Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Obława


Birczin

Rekomendowane odpowiedzi

Wymamlany zbesztany i wybebeszony, spoglądam na swoje krzywe nogi w skarpetach nie do pary, parkiet co się spod nich wyślizguje. Deski podłogowe owijają się na uszach, trzeszcząc zgryźliwie. Głowa pochylona, na wpół senna i obolała, obserwuje jak knuje się spisek przeciwko ludzkości, zamach stanu na człowieka, na jego nieskazitelną postawę humanitarną. I strach pomyśleć, że to ja go knuję, cierpiąc na brak konkretnego zajęcia. Rozwijam mózg na stole, obok krzesła. Wycieram nim mądre ksiązki wypożyczone z miejskiej biblioteki, aż litery, wyrazy i zdania spływają po czole, nie mogąc przedostać się głębiej, a potem upadam na podłogę jak ścierwo, skarpety zsuwają się ze stóp oplątując się wokół twarzy. Duszę się niemrawo, zastanawiając się jak do tego doszło.
Wtem do pensjonatu wkracza pani Marta, pokojówka będąca recepcjonistką, kucharką, kelnerką, elektrykiem, hydraulikiem i ogrodnikiem w jednym kobiecym ciele. Mimo natłoku pracy czyhającego na nią za każdym pensjonatowym progiem, na brak czasu nie narzeka, ale czuje się samotna, przy tak niskim obłożeniu, choć początek sezonu zaczął się dwa tygodnie od mojego przyjazdu, prócz mnie nikt na razie nie kwapił się by wynająć tu pokój. A gdyż rozmowę zagaić może, i to na krótko, jedynie z gośćmi pensjonatu tudzież z panią Martyną z drugiej zmiany, a w ostateczności z właścicielką, która jednak pensjonat nawiedza rzadko, pani Marta z przyjemnością korzysta z budki telefonicznej stojącej przed budynkiem, tylko tam bowiem znajduje ukojenie w rozmowie z przyjaciółką. Na moją prośbę ulokowała mnie w ciasnym pokoiku na poddaszu. Mam więc jeszcze chwilę aby pozbierać się z podłogi, zanim pani uniwersalna robotnica nadjedzie na swoich skrzypiących gąsienicach i wymierzy we mnie lufę pytań i próśb zapraszając słodko, lepko, kojącym głosem na kolację i oferując posprzątanie pokoju w czasie trwania posiłku. Tak to na pewno okrzyk jej obcasów, acz zbyt piskliwy, niespodziewanie szybko przedostała się wysokimi schodami na górę. Czyżby miało nie być dzisiaj kolacji? Coś musiało się stać. Żółte światło porywczo wlewające się z korytarza uchylonymi drzwiami, alarmuje mnie, że jest już blisko. Szelest jej uniformu jest inny niż zwykle, jakiś taki napięty, skupiony i niespokojny zarazem, zwiastuje, że to nic dobrego być nie może. Co robić? Nie rozmawiać? Udać, że śpię? Że mnie nie ma, schować się do szafy? Ale drzwi uchylone, wyjdzie na moją lekkomyślność, że jak to śpię przy otwartych na wpół drzwiach, a tym bardziej gdyby miało mnie rzekomo nie być, czemu klucza na recepcji nie zdałem. Zbieram automatycznie z podłogi odrętwiałe ciało i rozbite myśli, w pośpiechu ściągam skarpety z twarzy i nakładam je z powrotem na stopy. Siadam na krześle i przysuwam się do biurka, zwijam z niego mózg i chowam na swoje miejsce, w ostatniej chwili chwytam za jakieś czasopismo, nie zważając na tytuł, otwieram losowo, mniej więcej na środku. Kątem oka widzę nadciągający jak nawałnica cień wtaczający się uchylonymi drzwiami do pokoju. Delikatnie natarczywe, trzykrotne puknięcie, na które ustami odpowiadam zachrypniętym ”Proszę!” ,myślami natomiast dodaję nienawistnym ”Nie przeszkadzać!”
- Zbiegł zbieg! W okolicy! W pobliżu…tutaj, pozamykać drzwi, okna, wszystkie pozamykać…!!! – Zaczęła błyskawicznie histerycznie.
- Pani Marto, spokojnie, powoli, proszę powiedzieć co się sta…
- To pan nic? To pan nie słyszał? Ale jak to możliwe? – Zastygła w chwilowym zdziwieniu jakby nie mogła uwierzyć że ja taki nieskoordynowany z otoczeniem. – Policja, koguty, sygnały, wyją, tam w polu, śmigła śmigłowców, światła, rażą, a pan nic? No nic, pozamykać, okna, drzwi! Pozamykać..
Brnie w swoim lamencie, przejęta, łapie się za głowę, do okienka podchodzi, odchyla firankę, chociaż noc ciemna, granatowa nie mieści się w oknie, ona wygląda, usta wyszminkowane różowo wyginają się w trwodze, oczy z orbit wychodzą, mrok przedzierają, dłonie latają jak motyle po łące…a ja stoję na środku pokoju obojętny, z rękoma opuszczonymi wzdłuż tułowia, „A co mnie jakiś zbieg…” nie wiem jak mam się zachować, jaką przybrać reakcję. Spokojnie, powoli? Czy może panicznie? Jak ona. Zdziwienie okazać? Podtrzymać rozmowę? Kazać wyjść? Jak ukształtować sytuację na własną rękę i na pożytek własny? A do tego okazuje się że w ręku trzymam czasopismo erotyczne, całe szczęście ona zbyt zajęta tworzeniem zamieszania, nie spostrzegła mojej kompromitacji, odkładam gołe baby na biurko, przykrywam je Lukrecjusza „O rzeczywistości”.
- Gdzie go do ludzi przyciągnie? – Pytam odwracając uwagę od gazety, próbuję jakoś ostudzić zamęt.
- Najciemniej, pod latarnią najciemniej! – Nic z tego. Znów się zaczyna pocić, gapi się jak na wariata, krzyczy w paranoi. – Magazyn! Na śmierć zapomniałam! Sprawdzi pan magazyn?! Nie wiem czy zamknęłam jak po pościel byłam!
No i co teraz? Prośba o intensywnym odcieniu nakazu. Wykreowała mnie na bohatera… albo tchórza. Zostałem skazany, wtrącony w akcję, bez wyjścia. Choć zdawać by się mogło że mam jeszcze asa w rękawie…
- No, ale przecież pies?
- Och! Tam pies, pies przestał szczekać. – Jakby przewidywała moje ruchy, każdą odpowiedź ma gotową.
- To chyba dobrze, że nie szczeka? – Ostatnia próba zrównoważenia stanu rzeczy.
- Dobrze? A pan nie wie jakie to metody teraz mają, a jak kiełbasy mu rzucił, albo zabił bandyta jeden w najgorszym wypadku?! – No i się doigrałem, teraz to już nie ma odwrotu, zagięła mnie, odmówić już nie mogę. Teraz to już rozkaz:
- Sprawdź pan, ja się boję, nie wejdę!
No i dla świętego jej pensjonarskiego spokoju wyłażę za nią, schodzimy po schodach do kuchni. Tupet, czelność, bezczelność, jednym słowem pani Marta w pełnej krasie. Jedynego gościa, ukochanego mieszkańca pensjonatowego, eksponować przed oblicze zbiegłego zbiega. Bom mężczyzna, tom śliny, to się nie boję. A gdybym tak był kobietą? To co? Zamknęłybyśmy się obydwie na poddaszu i trzęsłybyśmy spódnicami popiskując po mysiemu? Ale co tam. Pani Marta łaskawa i wyrozumiała wręcza mi pokrywkę od garnka oraz sporych rozmiarów nóż kuchenny, objaśnia drogę do magazynu i plan zagospodarowania terenu wokół pensjonatu. Wychodzę tarasem, a tu cisza i mrok przyrosłe do drzew, krzewów, płotu i trawy, ani śladu policyjnej obławy. Obracam się w tył, ale pani Wścibska macha ręką zachęcając do głębszej penetracji otoczenia. Przechodzę niepewnie ścieżkę wzdłuż budynku, zakręcam w lewo, według instrukcji magazyn powinien znajdować się gdzieś tu. Wtem nagle coś zaszeleściło w krzakach, chociaż zupełnie nie wiem w których, bo wszystkie przykryte tym samym cieniem nieba. Naprężam się w pełnej gotowości, wytężam uszy, strach zagłusza nieco czujność. Słyszę jego sapanie, coraz bliższe i bliższe. Nagle czujnik ruchu zapala lampę ogrodową i co widzę? Gapi się na mnie ta psina ruda, poczciwa, merdając ogonem, okazuje zadowolenie, tylko w pysku coś trzyma. Co to może być? Podchodzę o krok, pies wypuszcza zdobycz z pyska, zatacza wokół kółko i kładzie się obok niej z nosem dumnie uniesionym w górę, dwoma szczęknięciami oznajmia mi że TO jego, sapie. Spoglądam na ów zdobycz, z trudnością rozpoznaję w niej zmasakrowane ciałko jeża. Ale jak? Jakim cudem? W jaki sposób pies dobrał się do jeża? Przecież jeż ma kolce, każdy głupi wie, że jeż ma kolce i jak się skłębi w kulkę, to rady na niego nie ma. Więc ten Rudzik to chyba nie jest zwyczajny pies…a może jeż był już zdechły zanim pies się do niego dobrał? Rudzik znalazł rozlazłego jeża i przypisał sobie jego pokonanie? Ta sprawa, co najmniej dziwna, wymaga dłuższego zanalizowania. Wszystko w swoim czasie. Wróćmy zatem do zbiegłego zbiega, nie to żebym się go bał, no może odrobinę…ale patetyczna postawa pani Marty wymusiła na mnie wyjście z pokoju przed pensjonat i to w skarpetach, w dodatku nie do pary, z pokrywką i nożem do krojenia chabaniny. Na ścianie, przed którą zaszedłem widnieje tabliczka z napisem MAGAZYN, pod nią uchylone drzwi, kolejne uchylone drzwi tego dnia, odnajduję nawet wierne podobieństwo uchylenia z moimi uchylonymi poddaszowymi drzwiami. Pewno pani Marta obładowana czystym praniem nie była w stanie zamknąć ich za sobą, ale w takim razie powinny być otwarte na oścież. A może pchnęła je nogą, lecz niedostatecznie mocno. W każdym razie wolałbym, żeby drzwi okazały się drzwiami zamkniętymi. Zamknięte drzwi bowiem oddzielają znane od nieznanego, przyporządkowują im swoje miejsca. Drzwi uchylone ostrzegają przed rąbkiem misterium, prowokują i kuszą, są drzwiami niebezpiecznymi. Jeśli już zbiegły zbieg miałby się czaić za jakimiś drzwiami, to najprędzej za uchylonymi. Lęk powoli przedziera się przez odwagę, dociera do świadomości, krew przestaje krążyć w żyłach, jakby zamarzała ze strachu. Skarpety chłoną wieczorną wilgoć z miękkiej trawy. Napięcie napłynęło z zimnym dreszczem, kopnąłem nogą w te uchylone drzwi i wpadłem do pomieszczenia jak rażony gromem (trzeba było narobić rabanu, co by gotowy do zbrodni zbrodniarz sam się przestraszył i skapitulował jako pierwszy), łokciem przez przypadek uderzyłem pstryczek na ścianie, cały magazyn rozbudził się w świetle żarówki, stanął mi w oczach, a ja zastygłem w oszołomieniu.
Jak się po chwili mojego znieruchomienia okazało, w długim jak wagon towarowy magazynie wszystko na pierwszy rzut percepcji było niesłychanie w porządku! Pod ścianami rozciągały się leniwie regały z poskładaną, czystą pościelą, w rogu deska do prasowania, a na niej żelazko, na wieszaku mój wyjściowy, oddany do czyszczenia dwa dni temu, spowity w przezroczystą folię garnitur. Jedyne co natarczywie przykuwało bliższą uwagę i w nadmiarze gryzło się z otoczeniem, to stojąca na samym środku pomieszczenia czerwona kosiarka spalinowa, a obok niej pięciolitrowy baniak po wodzie mineralnej, napełniony żółtawym płynem. Skąd w magazynie na czystą pościel kosiarka spalinowa? Zbliżyłem się do niej niepewnie o krok i gdy tak jąłem się przyglądać baczniej, zauważyłem, iż ku memu zdziwieniu ktoś z niej niedawno musiał korzystać! Wylot spalin był zabrudzony lepkim olejem, koła oklejone świeżo skoszoną trawą, co za tym idzie, przyjrzałem się podłodze i ślady trawy prowadziły do drzwi, którymi tu wszedłem (zresztą innych drzwi nie było). Po ciężkiej robocie, pogrążyła się we śnie, z lekka nawet można było wczuć się w jej pochrapywanie. Ale czy odpoczywająca kosiarka może być tropem po zbiegły zbiegu? Rozglądam się uważnie we współpracy wszystkich zmysłów, szukając jakiegoś innego punktu zaczepienia, jakby ta śpiąca maszyna była niewystarczającym dowodem na bytność zbiega w magazynie. A może jest on bardziej przebiegły niż okoliczności go naszkicowały? Może kosiarki użył celowo, aby odwrócić uwagę od śledztwa? Nie, to nie wchodzi w grę, gdyż z pewnością wszechbytna i wszechwiedząca pani Marta by zauważyła zbiegłego zbiega koszącego trawę. A stanąwszy przy otwartych drzwiach magazynu, światło wydobywające się z niego na zewnątrz oznajmiało nieodparcie, że trawnik został skoszony niedawno, z pewnością dziś. Wskazuje na to także kosiarka, oklejona soczystą jeszcze trawą, jak i zapach trawy kłócący się z zapachem świeżo pranej pościeli, a także moje skarpety oklejone tąże trawą. Koszenie trawy musiało się odbywać dziś! Z godzinę temu, jeszcze przed zapadnięciem zmroku. Jednak ja zaabsorbowany cierpieniem na brak konkretnego zajęcia w moim pokoiku na poddaszu nie byłem w stanie zwrócić na to uwagi.
Myśli tłoczyły się we mnie w czasie powrotu do kuchni. Pies znów dwa razy zaszczekał, gdy mijałem go jak pilnował z troską swojej zdobyczy. W oszklonych drzwiach tarasowych, w kuchennym świetle stała pani Czarownica, czarująca nakazem podporządkowania się mężczyzny kobiecie. Jej kształtne biodra kołysały się ledwie zauważalnie w oczekiwaniu mojego powrotu. Jedną ręką obejmowała żebra pod piersiami, zakrytymi szczelnie szarym, sztywnym uniformem. Druga ręka zgięta w łokciu, spoczywała niemalże pionowo wzdłuż tułowia oparta o dłoń pierwszej, trzymała kurczowo cienkiego papierosa tuż przy lepkich od strachu ustach. Włosy wręcz granatowe miała praktycznie upięte w kok, jednak gdzieniegdzie ich kosmyki wyłaziły spływając bezładnie po ramionach okrytych białą bluzką. Oczy niebieskozielone, zbyt głębokie aby je przeniknąć znaczył tajemniczy blask. Nie wiedziałem czy blask ten spowodowany jest dezaprobatą mojego powrotu (może sądziła, że nie wrócę z tej eskapady cało, albo że w ogóle nie wrócę, byłby to świetny temat do rozmów w telefonicznej budce), czy też wręcz przeciwnie rozpalony został moim rychłym powrotem. Gdyż czujnik ruchu dał znać pani Marcie i ogrodowej lampie, że nadchodzę. Białe światło osiadło na mojej wątłej sylwetce jak stado much na lepie. Bierny obserwator mógłby mnie śmiało przyrównać do średniowiecznego rycerza, który schodzi z pola bitwy w aurze triumfu, acz rozczarowany, że jego przeciwnik nie stawił się na spotkanie. Co prawda należące do Rudzika jeżowe zwłoczki wraz z chrapiącą w magazynie kosiarką, były zjawiskami co najmniej dziwacznymi i przysporzyły mi wiele nowych wrażeń kołatających jeszcze zaciekle w mojej głowie, to fakt, iż nie stanąłem oko w oko ze zbiegłym zbiegiem, pomimo mojego wrodzonego tchórzostwa, stał się sprawcą niebywałego smutku.
- I co?! – Eksplodowała krótko pani Bombowiec.
- I nic. – Stłumiłem z powodzeniem wybuch odkładając narzędzia niedoszłej zbrodni na kuchennym blacie.
- Zupełnie nic?! – Powtórzyła detonację.
- Najzupełniej – Odpowiedziałem krótką serią.
- Najzupełniej? – Rażąc jeszcze odłamkiem.
- Kosiarka, czerwona, kosiarka, na środku magazynu, stała kosiarka i nic więcej jak czerwona kosiarka. – Tym razem wypuszczam serię nieco dłuższą aż łuski ślinek spadają niepostrzeżenie na blat, o ciałku jeża na razie nie wspominam, może jeszcze okazać się tajną bronią w tej bitwie.
- Kosiarka? Czerwona? – Ostatnie głuche wystrzały.
- Czerwona, kosiarka. – Odpowiadam tym samym kalibrem.
- No to może deserek? – I w tym momencie nastąpiła cichutka deflagracja z jej nikotynowych ust wykrzywiających się w pyszny dziubek łakoci. Chyba niedosłyszałem, i może na tym polegała jej skuteczność. Jak to deserek? No ale co z kosiarką? Co z jeżowymi zwłoczkami? Nie moja droga panno Marto, tak pogrywać nie będziemy! Ignoruję szorstko niemy wybuch jej słodkiego pytania i ponawiam atak:
- Chwileczkę, nie widzi pani nic dziwnego w czerwonej kosiarce stojącej spokojnie w magazynie na czystą bieliznę?
