Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Staszku, nawet nie wiesz, jak dobrze odczytałeś... jest w tym wszystkim spora doza
bezradności, niestety.
Wiesz, poruszył mnie Twój post. Cieszę się za ten odbiór. Dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam... :)
Opublikowano

wszystko fajnie ale nie wiem czemu mi jakoś wadzą w tej ciekawej i w sumie porządnie napisanej treści i formie dwa zwroty:

"siatce półkul" i "korytarze wschodów"

a gdyby tak wybrać po jednym wyrazie z każdej pary...?

pozdrawiam Nata :)

Opublikowano

Popsuty, piszesz, że wadzą dwa zawroty..?
Pierwszy.. siatce półkul.. to umowna siatka używana w kartografii, gdzie odbywa się powyższa "pogoń". Wiesz, że rozważałam zapis.. na półkulach.. co na pewno byłoby bardziej przyziemne. Ok. zmienię to. Jeżeli chodzi o drugi.. korytarze wschodów.. dla mnie, każdy wschód, czy zachód słońca jest inny inny, stąd padło takie określenie, a to słowo z kolei, jest ściśle powiązane z dwoma poprzednimi, dlatego tutaj, wybacz mi, pozostawię zapis oryginalny. Cały ten wers z następnym, mógłby być rozwinięciem na kolejne dwie strofy, tylko po co...
Pomimo uwagi, widzę, że treść i forma zaciekawiła... miło mi. Dziękuję za czytanie i za wpis.
Pozdrawiam... :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


nie no spoko. treść i forma jak najbardziej :)
mi chodzi o to że takie dwuczłonowe wyrażenia najczęściej mają na celu utworzenie nowej jakości, nie zawsze wiarygodnej i odpowiadającej rzeczywistości... "korytarz wschodów" jakoś mnie nie przekonał, no bywa. może czepialski jestem, przepraszam Nata :) ale jak dla mnie, odkąd tutaj sobie czytam, Twoje teksty zawsze były i są na poziomie takim, w którym się odnajduję jako czytelnik.
pozdrawiam również :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Popsuty, tym dwuczłonowym wyrażeniem.. korytarze wschodów.. nie.. korytarz wschodów
nie zamierzałam stworzyć niczego nowego. Każdego dnia słońce wschodzi i zachodzi w innym punkcie, inna jest jego deklinacja, stąd moje określenie.
Dla tak wielu "dróżek" słońca musi być l.mng. korytarze.
Nie odbieram Twoich słów jako czepialstwo, więc nie ma za co przepraszać... oboje wiemy, jak bywa z odbiorem...
Cieszę się, że jako czytelnik nie gubisz się w moich próbkach poezji, staram się nie udziwniać mojego pisania. Dziękuję za ponowny wgląd.

Ps... zwracając się do Ciebie.. Popsuty.. ciągle mam wrażenie, że odbierasz ode mnie lekką nutkę pretensji, a przecież to Ty sam się "popsułeś" :)
Miłego weekendu życzę... :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Popsuty, tym dwuczłonowym wyrażeniem.. korytarze wschodów.. nie.. korytarz wschodów
nie zamierzałam stworzyć niczego nowego. Każdego dnia słońce wschodzi i zachodzi w innym punkcie, inna jest jego deklinacja, stąd moje określenie.
Dla tak wielu "dróżek" słońca musi być l.mng. korytarze.
Nie odbieram Twoich słów jako czepialstwo, więc nie ma za co przepraszać... oboje wiemy, jak bywa z odbiorem...
Cieszę się, że jako czytelnik nie gubisz się w moich próbkach poezji, staram się nie udziwniać mojego pisania. Dziękuję za ponowny wgląd.

Ps... zwracając się do Ciebie.. Popsuty.. ciągle mam wrażenie, że odbierasz ode mnie lekką nutkę pretensji, a przecież to Ty sam się "popsułeś" :)
Miłego weekendu życzę... :)
aj no jakie nutki pre... nawet nie dokończę :)

hm. może suchy tekst czasem wypacza nastrój komentującego, ale zapewniam Cię że jest ok wsio. naprawdę Nata :)

również miłego wekendu życzę, i powykendu również :)))

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Mam takie małe pragnienie. Małe dla ludzi, którzy tego nie czują; którzy nie doświadczyli uczucia płynącego w głowie nurtu, eksplozji pomysłów i myśli zdających się być tak błyskotliwymi, jak u najwybitniejszego artysty. Dla mnie pragnienie to jest olbrzymie, przytłaczające i przygniata mnie tak w środku, jak i na zewnątrz. Dusza pragnie nowego tworu, mózg zaś krzyczy... nie, on wrzeszczy, wrzeszczy tak, że gdyby był słyszalny po tej fizycznej stronie, pękałyby szyby, szklanki i bębenki uszu. Drze się jak opętany, jak popapraniec w delirium. Wmawia mi, że nie dam rady, że nie napiszę ani słowa, a nawet jeśli cudem przekopię się przez jamę bez światła, do której mnie wrzucił, to ten tekst nie będzie nic warty. Żałosny, odpychający i partacki niczym dziecięce bazgroły. Cztery miesiące. Cztery ciągnące się jak drętwe nauczanie wypalonego wykładowcy, któremu uciekło sedno miesiące. Mnóstwo nędznych prób poprowadzenia jakiejś pisaniny, która już na początku odbierała poczucie sensu. Czasem wpadł jakiś pomysł, lepszy czy gorszy, nieważne, bo i tak nie miał prawa zaistnieć, skoro brakowało sił nawet na podniesienie się z łóżka. Zgasł płomień w sercu wzbierający z każdym napisanym słowem. Pewność w swoje zdolności odeszła wspierać kogoś innego; kogoś, kto być może ma szansę zbudować coś pięknego.

