Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Tytułowy masaż Ajuwerdyjski był największym tegorocznym hitem wśród stałych bywalczyń SPA, w jednym z nadmorskich kurortów, gdzie przez miniony tydzień usiłowałam odreagować toksyczne złogi i naleciałości wielkomiejskiego wariatkowa, nie wspominając o tajfunie, który niedawno przetrzebił moje ślicznie poukładane życie. Pamiętacie? Pisałam o tym.
Po kilku dniach obcowania z tamtejszym, niestety wybitnie damskim, towarzystwem, nasłuchawszy się wśród „ochów” i „achów” egzaltowanych opowieści o cudownym relaksie, niewyobrażalnym odprężeniu, niezwykłej, magicznej wręcz, energii spływającej z palców Pana Mareczka – biorąc pod uwagę średnią wieku wczasowiczek – dość młodego i – trzeba przyznać – bardzo przystojnego masażysty, w końcu nabrałam i ja chęci na skosztowanie tego smakołyku. Jak na prawdziwy rarytas przystało, cena katalogowa jednorazowych stu pięciu upojnych minut była zaporowa, bo stanowiła niemal dokładnie równowartość kanałowego leczenia zębów w prywatnej klinice, – ale cóż to w ogóle za porównanie! Wprost nie na miejscu w tych okolicznościach, prawda? Urlop to urlop – rządzi się innymi prawami. Oszczędzać zacznę po powrocie.
Raz kozie śmierć! Postanowiłam pójść na żywioł, co w moim przypadku oznaczało, że oprę się pokusie zasięgnięcia języka w pierwszej – lepszej kawiarence internetowej, co się kryje pod obco brzmiącym przymiotnikiem, i że oddam się w energetyzujące ręce Pana Mareczka nieskażona żadną wiedzą; bez oczekiwań i bez uprzedzeń. Można by rzec „dziewicza”, gdyby w moim wieku nie było to tak niestosowne.
No właśnie. Pan Mareczek. Istne ciasteczko! Ze swoimi orzechowymi oczami, wiecznie zmierzwioną czupryną i poważnym uśmiechem świeżo upieczonego maturzysty, był krępującym aspektem całej imprezy. Wprawdzie powtarzałam sobie niczym mantrę, że dla prawdziwego profesjonalisty, półnaga pięćdziesięciolatka – nawet, jeśli wciąż jeszcze całkiem estetyczna – tylko z nazwy jest kobietą. W istocie, to prosty układ scalony kości, mięśni, ścięgien i stawów – i nic ponadto. A jednak… mimo wszystko nie mogłam pozbyć się uczucia zażenowania na myśl, że jakiś zupełnie obcy facet będzie mnie niemal wszędzie dotykał. Ba! Żeby tylko dotykał!
W tym miejscu, dla starcia dwuznacznych uśmieszków z waszych twarzy, wyprzedzając bieg wydarzeń, od razu powiem, że, oczywiście, moje skrupuły okazały się kompletnie nieuzasadnione. Aż trochę szkoda, ale Pan Mareczek był stuprocentowym fachowcem, a jego dotyk nie miał najlżejszego posmaku erotycznego. Nawet, kiedy wytrwale wwiercał się w mój prawy pośladek – czy też może powinnam raczej powiedzieć: eksplorował obręcz biodrową – nie było cienia wątpliwości, czego tam poszukuje. No, zgadniecie, czego? Zablokowanego kanału energetycznego! Ot, co!
Ale wróćmy do chronologii. Pomijając zbędne szczegóły techniczne przygotowań, wieczorową porą pięknego, letniego dnia, z nieco przyspieszonym tętnem, przekroczyłam próg gabinetu i… z miejsca wszystko się we mnie nastroszyło. Powitały mnie porozumiewawczo mrugające płomyki świec, dyskretnie porozstawianych po całym pokoju, słodkawo - mdlący zapach kadzidełka i jakaś szemrząca, egzotyczna muzyka o typowo „relaksacyjnym” zabarwieniu. Brakowało tylko czary ambrozji do kompletu. Ojej, jak ja okropnie nie lubię takich tandetnych rekwizytów! Takiego „robienia klimatu” na siłę. Takiego manipulowania Klientem, czyli mną! W co ja się wpakowałam!
Ale na odwrót było już za późno. Za plecami poczułam ruch, to mój przewodnik po krainie nieodkrytych doznań ciała i umysłu, podał mi skąpe okrycie i wskazując proste, drewniane krzesło z wysokim oparciem, powiedział: - Proszę wygodnie usiąść i rozluźnić się. Najlepiej niech pani sobie zamknie oczy…
Zanim posłusznie wykonałam polecenie, zdążyłam się jeszcze zdziwić, że Marek – wybaczcie, ale w tej scenerii nazywanie go dalej „Panem Mareczkiem” nie przechodzi mi przez gardło; infantylność też ma swoje granice – miał na sobie duży, zielony fartuch, do złudzenia przypominający zwykły, kuchenny, tyle, że w rozmiarze XXL. Poczułam dziwne ukłucie: - Na co mu to potrzebne?
Kręciłam się dłuższą chwilę, bo wygodne to krzesło nie było, a kawałek cienkiej tkaniny, którą dostałam „na wejściu”, wciąż zsuwał mi się z piersi. Nijak nie dało się go przytrzymać gdyż ręce miałam trzymać na kolanach, otwartymi dłońmi do góry. Wreszcie dałam za wygraną – trudno, niech patrzy, przecież nie mam się czego wstydzić! Wyprostowałam ramiona i głęboko wciągnęłam powietrze nosem, by za chwilę wolniutko wypuścić je ustami. Jeszcze raz. I jeszcze. Stary, sprawdzony sposób. Poczułam, że irytacja szybko ustępuje miejsca ciekawości i podnieceniu. Z tymi zamkniętymi oczami zaczynałam się dobrze bawić!
Marek poruszał się bezszelestnie. Ujawnił swoją obecność dopiero wraz z nowym, ostrzejszym zapachem, który przebił się przez woń kadzidła i dotykiem czegoś wyraźnie ciepłego na włosach. Olejek. Dużo olejku. O rany, jak dużo! Przyjemnie, kiedy gęsta, ciepła struga spływa aż na kark - nim załaskocze, zręczne palce kierują ją na ramiona i w dół pleców. – To dlatego ten fartuch? Bez sensu – pomyślałam leniwie, – chociaż, z drugiej strony, gdybym miała loki, długie do pasa, to faktycznie, może by się i przydał…
Naprawdę bardzo się starałam wsłuchać w swoje ciało, jak reaguje na to, co Marek wyczyniał najpierw z głową, a potem, już w bardziej komfortowej pozycji, z całą resztą. Uwierzcie mi, naprawdę się starałam! Jednak nic nie mogłam poradzić, że jakiś przewrotny chochlik w środku ciągle mnie rozśmieszał. A to na drapanie za uchem, – bo niby skąd Marek miał wiedzieć, biedaczek, że to mój niezawodny chwyt z gry wstępnej? – a to na pieszczenie – nazywając rzecz po imieniu – każdego z dwudziestu palców z osobna, centymetr po centymetrze. Spróbujcie sobie dziś wieczorem – tylko konieczne z zamkniętymi oczami! – bardzo delikatnie pogładzić przestrzenie między palcami stóp, a łatwiej wam będzie zrozumieć, o czym mówię. Nie mam pojęcia, jakie kanały mają tam ujścia, ale faktem jest, że do tej pory, zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że to „coś” tam, to też JA!
Jak się teraz nad tym zastanawiam, to chyba dopiero to odkrycie odblokowało mnie na dobre i sprawiło, że na pozostałe paręnaście minut, podświadomie nawiązałam z Markiem coś w rodzaju milczącego dialogu, który doprowadził do tego, że na ostatnim, najbardziej intymnym etapie masażu twarzy, odpłynęłam zupełnie. Tylko się nie śmiejcie! Nie wiem, gdzie, nie wiem, jak długo to trwało, być może tylko moment. Kiedy się ocknęłam i otworzyłam oczy byłam sama. Naga, rozgrzana, śliska jak węgorz, cała przesiąknięta obcym zapachem i dziwnie z siebie zadowolona. A może wszystko to tylko mi się przyśniło? Szalone fantazje niewyżytej wczasowiczki inspirowane morską bryzą? Dalibóg! Jeśli to prawda, już wiem, gdzie spędzę resztę urlopu!

Opublikowano

Wow! - Jak mawiają Indianie Ameryki Północnej. :-)
Zdaje mi się, że to najlepszy Twój tekst jaki dotąd czytałem. Brzmi niesamowicie wiarygodnie, wręcz nie sposób nie utożsamiać Ciebie z bohaterką. :-) To już jest prawdziwa literatura. Gratuluję.
Jutro usiądę i, w miarę swoich możliwości, spróbuję wyłapać jakieś niedoskonałości.
Pozdrawiam bardzo serdecznie :-)

Opublikowano

1 „Tytułowy masaż Ajuwerdyjski był największym, tegorocznym hitem wśród stałych bywalczyń SPA, w jednym z nadmorskich kurortów, gdzie przez miniony tydzień usiłowałam odreagować toksyczne złogi i naleciałości wielkomiejskiego wariatkowa, nie wspominając o tajfunie, który niedawno przetrzebił moje ślicznie poukładane życie. Pamiętacie? Wspominałam o tym.”
a) Zrezygnowałbym z przecinka po słowie „największym”
b) W sumie otrzymujemy dziwoląg „…nie wspominając o tajfunie… Pamiętacie? Wspominałam o tym.” – Albo zamiast „Wspominałam o tym” napisać „pisałam o tym” albo w ogóle zrezygnować z tych zdań cyt. „Pamiętacie…”
2.” bardzo przystojnego masażysty No 1”
a) „No 1” – do wywalenia.
3.”… z nieco przyspieszonym emocjami tętnem…,”
a) Technicznie niby dobrze, ale źle się czyta ten zbitek słów. Proponuję albo wywalić „emocjami” bo i tak wiadomo skąd wzięło się przyspieszone tętno – albo zapisać np. „z nieco przyspieszonym przez nadmiar emocji tętnem” albo „nieco przyspieszonym przez emocje tętnem”
4 „Ujawnił swoją obecność dopiero wraz z nowym, ostrzejszym zapachem, który przebił się przez woń kadzidła i dotykiem czegoś wyraźnie ciepłego na włosach.” – Bardzo oryginalne zdanie.
5 „Naprawdę bardzo się starałam maksymalnie się skupić na wsłuchiwaniu się – wiem, wiem, skucha, trzy razy „się” w bliskim sąsiedztwie, to o dwa za dużo – jak moje ciało reagowało, na to, co Marek wyczyniał z moją głową, a potem, już w bardziej komfortowej pozycji, z całą resztą”
a) Tym wtrąceniem o trzykrotnym użyciu „się” wytrącasz niepotrzebnie czytelnika z rytmu czytania.
b) Proponuję: „Naprawdę bardzo się starałam wsłuchać w swoje ciało, jak reaguje na to, co Marek wyczynia z głową, karkiem, ramionami, a potem z całą resztą. „
c) Zauważyłaś, że w drugiej części zdania zmieniłem czas na teraźniejszy. Tak jest chyba bardziej naturalnie.
d) Skoro „bardzo się starałam” to nie ma potrzeby pisać „maksymalnie”.


Koniec i bomba. A kto nie czytał ten trąba! :-)
Wspaniały tekst.
Pozdrawiam serdecznie Aniu :-)

Opublikowano

Takie pochwały w Twoich ustach to rzadkość, żeby mi się tylko nie przewróciło w głowie - tym bardziej, że i poprawek niedużo. Bardzo są konstruktywne, dziękuję, wykorzystałam prawie wszystkie - na Twoją cześć nawet wyjątkowo już je wprowadziłam do tekstu. Pozdrawiam - Ania

Opublikowano

to, w istocie, Twój najlepszy tekst, Aniu, nie widziałam błędów, ale jeśli poprawiłaś, to znaczy, że coś tak pukało leciutko.

wspaniały przykład genialnie poprowadzonej opowieści. do kulminacji, z zaskakjucym finałem
brawo!
bardzo mi się podoba :*

Opublikowano

Dobrze, że poprawiłaś tutaj. Rób tak! Jest większa szansa, że jakiś niepocieszony tropiciel błędów, zamiast ich, będzie zmuszony do odnajdywania tylko subtelnych niedoskonałości w Twoich tekstach. Nie wiem, czy jasno się wyraziłem? :-) Zdanie wyszło mi jakieś nie teges. :-)

Opublikowano

No fajne opowiadanie, Ania. Trochę jajcarskie i kpiarskie wobec określonego rodzaju wczasowiczek i masażystów ajuwerdyjskich. Ale i dobra reklama takich masaży. ;-)
Nie znalazłam ani jednego błędu (!), natomiast - zgodnie z tym, co napisał niezrozumiale Don Cornellos - muszę z braku laku przyczepić się tylko do subtelnych niedoskonałości.

Dla starcia, w tym miejscu, dwuznacznych uśmieszków z waszych twarzy, - zmieniłabym szyk zdania na taki: W tym miejscu dla starcia dwuznacznych uśmieszków z waszych twarzy

- Proszę wygodnie usiąść i rozluźnić się. Najlepiej niech pani sobie zamknie oczy… Zanim posłusznie wykonałam polecenie, - tu się zlewa wypowiedź bohatera z wypowiedzią narratorki i bohaterki jednocześnie, ponieważ brak akapitu oddzielającego te dwie wypowiedzi.

Tyle znalazłam. :-)
Poza tym dobrze się bawiłam w gabinecie masażysty p. Mareczka. :-))) Dzięki.

Opublikowano

Racja, już poprawiłam. Ogromnie dziękuję, Oxyvio, za poświęcony czas i uwagę - jeśli Ty nie znalazłaś błędów, to "z pewną nieśmiałością" zaczynam wierzyć, że robię postępy. Mówisz: "dobra reklama takich masaży"? OK, pomyślę, komu by to można sprzedać :)
Pozdrawiam serdecznie - Ania

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...