Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

efekt tunelowy


Ela_Ale

Rekomendowane odpowiedzi

godzinna wizyta w perfumerii była płodna
dwa tusze do rzęs trzy odcienie mejkapów
komplet czarnych tipsów
wstążki o barwie leukoszafiru na włosy
z zapachowych paseczków wybrałam lawendę złamaną lubczykiem i mirrą

stanęłam między dwoma lustrami
naprzeciwko siebie
stała się nieskończoność

ułuda

światło zaraz się skończy i rozpierzchnie
ściśnie w tunelu kilka promieni

wtedy wystroję się wypachnię
położę natchniona patosem
i wjadę dostojnie w ten tunel

niech ktoś tylko zamknie za mną klapę

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

no właśnie - znaleźć takiego "ktosia" to sztuka nie lada. owszem, niektórzy mają szczęście i ten "ktoś" spada z nieba (albo wychodzi z ziemi) w najbardziej pożądanym (nawet podświadomie a czasem i wbrew sobie) momencie. czy zamknięcie klapy oznacza zamknięcie jakiegoś rozdziału, zamknięcie drogi wyjścia, tego nie wiem.
jak dla mnie rozrywkowy ten utwór z olbrzymią dawką "peelowej" autoironii, jedno co mnie zastanawia to szczegółowa lista zakupów, zapewne nieprzypadkowa :)
pozdrawiam Elu, świetna lekturka przed wyjściem do roboty ;) dzięki.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Moim zdaniem nie jest źle, ale dobrze też nie jest; pewnie wiersz w założeniu ma pełnić zadanie wielkiej spójnej przenośni zjawiska które swobodnie i bez przeszkód można nazwać filozoficzną problematyką idiotki, ale moim zdaniem nie do końca frapująco i dość sarkastycznie wyszło, i mam wrażenie że jest to efekt zagłaskanego, czyli nadmiernie przemyślanego, a nie dość spontanicznie wykonanego zapisu dosyć ciekawego konceptu. Taki jestem normalnie bystry. Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





Nie wiem, czy chodziło mi o idiotkę, czy raczej o wszystkie idiotyzmy, które robimy niepotrzebnie

szykując się na śmierć. "Efekt zagłaskania" nie był moim zamysłem. Raczej było nim danie kopa

jęczeniu o odchodzeniu, celebrowaniu, a zarazem lękom. Chyba było odwrotnie: nadmiernie nie

myślałam, a spontanicznie pisałam. Może dlatego tak odbierasz skutki. :))) Pozdrawiam. E.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Co prawda znamy się tylko czytaniem, ale stanowczo, cała jesteś w tym wierszu.(dla mego gustu dobrym) Najczytelniej widać pseudo przygotowania
Jak w setkach luster oglądasz siebie za siebie i przed siebie
Czyli wszystko jest oszustwem.
Bo los jest ślepy, nie widzi ani Ciebie, ani grzechów, ani terminów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



bardzo mi się podoba!, lekko , wręcz frywolnie o poważnym..., poczynając przyziemnie od pachnących zakupów, które dają ułudę , od małej dziewczynki po bardzo dojrzałą kobietę , bycia kimś innym w makijażu (ze zdziwieniem konstatuję, że są na świcie nieliczne, takie, dla których perfumeria może nie istnieć) ; ta ułuda - tak bardzo obecna w naszym życiu, nieskończoność między dwoma lustrami- bardzo ciekawe określenie.... ach,
bylebyśmy piękne były do końca i na zawsze. amen.
czego życzę Autorce i sobie, i Każdej, która chce. pozdrawiam:)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Niezły wiersz. Mnie się od razu skojarzył ze znaną dość, a bardzo dobrą piosenką - znasz to?

Ludzie dbają o siebie

Ludzie dbają o siebie, ludzie dbają o siebie,
ludzie dbają o siebie stale,
uważają na siebie i chuchają na siebie,
noszą ciepłe skarpety i szale,
zażywają mikstury, wybierają się w góry,
by oddychać pełnymi płucami,
zabijają kurczaki, przyrządzają przysmaki
i wzmacniają swój wątły organizm.

Ludzie dbają o siebie, ludzie dbają o siebie,
ludzie dbają o siebie stale,
uważają na siebie i chuchają na siebie,
noszą ciepłe skarpety i szale.
A tu lata mijają, a ci ludzie wciąż dbają:
góry, góry, mikstury et cetera.
Lecz rzecz dziwna tym nie mniej,
choć to nie brzmi przyjemnie:
coraz gdzieś jakiś człowiek umiera.

