Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Mama


Gekon

Rekomendowane odpowiedzi

Mama Mleczna i pachnaca ramionami
z oczyma dzikiego dziecka
z których łzy
płyną jak po ukłuciu
całkiem niechcący tajemnic
co chowasz
co nikt nie wie
jak spowiadasz się w serca
niemowląt
piosenka wesołą
a żałobną
jak niewygniecione nią
łaki za domem

palec boga
ukradła moja wioska
i uczyniła go
wyrocznią
średniowiecznego
porządku i szaleństwa

czuwa nad moją mama
kochaną jak kocięta
pachnace sianem

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

wiersz jest o Mamie, to proste. dopóki jesteśmy tylko dziećmi widzimy w niej tylko Matkę, słodycz, bezpieczeństwo, dostępność, opiekę. nie zdajemy sobie sprawy, że przede wszystkim jest człowiekiem, kobietą o własnej historii, która wcale nie musi być taka różowa i pachnąca jak piersi pełne mleka. są matki zapomniane przez Boga, wyklęte przez ograniczonych ludzi, które przez całe swoje życie chronią swe dzieci przed goryczą własnej samotności. a otrzymana w zamian miłość tych najmniejszych zastępuje takim matkom nieobecnego Anioła Stróża. piękny, wzruszający, pełen zrozumienia i wdzięczności wiersz. dziękuję.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a ja nie dostrzegam w wierszu większych błędów gramatycznych, dużą elastyczność osiągnięto w tej mierze dzieki brakowi interpunkcji. nie chcę być małostkowa, więc nie czepiam się "ogonków", które każdy, jeśli nie korektor to choćby nawet zecer, jest w stanie sam dostawić. od czasów Witkacego nie wypominam też nikomu bełkotliwości. w mojej subiektywnej opinii wiersz jest bardzo spójny, logiczny i czytelny, a na uwagę zasługują w szczególności trafne i dotkliwo-malownicze metafory. w zupełności jestem na TAK!!! :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Ot, choćby tu:

"po ukłuciu
całkiem niechcący tajemnic
co chowasz
co nikt nie wie
jak spowiadasz się"

- w ogóle nic się tu nie zgadza gramatycznie, jest tu kilka błędów jeden na drugim.
Brak znaków diakrytycznych - to też błędy, tyle że ortograficzne. Jest to niedbalstwo, lekceważenie czytelników i rodzimego języka.
Zaś różne niezrozumiałości (dla mnie) są w caluśkim wierszu; żeby dotknąć pierwszych z brzegu przykładów, które mnie najbardziej rażą:

"pachnaca ramionami
z oczyma dzikiego dziecka"

- dlaczego pachnąca ramionami i co to za zapach? - nie ma dalej wyjaśnienia w tekście; no i dlaczego dzikiego dziecka? - na czym ta dzikość polega? - i dlaczego dziecka, skoro to mama, a nie dziecko?

"piosenka wesołą
a żałobną
jak niewygniecione nią
łaki za domem"

- dlaczego wesołą i żałobną? - nie widzę powodu ani do radości, ani do rozpaczy w tym wierszu. I co to znaczy, że łąki są "niewygniecione piosenką"?

Dalej jest fragment o tym, że wioska "ukradła palec boży" i uczyniła go wyrocznią, jak w średniowieczu - można się spodziewać, że chodzi tu o jakiś lincz albo przynajmniej niesprawiedliwe osądzenie kobiety, może za to, że ma nieślubne dziecko albo poczęte ze zdrady, albo że dopuściła się aborcji. Ale ostatnia strofa temu zaprzecza, bo oto dowiadujemy się, że ten palec boży

"czuwa nad moją mama
kochaną jak kocięta
pachnace sianem"

- a więc mama ma dziecko żywe i mówiące w wierszu, a Bóg nad nią czuwa i wyrocznia wioski jest po jej stronie. (W dodatku dorosła kobieta jest kochana jak kocięta - to nie najtrafniejsze porównanie).
Nie widzę logiki w tym wierszu. Dlatego nie rozumiem uczuć w nim wyrażonych. Rozumiem tylko tyle, że mama jest kochana, bo to jest dosłownie powiedziane w ostatniej strofie. Nic poza tym do mnie nie trafia, chociaż czytałam to wiele razy. I nie dlatego nie trafia, żebym nie umiała uważnie czytać. Po prostu jest źle napisane.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

zdaje się, że da się wskazać co najmniej kilka różnych przyczyn, dla których dany przekaz do odbiorcy "nie trafia". niekoniecznie musi to polegać na złym napisaniu wiersza albo na nieuważnym jego czytaniu. czasem jest to tylko kwestia różnego smaku albo różnej wyobraźni. czasem różnego doświadczenia życiowego. dlatego lepiej uważać z autorytatywnymi ocenami. wiersz mi się podoba i już. rozumiem go, a raczej czuję, i dlatego uważam, że warto go bronić.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dziękuje Sa De że chociaż dla Ciebie ten wiersz jest ,,wyczuty'' bo co tu rozumiec?
pisany z perspektywy dorosłego ale dziecka , ,,moja osobista mama'' ipowtorze co tu rozumieć
mozna być matką ale nic nie uchroni nas przed byciem dzieckiem i zbieranych najgęstszych mysli i uczuć o matce a te wydaje mi sie kumulacje mają w naszym dziecinstwie
dlatego tez zamiast rozbierac wiersz na czynniki pierwsze i czepiac sie formy co jest raczej drugorzedne
radziłabym poszukac gdzie indziej ..
ale nie dla każdego to będzie miało sens

