Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tego dnia Anonim wstał o tej porze, o której zwykle się wstaje w świecie, w którym czas jest anonimowy - nie za późno ani nie za wcześnie - można by rzec „w sam raz”, a że nie można, pozostaje tylko „byle jak”. Anonim wstał o byle jakiej porze. Wstał byle jak i tak samo się czuł - byle jak, czyli nic konkretnego. Spokojny, szczęśliwy, zły, zadowolony, przerażony? Absolutnie nie. Wszystkie te uczucia zlały się w jedno, ktoś podzielił je przez dwa i wielokrotnie wyprał, by straciły swój kolor. Mniej więcej takie właśnie uczucie, którego nazwać nie można, wypełniało całe jego ciało, umysł i serce, czyli wszystkie te miejsca, gdzie normalnie mieszkają uczucia. „To nic takiego”- szepnął do siebie, lub tylko zdawało mu się, że szepcze.
Podszedł do brudnego okna, z którego w całej swej okazałości rysowało mu się przed oczyma miasto, przestrzeń mieszkalna, zbiorowisko domów, życiogród czy jak to tam jeszcze nazwać. Od wczoraj widok ten nie zmienił się w żadnym, nawet najdrobniejszym szczególe. Te same budynki i dachy, te same uliczki i to samo nic. Nic wypełniające całe miasto. Po drugiej stronie ulicy, wzdłuż chodnika, na rozkładanych rybackich krzesełkach siedzieli ludzie. Siedzieli tak o każdej, byle jakiej porze. Każdy w tym samym miejscu, na tym samym krzesełku, z tym samym wyrazem twarzy- bez wyrazu. Trudno powiedzieć w jakim byli wieku, gdyż krzesełka rybackie skutecznie zacierają różnice między młodością a starością, między czarnymi, jasnymi, brązowymi włosami, między błękitnymi, zielonymi, piwnymi oczami, między pełnym a niepełnym uzębieniem, między długimi a krótkimi paznokciami. Anonim „lubił”? Trudno powiedzieć czy można nazwać to lubieniem... Ale napisać można - Anonim lubił przyglądać się tym ludziom. Każdego ranka szukał między nimi różnic, małych, dużych, jakichkolwiek i zawsze stwierdzał, że każdego dnia jest ich coraz mniej. Wszystkie twarze, postury, rysy, wszystko coraz bardziej kropka w kropkę. Zdawał sobie sprawę również z tego, że widok tych ludzi coś mu daje, ich niezmienność coś zmienia, coś wnosi.
Tym coś było uczucie. Uczucie niepokoju. Choć samo w sobie nie należy do uczuć najprzyjemniejszych, w sytuacji w jakiej się znalazł było wielkim skarbem. Niepokój był jedynym uczuciem wybijającym się z peletonu stęchłych, zmiksowanych, wyblakłych i bezczelnie dzielonych uczuć zlanych w jedno „byle jak”. Niepokój Anonima był uczuciem prawdziwym, szczerym, autentycznym i wyrazistym. I chociaż wciąż był to niepokój, było to przede wszystkim uczucie o które Anonim starał się dbać i je pielęgnować. Między innymi dlatego właśnie każdego ranka przyglądał się krzesełkowym ludziom, którzy uczucie to w dziwny, nie znany mu, sposób podsycali. Jego codzienne rozmyślania przy oknie przerwał on sam w sposób, w jaki przerwać można wszystko. Ot po prostu spojrzał na zegarek zawieszony na ścianie. Choć nie było w nim wskazówek, Anonim wiedział, że już pora. Sięgnął po spodnie zawieszone na oparciu krzesła i powoli zaczął je nakładać. Zdziwiło go bardzo, że od wczorajszego dnia stały się cięższe. Pośpiesznie przeszukał wszystkie kieszenie mając nadzieje, że w jednej z nich znajdzie jakieś monety, ciężarek do ćwiczeń, cegłę lub po prostu coś. Coś co mogłoby wytłumaczyć dlaczego jego spodnie w ciągu nocy przybrały na wadze. Ale odpowiedzi nie było. Anonim zrozumiał, że odpowiedzi nie ma i nie będzie. Żądał odpowiedzi na pytanie, którego nie zadał a niezadane pytania zawsze milczą.