Inni wzrokiem go mierzą, patrzą, ale nie wierzą,
czasem któryś z nich westchnie: "O rany!"
Szepcą do siebie w sieniach: "Józek, popatrz na Henia -
choć nieboszczyk - a jaki zadbany!"

Ludzie dbają o siebie, ludzie dbają o siebie,
ludzie dbają o siebie stale,
uważają na siebie i chuchają na siebie,
noszą ciepłe skarpety i szale.
A tu lata mijają, a ci ludzie wciąż dbają,
góry, góry, mikstury et cetera.
Lecz rzecz dziwna tym niemniej,
choć to nie brzmi przyjemnie:
coraz gdzieś jakiś człowiek umiera.

A potem, po pogrzebie znów jest słońce na niebie,
ten sam cykl widać znów w świetle słońca:
ludzie dbają o siebie, ludzie dbają o siebie,
ludzie dbają o siebie do końca.
Ludzie dbają o siebie, ludzie dbają o siebie,
ludzie dbają o siebie stale,
uważają na siebie i chuchają na siebie,
noszą ciepłe skarpety i szale.

Andrzej Waligórski


Pozdrawiam serdecznie. :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.





"Znamy się tylko z...czytania", ale zapewniam Cię, Dyźku drogi, że cała to ja bym się w tym wierszyku nie zmieściła!!!)))).

Jakoś trzeba się ratować. Najlepiej - zabawą i kpiną z tego ślepca. Ale, jak Ty mnie tak wyczułeś...? Ciekawe. Uściski. Elka.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



bardzo mi się podoba!, lekko , wręcz frywolnie o poważnym..., poczynając przyziemnie od pachnących zakupów, które dają ułudę , od małej dziewczynki po bardzo dojrzałą kobietę , bycia kimś innym w makijażu (ze zdziwieniem konstatuję, że są na świcie nieliczne, takie, dla których perfumeria może nie istnieć) ; ta ułuda - tak bardzo obecna w naszym życiu, nieskończoność między dwoma lustrami- bardzo ciekawe określenie.... ach,
bylebyśmy piękne były do końca i na zawsze. amen.
czego życzę Autorce i sobie, i Każdej, która chce. pozdrawiam:)



Obiecuję - jak już się położę w tym "łóżeczku", popatrzę wtedy na siebie z góry, krytycznie i....opowiem Ci! Nie będę straszyła, słowo. :)))))))))))))) Pozdrowienia ślę, tymczasem jeszcze z tego padołu. Elka.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

/ godzinna wizyta w perfumerii była płodna
dwa tusze do rzęs trzy odcienie mejkapu
tipsy wstążki o barwie leukoszafiru na włosy

stanęłam między dwoma lustrami
zaczęła się nieskończoność

ułuda

światło zaraz się skończy i rozpierzchnie
ściśnie w tunelu kilka promieni

wtedy wystroję się wypachnię
położę natchniona patosem
i wjadę dostojnie w ten tunel

niech ktoś tylko zamknie za mną klapę/


lekkie poprawki / myślę że nie krzywdzi to tekstu /
nie jestem kobietą ale na ździebko czaję przekaz ;)

klimatycznie zapisane i nostalgicznie / o kilka słów za dużo ale ja sobie czytam jak czytam powyżej /

