Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie potrafił określić, kiedy się to wszystko zaczęło. Nawet tak na własny użytek. Od kiedy pamiętał ona zawsze była przy nim. Najpierw jak niezauważalny szczegół na wystawie, którego istnienie przyjmuje się jak coś oczywistego. Niezauważalny wtedy, gdy jest, jednak gdy go zabraknie, cała harmonia zostaje zachwiana.
I to była właśnie ta chwila, której nie mógł sobie dokładnie uświadomić. To przejście od obecności do nieodzowności.
Jedno było pewne – była.
Spróbował przypomnieć sobie chwilę, w której – tak nieoczekiwanie – chwyciła go za rękę i – jakby nic się nie stało – szła dalej obok, zatopiona we własnych myślach.
Doskonale wiedział, że to było już w nim od dawna. To napięcie ku jedności, wyrażającej się poprzez ciało. Teraz zaczęło torować sobie drogę do rzeczywistości, do realnego świata Ja i Ty.
Albo ten pierwszy pocałunek…
Wszystko musi kiedyś zaistnieć po raz pierwszy, mimo że istniało już gdzieś tam w wewnętrznym świecie pragnień i oczekiwań. Nawet tedy, gdy nie nazywał ich po imieniu, one istniały, czekając na spełnienie, na swoje imię w widzialnym świecie.
Zadał sobie pytanie, czy komunikowanie jest możliwe tylko za pośrednictwem materii? Czy rzeczywiście, aby drugi człowiek poznał mój świat myśli, muszę je jakoś nazwać, ubrać w widzialność i tak mu je przedstawić?!
Ile jednak w tej obróbce zostaje stracone. Przecież imię, nazwa, to tylko opakowanie, w którym podaję drugiemu całą istotną treść, a przy tym nie zawsze jest to opakowanie najlepsze. Zawsze pozostaje wątpliwość, jaka ilość treści została przyswojona.
Z ociąganiem, przełamując wewnętrzne rozleniwienie, wstał z fotela i podszedł do okna. Jakże nierealny wydał mu się ten świat, który istniał tam na zewnątrz. Dla niego były to tylko rzeczy ustawione na wystawie świata.
Na gałęzi rosnącego w pobliżu drzewa usiadł ptak. Epizod w życiu, i to mało znaczący epizod. Po prostu drzewo i ptak. Ale dzięki temu, że coś się stało (przylot ptaka) w świecie zewnętrznym, mogło zaistnieć zdarzenie w jego wewnętrznym świecie myśli i skojarzeń. Jego uwaga skoncentrowała się na drzewie, które do tej pory nie miało nawet nazwy – istniało samo dla siebie.
Teraz zaczął odkrywać całe jego bogactwo: pień, gałęzie, liście, kombinacje barw…
Spostrzegł, że wraz z nadawaniem imion każdej, najdrobniejszej nawet gałązce, z odpoznawaniem ich wzajemnych powiązań, powiększa się jego wnętrze. Poczuł, że rośnie, że jest bogatszy o te nazwy, które zaczęły w nim żyć jego własnym życiem. Zasadził w sobie to drzewo, rosnące pod oknem.
Pomyślał o Beacie. Początek, którego szukał, początek jej życia w nim, stał się bardziej realny przez to, że odkrył w nim siebie. Nazywając coś, obdarzam je życiem, moim życiem, wiążę to coś tak bardzo z samym sobą, że chcąc się tego wyzbyć, musiałbym okaleczyć siebie, a nawet, w pewnym sensie, zabić samego siebie.
Dlatego jest to niemożliwe.
Przyspieszony rytm serca pozwolił mu odkryć, że jest na właściwym tropie. Zawsze tak reagował, gdy zbliżał się do rozwiązania jakiegoś problemu. Teraz mógł spokojnie zrezygnować z pracy intelektu i pozwolić, aby serce dokonało reszty.
Czuł, jak powoli wypełnia go pokój, promieniujący z tego miejsca, w którym rosło drzewo miłości do Beaty.
Rósł.
Już nie musiał trudzić się w nazywaniu tego wszystkiego, co się w nim dokonywało. Proces, który rozpoczął się w chwili, kiedy pozwolił, aby tęsknota za Beatą zakorzeniła się w jego świadomości, przebiegał dalej spontanicznie.
Teraz już wiedział, co znaczy poznać przez miłość.
Z powrotem zajął miejsce w fotelu i, przymknąwszy oczy, pogrążył się w wypełniającym go cieple. Wewnętrzna przestrzeń jego uczuć, zajęta do tej pory przez tęsknotę, mrożącą każde wspomnienie, jakby je obciążając, zaczęła się rozszerzać pod wpływem tego wewnętrznego ognia. Uciekło rozleniwienie, bierne poddawanie się otoczeniu i nastrojom.
