Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Chciałabym dożyć chwili, kiedy świat będzie tak urządzony, że dzieła, które firmuje swoim nazwiskiem brytyjski scenarzysta i reżyser filmowy, Mike Leigh, nie będą już wymagały żadnej dodatkowej rekomendacji, a każde pojawienie się jego nowego obrazu będzie wyczekiwane i witane z entuzjazmem większym niż… i gorętszym niż… - no, wiecie, entuzjazmem przez duże „E”. Po takim - proszę wybaczyć, jeśli nazbyt egzaltowanym - wstępie, nie będzie żadną niespodzianką, jeśli powiem, że moim skromnym zdaniem, najnowsza, niezwykle zwykła, a może właśnie w swojej zwyczajności niezwykła, niespieszna opowieść o tym, co się zdarzyło paru, statystycznie zwyczajnym osobom w ciągu dwunastu kalendarzowych miesięcy - w pełni na Entuzjazm zasługuje.

W zgodzie z tytułem, w scenografii czterech kolejnych pór roku, oglądamy wybrane sceny z idyllicznie szczęśliwego życia małżeństwa w dość zaawansowanym - ale jeszcze ho, ho! nie starczym - wieku około sześćdziesiątki, Toma i Gerii, przy czym w epizodach tych biorą udział także niestosownie nieszczęśliwe osoby trzecie - ale o nich za chwilę. W postać Toma wcielił się Jim Broadbent, którego ja zapamiętałam szczególnie ciepło z powodu Johna Baley’a, męża Iris Murdoch („Iris” Richarda Eyre z 2001 roku ze znakomitymi rolami Judi Dench i Kate Winslet – jeśli uchował się jeszcze ktoś, kto tego filmu nie widział, to lepiej się nie przyznawać), ale równie łatwo można w nim rozpoznać ojca Bridget Jones, czy Horacego Slughorna z Hogwartu (i nie tylko). W roli Gerii podziwiamy Ruth Sheen, brytyjską aktorkę o charakterystycznie wyłupiastych oczach, z prawie równie długą, jak Jima, filmografią, niestety mnie dużo gorzej znaną – właściwie kojarzę tę panią tylko z roli Maureen w pierwszym filmie Leigh’a, który zawłaszczył moje emocje - „Wszystko albo nic”.

Gerii jest doświadczoną terapeutką w czymś w rodzaju naszego ośrodka pomocy społecznej (tylko na jakby nieco wyższym poziomie), Tom - geologiem, który, jak sam z humorem przyznaje, zajmuje się głównie „kopaniem dziur w ziemi”. Mimo ponad trzydziestu wspólnie przeżytych lat, wciąż są dla siebie ważni i niezbędni, a nawet, co wielu może wydawać się przesadą, nie wstydzą się tego okazywać w po angielsku powściągliwy, ale zarazem czuły i taktowny sposób. Mieszkają w niedużym, acz wygodnym, segmencie na przedmieściach Londynu, z miniaturowym ogródkiem na tyłach. Wolne chwile spędzają na działce – kopią, sieją, sadzą, pielęgnują, zbierają, wyrywają, znowu kopią itd. Znajoma nuda, co? Otóż wcale nie, bo oprócz tej kochającej się jak dwa gołąbki pary, mamy jeszcze wspomniane wcześniej „przyległości” w postaci: raz - dorosłego syna, Joe’go, który z trzydziestką na karku nie bardzo umie - albo niezbyt mocno chce – „odciąć pępowinę”, dwa – zaprzyjaźnionej koleżanki z ośrodka, Mary, dobiegającej pięćdziesiątki, irytującej egoistki, rozpaczliwie i żenująco samotnej, trzy – Kena, odstręczająco nie dbającego o siebie, sfrustrowanego i zakompleksionego przyjaciela z młodości małżonków, cztery – brata naszego geologa, imieniem Ronnie, świeżo upieczonego wdowca, przeważnie milczącego, z nieruchomą, pozornie wypraną z emocji twarzą oraz pięć – Katie, debiutującą na forum rodzinno-towarzyskim, odstającą wiekiem i temperamentem, świeżo pozyskaną „połówkę” Joe’go. Kreacje i relacje w obrębie tej siódemki stanowią o treści filmu - uczciwie więc ostrzegam, że miłośnicy historii z wyraźną fabułą mogą opuścić salę kinową znudzeni i zniesmaczeni, albo wręcz nie dotrwać do napisów końcowych.

