Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

urodziłam się prześwitująca jak skrawek
tiulu, mandala koronkowo splotła dla mnie
przydział ról darowując klepsydrę
z obietnicą że nie będzie nic więcej

zasiadłam przy ogromnym stole z pustym
talerzem, nie wiem czy zdążę go napełnić
nim piasek w klepsydrze znieruchomieje
zamarły z przerażenia że to już koniec

w szaroburej tonacji wlecze się dzień za dniem
stoję nago z Kali na ślepym torowisku
pochłania mnie niszczące działanie czasu
Kali wieczna okrutna żegna mnie drwiącym śmiechem

czas na ciebie, już czas

Opublikowano

Ciekawy wiersz o przemijaniu. Zastanawiam się czy "urodziłam się się prześwitująca jak skrawek tiulu" nie oznacza jakiejś choroby. Kali to oczywiście bogini śmierci i czasu. W każdym razie dobrze mi się czytało.

Opublikowano

Ciekawy wiersz. Ciekawe metafory. Tylko ja dałabym bez trzeciej zwrotki, bo jest ona powtórzeniem tego co opowiedzialaś w dwóch pierwszych. Okrutna Kali z rozwninięciem tematu zostawiłabym na drugi wiersz. Klepsydra wystarczająco wymownie mówi..czas na ciebie...
Pozdrawiam serdecznie
Lilka

Opublikowano

dla mnie to wiersz z tajemnicą. klepsydra, przydzielone role, czas, koniec - nieuchronnie prowadzą do skojarzeń z przemijaniem i prowokują pytania o przeznaczenie. mnie jednak zastanawia zaakcentowanie czasu w tytule, z uwagi na późniejsze wskazania w treści pewnych elementów.
czas to bardzo szerokie pojęcie, względne i subiektywne jednocześnie, w słownikach niektórych kultur w ogóle nieistniejące, ponieważ jest to abstrakt, skonstruowane społecznie umowne narzędzie. to oznacza, że samo pojęcie czasu nie jest czymś naturalnym, zależy od kontekstu kulturowego.
w Twoim wierszu czas pojawia się w pewnego rodzaju desygnacie klepsydry, ale jest też mandala - motyw wskazujący na buddyzm, jogę... z punktem centralnym łączącym niebo i ziemię.
i tutaj tkwi tajemnica tego wiersza: pod koniec pierwszej zwrotki piszesz z obietnicą że nie będzie nic więcej... o jakim czasie mówimy? połączenie nieba i ziemi w centrum, niweczące chaos, przydzielone role, klepsydra wyznaczająca czas... a później bezczas? później - nic więcej?
ogromny stół z pustym talerzem... i później przerażenie, że to już koniec. dlaczego przerażenie, skoro wcześniej obietnica niczego więcej. obietnica!
i jest jeszcze Kali, z zupełnie innego świata i innej kultury. kolejny "rodzaj" czasu - bogini czasu i śmierci, czyli hinduizm i reinkarnacja, czasy ponownych narodzin, odradzania się. hmm...
pochłania mnie niszczące działanie czasu - i znów obietnica i obawa i oczekiwanie, czas, który niszczy, odbiera spokój, rodzi przerażenie - co dalej? puenta i drwiący śmiech Kali, mówią wszystko:

niezależnie od tego, jak rozumiesz czas, w czym upatrujesz swojego przeznaczenia, kiedyś nastąpi jakiś koniec lub brak-końca... bo ostatecznie wszystko kiedyś zostanie zdefiniowane... z nami lub już bez nas - w bez-czasie (sedno: "wtedy" dla nas nie będzie nic więcej, w kontekście wcześniejszego ziemskiego życia).

chyba już sobie odpowiedziałam, Droga Autorko.

ciekawy, dobry tekst!!!

pozdrawiam,
in-h.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tytuł wydał mi się taki banalny, że jakoś pominęłam ten wiersz, a to byłaby strata, dla mnie.
Tu nie ma co za wiele pisać, Kali - bogini czasu i śmierci, pięknie komponuje się
z treścią, a całości mogę tylko przyklasnąć. Wg mnie, to dobry wiersz.
Pozdrawiam... :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena  Nie znam się… chociaż, nie zawsze jest tak, jak tutaj „Przeglądowo/okresowo”
    • W poczekalni pachnie lękiem i lawendą, jakby ktoś spryskał powietrze zapachem wszystkich tajemnic, które kiedykolwiek urodziły się w ciele kobiet. Siadam na krześle, które trzeszczy jak archiwum kobiecych wnętrz, jakby jego śrubki znały alfabet ud, miednic i brzuchów, z których powstawały małe światy, wielkie dramaty i czasem tylko zwykłe „wszystko w normie, proszę pani”. Wchodzi on - ginekolog, nawigator po oceanie kobiecego świata, pół‑detektyw, pół‑astronom macicy, który nawet cień owulacji potrafi wyczytać z mapy kosmosu, jakby szukał sygnałów życia w galaktyce, gdzie kosmici zapomnieli wysłać instrukcję obsługi ciała. - Proszę się położyć, mówi, tonem nauczyciela cyrku, który zaraz pokaże sztuczkę, ale z delikatnością kota na rozgrzanej blasze. Rozchylam nogi, odsłaniając wszystko tak dokładnie, że czuję się jak eksponat w świetle reflektorów, a on wchodzi z uśmieszkiem jak ktoś, kto właśnie dostał dostęp do części świata zwykle zamkniętej na trzy zamki, z narzędziem, które wygląda jak miniaturowy teleskop do planet rodzących życie i dramat jednocześnie. Przesuwa się delikatnie, a moje ciało otwiera się jak mapa nieznanych galaktyk. Tam, gdzie światło reflektora pada najczułej, kryje się punkt G - maleńka, pulsująca perła, jakby sam wszechświat zostawił w tym zakątku tajemnicę radości, miniaturową gwiazdę gotową rozbłysnąć. Łechtaczka - subtelna świątynia przyjemności - rozkwita w mikroskopijnym rytmie życia, otwierając się jak kwiat poranka, którego zapach zna tylko kosmos i ja. Ginekolog spogląda z powagą astronoma, który odkrywa nowe planety w galaktyce wnętrza kobiety, z zachwytem notując każdy puls, każdy fałd, każdą drobną tajemnicę, jakby patrzył na arcydzieło, które powstało z najczystszej geometrii życia. - Hm…  mruczy jak stary kocur, który właśnie odkrywa nowe królestwo myszy. - To jest prawdziwa galeria natury! Każda fałdka, każdy zakamarek, każdy sekret - arcydzieło! Czuję, że moje ciało staje się mapą starożytnych labiryntów, a on jest Minotaurem‑przewodnikiem, który wie, gdzie czai się każdy strach i każda nadzieja. - A tutaj…  wskazuje narzędziem - -  kwitnie życie i… ewentualnie mała niespodzianka. Chichotam w duchu, bo w tej ceremonii nie ma miejsca na wstyd, tylko na absurd i kosmiczny zachwyt nad ludzkim wnętrzem. Na koniec odchodzi z miną człowieka, który własnie zgarnął złoty medal w konkursie „Co kryje się w środku?”, odbierając statuetkę z miniaturowym teleskopem i konfetti z hormonów. A ja zostaję tam - pół naga, pół święta - leżąca jak robot na przeglądzie technicznym, bez osłony, gotowa na diagnozę życia, z nogami otwartymi jak szuflada w warsztacie, zastanawiając się, czy życie naprawdę jest tak proste, że wystarczy jeden ginekolog, żeby zrobić mi tylko przegląd okresowy i powiedzieć z entuzjazmem: „Wszystko działa, proszę pani, proszę tylko nie zapominać o smarowaniu.”    
    • @Berenika97

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Berenika97 Tak, nabroiłaś ;) 
    • @Berenika97 Bardzo dziękuję. Był taki czas w moim życiu, że nigdy nie zapamiętywałem snów. Był również i taki gdzie śniłem jedynie przerażające koszmary. Lecz ostatnio coraz częściej dane mi jest wreszcie lądować w spokojnej krainie snu.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...