      Najpierw był smutek. Dziecięcy płacz i nieświadomość, skąd ta wstrętna podłość od ludzi, którzy mieli być oparciem i otaczać opieką.

      Potem się trochę dorosło, pojęło pewne sprawy. Były próby łagodzenia napięcia, wpasowania się w tłum, a z wolna znajdowało się środki, w założeniu mające pomóc osiągnąć te cele. Dawały takie uczucie... nie, nie szczęście. Coś, czego nie dało się pojąć, ale rozumiałam, że tego stanu poszukiwałam całe życie.

      Piętnaście lat. Pierwsze wizyty u psychologa, próba ratowania się przed zatonięciem w substancjach. Z początku szło dobrze, a potem przychodziły koleżanki i mówiły "Chodź, zarzucimy coś". I jak tu odmówić?

      Szesnaście lat. Szósty grudnia. Pierwszy gwałt.

      Następna była czystość. Z przerwami, co prawda, bo dalej obracałam się wśród ludzi wychowanych na dewiacjach, ale z rzadka się to zdarzało. Pierwsza miłość, motywacja do zmiany dla kogoś, o kim myślało się jakoby o rodzinie, bliższej nawet niż matka. Nawet za tym nie tęskniłam.

      Wtedy jeszcze to było tylko zabawą. Byłoby to zbyt bajkowe, by mogło trwać dłużej. Odeszłam od Niego dla kogoś Innego. Oddałam serce, ciało, wszystkie pieniądze. W zamian dostałam przemoc, której nie sposób tu opisać. Odebrał mi plany, nadzieję na dobrą przyszłość i ucieczkę z gówna, w którym topiłam się od urodzenia. Zabrał pasję, zdrowie, jak również najsłabsze poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Próba zabójstwa. Gwałty. Bicie. Poniżanie. Odbieranie wartości. Stałam się szmatą, plugawym odpadem i niewolnikiem czegoś, co nazywałam dozgonną miłością. I z zupełną szczerością przyznam teraz - nigdy nie kochałam nikogo mocniej, dlatego bez znaczenia było, że bez wzajemności. W końcu uciekłam.

      Dziewiętnaście lat. Wpierw za granicę, na zarobek, później do większego miasta po lepsze życie. I znów wciągnęło mnie to, co do tej pory nazywałam zabawą.

      Substancja opanowała mnie do szpiku. Czułam się jak heros z powieści, człowiek o niebywałym talencie i mądrości, jakiej wielu ludziom brakuje. I to nie tak, że sobie pochlebiam. To słowa ludzi, których poznałam, a którzy na koniec mnie zniszczyli. Wciągałam, połykałam, piłam i pisałam bez przerwy z niebywałą radością. Z czasem to przestało wystarczać, lecz substancja dalej mną władała i wyszeptywała mi, że bez niej jestem nikim.

      Kolejna ucieczka. Mamo, błagam, pomóż. Wróciłam do domu i do tej pory tu jestem, w malutkim pokoiku, gdzie przeżywałam najgorsze katusze, choć nie mogę zaprzeczyć, że to mój mały światek i jedyne miejsce, gdzie mogę się podziać.

      To ścierwo dalej mną rządzi. Rzuciłam to. Prawie. Szukam czegoś na zastępstwo, bo już nie umiem być trzeźwa. Będąc na haju przynajmniej łagodzę syf wypełniający mój popieprzony łeb. Poza tym, znów mam przed czym uciekać. Zdrada. Niejedna. Od osoby, która dała mi tak wiele miłości, że trudno było w nią uwierzyć. Przebaczenie to jedna z najgłupszych decyzji, jakie podjęłam, ale taka jest miłość. To nie pochlebstwo, a czysta prawda - mało kto potrafi kochać tak, jak ja. I świadomość, że nigdy nie spotkam osoby, która miłowałaby mnie podobnie, rozrywa mnie od środka.

      Po drodze psychiatryki, szpitale, próby odwyku, bitwy toczone z matką, samotność. Nie wiem, czy z Tamtym nie byłam w lepszym stanie, niż teraz. Zakończę ten tragiczny wylew popularnym i nierozumianym klasykiem: obraz nędzy i rozpaczy.

      Gorące pozdrowienia z Piekła, 

      Allen

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...