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Panie i Panowie. Przed Państwem –- Ciscollo! Powitajmy go gorącymi brawami! Jedyny i niepowtarzalny…   A więc w pustej sali…   (Zaraz, zaraz. Jakaż to pusta sala? Wróć. Jeszcze raz. Od początku. A gdzie, Ciscollo?)   A więc w pustej sali. W pustym teatrum. Puste siedzenia rażą po oczach czerwonym obiciem, jak wtedy, kiedy jechałem donikąd w pustym przedziale pociągu… Walają mi się pod nogami jakieś zużyte sprzęty. Jakieś truchła rozsypujące się w proch. Bielejące… Albo raczej żółknące w świetle wiszącej lampy mojego pokoju. Rozsuwam na bok krzesła. Pufy. Taborety…   (A co z teatrem, w którym jedynie cisza i szum płynącej w moich uszach krwi?)   Jakie to ma znaczenie. Pustka tu. Pustka tam…   A więc, pomiędzy krzesłami… Przedzieram się jak przez gęste chaszcze amazońskiej dżungli…   (strasznie dużo tu tych krzeseł)   A więc, pomiędzy pufami…   (tych też jest wiele)   Pomiędzy pustymi fotelami…   (Aa. Tych jeszcze nie było)   Więc, pomiędzy fotelami z poprzecieranym obiciem, pomiędzy tymi czworonogami przestępującymi niecierpliwie ze stukotem jadącego pociągu. Nie. Pomiędzy pustym, stojącymi spokojniei fotelami, na których zasiadali moi rodzicie za życia. Ojciec wypalił nawet na oparciu dziurę od niedopałka papierosa, kiedy zasnął pijany po seansie spirytystycznym podczas przyjęcia z okazji którychś tam swoich urodzin czy imienin. Nie pamiętam.   W każdym bądź razie zasnął z tlącym się petem, który wypalił właśnie tę dziurę w oparciu. Za oknami pachniały jaśminy. Pachniało czerwcem i ptaki śpiewały tak tkliwie. Słowiki…   Ojciec mówił coś przez sen. W tej to żywiołowej gmatwaninie fazy REM, nadającej pozorów jawy. Poruszał szybko ocznymi gałkami. Pod zaciśniętymi powiekami albo i bez powiek. Jakoś tak przerażająco otwarcie. Mówił z przekąsem i z całą swoją surowością człowieka z zasadami. Wygłaszał coś oskarżycielskim tonem i wygrażał palcem.. Do kogoś. Do czegoś. Do nie wiadomo czego. Jak to bywa we śnie. Mówił potem o przestrzeni, która jest wg niego zakrzywiona. Jak tęcza… O wyimaginowanym napisie na froncie pianina (którego już dawno nie ma, albowiem został sprzedany przez matkę z grosze do jakiegoś muzycznego ogniska)  A więc dopatrzył się go między wyrzeźbionymi na nim liśćmi jakiegoś egzotycznego krzewu. Ciscollo (cokolwiek to znaczy, mimo że brzmi jakoś tak z włoska) Powiedział to wyraźnie, wyskoczywszy z fotela jak oparzony. Nie. Nie obudził się, tylko jako ktoś, kto śni na jawie albo w gorączce.. Potem powtórzył to słowo wiele razy, cały czas śniąc i przestępując z nogi na nogę. Wyglądał jak wypchana kukła albo manekin w kolorze wosku. Wreszcie opadł z sił, popadając w apatię i przygnębienie. I zanurzył się w bezkres szumiącego oceanu. Jego tors opadał. Wznosił się. Opadał… Niczym przypływy i odpływy dostojnego oceanu…   Teraz jest to pusty, wygnieciony przez niego fotel i z wypaloną przez tlący się niegdyś niedopałek dziurą na oparciu.   Pusty fotel po mojej matce…   Cóż…   Pusty po mojej matce fotel z odpadającą drewnianą listewką między drewnianymi nóżkami, którą muszę chyba przykleić. Odpada i już. Widać, tak ma, że musi odpadać. Podłogowa klepka jest przed nim wytarta od ciągłego szurania przez nią kapciami z twardymi podeszwami. Jest wytarta, bo szurała stopami podczas oglądania filmów nocnego kina. Albo i nie szurała. I miała je spokojnie ułożone. Bez najmniejszego drgnięcia. Tak jak miała je spokojnie ułożone w otwartej jeszcze sosnowej trumnie. Widziałem… Była już sina na twarzy, kiedy leżała ze złączonymi dłońmi oplecionymi różańcem. Ojciec też był siny podczas trumiennego spoczynku w przykościelnej kaplicy dwadzieścia kilka lat wcześniej. Chciał coś jeszcze chyba powiedzieć, bo miał otwarte usta. Wokół nich był siny. W głębi czarny od toczących go gnilnych procesów. Oboje już dawno zsinieli, rozsypali się w rozwiany wiatrem pył. W atomy. Neutrony. Kwarki… Całą tę subatomową menażerię wkuwającego gówna. Bo nie zbadanego do końca. I wymykającego się wszelkim prawidłom naukowego postrzegania.   