Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Cholerny mróz – zaklął Filo – zmagając się z samochodowym zamkiem. Zima, jak co roku zaskoczyła wszystkich przychodząc niczym miłość od pierwszego wejrzenia. Czujesz ją jak dreszcze, nie wiedząc kompletnie co z sobą zrobić. Szamoczesz się nie dowierzając w realność tego zjawiska, a jednocześnie nie możesz odmówić mu istnienia.
- Przecież to się musi jakoś otworzyć! – Filo czarował sam siebie zaciskając mocniej szczęki. Chuchał na kluczyk i szarpał nim nerwowo na wszystkie strony, aż ten zaczął wyginać się jak ciało w popularnym przeboju. Grzybek blokujący zapadkę w drzwiach tkwił nieruchomo jak żona Lota.
- Rusz się, baranie! – Filo z zapalczywością szamana szukał w pamięci nowych zaklęć – Niech to jasne piwo z galaretką, bita śmietana, śledź i schabowy na jednym półmisku zmiecie! Nie idzie. Spokój. Tylko spokój nas może uratować nie po to dwadzieścia lat medytowałem, żeby teraz wpadać w panikę. – Filo wyprostował się. Czuł napięcia w karku, wokół szyi i świadomie z oddechem, powoli zaczął wyzwalać się z ich objęć. Fala przepływających obok przechodniów, nawet nie dostrzegała jego dramatu. Równie dobrze mógłby teraz leżeć na chodniku. Ta refleksja uprzytomniła mu znikomość ludzkich zmagań. Poczuł się jak mrówka, jak mały żuczek toczący swoją syzyfową kulkę.
- Spróbuję przez bagażnik! – Olśniło go nagle. Przypomniał sobie, że gdy pakował walizkę drzwi tylnej klapy otworzyły się bez zastrzeżeń. Plan był sprytny i realizował się jak u Hitchcocka. Filo wszedł przez bagażnik do swojego dziesięcioletniego Atosa i rozkładając tylne siedzenia przedostał się na miejsce kierowcy. Spróbował odblokować drzwi, ale mróz trzymał w swych objęciach zapadkę, niczym panna młoda swojego wybranka. Filo dał za wygraną i doszedł do wniosku, że gdy samochód się rozgrzeje, blokada ustąpi.
- Chyba nie jest ze mną aż tak źle – powiedział zadowolony przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik ruszył z kopyta i dał się słyszeć jego przyjemny warkot. Filo zrobił znak krzyża w powietrzu i uśmiechnął się do lusterka – Zycie to ciągła walka i zmaganie się z przeciwnościami. W drogę! – Wcisnął zadowolony pedał gazu, aż samochód zrobił susła do przodu i zgasł jak na pierwszej lekcji nauki jazdy. Jakiś przechodzień zaśmiał się pod nosem.
- Szlag! Nie wrzuciłem wstecznego. I tak mam szczęście, że nikogo nie przejechałem.
Za drugim razem się udało i Filo ruszył w samotną podróż.

W głowie rozpamiętywał minione dni. Kłótnie z siostrą o przedawnione sprawy. Jej trudny charakter i swoją nadmierną chęć pomagania wszystkim. Niby wie, że najważniejsze to pomóc samemu sobie a jednak trudno jest mu wcielić tę maksymę w życie.

Dzień był słoneczny. Samochód prowadził się jak grzeczna panienka. I gdyby nie zepsute wycieraczki wszystko byłoby jak w amerykańskim filmie. Pierwszoplanowa rola i niebiańskie plenery. Gwiżdżący wiatr wzmagający atmosferę napięcia i grozy. Słońce kłaniało się przed zejściem ze sceny, a w garderobie czekał już na swoje wejście mrok. Kino prawdziwej akcji dopiero nadchodziło Warszawa przywitała dojeżdżających kilkukilometrowym korkiem. Skrót przez Magdalenkę pozwolił mu się zdrzemnąć i Filo jakoś przyłapał się na myśli, że nigdzie już mu się nie śpieszy. Do charytatywnego koncertu na rzecz Kasi, która zapadła w śpiączkę po tym jak chciała sobie zrobić dwie piersi więcej, by czuć się prawdziwą matką polką, pozostały jeszcze dwie godziny.
„Właściwie, po jaką cholerą ja to robię” – zastanawiał się nasz samarytanin – nic kompletnie z tego nie mam, świata nie zmienię, zagadki i tajemnicy bytu nie rozwiążę, więc, po co mi to? – Filo zajrzał nagle w szpary pesymizmu.
- Dla doświadczenia – odezwał się z walizki Czocher – będziesz miał, o czym pisać w pamiętnikach!
- A kto to będzie czytał? – Zagaił do swego adwersarza
- Już Ty się o to nie martw. Pióro masz, teraz tylko pracuj nad nadgarstkiem – zachęcał małpim falsetem.

Tak sobie wesoło gawędząc zajechali pod klub Siarka, gdzie miała się odbyć ta Andrzejkowa impreza. W programie miały być tradycyjne zabawy z nowatorskim podejściem. Wosk miał być zastąpiony smołą. A przy wejściu zamiast Aniołków stały diabełki rozdające ulotki, o makabrycznych treściach „I ty możesz w przyszłości stać się ofiarą Lekarskiej Pomyłki”
„Pomóż obudzić Kasię” Filo na poczekaniu wymyślił własną „Panie nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie, ale wyślij esemesa a dusza Kasi będzie uzdrowiona”

- Jesteś większym cynikiem od Wojewódzkiego – skwitował jego podejście Czocher.
- Ale nie tak nadzianym.
- Materialista.

Weszli do środka. Filo kręcił się między drewnianymi ławami w nadziei, że ktoś zaraz do niego podejdzie i grzecznie go przywita. Chyba się przeliczył i w związku z tym jego kręcenie się nabrało neurotycznego charakteru. „Kurwa, co ja tu robię?” – Zapytał sam siebie „Wyluzuj koleś, po prostu bądź” – przywołał go do porządku Czocher z Walizki.

- O cześć już jesteś? – Zaczepiła go pięknooka blondyna, organizatorka całego zamieszania – Fajnie. Jak widzisz na razie nikogo jeszcze nie ma. Mam nadzieje, że ktoś przyjdzie.

- No cóż, jak mawiał pewien klasyk, w życiu są takie momenty, kiedy okazuje się, że jesteśmy zdani tylko na siebie samych – odezwał się z głupia frant Filo.

„Ty idioto!” – Strofował go Czocher – „Dziewczyna potrzebuje wsparcia a ty ją pogrążasz. Stuknij się w łeb i odkręć całą sytuację”

- Dlatego ja wymyśliłem sobie Czochera – powiedział Filo, a blondyna rozciągnęła usta w uśmiechu – może nas nie zbawi, ale zawsze rozbawi.

- Przynajmniej będę się starał – dodał Czocher ze swojego worka.

- Okej, to ja się zorientuje czy są już muzycy – powiedziała blondyna i zniknęła na zapleczu.

Filo usiadł zrelaksowany i zaczął rozglądać się po sali. Na scenie jakiś koleś rozstawiał swoje sprzęty. Co jakiś czas rzucał okiem w jego kierunku. Filo czuł się nieswojo pod jego spojrzeniem.

- Ja pana chyba skądś znam – odezwał się nagle.
- Pewnie już się widzieliśmy na jakiejś imprezie.
- Chyba z Telewizji
- Nie przypominam sobie – odciął się Filo nie dbając o to jak będzie odebrany.

Zszedł ze sceny po schodkach uważnie odmierzając odległość. Przyjrzał się jak są rozstawiane odsłuchy i mikrofony. Podszedł do klawisza ustawionego na samym środku sceny, poczym głośno i pretensjonalnie zapytał:
- Czy to musi tak stać?
- Jak będzie trzeba to przesuniemy.
- To bardzo bym prosił.

