Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wakacje spędzaliśmy osobno. Tak było zawsze, wakacje dzieliły, nie łączyły, bo żadne z nas nie miało pieniędzy i trzeba było jechać do kogoś, przesiedzieć gdzieś, do czasu nowego stypendium. W czerwcu robiliśmy kukiełki do prywatnego teatrzyku. Każde z nas trojga przygotowało projekt, ale oni dwaj przyznali, że tylko mój nadaje się do realizacji - oni, to znaczy Grześ i Andrzej. Dostaliśmy pieniądze. Niezbyt wiele.
A potem Grzegorz napisał do mnie do Jeleniej Góry, gdzie byłam u mojej siostry, że musi wyjechać do Andrzeja do Lublina, bo nie ma z czego żyć, W Warszawie sprawa wygląda beznadziejnie. Bardzo ciężko, w ogóle nie mogę malować i tak dalej, zazdroszczę, że masz spokój i wolny umysł... To nieprawda. Też było mi bardzo ciężko.
Z Grzegorzem nie mieszkaliśmy nigdy razem, chociaż on miał coś w rodzaju mieszkania w drewniaku na peryferiach, ale od roku byliśmy nierozłączni. To znaczy nie zawsze nocowałam u niego, często wracałam późnym wieczorem do domu, żeby coś zjeść i się przebrać. Do niego jechaliśmy po zajęciach na ASP. Grzegorz miał, co prawda u siebie worek fasoli i słoninę już trochę żółtą ze starości, ale nie chciałam go objadać. Dotychczas bardzo towarzyski, przy mnie zaczął prowadzić życie samotnika i to nie tylko dlatego, że na rozrywki nie było pieniędzy. Chodziliśmy, tylko we dwoje, do teatrów. Wejściówki po 3 złote, a w domu, czyli u niego czytałam mu głośno W poszukiwaniu straconego czasu. Kiedy czytałam, to ja siedziałam na naszym wąskim, żelaznym łóżku, a on gdzieś pod ścianą. Słuchał.
Łóżko z niezbyt świeżą pościelą i wygniecioną poduszką. Byłam gościem. Nie do mnie należało sprzątanie i gotowanie fasoli na maszynce. To on robił herbatę, bardzo mocną (mdliło mnie od niej, ale udawałam. że taką lubię). Nie było mowy o małżeństwie. Byłam trzecią mieszkanką tej pracowni, trzecią i najważniejszą. Ta pierwsza usiłowała go wychowywać, a druga się nie liczyła. Nigdy nie powiedziałam, że go kocham. Kochać, to znaczy związać się, a ja wiedziałam, że z nim nie można się wiązać.
W połowie lata napisał, że malują z Andrzejem święte obrazy i usiłują sprzedać, ale to na razie się nie udaje. Głodował. Człowiek przestaje myśleć i reagować na cokolwiek, oprócz wystawy u rzeźnika. Jedyne, co czasem odczuwam. to tęsknota za tobą pisał, żalił się i tak dalej. Pewno. Ja też tęskniłam.
A potem pisał z Lublina, że mają nową pracę, malują freski w przedszkolu za tysiąc pięćset złotych z wyżywieniem. Nastrój mu się poprawił. Mniej było w listach o tęsknocie, a więcej o miłości. Pisał że słyszy mnie czytającą Prousta i o tym, że kocha każda komórkę mojego ciała. Í teraz, ilekroć przypomnę sobie jakiś moment z Prousta. słyszę twój głos, który chciałbym zatrzymać i tak się w nim zatracić, żeby istnieć i płynąć razem z nim. Kocham cię i czym dłużej ciebie nie widzę, tym bardziej. Wzmianka o czytaniu przeze mnie Prousta była w każdym liście. Jak również o moim ciele. Ale pamięć o lekturze była dominująca. Według niego ucieleśniałam ją, cytuję: mógłbym myśleć, że nie ma żadnej książki, a ten wspaniały świat istnieje tylko za sprawą twoich warg. Ja też pisałam o tęsknocie, ale nigdy nie napisałam, że go kocham. To było jak obrona twierdzy. Kiedy to powiem, poczuję się bezbronna. Więc pisałam mu tylko o tym. co robię w ciągu dnia.
Tęskniłam do tego żelaznego łóżka, które wydawało się, jest moim drugim domem. Wakacje się dłużyły, w Jeleniej Górze miałam być do początku września. Kiedy dowiedziałam się, że Grzegorz wrócił do Warszawy, poczułam zniecierpliwienie, gwałtowną potrzebę powrotu. Ale zanim wróciłam. minęło kilka dni.
Jechałam na przedmieście, gdzie stał ten kwaterunkowy drewniak. z pewnym lękiem. Po dwóch miesiącach rozłąki byliśmy już trochę inni. Bardziej stęsknieni, bardziej sobie bliscy, a jednocześnie jakby obcy. Wyobrażałam sobie radość, czułość i poznawanie się od nowa.
Było przedpołudnie. Dzień prześwietlony z ukosa wrześniowym, jaskrawym słońcem. Na miejsce dojechałam pociągiem elektrycznym. Ciepło. Zaczynały opadać liście. Otwarte drzwi wejściowe. Korytarz. Dlaczego czuję lęk? Drzwi do pracowni w głębi. Nie muszę przecież pukać, jestem u siebie. W domu.
Od razu zobaczyłam, że nie był sam. Ona siedziała na łóżku, ubrana, ale niekompletnie, w jakiejś koszuli, czy coś takiego, taka przeciętna dziewczyna, niezbyt ładna. A ja wtedy poczułam nie gniew, nie rozpacz, ale wstyd. Powiedziałam ,przepraszam, i wyszłam.
Ale rozpacz pojawiła się tuż za drzwiami. Wiedziałam, nie mogę płakać, bo on zaraz wybiegnie za mną. I wybiegł. Szedł ze mną w stronę dworca. Wyjaśniał, tłumaczył, prosił i chyba płakał nawet. Rozstaliśmy się. kiedy nadjechał pociąg. Powiedziałam mu, że to koniec.
Zaczęłam szlochać na pustej ulicy za dworcem Wschodnim, weszłam do domu z płaczem, płakałam przez całą noc, a potem poczułam względny spokój. Nie byłam pewna, czy to rzeczywiście koniec.
To nie był koniec. Mieliśmy przed sobą jeszcze dwa tomy ,W poszukiwaniu straconego czasu,. Po paru dniach byliśmy znowu razem, teraz już nierozłączni na dobre. Po pewnym czasie zaczęło mi to ciążyć, zaczęło się robić duszno. Teraz już byłam pewna, że nigdy, no, może nie nigdy, może w najbliższym czasie. nie znajdę spinki do włosów obcej dziewczyny pod poduszką. Jego skrucha była jak więzy, a ja coraz bardziej pragnęłam być znowu wolna. Zaczęłam się wymykać. Chodziłam tu i tam sama. No i wreszcie odeszłam pewnego dnia. nie doczytawszy ostatniego tomu.

  • 5 tygodni później...
Opublikowano

Klimatyczne.
W końcówce zanadto się śpieszysz,
ważne wątki zamykasz w jednym zdaniu.
Wyrzuciłabym "ale" sprzed rozpaczy.
Popracowałabym też nad szykiem,
bo coś mi nie gra w czterech ostatnich zdaniach.
Poza tym pozytywnie.
Czytałam ostatnio Orwella, więc głodówkowe tło jest mi bliskie.
Serdeczności/ exceptio

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...