Bez dalszych domysłów założył więc spodnie, a po nich koszulkę, a po nich płaszcz i poszedł do łazienki. Łazienką był zlew umieszczony nad łóżkiem. Początkowo dziwiło go to, jakby nie było, dziwne zagospodarowanie przestrzeni w mieszkaniu, ale dziś już nie miało to żadnego znaczenia. Podszedł więc do łóżka i ukląkł na nim. Już dawno odkrył, że właśnie taka pozycja- klęczenie przed zlewem- zapewnia największy komfort korzystania z niego. Jak każdego ranka spojrzał w lustro zawieszone na ścianie ponad zlewem. Jak każdego ranka najpierw spojrzał na swój płaszcz. I jak każdego ranka zapytał głośno: „W jakim właściwie kolorze jest ten płaszcz?”. Jak każdego ranka odczekał chwilkę i jak zawsze odpowiedział sam sobie: „Zadane pytania też milczą”. Powoli przeniósł wzrok z płaszcza na swoją twarz i po raz kolejny poczuł to samo ukłucie- jego ukochany niepokój w wersji maxi. Niepokoiła go jego twarz, która powoli przestawała być jego. Zacierały się jego charakterystyczne rysy, dołki w policzkach, zagłębienie między brodą a dolną wargą, nawet blizna nad prawą brwią zaczęła blaknąć. Cała jego twarz każdego dnia traciła swą wyjątkowość, która była jego własnością. Traciła swój charakter i powoli coraz bardziej stawała się uniwersalną twarzą krzesełkowych ludzi. Anonim zawzięcie wędrował oczami po swej twarzy i kolejno rejestrował nowe zmiany. Początkowo nie zważał na ból jaki towarzyszył studiowaniu swego odbicia. Jednak im więcej widział, tym bardziej kuło i tym bardziej bolało. Ból nasilał się z każdym ruchem gałki ocznej. Wzmagał się i rósł do momentu, gdy Anonim zdał sobie sprawę, że to już nie jest niepokój. To już nawet nie jest maxi niepokój. To jest gniew. Dziki gniew człowieka, którego odziera się z siebie, okrada i oszukuje. Ale był to też gniew człowieka, który zrozumiał, że jakaś nieznana mu siła, jakieś coś, pcha go w stronę krzesełek na ulicy, że coraz mniej dzieli go od ludzi, którzy na nich siedzą, że jest nich coraz bliżej.
Kolejne myśli, niczym huragan omiatały mu głowę momentami zatrzymując się na którejś z części twarzy, w którą wciąż się wpatrywał. Któraś z myśli jeszcze krzyczała, inne już tylko płakały a jeszcze inne tylko kiwały głowami, jakby chciały powiedzieć „tak, wiedziałam, że do tego dojdzie”. W którymś momencie jedna z nich chwyciła Anonima za rękę, która chwyciła lustro. Choć trwało to tylko chwilę, była to chwila wystarczająco długa, by Anonim zdążył dojść do okna, otworzyć je, zamachnąć się i z całej siły cisnąć lustrem w dół. Od razu poczuł drobną ulgę, ale tylko drobną. Przez otwarte okno spojrzał na siedzących na chodniku ludzi i nie zdziwiło go nawet, że nikt nic nie zauważył. Nikt nawet nie spojrzał ani na rozbite lustro, ani na okno, z którego ono wyleciało, ani na niego. Nie wiadomo dlaczego, teraz właśnie przyszło mu do głowy, że postąpił bardzo głupio. Nie ma drugiego lustra a o nowym nie ma mowy. Możliwe więc, że już nigdy nie dowie się w jakim kolorze jest jego płaszcz. Z drugiej jednak strony, nie będzie musiał oglądać swej zmieniającej się twarzy. Z trzeciej zaś, która okazała się najważniejsza, nie będzie mógł ocenić na jakim etapie się znajduje, jak bardzo jego twarz jest jeszcze jego i jak daleko znajduje się od krzesełka. Trzecia strona była wystarczającym argumentem by zacząć żałować swego czynu. Żałość natomiast była wystarczającym powodem, by spróbować odzyskać swe lustro.
Chcąc zobaczyć czy zachował się jakiś większy kawałek, Anonim wychylił się przez okno i spojrzał w dół. Od razu zorientował się, że nie ma najmniejszych szans, by je odzyskać. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że nie mógłby rozpoznać, które z leżących tam kawałków pochodzą z jego własności. Dlaczego? Dlatego, że na chodniku, tuż przy bloku, leżały całe stosy rozbitych luster. Małe, większe kawałki, fragmenty, nieważne. Ważne, że setki. Chodnik w tym miejscu zupełnie stracił swe przeznaczenie, gdyż o przejściu po nim nie mogło być mowy. Płytki chodnikowe zaścielała kilkunastocentymetrowa warstwa świecidełek, która wciąż się powiększała i grubła. Widok ten wprawił Anonima w lekkie osłupienie, które skutecznie zatarło ślady po przedchwilnym gniewie. Skąd i jak a przede wszystkim dlaczego- kolejne pytania przelatywały mu przez myśl i choć nie zadane, Anonim miał poznać na nie odpowiedź... przynajmniej na część z nich.