Blondyna miała na imię Zosia i była założycielką Fundacji „Marzenia
są do kitu”. Przedtem działała w innej, której hasło reklamowe przyciągało zabawnym dwuwierszem „Nie jesteśmy Chamy, wszystkim Pomagamy”. Filo też brał udział w tych imprezach, a pani prezes wykorzystywała jego osobowość. Czasem sprzedawali tandetne zabawki na kiermaszach i festynach, organizowali fantowe loterie. Filo występował na scenie opowiadając bajki o chorych dzieciach, którym fundacja sfinansowała wakacje. Tymczasem to pani prezes jeździła w Alpy na narty. Oboje nie chcąc brać udziału w tym haniebnym procederze, na którym od lat stoi świat, postanowili założyć własny i udowodnić, że można uczciwie. Znaleźli jeszcze kilku zapaleńców i zarazili ich swoją pasją. Blondyna miała ambicję stać się drugim Owsiakiem. Filo jednak stracił swój zapał. Naczytał się mądrych książek, z których wyniósł przekonanie, że w przyrodzie prawdziwy altruizm nie istnieje. Nękał, więc ją od czasu do czasu swoim ostrzem sarkazmu.

- Właściwie to, dlaczego po prostu nie znajdziesz sobie faceta? Normalne dziewczyny myślą o rodzinie, chcą rodzić dzieci. A ty, nie masz takich pragnień?
- Chcesz powiedzieć, że ja jestem nienormalna?
- Nie, tylko to mi się wydaje dziwne, jakieś wbrew naturze.
- Trudno. Nie mogę brać odpowiedzialności za twoje odczucia.
- Widzę, że czytasz Charaktery.
- A ty w kółko oglądasz filmy Woody Allena
- Nie. Chodzę na psychoanalizę.
- Na jedno wychodzi.

Tak mniej więcej brzmiały ich dialogi i były inspiracją dla tych scenicznych, w których Filo ukazywał dwoistość ludzkiej natury. Nic, bowiem tak nie śmieszy jak przeciwieństwa. Stąd już krok do całej serii scenicznych postaci jak Flip i Flap, Pat i Pataszon. Gargantua i Pantagruel, Kubuś Fatalista i jego pan, Putin i Miedwiediew.

Czas rozpoczęcia zbliżał się małymi kroczkami i pub wypełniał się małym tłumkiem ludzi. Przyszła mama Kasi. Zosia ją serdecznie uściskała i długo stały w milczeniu patrząc sobie w oczy. Filo dołączył się do tego teatrzyku i był wdzięczny bogu za cud niewidzenia cudzych myśli. Dzięki temu nikt nie dostrzegał jego cynizmu i wszyscy brali go za dobrego człowieka.

- Masz pomysł jak to zrobimy? – Zwróciła się do niego Zosia, gdy już minęły pierwsze objawy zadumy nad marnością świata.
- Oczywiście, że mam – odpowiedział pewnym głosem Filo.
- Dzięki ci. Jesteś Wielki.

Filo ugryzł się w język i powstrzymał od komentarza. Szybko wyjawił szczegóły swojego planu i rozdzielił zadania. Potem znalazł ustronne miejsce na zapleczu i zaczął przebierać w sceniczny strój. Włożył swą efekciarską maskę na twarz, lalkę na prawe przedramię i ćwiczył misternie przygotowaną iluzję.

- No i co pajacu! Długo tak jeszcze masz zamiar wszystkich oszukiwać?
- Ja? – Udał zdziwienie - dlaczego tak uważasz? A ty to, co? Niewiniątko!
- Ja jestem po prostu sobą?
- Nie zapominaj, że to ja ciebie stworzyłem
- Nie schlebiaj sobie. Masz za mało IQ, żeby wpaść na taki pomysł.