Film wszedł na ekrany ledwie kilka dni temu więc karuzela recenzji i komentarzy dopiero się rozkręca. Wśród różnych opinii, które padły dotychczas, mnie najbardziej uderzyła trafność uwagi Pawła Mossakowskiego z piątkowego dodatku Gazety Wyborczej „Co jest grane”, że ”Kolejny rok” jest filmem dla dorosłych. Jestem z pokolenia, dla którego to określenie było synonimem „dozwolone od lat 18” - i to bynajmniej nie ze względu na niuanse psychologicznych uwikłań bohaterów. Znak czasu? Pewnie tak, i choć już słyszę sarkania, że dojrzałości nie mierzy się liczbą wiosen, zgadzam się z Mossakowskim, że filmem Leigh’a łatwiej będzie zachwycić się widzom, którzy nad młodzieńczą niecierpliwość i łaknienie rozrywki przedkładają obrazy mniej dynamiczne, za to bardziej wielowymiarowe. Mnie zdecydowanie bardziej po drodze z tymi drugimi. Jestem pod wrażeniem. Niebanalnego scenariusza, kunsztownej gry aktorów (zwłaszcza Lesley Manville jako Mary należą się oklaski na stojąco), znakomitych zdjęć, ale najbardziej chyba - uniwersalnego przesłania, które każdemu, w zależności od jego konkretnej życiowej sytuacji, percepcji ukształtowanej przez bagaż klęsk i pomyłek - a może i również krzepiąco dobrych doświadczeń? - zapewnia solidną dawkę odświeżającego spojrzenia na siebie, związki, które zostały spaprane i związki, które być może uda się jeszcze uratować.

Opublikowano

Minął kolejny rok.
Raj dla jednych, piekło dla innych. Ile ludzi, tyle historii.
Tutaj przeżyty rok jest opowieścią o zwykłych ludziach, nie jakichś mutantach, o do końca nie sprecyzowanych mocach. Ludzie z krwi i kości, ich historie, otaczają nas zewsząd.
I o nich jest właśnie ta opowieść.
O nich.
Opowieść Mike'a Leigh.

Jak NASZ rok miniony, ma się do tej opowieści?

Reżyser nakreślił nam przecież tylko przykład, punkt odniesienia do naszego życia, do życia większości ludzi - zwykłych, utrudzonych, zagubionych.

''Po takim - proszę wybaczyć, jeśli nazbyt egzaltowanym - wstępie, nie będzie żadną niespodzianką, jeśli powiem, że moim skromnym zdaniem, najnowsza, niezwykle zwykła, a może właśnie w swojej zwyczajności niezwykła...
może po prostu: niezwykła

Pozdrówka :)
M.

Opublikowano

Jaki wiercący komentarz! Niezwykły :)
Jak MÓJ rok miniony ma się do tej opowieści? Niepokojąco adekwatnie, jednak obawiam się, że gorszy reżyser zrobiłby z tego materiału tylko łzawą szmirę :)
Dziękuję za czytanie i refleksję. Serdeczności - Ania

Opublikowano

Podoba mi się lekkość i polot jaki czuć w tej recenzji. Lekkie, łatwe i przyjemne. I zachęcające do pójścia na film :)

"Po takim - proszę wybaczyć, jeśli nazbyt egzaltowanym - wstępie, nie będzie żadną niespodzianką, jeśli powiem, że moim skromnym zdaniem, najnowsza, niezwykle zwykła, a może właśnie w swojej zwyczajności niezwykła, niespieszna opowieść o tym, co się zdarzyło paru, statystycznie zwyczajnym osobom w ciągu dwunastu kalendarzowych miesięcy - w pełni na Entuzjazm zasługuje." - to zdanie jest jednak zbyt skomplikowane, musiałem trzy razy przeczytać i złożyć je w głowie.

