Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Niemoc


Rekomendowane odpowiedzi



Jak się zaczęło? Chyba od znajomości w bibliotece na Koszykowej. Najpierw spojrzenia ponad stolikami, potem wyjście na papierosa. Niby przypadkowe. A potem również przypadkiem wyszliśmy z biblioteki razem. To nic, że jadę na Mokotów, a on na Bielany, a więc w różne strony. To drobiazg. Odprowadzi mnie na Mokotów.
Ładny chłopak. Jego zdjęcia, przez całe lata po rozstaniu przyprawiały mnie o ściśnięcie serca. Ładny i niewinny. Ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że jest niewinny, tylko, że bardzo młody. Spotykaliśmy się na mieście kiedy u niego kończyły się wykłady. Kiedyś poszliśmy do teatru, ale tylko pamiętam siebie na wąskich schodach, którymi w teatrze Współczesnym wchodzi się na balkon. Siebie w obcisłej sukni, jedynej porządnej, jaką miałam. Widzę się jego oczami, bo pamiętam, jak na mnie patrzył.
Spotykaliśmy się, kiedy nie miałam dyżuru. Tej jesieni wzięłam urlop dziekański na rok i pracowałam w Domu Dziecka. Nie wiem. dlaczego to zrobiłam. Pensja była niewiele większa od stypendium. W Domu Dziecka imienia Janusza Korczaka panował wojskowy reżim. Stary budynek zachował się przedwojnia w prawie nienaruszonym stanie. Mnie wydawał się bardzo stary, a wnętrze miało stechly zapach. Przychodziłam o szóstej rano. O szóstej rano było jeszcze cicho.
Mówi się; dzieci z rodzin patologicznych, ale ja sobie z tego nie zdawałam sprawy. Dzieci, jak dzieci. Tyle tylko, że nic nie miały na własność. Ani ubrań, ani zabawek. Nic. Plan dnia, niezmienny, zaczynał się od pobudki dzwonka. Rozsuwałam story na oknach i mówiłam bardzo głośno
-Wstawać!
Parami do umywalni. Na wąskich schodach było zimno. Wszystko tu było stare, szare, a w umywalni była wilgoć. Potem parami do jadalni, do szatni i do szkoły. Nikt tu ani na chwilę nie mógł pozostać sam.

Z Andrzejem spotykałam się wieczorami, łaziliśmy bez celu. nie mając się gdzie podziać. Od początku tak się porobiło pomiędzy nami, że chcieliśmy być sami tylko we dwoje, zupełnie sami, jak gdyby nikt oprócz nas nie istniał. Nie wiedziałam nawet, czy on ma kolegów, koleżanki. Pewno miał, był chłopakiem z dobrego domu. Nikogo nie poznałam. Nie zachodziliśmy do kawiarni. Po co? Mówił mi o miłości. A ja? Nie wiem. Tuliliśmy się siedząc na ławce w parku. Po to żeśmy się spotykali, żeby być blisko siebie, żeby do siebie przylgnąć. W kinie kupował bilety w ostatnim rzędzie. Odprowadzał mnie do drzwi w bloku. Dopóki nikt nie nadszedł, mogliśmy się całować w korytarzu. Potem rozchodziliśmy się w dwie strony z poczuciem niezaspokojenia. Ja do swojej licznej rodziny, on do swojej. Przecież o szóstej rano musiałam być w Domu Dziecka.