Filo wydał usta w dziecięcym grymasie pokiwał głową na boki, dla zrobienia efektu. Potem wszedł między ludzi, z uśmiechem Kamela i kpiarskim żargonem kabaretowego dowcipu drylował między stołami. Gdy zawędrował na scenę podszedł do sprawdzającej nagłośnienie kapeli i zagadnął
- Cześć chłopaki jak mam was zapowiedzieć.
- Jak chcesz mistrzu, co powiesz, będzie dobrze.
- Ok. Powiem, że gracie Disco Polo.
- Bo gramy – gość w skórzanej kamizelce, będącej kurtyną dla teatru tatuaży na jego masywnych bicepsach wyprostował dumnie swoją klatę.
- Osz w mor…fatalna pomyłka – zapiszczał Czocher – nie przejmuj się oni też oglądali Pulp Fiction.

Śmiech rozbroił atmosferę niczym saper bombę i Filo mógł dalej wypytywać artystów o treść jego zapowiedzi. Tłumek gapiów pod sceną gęstniał. Nasz konferansjer gorączkował się coraz bardziej a Zosia chciała jeszcze czekać.

- Ok. nie ma sprawy. – Poddawał się Filo i z coraz większą zapalczywością zagryzał wargi.
- Jesteś mistrzem kamuflażu – gratulował mu Czocher.

Filo zawsze zazdrościł ludziom takiego luzu. Swobody i spontaniczności, którą on miał tylko na scenie. Gdy wchodził w światła reflektorów, jego twarz się zmieniała. Wszystko miał pod kontrolą. Jego ciało było poddane jego woli. Głos stawał się mocny i nawet, gdy czuł przypływ fali stresu wiedział jak ustawić żagle, by utrzymać statek na wodzie. W życiu gubił to wszystko i stawał się bezradny jak małe dziecko bez rodziców. Ciągnąca się za nim przeszłość dziecka z rodziny dysfunkcyjnej nie pozwalała mu tak do końca radować się życiem.

Impreza przepływała płynnie. Filo zabawnymi dialogami zapowiadał śpiewających artystów. Mistrzowie tanecznej muzyki poderwali gości z ław i odsunęli od kufli pełnych firmowego piwa. Maestro i wodzirej Kapeli o wiele mówiącej nazwie Cycki i Wacki. Rozbujał publiczność i zagajał do dokonywania wpłat na konto fundacji radosnymi okrzykami
- Kochani, bawmy się. Dziś robimy to dla Kasi. Żeby mogła się obudzić i tańczyć tu razem z nami. Śpiewajmy jej:

Obudź się, Otwórz oczy i spójrz
Jaki piękny jest świat. Mimo wad.
Zysków i strat. Obudź się.
Na na na na na na.
Uwierz, że, marzeniami nakarmisz się.
Tra la la la la.

Skakał po scenie jak pajacyk na sznurkach wymachując wytatuowanymi ramionami i zachęcając do wspólnego klaskania.

- Boże niech oni już skończą – trzymała się za głowę Zosia.
- Daj spokój. Publika się bawi, fajnie jest.
- Ale ja chciałam jeszcze usłyszeć Anię.
- Zaraz ją zapowiem.
- O! To super!
- Dobra idę, grają już ostatni numer.

Filo pobiegł za kulisy, wciągnął lalkę na ramię i szybkim krokiem wszedł na scenę.
- Podziękujmy gorącymi brawami chłopakom.
- Dali z siebie wszystko – ciągnął wesoło wątek Czocher – a teraz pozwólmy im zejść ze sceny, bo już tłum fanek na nich czeka. Uważajcie Dziewczyny!
- Czocher przestań. Nie kuś losu. A może zagracie coś dla nas na bis?
- Umów się z nimi sam, jak ci się tak bardzo podobało, bo teraz wystąpi prawdziwa gwiazda.

