Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Poczuł wibrację w kieszeni spodni. Wsunął do niej dłoń i wyciął najnowszy model z Fińskiej stajni. Bezpośrednio przystawił telefon do ucha.
- Serwus! No, co tam? Gdzie jestem? Właśnie wchodzę do środka. Dlaczego nie odbieram? Znów to samo. Kontrola radarowa, czy jak? Tak, zadzwonię, jak tylko coś będę wiedział – rozłączyła się – Trzy nieodebrane. Pieprzony wibrator, znów się zaciął.
Wszedł do środka. Jest tłoczno. Odór spoconych ciał tuli i sznuruje nozdrza. W pierwszej chwili ma odruch wymiotny, ale udaje mu się przetrwać. Odchyla głowę do tyłu i stara się wciągnąć do płuc choć haust świeżego powietrza, zawieszonego ponad głowami. Z każdej strony ktoś napiera lepkim ciałem. Bezwzględny tłum pulsuje, niczym flaki wewnątrz ciała po nocnej balandze. Ma na sobie cyce tej baby. Wielkie, obwisłe w nieforemnym staniku, przylegają do prawego ramienia. Kątem oka widzi jej kurewsko czerwone usta i topiący się makijaż, który wraz z potem ścieka i brudzi kołnierz kurki. Z lewej flanki stoi koleś mniej więcej w jego wieku. Co chwilę rzuca na niego spojrzenie. Nie ma w nim nic. Puste oczy, totalnie zrezygnowane, obolałe wręcz, potłuczone, zupełnie bez ikry. Jakby przyszedł na pożarcie do Koloseum. Wydaje się czysty, więc kieruje swój nos w jego stronę, gdyż przed nim facet ma zajebiście tłuste włosy i widać osad brudu tuż za uchem i na szyi. Znów poczuł powracającą chęć zwymiotowania. Odwraca się do czyściocha. Tłum przed tablicą ogłoszeń obrasta już mchem. Ludzie, jakby się klonowali. Stale było ich więcej i więcej. Z ciasnego korytarza ktoś krzyknął: „Pierdolić to! Trzeba wyjść na ulicę! Pokażmy im, że już dość tego syfu!”. Odzewu nie było. Ktoś szepnął pod nosem: „Jak jesteś taki mądry, to idź. Zobaczymy co to da”. Cisza przyszła z kolejnym przypływem złych emocji. Sapanie i odchrząkiwanie było wyrazem dezaprobaty. Człekokształtni mozolnie dryfowali na parkiecie. Tempo nie pozwalało myśleć o Księdze Rekordów Guinness'a w dojściu do celu. Widział tablicę, niczym ołtarz, a małe literki na niej, niczym ukrzyżowane Jezuski, czekają zbawienia i ujrzenia w nich lepszego świata. