Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Co ja mam -
chociaż nie zmarnować
tego co komuś zawdzięczam.
Ale jestem już zmęczony
sobą samym jak i sobą z kimś -
takim stanem co to jest taką
jedną wielką niewiadomą.
Jakby kiedy tak nie było -
tylko że człowiek o tym nie myśli
i pewnie nawet dlatego
jest szczęśliwy - kto tam wie -
może nawet tak jak pchła na psie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


a jednak człowiek myśli... smutne rozważania.
WiJa, czasem też tak mam, wszystkiego dość i patrzę na innych u nich podobnie... uśmiecham się wtedy.

:)))

.
Bo też cóż można zrobić lepszego. Nawet jeżeli miałby to być (jakby nie był) /u/śmiech przez łzy. Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dawno już zaznajomiony z Twoim ubóstwem krytycznym, a ostatnio nawet lirycznym, no to więc Twoje słowa są dla mnie wielką pochwałą. Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.






gówno bardzo często oznajmia światu.....................że jest eklerem

gówno jest bardzo ważne w życiu - dla człowieka jest czymś więcej niż ekler. jak raz złapie ciebie zatwardzenie to zrozumiesz!
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dobrze wiedzieć, nawet jeżeli czasami lepiej nie wiedzieć. Pozdrawiam

to wtedy tak:

wszystko
wiedziałem
ale zapomniwłem:)



Ale też zapomnieć to, co się chce, to chyba najtrudniejsza rzecz na świecie. Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dobrze wiedzieć, nawet jeżeli czasami lepiej nie wiedzieć. Pozdrawiam

to wtedy tak:

wszystko
wiedziałem
ale zapomniwłem:)



Ale też zapomnieć to, co się chce, to chyba najtrudniejsza rzecz na świecie. Pozdrawiam

jeżeli coś
było
jest
jak znamię
jak tatuaże:)

raz ma wyraźne
raz mgliste twarze:)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Nie wiem, czy koniecznie i akurat myślimy o tym samym. I może nawet ja pisząc ten wiersz wyobrażałem sobie za dużo. I może to dla wielu nawet jest nie do pomyślenia, ale ja pisząc ten wiersz (zwłaszcza w trzech pierwszych wersach, jak i w ostatnim) odnoszę się do powiązań, do wspólnoty, do dziedzictwa, tyle ludzkiego, co człowieka z człowiekiem. W każdym razie człowiek nie może obejść się bez człowieka, a może nawet jest (zamierzonym czy niezamierzonym) pasożytem (jak pchła na psie) czerpiąc jeden z drugiego (nie zawsze vice versa). Ale też nie zawsze to musi być złe/źle. Tylko tak to już jest (po prostu, czy nie po prostu) na tym świecie. Zresztą najlepiej o tym i temu podobnym mówią, a ja jakoś nie mogę o tym czymś (jakże istotnym) przestać myśleć, takie oto słowa (pod których jestem wielkim wrażeniem, zresztą od wielu już lat):

''Żaden człowiek nie jest wyspą, tylko sam dla siebie. Każdy jest skrawkiem kontynentu, częścią całości. Śmierć każdego innego dotyczy również mnie, bo jestem włączony w ludzkość. Dlatego nie pytaj nigdy, komu bije dzwon. On bije tobie''. John Donne, Devotions

Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Zgadzam się, jak i pochwalam Twoje zdanie. Zresztą innego wyjścia i tak nie ma z tym co jest raz takie, a raz takie. Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Powitajmy naszego gościa gromkimi brawami! Jest inny. Może zbyt inny. Odróżniający się zbytnio od swoich sióstr i braci. Od wszystkiego, co wokół się śmieje i drwi, i kąsa...   Panie i panowie! Przed państwem: 3I/Atlas! Kometa wielka jak wyspa Manhattan. Jak rąbnie, będzie po nas. Zostanie co najwyżej trochę kurzu.   Kurtyna!   Ustają szurania krzeseł, pokasływania, chrząknięcia w kłębach papierosowego dymu, w odorze alkoholu, rozpuszczalników...   W zdumionych szeptach rozsuwają się zatłuszczone poły szarej marynarki… Ekshibicjonista! - krzyczą ochrypłe głosy.   Po chwili wahania…   Po chwilowym, jakby potknięciu… Nie! To tylko iluzja. To tylko taki efekt, który aż nadto zdaje się złudny.   Klaun to jakiś? Pokraka? Wymachuje laską w bufiastych spodniach i przydużych butach.   Nie. Zaraz! To nie tak! Zaciskam powieki. Otwieram...   I już wkracza na scenę tryumfalnie, cała w pozłocie, jakby w aureoli świętego widziadła. W mieniącej się zielenią, purpurą, czerwienią osadzonej mocno na skroniach koronie. Roztrząsa swój warkocz, rozpościera. W jakiejś optycznej aberracji, imaginacji, eskalacji…   Powiedz, czemu ma służyć ta manifestacja, ten świetlisty kamuflaż, niemalże boski? Nasłuchuję odpowiedzi, lecz tylko cisza i szum narasta w uszach. Szmer promieniowania.   Jarzy się kosmiczna pustka zamknięta w krysztale. W tej absolutnej otchłani mrozu. W tej straszliwej samotni przemijania.   Materializują się dziwne omamy poprzez wizualizację, która przybliża do celu. Co się ma takiego wydarzyć? Coś przepięknego albo innego. Albo jeszcze innego…   Mario, Maryjo, jakaż ty piękna! I tu jest haczyk. Albowiem jesteś zbyt pociągająca jak na tę świętość zstępującą z niebiesiech.   To niemożliwe!   Mój ojciec wołał cię w trakcie alkoholowej maligny. Wołał: „Mario, Mario!”, tak właśnie wołał, leżąc pijany, zapluty, zmoczony skwaśniałym moczem, zanim skonał w błysku nuklearnego oświecenia. Na szarym stepie, deszczowym, gdzieś na stepie nieskończonego czasu.   W domu drewnianym. Samotnym. Jedynym…   Nie ma już i domu, i cienia, który pozostał po ojcu. Wyparował jak tylko może wyparować ostatnie tchnienie.   A teraz zbliża się mozolnie w jaskrawym świetle, kołysząc biodrami. Maria. Ta Maria jego jedyna... I w tym świetle nad głową skojarzonym z kołem, ze skrzydłem, narzędziem, wiórem, bądź iskrą. Bądź odpryskiem jakiejś odległej gwiazdy. Bądź gwiazdy...   Dlaczego to takie wszystko pogmatwane? Korektura zdarzeń widziana przez ojca. Tuż przed zamknięciem na zawsze zamglonych oczu.   A może to właśnie forma ataku obcego umysłu, jakieś oddziaływania nieznane?   Ach, gość nasz promieniuje tajemniczym blaskiem i coraz bardziej lśniącym. Płynie. Nadlatuje. Jest już blisko…   (Szanowni Państwo, prosimy o oklaski!)   A on, a ono, a ona… -- roztrąca atomy wszechświata swoim niebiańskim pługiem. I odkłada na boki, jakby lemieszem.   Przestrzeń będzie żyzna.   Wyrosną w niej całe roje, gęstwiny… Zakorzenią się kłębowiska splątań dziwnych i nieokiełznanych rodników zgrzybiałej pleśni, szemrzących od nieskończonego wzrostu.   Pojawi się czerń. I czerń za nią kolejna. I znowu…   O, już widać ogrom przestrzeni pozostawionej w tyle. A w niej pajęczyna. Utkana. Połyskliwa i drżąca… Sperlona gwiazdami jak kroplami rosy.   Ale to nie koniec. To dopiero początek przedstawienia!   Lecz tutaj gwiazda jest o dziwo czarna. Obraca się i wpatruje swoim hipnotycznym, jednym okiem. Na kogo? Na co? Na mnie. Bo na mnie tylko jedynie. I ta gwiazda, ta grawitacyjna czeluść nieskończenia jak czarna dziura...   Chodź tu do mnie, moja ty tajemnico! Chodź… Prosto w moje w ramiona.   Dotknij mnie i olśnij w swojej potędze wniebowzięcia! Albowiem doznałem wniebowstąpienia. Raz jeszcze wznoszę się wysoko. I raz jeszcze przenikam ściany.   Ściana lśni w promieniach słońca. Na razie nie widzę szczegółów i muskam palcami wyżłobienia karafki. Patrzę przez płyn przezroczysty. Patrzę pod światło. I słyszę tak jakby wołanie z daleka. Na jawie to wszystko? We śnie? Wszystko się kołysze…   Lecz cóż to za statek, co rdza go zżera? Cóż to za wrakowisko? Cóż za wielkie zwątpienie?! To jest przejmująco kruche i wątłe. Przesypuje się przez palce proch brunatny.   A tam widzę. A tam wysoko. Przybywa z oddali zbyt wielkiej, by moc to pojąć rozumem.   I jednocześnie mam to w dłoniach i ściskam. Jądro wyłuszczone. Jądro moje jedyne, spalone i sine… tego ciała jedynego, wniebowziętego. Jądro niklowo-węglowe, żelazne...   Jest to tutaj i jednocześnie tego nie ma. Jądro masywne jarzy się w popiele...   Zbyt dużo tego wszystkiego. Za dużo naraz jeden. Nie wiem. Nic nie wiem. Odchyleń w pionie odczuwam zbyt wiele.   Za dużo. Więcej już nie mogę. Butelka ląduje w kącie pokoju z trzaskiem i brzękiem. Z rozprysłymi kroplami wokół cienistych twarzy, wokół wystających zewsząd dłoni, rozczapierzonych palców.   Kołysze się wszystko. Kołysze. Jak na okręcie w czasie sztormu. Szklanki, talerze sypią się ze stołu. Spadają na podłogę z hałasem ostrym jak igła.   Lecz może to moje tylko drżą źrenice? Może to od tego? Ale światło jest majestatyczne i piękne. I równe. I proste. I pędzące na wprost. Na zderzenie ze mną…   A jeśli mnie dotknie – zniknę.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-21)      
    • Ty tutaj jesteś aż człowiekiem masz wolny wybór oraz wolę nie pozwól na to by być echem myśl samodzielnie - to Twój oręż :))
    • @Bożena De-Tre Wzajemnie, dobrego tygodnia!
    • @Nata_KrukJak dla mnie wrzesień,to jeszcze tak :), ale już później, to już na nie :)) A wiersz świetny:) Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...