Wciąż tkwiąc w zaokiennym wychyleniu, zaczął rozglądać się po całym budynku świdrując głową na wszystkie strony: góra, dół, lewy bok, prawy bok i jeszcze skosy. W końcu zauważył jak z sąsiedniego okna wyłania się ręka trzymająca lustro i ciska nim w dół. Rozbiło się, roztrzaskało, potłukło zwyczajnie. Ot, nic wielkiego. Bo cóż w tym nadzwyczajnego, skoro w dole leży takich setki. Właściciel ręki nie podzielał jednak tego zdania, gdyż zapragnął zobaczyć efekt swego wyczynu i w tym celu wychylił się przez okno. Anonim bacznie obserwował nieznanego sąsiada, na którego twarzy pojawiło się zdziwienie, całkiem podobne do lekkiego osłupienia Anonima. Nieznajomy nagle zaczął się rozglądać po całym budynku i bardzo szybko natrafił wzrokiem na Anonima. Patrzyli na siebie przez chwilę... a może przez chwilę. W każdym razie bardzo długo, gdyż żaden z nich nie wiedział czy patrzy na tego drugiego czy po prostu na siebie. Ich zapatrzenie skutecznie tłumaczył fakt, że byli tacy sami. Te same rysy, usta, oczy, nos, wszystko lekko zatarte, wytarte, obdarte. Patrzyli i patrzyli i żaden z nich nie mógł przestać patrzeć, choć każdy z nich chciał to zrobić.
Anonim dokładnie obadał okiem nieznajomego. W jego głowie na nowo szalały zupełnie nowe myśli: „To nie mogę być ja. Więc czy on jest mną, czy ja nim? Ta sama twarz, te same włosy, nawet ten sam płaszcz”. Anonim nie miał zielonego pojęcia co się w tym momencie dzieje. Czuł, że robi mu się słabo a nogi w ciężkich spodniach powoli zaczynają się pod nim uginać. Chciał to skończyć, „odchylić się”, by już nie patrzeć i nie widzieć, ale nie mógł. Jego cierpienie miał zakończyć nieznajomy, który otworzył usta by coś powiedzieć. Anonim w zwolnionym tempie widział, jak usta nieznajomego się rozwierają i formułują w jeszcze nie znaną mu głoskę. Serce zaczęło bić jeszcze szybciej, tocząc w żyłach sporą ilość nadziei na zakończenie tej koszmarnej sceny. Usta nieznajomego zajęły już odpowiednią pozycję i zupełnie naturalnie, w normalnym tempie wypadło z nich: „W jakim kolorze ma Pan płaszcz?”. Anonim w myślach powtórzył usłyszane pytanie „W jakim kolorze ma Pan płaszcz?”. Nie, zdecydowanie się tu coś nie zgadzało. W zamyśleniu odwrócił wzrok od nieznajomego i patrząc w dół na szczątki luster kilkakrotnie powtórzył usłyszane pytanie. „Nie, nie mogę się mylić. Ten ktoś pyta mnie o kolor płaszcza...”. Anonim bezwiednie pokiwał głową i jeszcze raz spojrzał na nieznajomego, który z wybałuszonymi oczami wciąż oczekiwał na odpowiedź. Jego pytający wzrok potwierdził tylko, że ze słuchem Anonima wszystko jest w porządku, dlatego Anonim odchylił się do pokoju i po prostu zamknął za sobą okno.
Usiadł na łóżku ręce składając na kolanach. Po chwili zmienił pozycję zakładając nogę na nogę i wciskając między nie lewą dłoń. W myślach kolejno analizował to, co go przed chwilą spotkało. O dziwo, jego twarz, chodnik w lusterkach a nawet sąsiad sobowtór, straciły już swą wyjątkowość. Nic bowiem nie mogło się równać z pytaniem nieznajomego. Jego bezczelność i zwykła głupota przebiły wszystko co Anonim zobaczył i zrozumiał tego dnia. Były najbardziej dziwaczne ze wszystkiego z czym miał do czynienia tego poranka. Ta dziwaczność była tak wielka, że mimochodem na uniwersalną twarz Anonima zakradł się uśmiech. Początkowo mały, powoli zaczął rosnąć aż do momentu, gdy bardziej już szczęk rozszerzyć nie można. Anonim śmiał się i śmiał. Śmiech rozlewał się po jego ciele, omiatał każdą myśl. Zarażał kolejne neurony aż do momentu, gdy obok normalnej radości pojawiły się efekty uboczne. Efekty, które zupełnie naturalnie nazwać można byłoby łzami. Przecież w sumie nic w tym złego. Ludzie często zanosząc się śmiechem dochodzą do tego momentu gdy mokre krople spływają po ich twarzy. Tak samo rzecz się miała w przypadku Anonima, tyle że u niego powoli zacierać się zaczęła, i tak mało widoczna, granica między śmiechem a smutkiem. Anonim coraz bardziej płakał a coraz mniej się śmiał. Jego szczęki z wolna zaczęły zbliżać się ku sobie a jego promienisty uśmiech, lub jak kto woli rozwarcie, zastąpił bolesny grymas. Grymas małego dziecka, które załzawionymi oczami pyta „Gdzie jest moja mama?”. I chociaż Anonim nie wiedział co to mama, jego twarz wyglądała właśnie w taki sposób. Pierwszy raz od dłuższego, a może nawet wiecznego czasu, Anonim poczuł, że czuje.
W jednej chwili przekopał całą swą pamięć w tych miejscach, gdzie leżały wspomnienia z dzisiejszego dnia. Obok wydarzeń, które miały miejsce w niezbyt dojrzałej jeszcze przeszłości dzisiejszego poranka, w kilku egzemplarzach walały się w nim uczucia. Uczucia przeżyte, odczute, zasmakowane. Nie, tym razem to nie był fałszywy alarm. Anonim znów czuł, a przede wszystkim czuł, że czuje. Nawet nie było to jedno uczucie. Był tam niepokój, gniew, zdziwienie, nawet radość. Osobne wspomnienia o nich pozwoliły mu na ich ponowne przeżywanie, napawanie się nimi... na radość. I chociaż z tyłu jego głowy jakiś cichy, racjonalny głos szeptał, że to tylko wspomnienia, Anonim wiedział, że coś się zmieniło. Nic już nie może być takie samo jak do tej pory, bo w nim są uczucia. Wypełniają go, rozlewają się, burzą krew, krążą, szaleją, zupełnie jak on sam, jak jego ciało, które w chwili zamyślenia wcisnęło się do zlewu. Leżał na samym dnie brudnego zlewu a spadające z nieszczelnego kranu krople wody obmywały mu szczęśliwą, uniwersalną twarz. Anonim wszedł w swój umysł najgłębiej jak tylko się dało i nic już nie miało dla niego znaczenia. Nic nie mogło mieć dla niego znaczenia, bo on czuł i choć nigdy i do niczego nie jest to argumentem wystarczającym, tym razem było inaczej. Anonim odzyskał uczucia, tę cudowną właściwość rozumu, ale odzyskał też siebie. Wiedział, że nie będzie już tylko sucho rejestrował tego, co widzi, ale to co widzi będzie miało dla niego znaczenie. Wraz z przepłynięciem tej myśli pojawiło się w nim mnóstwo pytań. Pytań, które wcześniej nie istniały, lub istniały, lecz zadając je zupełnie nie spodziewał się na nie odpowiedzi.

Opublikowano

Podoba mi się ''uniwersalna twarz''
Tekst dobry, ale ściśnięty, jak dżin w lampie alladynowej :)
Potrzyj lampę, wypuść akapity, spacje i inne wynalazki, które sprawią, że czytanie nie będzie męczyć oczu, lecz stanie się przyjemnością.
Przewietrz tekst, a będzie dobrze.
Pozdrawiam :)
M.

Opublikowano

Dziękuję za komentarz i cierpliwość.
Rzeczywiście za bardzo jest to ściśnięte. Popracuję nad poprawkami. Mam nadzieję, że zmiany zachęcą innych do przeczytania (przydługiego) tekstu.
Pozdrawiam
Shneider

Opublikowano

Bardzo fajny, wciągający w niespokojne myśli, klimat udało Ci się stworzyć. Widać, że tekst jest dokładnie przemyślany i konsekwentnie prowadzony. Końcówka pozytywnie mnie zaskoczyła nie spełniając rodzących się w trakcie czytania przewidywań, że bohater skończy na chodniku wśród kawałków luster. Podoba mi się subtelne poczucie humoru, co tu dużo mówić: generalnie mi się podoba! Językowo też wydaje mi się całkiem w porządku - poza dwoma zdaniami, na które zwróciłam uwagę.
"Tym coś było uczucie." - powinno być "tym czymś"
"Anonim dokładnie obadał okiem nieznajomego" - bardziej naturalnie byłoby chyba "dokładnie badał twarz nieznajomego".
Aha, w wielu miejscach nadal brakuje przecinków. Sądzę, że zwykłe sprawdzenie słownikiem w Wordzie w dużym stopniu załatwiłoby sprawę.
Z przyjemnością będę wyglądać Twoich następnych opowiadań :) Pozdrawiam - Ania

  • 4 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @hollow man @hollow man dobrze, przekaze  
    • @Deonix_ Dzięki. Podoba mi sie to co napsiałaś: "wiersz, ukazujący przedświąteczną zawieruchę z innej perspektywy,  bez nadmiernego biadolenia ale i bez lukru i "dobro(ś)ci" :) ". Wiersz był bez tytułu, dodałam potem. Czyli można zmienić, albo wytłuścić. Aktualnie wybieram to ostatnie. Nie chcę nic więcej dodać. Zastanawiałam się, czy nie pwinien się kończyć na przedostatim wersie, czyli na "potulne jak baranki", ale chba też nie. A tak ogólnie to faktycznie pasuje na każde święta oraz inne okazje/wydarzenia życiowe być może. Pozdrawiam 
    • "Jedyną rzeczą, która ma jeszcze moc sprawczą w świecie po sensie, jest obsesja."   Noc przełomu. Ostatnia a zarazem pierwsza. Stary rok odszedł przed dwiema godzinami a nowy narodził się  jak zawsze ślepy i w ułudzie nadziei  na poprawę bytu jednostek doczesnych. Jakaż to okrutna  a zarazem prześmiewcza farsa. Święta i nowy rok. Bajeczki dla małych dzieci  o jedności, pokoju, zgodzie i miłości. O cieple ognia rodzinnego i atmosfery wzajemnej godności i szacunku. Ja nie życzę nikomu dobrze, nie życzę jednakże też źle. Ale cóż mi przyjdzie  z czyjegoś szczęścia i sukcesu  nawet jeśli miałby się on  magicznie zyścić pod wpływem  słów, gestów czy guseł tych przeklętych dni? Nic się nie zmieni.     Sukcesy innych nie motywują one ranią i jątrzą  uczucie wstydu, hańby i zawiści. Ludzkiej, podłej i małostkowej zazdrości. A ja najadłem się w życiu  dość hańby i wstydu. A zazdrość. Czego miałbym im zazdrościć? Uciesznych, grzesznych igier, tańców i hulaszczego pijaństwa do odcięcia się od ludzkiej myśli poznawczej? Grania w karty, kuligów  czy zabaw na świeżym śniegu? Czasami widzę przez okno salonu, jak zdać by się mogło  dorosłe i solidnie wykształcone jednostki zachowują się jak dzieci  i to te rozwrzeszczane  i rozpieszczone do granic.     Patrzę jak bałwany  lepią jeszcze większe bałwany. Swoje autobiograficzne pomniki. Mienią się w słońcu i iskrzą dumnie. Scala je mróz i ulotność. A potem idzie wiosna zielona  a z nią ocieplenie. Patrzę z tego samego okna  jak bałwany z każdą godziną marnieją,  topią się aż wreszcie kruszeją  i rozpadają się na części. A potem widzę ich twórców. Jak wracają z pracy lub uniwersytetu. Marni, w rozsypce,  upadku pod ciężarem jestestwa. Widzę jak czas ich kruszy. Żadne z ich życzeń nigdy się nie spełni. Bo życzenia nie są do spełniania  a do pustego karmienia skrzywdzonego ego.     Błędne koło. Cierpią cały rok  by w święta życzyć sobie oddechu. Choć wiedzą że to tylko słowa nie czyny. Bo codzienność wymusza na nich  czyny podłe i niegodne losu  i struktury człowieka. Walka o byt. Człowiek w centrum wszechświata. Człowiek jest kowalem swojego losu. Brednie humanizmu. Wszechświat kręci człowiekiem. I nijak nie ma na to lekarstwa. Jest tylko przekleństwo klatki codzienności.     