Opublikowano

no więc (bo od więc się nie zaczyna). dzięki Twoim recenzjom nie muszę czytać recenzji ogólnie dostępnych :))))))
Aniu, dziękuję, za uzupełnianie moich braków filmowych (kinowych), albowiem to, co piszesz - cytuję w rozmowach ze znajomymi, zachęcając ich do pójścia na film, o którym opowiadasz.

ogromnie podoba mi się dzisiejszy (dla mnie) wstęp - natychmiast skusił do kontynuacji i warto było, rzecz jasna!
a Twoja rekomendacja staje się pewniakiem!
buziak i gratuluję
:*

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


i ja podobnie, ale czy obejrzę, muszę czekać na telewizję, bo u mnie kino w remoncie, al.. Aniu zaciekawiałaś :)))
a może jakąś beletrystykę? uwielbiam czytać :)
miłego, złota, ty moja recenzentko

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Obudziłem się leżąc na twardej podłodze. Nie czułem nóg. Całe ciało było odrętwiałe. Przez parę chwil dość uważnie obserwowałem sufit. Pęknięcia rozchodziły się promieniście z lewego kąta pokoju jak fale na jeziorze po wrzuconym kamieniu. Po środku widać było plamę po tym jak sąsiad zalał swoją podłogę. Od prawej strony mniej więcej w połowie, kilka płatów farby wielkości dłoni lekko naderwane wisiały wyglądając jak śpiące nietoperze. Tak. To było moje mieszkanie. Poznałem po sztuce tego sufitu. Wstałem obolały. Nie wiem ile leżałem na podłodze. Zajrzałem do lodówki ale nie czułem głodu. Mdliło mnie na myśl o jedzeniu. Na stoliku przy kanapie znalazłem moje pudełko po MDMA. Było puste. Albo wziąłem z kimś albo sam. Nie pamiętam ile leżałem na podłodze.          Wyszedłem przez drzwi i zamknąłem je na klucz. Na korytarzu cuchnęło moczem i marihuaną. Czy jestem skazany na takie życie? Korytarz był długi ale udało mi się go pokonać korygując ciało chwiane zaburzeniami równowagi. Na schodach odór był jeszcze większy. Po przejściu paru stopni, na pierwszym spoczniku upadłem na kolana i puściłem pawia, dodając do mieszanki smrodu kolejny składnik. Za drzwiami ujadał pies. Świst gwizdka czajnika rozrywał mi głowę. Pani Maria spod szóstki minęła mnie przy wyjściu. Jak byłem mały dbała o mnie jak matka. Dziś już mnie nie poznaje. Alzheimer wymazał jej moje imię z pamięci. Na dworze oślepił mnie blask pochmurnego dnia. Lekki deszcz kropił zmywając z mojej twarzy brud i ślady po łzach. Założyłem czarny kaptur bluzy i z dłońmi w kieszeniach ruszyłem w stronę centrum.         Nie przeszedłem nawet stu metrów i podszedł do mnie Sachiv. Jak zwykle chciał fajkę i jak zwykle snuł opowieści o tym jaką karierę w Polsce zrobi jak uzbiera kasę z pracy kuriera. W jakimś stopniu rozmowa z nim pomogła na chwilę. Zapomniałem o bólu na parę sekund. Padało coraz mocniej gdy stałem na światłach. Przetarłem czoło od wody. Jeżdżące auta zakłócały jednostajny szum deszczu. Szedłem wzdłuż szerokiej alei zgodnie z planem zmierzając ku mojemu przeznaczeniu. To nie była moja decyzja. „I tak musisz to zrobić” – głos w głowie był tak silny, że upadłem ze strachu znów raniąc kolana. Wszystko zaczynało być takie dalekie. Wszystko się ode mnie oddalało. Wszystko było jakby za szybą. „Wszystko w porządku?” Ocknąłem się i spojrzałem w górę. „Wszystko dobrze?” Dwie dziewczyny wyraźnie zatroskane chciały mi pomóc ale uspokoiłem je „Wszystko ok. Nie martwcie się.” - dodając na koniec udawany uśmiech. Wstałem i ruszyłem dalej kierowany jakby obcą siłą. Bezwolnie stawiałem krok za krokiem. Moja głowa niegdyś pełna myśli wypełniona była tylko jedną.         