Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Chłopak jeszcze przez chwilę kontynuował, po czym przeszedł z kryminałów na jakiś inny temat, lecz cóż z tego, skoro znów uparcie do czegoś przekonywał. Nie mam pojęcia, co takiego powiedziałem bądź zrobiłem, że zobaczył we mnie swojego rywala? Może zbyt pożądliwie spojrzałem na Martę? W każdym razie, jego głos stawał się coraz bardziej zawzięty, nie mówiąc już o mało przyjaznym wyrazie twarzy. Jego grymasy mówiły nie tylko o tym, że wypił alkoholu więcej niż reszta, ale że powinienem się mieć też na baczności. Zdecydowanie sprawiał wrażenie takiego, któremu wystarczy byle pretekst, aby przejść od słów do rękoczynów. Co prawda, zganił kumpla łagodnie – jednak, niepokojące było to, że Paweł jakoś szybko zamilkł.

Z kuchni, która znajdowała się tuż przy drzwiach wejściowych, cały czas dochodziły dziewczęce głosy. Kiedy wszedłem do mieszkania, nawet nie miałem sił pomyśleć, żeby rzucić okiem w tamtą stronę. Przez to osłabienie byłem w takim strachu, że instynkt samozachowawczy zagłuszył wszystkie moje popędy. Ale później, z minuty na minutę miałem się coraz, coraz to lepiej. Artur ewidentnie przynudzał, a ja zdążyłem się otrząsnąć z tego wrażenia jakie wywarła Marta i mimowolnie zacząłem nadstawiać uszu na głosy z kuchni. Zwłaszcza jeden budził przyjemne uczucie. Był to słodki, można by powiedzieć nawet „lepki” głos. A gdy jego właścicielka zakrzyknęła „Ała, gorące!”, po czym roześmiała się głośno – nie wytrzymałem! Wstałem od stołu, że niby muszę do łazienki, a poszedłem oczywiście w stronę kuchni.
Niezauważony przystanąłem w progu i przyglądałem się dziewczynom, które pochłonięte były swoimi czynnościami. To, co zobaczyłem przerosło moje oczekiwania. Ujrzałem dwie piękne brunetki, wysokie i zgrabne – które, co również mnie zaskoczyło, były w identycznych jak u Marty zielonych spódniczkach. Ta bliżej mnie, rechocząc, układała kanapki na talerzu - zaś druga, będąc opartą tyłkiem o blat, starała się powstrzymać śmiech i dmuchać na oparzone palce.
— Cześć dziewczyny. Jestem Kornel.
— O! A ja… Kaśka. - przedstawiła się ta bliżej mnie, lekko zaskoczona.
— Cześć! Ania. Mam upaćkane łapy. – rzekła druga, jednocześnie odpychając się z gracją od szafki, aby podać mi rękę.
— Nie szkodzi – odpowiedziałem, uścisnąwszy jej dłoń. - Fajnie was… dziewczyny…poznać.
Na moment zapadła krępująca cisza, którą przerwała Ania.
— Trzeba pozmywać te półmiski. Kurde… Kasiu, płyn się skończył – powiedziała rozglądając się na wszystkie strony.
— Naczynia to można umyć szamponem do włosów – wydusiłem z siebie, przełykając głośno ślinę.
Dziewczyna spojrzała mi w oczy — A wiesz, że to niegłupi pomysł!
— Zaniesiesz herbatę? – Chwytając za talerze, Kasia spytała koleżankę.
— Jasne. Już. Tylko przepłuczę ręce.

Po chwili, niczym rasowe kelnerki, ruszyły wprost na mnie. Odskoczyłem, robiąc przejście a jednocześnie stwarzając sobie możliwość odprowadzenia wzrokiem ich tyłeczków. Po nacieszeniu oczu, nie pozostało już nic innego jak wleźć jednak do tej łazienki. Gdy myłem ręce, pomyślałem, że dobrze byłoby się też odlać. Ledwie wyciągnąłem ptaszka, gdy nagle drzwi się otworzyły i do środka wparowała Ania.
— Przyszłam po szampon. O, jest tam za tobą, na wannie. Widzisz? Podasz mi?
— Zaraz.
— Dobra. Sama sięgnę – nachyliła się i sięgając po butelkę odwróciła głowę w moją stronę. Przez chwilę patrzyła na mojego skowronka, który z jakiegoś powodu wciąż jeszcze nie sikał.
— Ładnego masz.
— Weź..! Proszę! Możesz wyjść?
— To mam wziąć, czy wyjść? – roześmiała się - Dobra. Idę!