- A to pewnie pan Martin zostawił…właśnie mi się przypomniało. Mamy nowego konserwatora, musiał pomylić pomieszczenia. – No to teraz wprowadziła, konia trojańskiego! Nie dość że wścibska, to w dodatku sklerotyczka! Tylko spokojnie, grunt to grunt pod stopami!
- Aha i było jeszcze coś. – Włączam detonator i zaczynam odliczanie.
- Co takiego? – Pyta chyba nie zdając sobie sprawy ze skuteczności mojej tajnej broni. Wyczekuję jeszcze chwilę, w myślach odliczam od dziesięciu do zera. Teraz!
- Zmasakrowane ciałko jeża we władaniu Rudzika! – Huk moich słów rozniósł się po kuchennych ścianach, aż sam się przeraziłem, znów spłyną po mnie dreszcz. Moment ciszy. Bitwa wygrana, cel zlikwidowany.
- Aa to pewnie pan Martin, musiał nie zauważyć jak kosił trawę, biedne zwierzątko… - Pan Martin? Co ona? Z tytanu tytanka jedna czy jak? Kapitulacja! Spuszczam wzrok, nadymam policzki, unoszę dłonie dając do zrozumienia, że nie chcę mieć z tym wszystkim już nic wspólnego, pozostaje mi już tylko jedno:
- To może da pani ten deserek?


Nazajutrz poznałem rzekomego pana Martina, gdy wybierałem się do miejskiej biblioteki oddać mądre książki. Czyścił kosiarkę przy schodach przed głównym wejściem. Czemu nie widziałem na niej jeżowych flaków? Bo są tak samo czerwone jak sama kosiarka! Jak wytłumaczyć zatem odgłosy domniemanej obławy? Ano wszystko się niby zgadza. Z jego relacji wynika, że były śmigłowce, a właściwie jeden, były sygnały i koguty policyjne i reflektory rażące też były. Z tym, że mając na uwadze linię kolejową przecinającą las nieopodal pensjonatu, jak i wczorajszy mecz piłki nożnej trzeciej ligi, sądzić można jedynie, że drużyna na wyjeździe okazała się zwycięzcami i do służb porządkowych należało bezpiecznie eskortować kibiców powracających do domów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak na marginesie..

czy powyższy mój tekst jest aż tak błahy, cienki, żałosny, nieciekawy i niegodny nawet uwagi? i z tego wynika brak komentarzy..bo nie sądzę żeby ich brak wywołany był stanem osłupienia "to jest świetne!":)) prosić bym chciał zatem w miarę możliwości o jakieś sensowne uwagi, nieco krytyki nie zaszkodzi, bo wiadomo że i tak zrobię po swojemu, ale warto by wiedzieć, co sądzą o tym czytający..przebrnijcie przez te parę pierwszych akapitów i osądźcie szanowne koleżanki i koledzy po fachu.. dziękuję za uwagę no!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Lekkie i docipne. Myśli głównego bohatera - pierwsza klasa. Wydawało mi się, że człowiek ten skończy w zakładzie psychiatrycznym... Jego zaskakujące spostrzeżenia, rozważania nad błahymi sprawami, które w trakcie opowiadania nabierają większego znaczenia dla obserwatora, jego tok myślenia, wypowiadane słowa, komiczne komentarze i samo zachowanie "pani Marty" szczerze mnie rozbawiło. Porównania typu: "dłonie latają jak motyle po łące" czy sama "kapitulacja z "deserkiem" wywołuje uśmiech.
Przeczytałem także "Historię poznania Marii". Nie odnalazłem w Twoich tekstach zbędnych słów. Wszytskie pełnią jakąś - dopeniającą, a nie przepełniającą - funkcję. Jestem pełen podziwu dla Twojego poczucia humoru.