Jako wychowawczyni niewykwalifikowana. miałam dyżury na zastępstwo i od czasu do czasu dyżury nocne. Tego się trochę bałam. Dyżur nocny zaczynał się wtedy, kiedy wychodził ostatni wychowawca i kiedy już wszyscy spali. Spali? Nie wiem. Którejś nocy usłyszałam stłumiony, przyduszony przez kołdrę płacz. To moment. Nawet nie wiem, z której dochodził sypialni. Zaraz po objęciu dyżuru chodziłam po korytarzach, a potem drzemałam pół siedząc, pół leżąc w jakimś zacisznym kącie. Coś przecież mogło się wydarzyć. Ale nic się nigdy nie wydarzyło. Drzwi do wszystkich sypialni były przez całą noc otwarte. Czasami jakieś zaspane dziecko wędrowało do ubikacji. Na trzecim piętrze Domu Dziecka
nie było już sypialni, tylko jakieś składziki, magazyny, ambulatorium i izolatka dla chorych. Nikt nie chorował i izolatka stała pusta.
Postanowiłam, że stanie się to właśnie tu, podczas nocnego dyżuru. Po tym, kiedy pewnego razu próbował pożyczyć pokój od kolegi i to było kompletne fiasko. Nie chciałam nawet zdjąć płaszcza. Nie chciałam usiąść na tapczanie. Jestem pewna, że kiedy wyszliśmy na ulicę, on także poczuł ulgę.
Powiedziałam mu o swoim pomyśle, a właściwie dałam do zrozumienia, ostrożnie, półsłówkami. Było ciemno, wiec nie widziałam jego twarzy, ale mnie objął, a więc tak. Teraz trzeba było się zastanowić, jak to zrobić. Wieczorem ktoś mógłby się jeszcze kręcić. Może o jedenastej? Może później? Musi wymyślić jakiś pretekst, żeby się wyrwać z domu. Mieszkał w innej dzielnicy. Kawał drogi.
Palacz w kotłowni. pełnił rolę stróża, ale pewno uda się jakoś przemknąć przez podwórze. Ambulatorium nie zamykano na noc. Nocny dyżurny musiał mieć do niego dostęp, coś się mogło wydarzyć przecież, ból brzucha, albo skaleczenie. Tak się złożyło, że w grafiku miałam dyżur nocny następnego dnia.
Tego wieczoru przyszłam nieco wcześniej, kiedy wychowawczynie dzienne kładły dzieci spać. Przytłumiony gwar cichł. (Tu się nie hałasuje. Nie wolno). Była dziewiąta wieczór. Wszyscy w łóżkach. Któreś z dzieci przemykało jeszcze z sypialni do sypialni ( też nie wolno). Wychowawczynie dzienne były już po pracy, ale jakoś się nie spieszyły do wyjścia. Widać było, że nie dowierzają komuś takiemu, jak ja, bez doświadczenia.
W końcu poszły. Zostałam wreszcie sama w ciężkiej, przytłaczającej ciszy, czując już tylko niepokój. I podniecenie? Pewno tak. Poszłam na górę sprawdzić, czy izolatka jest otwarta. Była. Nie trzeba nawet zapalać światła. Światło latarni z ulicy rozświetlało sufit. Jedno łóżko przy ścianie zasłane prześcieradłem, w szafie znalazłam koc. Zeszłam na dół.
Jeszcze godzina. Chodziłam po korytarzach bojąc się, że usłyszę płacz. Ale nikt nie płakał. A jeśli nawet płakał, starał się to ukryć. Szmery. Nie wszyscy jeszcze spali. Niech już zasną, niech zasną. Jeszcze pół godziny. Zeszłam na parter do sekretariatu, skąd widać było bramę i stałam tam po ciemku. Kiedy zobaczę go przy furtce. wyjdę i sprawdzę, czy palacz się gdzieś nie kręci. Wydawało mi się że stoję bardzo długo. Nie przyjdzie. I nagle noc wydała mi się okropnie długa, pusta. A wtedy zobaczyłam poruszający się przy bramie cień. Jest. Niepokój podszedł mi do gardła.
Cicho otworzyłam wejściowe drzwi i przywołałam go gestem ręki. Przemknął przez podwórze i już tu był. Przy mnie. Czy mi się wydawało, czy był jakiś nieswój, jak gdyby wystraszony. Nawet mnie nie objął. Szliśmy na górę nasłuchując. On nic nie mówił, ja też, wreszcie znaleźliśmy się w izolatce. I co teraz? Rozebrać się? To ryzykowne. Usiedliśmy na łóżku, a potem leżeliśmy obok siebie próbujac jakoś do siebie dotrzeć. Bezskutecznie. Wydawało się, że jest zupełnie cicho, ale przecież zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jesteśmy sami. A to. co miało stać się pomiędzy nami przestało być pragnieniem, stało się obowiązkiem, nieomal koniecznością. W końcu po kilku daremnych próbach, powiedział mi, że on nigdy jeszcze. Ja też. I nie wiedziałam, jak mu pomóc. Byłam skrępowana. Przed świtem, odprowadziłam go do furtki. Zapytałam, kiedy się zobaczymy. Powiedział, że zadzwoni.
Nie mogę się rozpłakać, bo muszę się zająć dziećmi. Wiedziałam, że część z nich ma przemoczone łóżka. Te, które się moczyły, moczyły się co noc, leżały więc na ceracie wetkniętej pod prześcieradło.Trzeba je było przebrać, zmienić pościel. Pocieszyć? Pewno tak. Nie wiedziałam, czy to te same dzieci, które płaczą w nocy.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...
  • 2 tygodnie później...

[u]Po to żeśmy się spotykali[/u], żeby być blisko siebie, żeby do siebie przylgnąć. [ ... ]

Nie mogę się rozpłakać, bo muszę się zająć dziećmi. [...]

Trzeba je było przebrać, zmienić pościel. Pocieszyć? Pewno tak. Nie wiedziałam, czy to te same dzieci, które płaczą w nocy.


pozdrawiam - wzruszony :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...