Publiczność przyjęła ten żart gromkimi brawami. Wokalista zaśmiał się wprost do mikrofonu, aż nastąpiło sprzężenie w głośnikach.
- Kochani. Dzięki Wielkie. Jesteście Wspaniali – kadził publiczności lider przed zejściem.
- A teraz wcześniej zapowiadana gwiazda, na którą wszyscy zapewne czekacie – głębokim głosem rzekł był Filo, a widownia ucichła niczym radio pod dotknięciem pilota.
- To jest ta pani, którą mijałem w garderobie? – Zapytał ściszonym głosem Czocher – A kto to taki?
- Czocher, nie wiesz?
Czocher pokiwał przecząco głową
- A powinienem?
Filo schylił się do ucha małpki i powiedział coś szeptem.
- Acha, to jest była, tego, co to chce pobić rekord Henryka VIII.
Po widowni przemknął szmerek rozbawienia.
- To i tak ma szczęście, że jej nie otruł. Choć pewnie musiał nieźle truć, skoro go rzuciła. Zresztą miała rację. Ja bym też nie wytrzymał plam z czerwonej farby do włosów na poduszce.

Widownia wybuchła gromkim śmiechem a Filo wciął się w nią swoją zapowiedzią

- Przed Państwem Ania Śmigalska, powitamy ją gorącymi brawami.

Ania wskoczyła na scenę jak z procy. Sprawnym ruchem wyciągnęła mikrofon ze statywu i rzuciła krótko „Cześć” Gitarzysta wrzucił pierwszy akord a reszta zespołu odpowiedziała krótkim wejściem. Po chwili w głośnikach dał się słyszeć czysty głos zdolnej piosenkarki, która hipnotyzowała publiczność swoim barwnym sopranem.
- No to już chyba wszystko – powiedział Filo do Zosi.
- Tak możesz iść jak chcesz.
- Bardzo panu serdecznie dziękuję – mama Kasi wyciągnęła ręce w kierunku Fila i przytuliła go serdecznie. Poczuł się nieswojo i miał ochotę uciec gdzie pieprz rośnie. Opanował nieprzyjemne uczucia i pozwolił sobie na szczere wzruszenie. Spojrzał jej w oczy i zgodnie z poprawnością polityczną powiedział;
- Cieszę się, że mogłem pomóc.
Zosia pogłaskała go po plecach.
- Byłeś już u tarocisty?
- Patrz na śmierć zapomniałem.
- Idź koniecznie. Dobry jest. Naprawdę.