No dobra... Błędy jednak wynalazłem. Zwykła literówka: "Bom mężczyzna, tom śliny" (powinno chyba być: "silny"). "Spoglądam na ów zdobycz" - wydaje mi się, że zdobycz ma rodzaj żeński, więc powinno być: "ową". I jeszcze, co najbardziej mnie ukłuło: "kopnąłem nogą". A czym innym miał kopnąć?! "Nogą", według mnie, jest niepotrzebne. Zalicza to się bowiem pod pleonazm. No i jeszcze z "Historii...". W ostatnim zdaniu zmień na: "TĘ samą"
A co do Twojego "komentarza"... Od paru dni na forum dla prozy zrobiło się jakoś pusto, ciemno i głucho. Aż strach wchodzić czasami! Piszę komentarze i nikt mi nie odpowiada. Mam nadzieję, że to tylko taki krótki przejściowy okres ciszy.
No cóż... To moja - myślę - dość wyczerpująca odpowiedź na Twoją prośbę. "W miarę możliwości..."
Pozdrawiam serdecznie!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek zechcę może podziękować za rzeczywiście wyczerpującą odpowiedź, czego się raczej nie spodziewałem, gdyż byłem skłonny sądzić, że forum "prozowe" nadal będzie świecić pustką, głuszą i CIEMNOŚCIĄ, a zatem dziękuję za poświęcony czas, słowa uznania, jak również uwagi..
No właśnie, te pleonazmy nieszczęsne..hehe aż W DÓŁ SPADŁEM z krzesła i DO TYŁU mnie COFNĘŁO, jak się okazało, że popełniłem takie zbrodnie. Jeśli chodzi o mężczyznę, to oczywiście nie miałem na myśli osobnika śliniącego się, jak też słusznie zauważyłeś. A ta ów zdobycz..no cóż szkoda gadać;)

Ale to chyba dobrze, że nie jesteśmy doskonali, byłoby kurewsko nudno...

Łączę się w nadziei na tłumne odwiedziny, połączone z konstruktywnymi komentarzami

Pozdrawiam !!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Aha . Faktycznie, pewnie napisałam ten tekst dla samej siebie :) Nie ma tu Moniko żadnych szczególnych znawców, niektórzy tylko cierpią na znaczny przyrost ego. To amatorski portal, a poezja jest dla ludzi i nie ma większego komplementu już ten, że podoba się coś komuś, kto nikogo tu nazbyt jeszcze nie zna ani nie ma jakiejś rutyny i po prostu sobie czyta dla przyjemności.  Pozdrawiam
    • @Sylwester_Lasota Mam jeszcze jedno na ten temat przemyślątko. W czasach niewolnictwa właściciel niewolnika,nawet gdy nie miał dla niego aktualnie pracy, zapewniał mu dach nad głową i jedzenie. W dzisiejszym niewolnictwie pracy, pracodawca zwalnia pracownika i nie interesuje go czy biedak ma co jeść i gdzie mieszkać. Zdaje się, że pochwały naszej wspaniałej cywilizacji są ciut na wyrost. Pozdrawiam.
    • Wśród nocy haftowanej mozaiką kolorów, Różem,  oranżem, żółcią – rzeczna toń migocze, Mnogość w niej błyszczy dziwna ażurowych wzorów Uplecionych z fotonów  przez piekielne moce.   Bujne wieńce, korony  i girlandy iskier, Złotolite diademy – na smukłych wież głowach, Zwiewne szale, zasłony – z jedwabi świetlistych, Wokół zamkowych  murów – poświata różowa.   I katedra w  płomienno pąsowym welonie W sukni  z blasków błękitnych, rudych, żółtych tkanej W jej objęciach – zbyt liczne losy przemienione   Tchnieniem piekła w garsteczkę kości rozsypanych. Rankiem niebo w pokutną chustę obłóczone Opłacze drobnym pyłem – warkocze i dłonie.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Modern Times, to pod wieloma względami film genialny i proroczy. Myślę, że Charlie Chaplin prezentując pracę w fabryce, wyprzedził epokę o całe dziesięciolecia. A jeśli chodzi o to czy coś się zmieniło, to tak. Nawet powiedziałbym, że bardzo dużo. Specjaliści od zarządzania mają teraz takie narzędzia normowania czasu pracy, monitorowania i kontrlingu, o jakich się nawet Chaplinowi nie śniło. Niestety, wygląda na to, że człowiek w tym wszystkim schodzi na coraz dalszy plan, liczy się przedewszystkim ekonomoczna efektywność. Nawet takie dziedziny jak Bezpieczeństwo Pracy i Ergonomia służą przede wszystkim temu, żeby zabezpieczyć pracodawcę przed nieoczekiwanymi kosztami lub wyciśnąć jak najwięcej z pracowników. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Dziękuję, myślę że branie życia na wyrywki, to tak jak zjadanie z delicji wszystkiego - oprócz galaretki. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...