t

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • W życiu już tak bywa , że pomoc ... słowo obce. Przyjaciele lubią podstawić z nienadzka nogę. Znana wszystkim kwestia "O! Sooory! Nie widziałem" Naiwność jakże wielka oślepia nas stale. Bujną fantazję dziedzka, niepowtarzalną niewinność Odebrała dorosłym szara rzeczywistość. Dopada z nienadzka , nigdy nie odpuszcza , W sekundę zabija, wiesz już co to pustka. Bezsens życia sprawia , że zaczynasz rozumieć. Samobujstwa dzieci, już nie wydają się być głupie . Otwierasz swe oczy, zaczynasz widzieć wyraźniej. Klapki opadają " Czy piekło było tu zawsze?"
    • @poezja.tanczy Dziękuję.Coś co „ ugryżć” wreszcie chciałoby się i poczuć smak…..taki „ boski „ czy „ ludzki” tego jeszcze nie wiem…pozdrawam.
    • świat nie przystaje  nieme ślady słów  odbijają się echem w sercu  boso podążają za myślami  nie ranią stóp  cieszą się radością  byłych chwil    odeszły budując  nowe marzenia  oglądam je w lustrze  są w barwie karminowych ust  rozpuszczone włosy  przypominają morze    wpatruję się…  rumieniąc    4.2024   andrew
    • Jak się nazywasz? Alkione, prawda? Bo tak właśnie się nazywasz? Nikt nie znał twojego imienia aż do teraz. Opada w chmurze gryzącego kurzu zasłona tajemnicy. Po miliardach lat. Po całych eonach dekad niczym wieczność. Mimo że w przestrzeni jeszcze do końca niewyśnionej… Zatem, powiedz mi, bo tamto nie uzyskało żadnego poklasku, podoba ci się czy nie? Mów szczerze. Masz, naleję ci czegoś mocniejszego. Może rozwiąże ci się język i popłyniesz wartkim potokiem słów. Tylko przesuń się trochę w bok, bo nie widzę księżyca w pełni. Widzę jedynie twoją twarz usianą księżycowymi kraterami. Albo może to ty nim jesteś? Jesteś nim, prawda? To ty jesteś tym księżycem, który wkrada się chytrze srebrną smugą blasku? A zatem mówię do księżyca, nadając mu nawet imię. A zatem…   Tu przerywam na chwilę pisanie, albowiem słyszę jakieś stukania i szurania krzeseł dobiegające z książkowych półek regału. To bohaterowie powieści próbuję wydostać się na zewnątrz. Kołaczą się i wyją jak te psy uwięzione w klatkach. Książka spada na podłogę. Jedna. Druga. Trzecia… Spadają, furkocząc w locie skrzydłami rozbieganych nerwowo stronic. Wzniecają pył zakrzepły przez lata… I znowu cisza…  Cisza, aż w uszach dzwoni. A więc to był jedynie krótki zryw rzeczywistości. Chwilowy błysk pamięci. Tylko takiej enigmatycznej. Zatajonej.   Zatem wchodzę po półkach jak po drabinie. Wspinam się, poruszając wieloma odnóżami, aby dosięgnąć czułkami drgających gwiazd. I kiedy tak osiągam powoli szczyt słyszę jakieś polemiki dobiegające z ciemności. Ktoś się z kimś sprzecza. Spoufala. Kłóci… Muskają mnie słowa, jakby zimne usta całowały skronie. Zamknięte powieki… Okrywam się koszulą z wilgoci i pleśni. Upodobniony na kształt ekscentrycznej ćmy, która wciska się na powrót do kokonu  poczwarki. Zapadam w letarg…   Kiedy się budzę, w dole słychać trzaskanie podłogowych klepek od czyichś kroków. Ktoś bez wątpienia chodzi w tę i z powrotem. Jakby w zadumie. Ale będąc na górze jestem bezpieczny. Nie dosięgną mnie niczyje myśli. Chyba, że jakiś olbrzym o wzroście strzelistej topoli i wiotkich ramionach. Kołyszą się. Kołyszą się za oknami drzewa. Tak blisko i tak strasznie daleko. Na wyciągnięcie ręki. Kołyszą się całe szpalery, te prawdziwie i te urojone… Światła ulicznych latarni żółkną jeszcze bardziej jak woskowe ciało nieboszczyka szykującego się do kolejnej próby wniebowzięcia. A więc jestem w górze. A więc się przepoczwarzam. Albo raczej dopoczwarzam. Wracam do początku. Do nadmiaru niewiadomego piękna. Księżyc przesuwa się. Coraz bardziej odchyla… Odchyla… Odchyla… Coraz bardziej odchyla… Aż trzeszczą wszystkie kości i stawy. Albo ta twarz czyjaś. Nieustalona w rysach.. Absolutnie obca. Niczyja… Oświetla wszystko wartkim potokiem blasku. Posrebrza nawałą pikseli mżące krawędzie przedmiotów… Po lewej stronie rozgrzebane łóżko. Odsunięte na środek krzesło… Po prawej… Na stoliku zwietrzały skrawek papieru. Wazon pęknięty na wpół. I rozsypane wokół okruchy czerstwego chleba…    A więc ktoś tu był. Kto taki? Ktoś coś zaczął, ale nie skończył. Rozsypał się w proch. Zwietrzał jak ta karetka papieru z okruchami nic nieznaczących słow. I widzę siebie. Koło stołu. Siedzę pod ścianą z kolanami pod brodą. Ale nie poznaję do końca, albowiem kościste truchło zatarł w połowie czas. Pod płachtą pajęczyn. Wrośnięte korzeniami w ziemię. Połączone ze ścianą. Z żeliwnymi rurami rozgałęzionymi pod stropem, jakby pępowinami z krwiobiegiem matczynego ciała. Wszystko znieruchomiałe i martwe od wieków. Od całych tysiącleci… W absolutnej ciszy gwiazd. W głębokim oddechu nieskończonej nocy…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-13)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...