Zosia mrugnęła doń porozumiewawczo okiem i wszystko nabrało magicznego wymiaru.
- Ok. – powiedział i udał się zgodnie z kierunkiem wyznaczającym szlak. Ręcznie, flamastrem naszkicowane strzałki przywiodły go w zaciemnione miejsce oddalone od zgiełku i tłumu. Filo zatrzymał się na widok tajemniczego kolesia o ciemnych oczach, siedzącego przy stoliku z talią kart.
- Można? – Spytał nieśmiało. Powoli schodziło z niego napięcie. Zaczął czuć się niepewnie i drżały mu nogi ze zmęczenia. Oprócz śniadania jeszcze nic nie jadł.
- A chcesz na pewno? – Spytał mistrz wróżbiarstwa karcianego i uśmiechnął się tajemniczo.
- Wiesz, właściwie to sam nie wiem.
- Usiądź – zachęcił go gestem dłoni – szczery jesteś. To widać.
- Dziękuję. Jestem dość zmęczony, więc chętnie odpocznę.
- No, nie wiem, czy prawda da ci ten relaks, którego szukasz – pół żartem, pół serio ciągnął wątek tarocista.
- A więc dotykamy klasyki. Cóż, zatem jest prawdą? – Zapytał Filo filozoficznie, mierząc adwersarza badawczym spojrzeniem. Ten opowiedział mu równie przenikliwym wzrokiem i w tak zatrzymanym kadrze wpatrywali się w siebie niczym pokerzyści, chcąc bez słów odkryć swoje tajemnice. Filo poczuł dreszcz przepływający mu po kręgosłupie i jako pierwszy odwrócił spojrzenie. Wypuścił powietrze i spuścił z tonu. Jego mięśnie twarzy rozluźniły się i zrozumiał, że już nie musi niczego grać.
- Chyba, prawdą jest to, że jestem zmęczony – powiedział spuszczając głowę miedzy ramiona.
- Nie przesadzaj – rzekł wróżbita – masz już swoje lata, ale sił jeszcze sporo.
- Naprawdę? - Zaskoczyło go to stwierdzenie.
- Podaj mi rękę.
Filo wyciągnął dłoń w jego stronę. Teraz zaczął czuć teatralność tej sytuacji i zachciało mu się śmiać. Powściągnął się jednak i jednocześnie zorientował jak bardzo mocno stara się zawsze mieć kontrolę nad wszystkim.
- I co tam widać – spytał, gdy już nie mógł znieść przydługiego milczenia.
- Dużo ciekawych rzeczy, jak chociażby to, że będziesz długo żył.
- Naprawdę? – Rzucił mechanicznie, już drugi raz przyłapując się na zdziwieniu – co jeszcze?
- Chcesz wiedzieć wszystko?
- Chyba wszystkiego wiedzieć się nie da. Życie pozbawione jest wtedy tajemnicy.
- Racja.
- Zatem co chcesz wiedzieć?
- Mam zadać pytanie, tak?
Wróżbita pokiwał głową.
Filo wertował w skupieniu pliki swojego umysłu. Myśli nakładały się jedna na drugą. Kłóciły i przekrzykiwały jak małe dzieci proszące o cukierka świętego Mikołaja. Wyciągały łapki do góry krzycząc – wybierz mnie – ja – ja jestem najważniejszy. „Zapytaj o związek” – usłyszał w tym szumie informacyjnym – „Zapytaj o pieniądze!” - Wrzeszczało natrętne ego. „Pieniądze są najważniejsze” – Nie – „Miłość jest najważniejsza” - Scenicznym szeptem próbowała się przebić świadomość.
- Nie musisz się tak męczyć – powiedział nagle tarocista i wszystkie głosy umilkły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – jesteś wolny. Tu i teraz. Taki, jaki jesteś. Nie musisz niczego, ani nikogo udawać. Grać. Nawet przed samym sobą. Zostaw przeszłość za sobą i spójrz przed siebie. Wszystko się ułoży.
- Co ty pieprzysz – krzyknął nagle Filo.
- Ja nic nie mówiłem – obruszył się cyganeczek.
- To może mi się wydawało? – Zapytał zdumiony po raz trzeci Filo
- Być może. W końcu to wszystko jest iluzją. A ty jesteś mistrzem budowania napięcia.