Część spotkań towarzyskich jeszcze trwała, inne dogasały powoli  a goście na nie sproszeni,  przenieśli się w dużej mierze na zewnątrz. Jedni by zaczerpnąć tchu i odsapnąć, inni by zapalić w spokoju  a jeszcze inni  by dać upust erotycznemu napięciu. Za oknem posłyszałem ściszone głosy  grupki młodych osób najpewniej studentów  lub uczniów gimnazjum. Weszli widać do przedsionka bramy mojej kamienicy a potem do dolnego hallu. Ciężkie dębowe drzwi stuknęły z impetem  a głos kroków  objął stukotem marmurowe schody. Słyszałem przytłumione, lekko podpite głosy. Żegnali się najpewniej,  życząc sobie ostatni raz wszelkiego dobra. Jeszcze tylko odgłos kluczy w zamku drzwi, znów kroki, teraz mniej liczne.  I znów błoga cisza. Koniec tych bachanaliów. Teraz tylko cierpienie i udręka.     A dla mnie czas na zbawczy sen. Na stoliczku leżał kłębek czarnej wełny. Rzuciłem go mojego kotu  by i on miał trochę radości i zabawy tej nocy. Oczywiście momentalnie  wyskoczył spod stołu i rzucił się na ofiarę. Maltretując ją  niemiłosiernie pazurami i zębami. Kominek dogasał z wolna. Sięgnąłem po lampę, podkręciłem płomyk  i ruszyłem do sypialni. Będąc obok drzwi wejściowych dosłyszałem nieopodal odgłos lekkich, kobiecych kroków. Zdziwiłem się bo ostatnie piętro kamienicy, zajmowali raczej samotni i posunięci już znacznie w latach mężczyźni jak ja. Zanim to do mnie otwarcie dotarło,  kroki znalazły się pod moimi drzwiami  a kołatka zasygnalizowała nieśmiałe pukanie. Mam nadzieję, że to nie gość w dom  o tak nie towarzyskiej porze  a to że jakaś pijana latorośl  zmyliła drogę do domu lub piętro. Rad nie rad  zrobiłem kilka kroków i otworzyłem…   Mówią że marzyć to nie grzech. U mnie to proste  bo nie wierzę w marzenia ani grzech. Ale tej nocy nowego roku  odwiedził mnie gość  o którego postaci marzyłem  i życzyłem sobie jego powrotu. A więc czyżby  marzenie może się urzeczywistnić? Dostałem na to namacalny i najlepszy dowód. Choćby przerażający w swej istocie  i metafizycznej głębi.   Otworzyłem drzwi  a w progu zastałem jej postać. Taką o jakiej dziś marzyłem, jakiej pragnąłem. Jaką kochałem i wspominałem co dzień  od dnia jej rychłego zgonu. Była wręcz zwiewna i blada. Ledwie zaróżowione policzki  wygięty się pod wpływem  szerokiego uśmiechu. Jej kasztanowe, ułożone w dorodne fale włosy spływały jak wodospad  na alabastrowe ramiona i piersi. Ubrana była w ukochaną,  malachitową suknię wieczorową. Kolczyki i kolia z pereł oraz makijaż  uczyniły z niej bezsprzeczne  artemidowskie bóstwo pożądania. Zielone oczęta tak niewinne,   miały w sobie niezgłębione pokłady miłości.     Długo syciliśmy się nawzajem tą chwilą. Nie mogąc wydusić słów ani poruszyć zastygłych w nagłym szoku ciał. Wreszcie przemogła się  i mogłem usłyszeć jej głos. Za nim było mi tęskno najbardziej. Polały się łzy. Chciałam przyjść osobiście i życzyć Ci szczęśliwego nowego roku i zapytać czy wszystko u Ciebie w porządku?  To było Twoje życzenie. Czy chciałbyś nadal abym mogła spędzić z Tobą resztę tej nocy Simon? Rzuciłem się na nią  i tuliłem jak największy skarb.  Płakałem jak dziecko i nie mogłem przestać. Wreszcie osunąłem się na kolana przed nią i tuląc się do idealnej talii  wyskomlałem wręcz Tak! Z Tobą chcę być już na wieczność. Och Natalie…   Poddźwignęła mnie z kolan  i ucałowała gorąco. A ja postanowiłem śnić i marzyć  jedynie o niej już do końca swoich dni.  
    • @bazyl_prost No tak - i poeta. Ale masz jakiś konkretny obraz na myśli?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...