A więc puste po nich fotele. I pusta kanapa. Na której często kładła się moja matka, wracając późnymi popołudniami z pracy. Miesiąc przed śmiercią już się nie kładła, bo nie mogła leżeć i spać z powodu niewydolnego serca. Ale ostatecznie poszła spać. Już tak na amen. Pewnego marcowego przedpołudnia po kolejnej nieprzespanej nocy. Pamiętam, że rano świeciło słońce, mimo że takie lekko przymglone. Za to pod wieczór rozszalała się śnieżna burza. Zabrała ją. Tak po prostu zabrała ją wtedy śmierć. Tak bezceremonialnie. Z okrutnym rechotem absolutnej potęgi wszechwładzy. Runęły wówczas wszystkie gmachy. A każdy z nich miał w sobie mniej lub bardziej wierną, rozpadającą się twarz mojej matki. No cóż, zagrała kostucha na skrzypcach. Fałszywie…   Rozglądam się. Na ścianach wiszą jakieś zdjęcia. Krajobrazy namalowane przez nieznanych mistrzów. I stary wiszący zegar. Niebijący już od dawna. Martwy, zeskorupiały trup. Nasłuchuję… Poprzez szumiący w uszach pisk przychodzą do mnie przez ściany dźwięki z dawnych kreacji przeszłego czasu. Takie pomieszane i jakoś tak nie po kolei. I pomiędzy wychylanymi do dna haustami alkoholu. Która to butelka? Nie wiem. Nie pamiętam. A zresztą nie ma to już znaczenia. Wznosząc kolejny toast do widma w stojącym tremie, zapominam nagle, co miałem zrobić dalej. Opadam na fotel. Bezsilny. Nie pamiętam, co zaplanowałem. Nie wiem. Nic nie wiem. Ale wiem, że płoną gwiazdy albo świece poustawiane w zakamarkach pokoju. Poustawiane nie wiadomo przez kogo. Przeze mnie? Ja to zrobiłem? Albo może ja, jako nie ja? Przez takie coś nie będące mną? Nie ważne. Płoną, to płoną. Niech ściekają stearyną czy woskiem. Na ścianach drgający zarys twarzy, skrzydeł. I czegoś tam jeszcze… A więc ktoś tu jeszcze jest. Kto? Nie odpowiada nikt. Zatem to muszę być ja, tylko podczas przepoczwarzania się w kolejnego ekscentrycznego robaka.   To, co przed chwilą było jeszcze kształtem, teraz nie ma już żadnego kształtu. Jakby jakiś negatyw nie-ludzkiej twarzy czy czegoś na jej podobieństwo. W każdym bądź razie to rozmija się ze mną. Zbliża. Oddala. To znowu przesuwa się coraz bardziej. Odchyla, odchyla…  Wygina się pałąk jak podczas próby wniebowstąpienia… W ekstazie. W skowycie. W spazmie agonii…   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-05-03)    
    • I. Starzy mężczyźni Inspiracja oraz Motto: Rafał Adaszewski z cyklu "Trzy wiersze o kobietach i mężczyznach" "Starzy mężczyźni wyglądają dobrze. Noszą niewielkie zakupy, nie wiercą się na ławkach w parkach gdy z kimś rozmawiają, to odsuną się te pół metra od rozmówcy. Nie mówię zaraz, że są cichymi mędrcami o przenikliwym, łagodnym spojrzeniu. Raczej nie, ale wyglądają dobrze na żywych." Starzy mężczyźni z tonsurą łysiny lub glacą popstrzoną jak indycze jaje nie klną za to ryczą lub skrzypią omotani głuchotą - Starzy mężczyźni choć nie klną ale się śmieją szczęką stukającą na odległość chuchając placebo czosnkowym czasem z laseczką i jeszcze panie po rękach całują - Mówi się że lepszych od nich kładą do trumny II. Odchodzę lub Laurka Na dzień urodzin mojej Pani Lilki z Kossaków Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej :) Jesień z późnych ta najpóźniejsza Sianem lawenda przesuszona i jak krupy rozsypany wrzos - - - - - - - - - - - - - - - Odbicie nie okłamie - ze starej urody rozbieram się do naga 24 - 25.11.2015  
    • „ żywej miłości. I to właśnie jej chcę się wciąż uczyć, mając tę świadomość, że samo uczenie jest jedną z najtrudniejszych sztuk, które w dodatku wymaga nieprzebranych pokładów czasu i kilku innych jeszcze spraw i rzeczy...” skomplikowane stwierdzenie i fajna muzyczka:)) Pozdrawiam.
    • @andreas Może Jemu, ciągle zbywa I to amen, zachłannością nazywa   Fajnie napisane Z głową   Pozdrawiam miło, M.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...