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @kropka kreska Nie odważę się interpretować bo i po co......ważne że wiele podtekstów każdy dla siebie w Twoim wierszu znajdzie.. ...jakoś z Powsinogą skojarzyła mi się ONA......ale nie pytaj dlaczego. Nie wiem....balladowo wybrzmiało. Fajnie...
    • @Migrena Przyznam ,że masz ten swój niepowtarzalny sposób malowania ''Portretu bliskiej Osoby''słowami które płyną .........i tylko chciałoby się rzec żal bezpowrotny....za wszystkim co utracone a wraca....wracać będzie aż po kres.
    • Na grzyby Syreną 105 ferajna opony drze, Żwir spod kół strąca szyszek żyrandole. Gajowy z białą laską za nami gna i klnie. Kich! paf! bruum! wuuuu! bibip! – echo niesie.   Szuu przez kałużysko, hop nad powalonym drzewem, Z radia: bum, bum, bum! trzask, trzask. piii! Pety za okno – pstryk! – strzelają jak z iskrownika, Puszki jak kręgle pod nogami padają, chrup!   Lecimy złupić ten las, wszystko nasze jest. Stop! mrowisko, znak szczególny! – łyyyy i hamowanie. Sto na wprost, dwieście w lewo – zawiaduję Tam prawdziwki jak patelnie nas czekają!   Kosze w dłoń, za pas tasaki, hurmem, bracia! W las ruszyli – pewni, zwiewni i pachnący. Głosy i wrzaski – wilk tak nawet nie zawyje, Grzyby rosną jak zaklęte – nawet muchomory kuszą.   Środek lasu, niedorzeczność, coś jak z bajki Baby Jagi chata stoi wykrzywiona w mchu, paprociach. Łódź podwodna we mgle obok, karuzela i huśtawki... Nic, to zwidy jakieś. kijem ruszę i przepadną.   Z lasu niesie się wołanie głośne: „DZIIIIK!” Lisią norę wypatruję – tam schronienie. Coś runęło z hukiem – to odwaga moja, oręż mój. W modlitwie załkałem i nura w studnię strachu.   W śmiertelny mrok się wpatruję – schron? pułapka? Coś mnie kłuje... składam broń – to nieczysta gra. Komary tną mnie w pięty, rety, gdzie policja? „Tu cię mam!” – śmieje mi się w gębę wstrętny skrzat.   Kajdany wyciąga: klik! – siedzą jak ulał, przyznaję. Prawa swoje wysłuchuję, „pod sąd leśny, bratku, idziesz! Niedźwiedź sędzią w twojej sprawie, ty gałganie! Na obronę masz ochraniacz – tu, na jaja...”   „Pobudka!” – bum bum, draa! – drze się krzykliwie, Zmoczone prześcieradło pode mną – sen rozlany? „Koniom wody dać! z lasu przynieść drwa!” Co? gdzie? „dalej, marsz!” – o nie!, majtek mi brak...
    • Wszystko zaczęło się w dniu gdy jej pomoc w prowadzeniu interesu, nastoletnia Maudeline, wracając jak zawsze po skończonej pracy do domu a raczej sierocińca, który założyły siostry w budynku opactwa przy katedrze świętego Gwinała, zaginęła bez śladu.  Minęły już prawie dwa lata a dziewczyny nikt nie widział ani o niej nie słyszał. Siostry a w szczególności nowicjuszka Pelágie nie spoczęły choćby chwili po to by przerwać poszukiwania i zbierać choćby szczątki niesprawdzonych informacji, bajań a najczęściej przesądów i steku zapijaczonych bzdur łgarzy i hochsztaplerów, którzy prędzej po litrach absyntu i porcji grzybków ujrzeli przed oczyma diabelskie procesje, kopytnych demonów idących po ich nic nie warte dusze niźli ducha dziewczynki uganiającego się w zabawie po dnie wyschniętej fosy miejskiej.  Najpewniej dziewczyna padła ofiarą przemocy a jej ciało już dawno spoczywało w falach Mirecourde. Lecz zwierzyła się na kilka dni przed zniknięciem do Mahaute, że odłożyła już znaczną kwotę pieniędzy i już niedługo chciałaby opuścić sierociniec i szukać szczęścia na rozdrożach Langdewocji. A nóż znajdzie jakiegoś księcia z bajki lub rycerza na białym ogierze, przy którym Bucefał aleksandryjski to ledwie spasiona szkapa. Dużo mówiła o miłości. Lecz czy miała kogo konkretnego na oku tego nigdy nie wyjawiła.    