakowane szczęściem, suche, platanowe i wiązowe aleje, z pudełkowatymi domkami bladego przedmieścia, z pękatymi workami opadłych liści. W pewnym momencie zdjął słuchawki i zadzwonił do ojca, aby tylko wspomnieć, że jest zadowolony ze swojego życia i nie zamieniłby go na żadne inne, i cieszy się, że mógł do tego dojść dzięki niemu. Równie dobrze mógłby to powiedzieć do siebie, albo w niebo, ale nigdy wcześniej nie robił czegoś podobnego. Tkwiły w nim drzazgi wczorajszej kłótni. Zdawał sobie sprawę, że korzenie braku porozumienia już dawno podziurawiły mu serce, szukając gdzieś głębiej zgryzot i żali, potrzebnych złu kiełkować. Ojciec wydawał się mocno zaskoczony i zaniemówił zawieszony w poszumie działającej korporacji, by zaraz potem dodać, że musi kończyć, bo ma dużo pracy. A on wiedział, że trwa w swoim małym zakłamanym obłędzie, w swojej pięknej alternatywie na zło. Tylko, czy przypadkiem nie było to jeszcze większe zło? Bo czy inny jego nagły telefon, na przykład taki o pogorszeniu stanu zdrowia kogoś z rodziny rozbiłby twardą skorupę jego analfabetyzmu emocji? Nie wiedział. Ale uwaga o całkiem niezłym poziomie samopoczucia zgłoszona przez niego telefonicznie, jakoś zabalsamowała rany, zakleiła na chwilę te dziury, przycięła rozłogi tego braku rodzinnej bliskości, na który tak często zdawało mu się chorować, przynajmniej tak to odczuł. Nie wyrwie już z siebie tego, co w nich tkwi, ale może przyzwyczaić się do nich, godząc się na nie w symbiozie z pasożytem, wykonując raz na jakiś czas taki telefon, być może iluzyjny, ale dziecinnie szczery, prawdziwie kojący.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...