Poczuł się wolny. Chciał lecieć, jak ten ptak za oknem, aby obdarzać życiem drzewa, aby je wyrywać z egoizmu anonimowości.
Pomyślał o Bogu. Kim On właściwie jest? Stanął mu przed oczami obraz człowieka sprzed wielu stuleci, który zastanawiał się nad tym samym problemem. Morze i plaża, mały chłopiec czerpiący wodę z oceanu i przelewający ją do dołka w ziemi…
Jakże mały jest rozum, przestrzeń otwarta naprawdę wobec nieskończoności Boga, Jego nieogarnioności.
Kochał Boga. Im dłużej o Nim rozmyślał, im mniej go rozumiał, tym bliższy mu był, tym bardziej brała go w posiadanie Jego miłość.
Nie chciał bawić się w przelewanie oceanu w nicość swojej racjonalności. Wskoczył w otchłań bożej bezkresności, niepoznawalności, aby jak kropla w morzu poczuć się jedno z ogarniającym go bezmiarem wód.
Beata – była dla niego głębią, w którą świadomie się zanurzył. Przypomniał sobie, a raczej pozwolił wspomnieniom wsączać się w jego świadomość, etapy, w których się to dokonywało. To było powolne wchodzenie do morza z plaży zatłoczonej ludźmi. Próbowali go powstrzymać, tłumaczyć. Fale delikatnie obmywały mu stopy. Zrobił krok do przodu. Najpierw z obawą, sprawdzając temperaturę wody, jej konsystencję, wpływ na własne ciało. Delikatnie nabierał jej w dłonie, pozwalał przeciekać między palcami, zwilżał te części ciała, które były jeszcze na powierzchni.
Skoczył!
Nagle, bez uprzedzenia. Sam zdziwił się swojej odwadze. To wołała go głębia. Nie chciało mu się oglądać za siebie i słuchać, co mówią o tym ludzie pozostali na brzegu.
Dopiero teraz, kiedy woda otaczała go ze wszystkich stron, zaczął ją dokładnie poznawać. Już nie musiał, jak to czynił do tej pory, ograniczać się tylko do wzroku, słuchu, dotyku, opinii innych… Poznawał całym sobą. Był częścią oceanu. Otworzył się zupełnie na jego przyjęcie. Pozwolił nieść się prądowi, bez obawy, że brzeg jest coraz dale, że z każdą chwilą zmniejszają się szanse na powrót.
Nie chciał wracać. To był jego żywioł. Czuł, że nie jest obcym ciałem wrzuconym do wody, lecz że jest jej częścią, wręcz nieodzownym elementem jej zaistnienia. Sama woda zaczęła określać siebie, swoje istnienie, wartość, budowę, tylko dzięki temu, że on w niej był. Był dla oceanu tym, czym ptak dla drzewa. Jego przebudzeniem.
Woda, woda pod nim, nad nim. Woda otaczała go z każdej strony. Był w niej całkowicie zanurzony. Coraz wyraźniej odczuwał jej wewnętrzne życie, każdą falę, podwodne wiry, prądy…
Z brzegu wydawała się taka monotonna: odpływ i przypływ, odpływ i przypływ – ciągle to samo.
Teraz wiedział, że każda kropla w tym bezmiarze wód jest odrębną całością, żyje swoim własnym życiem, życiem nierozdzielnej więzi z całością. Okazało się, że ocean jest jednością kropel, a nie uproszczoną jednolitością. Cieszył się, że sam stał się częścią harmonijnie współbrzmiącą w tej symfonii wodnych obszarów.
Dobrze, że kocham – wyszeptał, bo tylko dzięki temu wiem, że żyję. Jak to możliwe, nie wiem, ale oddycham oceanem, oddycham tobą…

Opublikowano

- z odpoznawaniem ich wzajemnych powiązań - odpoznawanie? co to jest?

- bez obawy, że brzeg jest coraz dale, - dalej

- o co chodzi z tym "egoizmem anonimowości"?;)

Ładny obrazek. Umiejętny opis, po prostu. Uniknąłeś przyciężkich filozoficznych rozważań natury wewnętrznej, nie zapętlałeś się w jakichś zbędnych górnolotnościach i imiennych nawiązaniach do równie przyciężkich myślicieli - zamiast tego są rozważania "zwykłego człowieka", tego co widzi oraz co czuje. Podoba mi się takie podejście do sprawy.

pozdr.

Opublikowano

Poza tym, że pojawia się tu kilka dziwnych, niezrozumiałych neologizmów, tekst jest całkiem ciekawy. Oryginalnie podchodzisz do teamtu, nie naginasz go, nie wrzucawsz udziwnień, to się może podobać. Chociaż, to nie moje klimaty, osobiście wolę twardy realizm.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...