W końcu go ujrzałem. „A więc tam na górze skończy się mój ból” – myśl dźwięczała mi w głowie jak wybawienie. Trzydzieste piętro Pałacu Kultury i Nauki oświetlone było przez zachodzące słońce, które przebiło się gdzieś pomiędzy ciężkimi chmurami a linią horyzontu. Coraz cięższym krokiem udało się dojść do wejścia. W środku siła zimnego marmuru i granitu zmroziła mi serce znieczulające je w całości. Wrzuciłem kasjerowi odliczona kwotę i monety zagrały dźwięcznie w metalowej kuwecie. Do windy wsiadłem sam. Moje niegdyś sprawne nogi ugięły się i przyspieszenie windy wcisnęły mnie w podłogę. Wstałem sam dopiero na samej górze. Nie widziałem ludzi na tarasie. Dla mnie oni nie istnieli. Zobaczyłem tylko słońce, które uciekało za horyzont nasycając cały świat czerwienią. Poczułem mroźny wiatr na policzkach. Na wprost mnie znajdowało się okno. Wysokie na cztery lub pięć metrów. Bez szyb. Tylko z kratą. Wspinaczka po stalowych prętach nie sprawiła mi problemu. Przecisnąłem się przez otwór u szczytu okna i z taką samą sprawnością zszedłem po drugiej stronie. Tam widok wydawał się już taki żywy i kontrastowy jak nic innego co widziałem w życiu. Nasycałem się widokiem barw. Słyszałem światło. Czułem słońce na skórze. Smakowałem mroźny wiatr. Niesiony jedną myślą zmierzałem ku krawędzi.         Oczy miałem pełne łez. Stroskani ludzie wychylali głowy mówiąc coś między sobą i do mnie. Słyszałem słowa, nie rozumiałem zdań. Kamery telefonów nagrywały dramatyczny film. Kto był reżyserem tej sztuki? Sam nie wiem. Chwycili mnie za bluzę i spodnie jakby myśleli, że mnie uratują. Tkwiłem tak ukrzyżowany do kraty rękami lamentujących gapiów. Nagle cały świat wypełnił się ciszą. Nie słyszałem ludzi, nie słyszałem wiatru. Rozmazywał się obraz. Wyrwałem się im ściągając bluzę i wykonałem krok do przodu. Moje ciało przechylało się w stronę ziemi. Zamknąłem oczy. W tych ostatnich chwilach usłyszałem tylko głos kobiety cicho wypowiadającej moje imię. Ten lot był ucieczką i końcem. Wiatr szumiał mi w uszach. Zimno zdawało się zmrażać moje ciało.         Otworzyłem oczy - unosiłem się nad miastem. Zamknąłem oczy – oślepiały mnie gwiazdy. Otworzyłem oczy – leżałem na chodniku. Zamknąłem oczy – stałem się gwiazdą. Świecąc mocą tysiąca Słońc oświetlałem planety wokół siebie. Docierałem do najdalszych zakątków kosmosu. Poza wymiar i poza czas. A więc tak to wygląda. Z prochu powstałem i w proch się obrócę. Z pyłu gwiazd do gwiazd. Myślący pył gwiezdny. Poczułem wolność przestrzeni w niewoli nieskończoności.         ***       - Jak z nim? - Stan jest stabilny. Podaliśmy leki. Będzie spał kilka dni. - Dobrze, że ten strażak go złapał. - Był na linie? - Tak. Skoczył na niego z sąsiedniego okna. - Jak długo zostanie u nas? - Pewnie jak ostatnio, na miesiąc.      
    • @Alicja_Wysocka   Nad jeziorem komary latają jak bombowce. Jedyne co mnie odstrasza, to właśnie widmo "nalotu", w tym regionie  :) Eh, nie ma to jak paskudy w piasku na nadmorskiej plaży  ;)   Pozdrawiam...  
    • @Claire  Dzięki za odpowiedź, spodobała mi się. Fakt, o komarach zapomniałam :)
    • @Alicja_Wysocka   Mrówek nie ale komary  :)   mówi komar do komara pohasajmy sobie z rana z kropli krwi zrobimy drinka i tak zleci nam godzinka rano krew bezalkoholowa będzie dla nas bardzo zdrowa uśmiechnięci wygłodzeni polecieli zbierać plony /Claire :)
    • @Dagna  No widzisz, nawet jak się złoszczę, to jest zabawne. Złoszczę się jak każdy, czasem, ale i tak nie na zawsze, nie na bardzo długo. Pozdrawiam również  :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...