Mahaute nie mogła szukać jej w nieskończoność. Nie miała nawet żadnego punktu zaczepienia poza klasztorem i sierocińcem. Nie mogła też pozwolić by jej ledwie co rozpoczęty interes narazić na szwank i widmo długów. Omówiła sprawę z siostrami zakonnymi a te poleciły jej dziewczynę z miasta do pomocy w sklepie.  Miała na imię Leonné de Cléray. Była pokorną i małomówną ale pracowitą kobietą. Wychowana ze starannie dobraną edukacją przez ojca jej, aptekarza z kastylijskiego miasta Torrecisma, gdzie leczył on nowatorską metodą lodowej żywicy, która pozyskiwał przez zmieszanie mięty, rtęci i żywicy drzewa krzyża.  Leczył on przez lata wojowników i urzędników, lecz pewnego razu przyprowadzono mu stojącego już nad malarycznym grobem, bohatera wielu bitew z Maurami Sanchuelo de Ocána. Zajął się nim należycie i leczył dbając o wszelkie dobro i dopust. Zrządzeniem losu tragicznym dla obu z nich był dzień trzeci hospitalizacji woja. Ten napojony jakąś tajemną, alchemiczną miksturą. Zapadł w śpiączkę i niedługo potem wyzionął ducha. Jednak nim oddał go w ręce świętych aniołów, otworzył oczy i w obecności namaszczajacego go zakonnika wyjawił słowa.    Zaprzedał mnie on Maurom i heretykom ze starej wieży. - był w przedśmiertnym spazmie i transie. Nie sposób było rozpoznać czy mówi jasno czy bredzi w malignie. - Bierze od nich recepty i przepisy na trucizny jak ta co roznosi śmierci powiew w mych żyłach. Jest przepowiedziany z gwiazd. On zaćmi krzyż i rozświetli półksiężyc nad ziemią Leonu i Kastylii. On modli się jak demon do arabskich znaków z ksiąg. On dżin i zagłada krzyżowców, którzy kroczą ku niemu w niewiedzy siły jego majestatu.    Z tymi słowami na ustach umarł a zakonnik zamknął mu zaszkliwione oczy i włożył do rąk różaniec. A potem udał się do brata nieboszczyka i powtórzył dokładnie jego słowa. Ojca, Leonné natychmiast uwięziono i długo wymuszano na nim zeznania przeciw samemu sobie.    Był jednak nieugięty i nie przyznawał się do winy. Zresztą, nie miał do czego. Sąd zatrzymał jako dowody wszystkie jego skrypty, notatki i zebrane z wszelkich zakątków świata księgi innych aptekarzy, uzdrowicieli czy filozofów. Nie dopatrzono się w nich jednak żadnego bluźnierstwa ani czarnej magii a tym bardziej konszachtów z Maurami lub Berberami. Osadzony, modlił się pokornie, przyjmował komunię i wychwalał imię boże. Jedynie podczas przesłuchań, obity przez opryszków kata do skrwawienia i pół omdlenia, bluźnił szczerymi klątwami na ich wszelkich przodków i potomków oraz na ich samych, którym uwielbienie przemocy odebrało ludzki wymiar łaski i sumienia dla życia ludzkiego. Ani jedno jednak słowo gniewne nie obrało celu w świętym kościele ani Chrystusie Zbawicielu.      Dlatego też więzień po kilku miesiącach opuścił lochy Torregrimy - nowej wieży usytuowanej na miejscu dawnego minaretu i po opłaceniu za siebie okupu w postaci domu, 500 dukatów w złocie i porzucenia zawodu, dostał wolną rękę na dalsze życiowe wybory i postępki. Nie mogąc już liczyć na miłe i serdeczne traktowanie swojej osoby przez ludność Torrecismy, za ostatnie pieniądze nabył od oberżysty dwa konie dla siebie i córki. Upiął trokami pozostałe mu we własności sakwy z dobytkiem i ruszył, najpierw ku Cordobie i panującemu tam nadal kalifowi. Uczył dzieci możnych łaciny i matematyki, lecz nie znalazł w nowym powołaniu tej szczególnie nęcącej duszę iskry, która rozpala zainteresowanie i pasję ku nowym hierarchiom wiedzy.     
    • @Migrena Tak to taka chwila mego buntu....wbrew nadzieji mam nadzieję.Jest taki motyw''contra spem spero...jak dobrze pamiętam. A tak w ogóle to dzięki za wizytę..i logiczne przemyślenia....może ten Godot kiedyś się zjawi
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...