Posłuchała prośby, a ptaszek wreszcie zaćwierkał piosnkę dla sedesu. Po wyjściu z łazienki zajrzałem raz jeszcze do kuchni. Ania właśnie kończyła zmywanie naczyń. Przy nieco pochylonej sylwetce uwydatniały się krągłe pośladki, od których nie dało się oderwać oczu.
— Kończysz? – ni to zapytałem, ni stwierdziłem.
— Taa..! Umyję tylko ten półmisek i siądę z wami.
— Ej, brachu… Przywiozłeś jakąś flaszkę?! – usłyszałem zza pleców.
— Ja pierdzielę. Bogdan – na śmierć zapomniałem! Zaraz skoczę do nocnego.
— No. Bo już mało zostało. Pójdę z tobą. Bo znów gdzieś zginiesz.
— Ale co?! Teraz?!
— A kiedy?
— Herbaty nie wypiłem.
— Nie marudź, kurwa. Wypijesz później… Dawaj! Ubieraj się!
Ledwie zatrzasnęliśmy za sobą drzwi, od razu z ust moich wyrwało się pytanie:
- Skąd wytrzasnąłeś te laski? Są nieziemskie!
- Ha, ha! Wiem. Mów, która ci się podoba.
- Wszystkie są fajne, ale chyba najbardziej Ania.
- No mi też. Jest sexy, nie ma co. Widziałeś jej dupcię?
- No.
- Jest zajebista, nie?!
- Noo!
Wyszliśmy na dwór. Kilka lamp na osiedlu pomagało takim jak my nie zgubić się w drodze.
- Zimno jak skurwysyn i do tego jeszcze ten wiatr! Brr! – powiedział Bogdan.
- Jak tu szedłem to nie wiało. I tak jest lepiej, niż miałaby być chlapa. Buty w Stargardzie tak mi przemokły, że ja pierdolę. Dobrze, że chociaż w pociągu grzali, to se wysuszyłem skarpety. Ty, ale powiedz, skąd znasz te laski?
- Skąd? Byłem z Arturem na imprezie w Szczecinie.
- Z jakim Arturem? Z tym, tutaj?
- No z nim. On był z Martą. Słuchaj. Zajebista prywatka. Mnóstwo ludzi. Same dzieciaki nadzianych gości. Pierwszy raz byłem na czymś takim. Tam Marta poznała mnie z Anką i Kaśką. Bo one we trzy są kumpelkami, wiesz?
- Zdążyłem zauważyć.
- Zauważyłeś, że mają identyczne miniówy? Anka mówiła, że w sklepie kosztują majątek, a dostały je w prezencie od jakiejś firmy czy sponsora, za udział w pokazie mody.
- Aa! To są… modelki!? Wszystko jasne. A ja się zastanawiałem, jakim cudem ściągnąłeś na chatę trzy zajebiste laski.
- Ha, ha, ha! Przecież od razu widać, że to modelki, i to jeszcze, kurwa, jakie modelki!
- Co masz na myśli?
- Chłopie. One dają dupy na lewo i prawo!
- Taa. Ale tylko nadzianym gościom.
- Trochę wódki i dadzą nam! Tylko pamiętaj, że Anka jest moja. Spróbuj wyrwać Kaśkę. Nie mów tylko, że byś jej nie szturchnął?!
W tym momencie zrobiłem pewnie jedną z tych swoich debilnych min.
- No, Kornel. Szturchnąłbyś ją czy nie?!
- Nie, no fajna jest.
- Ale pierdolisz. Jest zajebista. Może nawet ładniejsza od Marty. To co, bierzesz się za nią? Bierzesz?!
- Kurwa, Bogdan. Nie lubię takich gadek. Zobaczymy jak się wszystko ułoży
- Kurwa, Kornel. Tobie ma stać, a nie układać się. Przecież, ty nie masz z nią iść na randkę, tylko na dywan albo pralkę! Ha, ha,ha! Ale się rymło!
- A gdzie w tym romantyzm?
- Nie masz jeszcze dosyć romantyzmu?
Nagle coś mu strzeliło do głowy i wgramolił się na metrową zaspę śniegu. Rozpostarł ramiona i uroczyście przemówił:
- Romantyzm jest we mnie. Surrealizm jest we mnie. Więc skoro dzisiaj jestem taki... To takie oblicze ma dzisiaj romantyzm! Zgadza się, kurwa?!
- Zgadza się. Zejdź! Ale ty wiesz, o co mi chodzi? Wiesz, czy nie?!
- O nic nie chodzi. Po pierwsze nie pierdol. Po drugie nie pierdol i po trzecie...? – w tej sekundzie zeskoczył.
- Nie pierdol. – dokończyłem maksymę.
- Właśnie, Kornel. Nie pierdol!
- Tak, wiem. Może i masz, Bogdan, rację. Dobrze byłoby w końcu zobaczyć, jak to jest.
- No właśnie. A pierwszy raz jest ważny. Masz, chłopie, okazję. Pierwszy raz i to od razu z modelką! Jedną z najlepszych w Szczecinie. To co? Ej?
- Mówię ci. Zobaczymy, jak się ułoży. Nic na siłę, Bogdan.
- Pierdolisz faktycznie jak dziewica.

Doszliśmy do rogu ulicy, skąd widać już było nasz sklep. Jakieś dziesięć metrów za nim stał milicyjny radiowóz, poza tym pusto. Było dopiero parę minut po 22-ej, a w centrum miasteczka byliśmy tylko my, jeden bezpański pies i wpadający zewsząd na nas wiatr. Przed sklepem, w świetle ulicznej lampy, odliczyłem z pieniędzy wyżebranych od matki trzy tysiące na pociąg, a całą resztę oddałem Bogdanowi.
Otrzepując buty ze śniegu, weszliśmy do sklepu, w którym prócz ekspedientki – również nikogo nie było.

- Dzień dobry, a raczej, dobry wieczór, pani Zosiu. Ciepło tu u pani! – powiedział Bogdan, głosem podrywacza, a zarazem mistrza w żonglowaniu intonacją.
- Cześć, Bogdan – odpowiedziała radośnie.
- Co ma pani dla nas dobrego?
- A, to co widać.
- Noo. Widać … Hm… Paznokcie pomalowane na czerwono – powiedział uśmiechając się.
- A jakie miałam, jak mnie ostatnio widziałeś?
- Tydzień temu miała pani niebieskie. Zgadza się? Jak te oczy. – okrasił ostatnie słowa wymownym spojrzeniem.
- Och! Ty to masz pamięć. Naprawdę...
Spuściła wzrok, wyraźnie speszona. Bogdan zadowolony z efektu, nadął się i już innym tonem, bardziej obojętnym – rzekł:
- A więc pani Zosiu... Potrzeba nam trochę alkoholu. Co pani w tę wietrzną i gwiaździstą noc poleca?
- No, nie wiem. Co ostatnio kupywałeś?
- Ostatnio ku-po-wałem Żytnią.
- To może Żytnią?
- Dobra. Wezmę dwie połówki. A za twoje, co kupimy? – zwrócił się do mnie.
- Podobno Żołądkowa Gorzka jest dobra.
Kobieta postawiła na ladzie dwie butelki i z błyskiem w oczach oczekiwała kolejnego zamówienia.
- To da pani, pani Zosiu, jeszcze jedną Żołądkową Gorzką i… paczkę prezerwatyw, no i jakąś torbę – powiedział Bogdan i położył banknoty.

Ekspedientka zakręciła się i po chwili do butelek żytniówki dostawiła trzecią butelkę. Sięgnęła po torbę, a następnie po paczkę prezerwatyw. Uśmiechając się, położyła ją na wyciągniętej, otwartej dłoni Bogdana. Ten, musnąwszy wpierw kciukiem jej palce, pewnym ruchem schował paczkę do kieszeni spodni. Zarumieniona kobieta zaczęła pakować butelki i gdy wkładała ostatnią do torby, spojrzała w okno i dziwnie zaczęła się śpieszyć. Szybko, ale i z widoczną nerwowością w ruchach, wydała resztę i powiedziała „dobranoc chłopcy” - tak, jakby chciała powiedzieć: „Proszę was, idźcie już sobie!”. Popatrzyliśmy po sobie zdziwieni, ukłoniliśmy się i skierowaliśmy w stronę wyjścia. W drzwiach minęliśmy się z dwoma milicjantami, którzy zmierzyli nas surowym wzrokiem.


CDN

Opublikowano

Wreszcie znalazłam czas, żeby przeczytać Imprezę 02. Przepraszam, że dopiero teraz. Właściwie nie ma się do czego przyczepić. Może tylko trochę do przecinków. I słówka sexi - przepraszam, jako anglistka po prostu muszę! :)

Otóż sexi można pisać na dwa sposoby: angielski - sexy. Przez "x", ale wtedy koniecznie z "y"; polski - seksi. Przez "i" na końcu, ale wtedy "ks". Tak samo jak sex/seks, zresztą.

Przecinki:

"No mi też. Jest sexi, nie ma co. Widziałeś jej tyłek?" - No, mi też...

"Kilka lamp na osiedlu pomagało, takim jak my, nie zgubić się w drodze." - tu przecinki moim zdaniem zbędne. To nie jest wtrącenie.

"Właśnie Kornel. Nie pierdol! " - Właśnie, Kornel...

"Może Bogdan i masz rację. Dobrze byłoby w końcu zobaczyć, jak to jest." - Może, Bogdan, i masz rację. Chociaż ja zrobiłabym jeszcze inaczej: Może i masz, Bogdan, rację. "Może" oddzielone od "i" brzmi dziwnie.

" Masz chłopie okazję." - Masz, chłopie, okazję.

" Zobaczymy jak się ułoży. Nic na siłę Bogdan. " - Zobaczymy, jak się ułoży. Nic na siłę, Bogdan.

"Jakieś dwadzieścia metrów za nim, stał radiowóz milicji, poza tym pusto. " - usunęłabym przecinek po "za nim", ale zostawiła ten drugi.

"Dzień dobry, a raczej, dobry wieczór pani Zosiu" - Dzień dobry, a raczej, dobry wieczór, pani Zosiu

"Cześć Bogdan – odpowiedziała radośnie." - Cześć, Bogdan

"Prawdopodobnie, pozostawiliśmy ją na pastwę całonocnego towarzystwa dwóch milicjantów, którzy minęli się z nami w drzwiach." - usunęłabym przecinek po "prawdopodobnie"

Dodatkowo:

Wszystkie "ha,ha,ha" Bogdana zamieniłabym raczej na opis w stylu: "Zaśmiał się głośno/ donośnie" albo tym podobne.

"Nie mów tylko, żebyś jej nie szturchnął?!" - że byś tutaj osobno.

Poprawki, jak widać, czysto kosmetyczne ;) Tekst naprawdę przypadł mi do gustu. Szczególnie, że nie silisz się na upiększanie dialogów i przez to są one bardzo naturalne. Podobała mi się też "przemowa" Bogdana.

Widać już mój e-mail w profilu, czekam na wiadomość. Zaciekawiłeś mnie niezmiernie.

Pozdrawiam gorąco!
Leah.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Choćby najwyższy sąd tu zadziałał  To familijną będzie tak sprawa Nazwisko nieznane ród rozwiedziony  A co ważniejszym jegomość to sprawia Data nieważna koledzy klapą  Małpą odchaczyć a na przybitkę uderzyć łapą   Wywód bez końca poprowadzony Rodowód zwodu już wywiedziony
    • @infelia dziękuję bardzo jestem marzycielem może ktoś kiedyś?
    • @infelia dziękuję bardzo za miłe słowa pozdrawiam serdecznie 
    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...