Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wieczornik – z drugiej strony

Drzwi mam wpisane w życiorys, może jednak bardziej klamki.
Całowanie klamek i kanapki na drogę.
Teraz muszę cicho podejść do drzwi sąsiada i poskrobać ich gładką powierzchnię.
Wiem, że on słyszy. I on wie, że ja to wiem. Natomiast nigdy nie wiem,
od czego zależy to czy otworzy.

To bydle jest ze mną wszędzie, nie pamiętam, kiedy pojawiło się pierwszy raz, ogólnie niewiele pamiętam. Z różnych przyczyn. Mam wrażenie, że ten stwór nie istnieje, ale nie jestem pewien. Gdybym był dwugarbny i miał tyle głów co on, moje pragnienie byłoby jeszcze większe.

Przed drzwiami sąsiada układam z najprostszych słów prośbę o pożyczkę.
Kolejną. Tak, jeszcze pamiętam tę poprzednią, jak to było? A, oddam jutro.
Cholera, nie oddałem. Chyba jednak pójdę do domu. Sąsiad ma zasady i umie odmówić.
Ja nie.

Bydle wykrzywia niezliczone twarze, może nie twarze, bardziej gęby. Lezie za mną piętro niżej. Sapie i mamrocze, powtarza złośliwie moją modlitwę o stówkę. Jak litanię. Patrzy na mnie zwielokrotnionym spojrzeniem, i milknie, kiedy docieramy pod następne drzwi.

Pod moje drzwi, z tej strony moje, z tamtej jej. Wczoraj było chyba odwrotnie,
ta strona drzwi była jej. Zamknięte. Znów naciskanie klamki. Musze wejść, do siebie. Pukanie, wołanie, kopanie, koniec argumentów do wykorzystania. Muszę wejść.
Nic nie muszę.

Głowy kiwają się z politowaniem nade mną, mają okrągłe oczy. Kiedy kładę się na podłodze, bydle potrząsa garbami, chyba są puste jak ja. Kołyszą się jak ja. Nie, ja nie kołyszę się.
Gęby mruczą kołysankę.” Aaa, aaa, rok przestępny, dłużej wstrętny.”
Nie muszą, i tak usypiam.

Kolejny raz śni mi się, że usnąłem trzeźwy, nikt na mnie nie patrzy, a drzwi otwierają się lekko w obydwie strony. Obudzę się i w ręce będę trzymał kanapkę.

Opublikowano

Ten, teges... co ja to chciałem? :-) Acha, chciałem zapytać, czemu nie komentujesz tekstów innych autorów? Myślę, że Twoje komentarze wniosłyby nowy, ciekawy głos. Inaczej chciałem to wyrazić. Kurczę, znów brakuje mi słów!

Pozdrawiam

Opublikowano

No, a teraz na poważnie Panie Kurc. Powiem tak: Nie będziemy go omawiać, ale mam swój popieprzony, specyficzny pogląd na temat poezji i 99,99 procent współczesnej poezji z racji mojego poglądu nie przypada mi do gustu. Czemu o tym piszę? Bo Pańskie pisanie, Panie Kurc, właśnie spełnia jeden z moich postulatów tyczących się poezji - by język był bardziej zbliżony do tego jakim posługujemy się na co dzień. Mam nadzieję, że nie zawoalowałem zbytnio komplementu?

Pozdrawiam serdecznie

Opublikowano

'' Wieczornik - Sztuka asertywności '' wydawał mi się bardziej szczery, prawdziwy. Tutaj, myślę, że jest to bardziej napisane od strony Narratora, niż tej rzeczywistej '' drugiej strony ''. Tak, jakby Narrator starał się przekonać czytelnika, że nim nie jest, lecz właśnie tą '' drugą stroną:) Dla mnie troszkę sztucznie to brzmi.
Nie można jednak odmówić Ci nieprzeciętności:)

Pozdrówka:)
M.

Opublikowano

"Kołyszą się jak ja. Nie, ja nie kołyszę się." - kiedy czyta się te zdania na głos, to źle brzmi. Jeśli zaraz potem jest kołysanka, to ten dźwięk powinien być uspakajający, a nie zgrzytliwy - dlatego proponowałabym przestawić "się" : "Kołyszą się jak ja. Nie, ja się nie kołyszę." - wtedy to brzmi zupełnie inaczej :)
Ogólnie - nie rozczarowałam się. Najbardziej podoba mi się w "Wieczorniku" to, że i pierwsza i druga część spokojnie mogłaby być zamkniętą całością. Nie wiem, czy będzie część trzecia? Bo po ostatnim zdaniu cz. II wcale, moim zdaniem, już nie musi być żadnego ciągu dalszego - choć, naturalnie, ucieszę się, jeśli będzie :))) Ania

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Jestem człowiekiem śrubokręta, długopis przykleja mi się do ręki sporadycznie.
Słowa w każdej pisaninie powinny współpracować z tekstem, niezależnie od gatunku literatury. Take jest moje zdanie.
Nie umiem komentować, istnieją dla mnie dwie możliwości - podoba się lub nie.
Od spraw technicznych mamy tu mądrzejszych, z Anią Ostrowską na czele.

Spróbowałem coś opowiedzieć i cieszę się, że nie jest najgorzej.
Pozdrawiam ciepło
Krzysiek
Opublikowano

to ja Cię przekonuję - wklejaj i nie myśl za wiele. Krzychu, przeczuwałam w Tobie potencjał prozowy. a jednak nie jesteś tak lakoniczny i skrótowy. kolejna zaleta to taka, że jest to coś na pograniczu. kawał fajnej prozy poetyckiej i przypomina mi... powiem Ci na ucho, bo pewnie się speszysz
:))
brawo.

a w interpunkcję wrośniesz, Ania Ostrowska nie da Ci zginąć
:*

Opublikowano

Przeczytałam obie części. Dobrze się czyta. Wciąga od razu i nie nudzi. Tego oczekuję od prozy.
Nie wnikam w elementy techniczne, oraz zabiegi stylistyczne - po prostu : jest dobrze, albo nie da się przebrnąć.
Tu - jest dobrze. :)
Trzecia część będzie historią kanapki. Kanapka jest ważna w obydwu częściach. :)))))
Czekam niecierpliwie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...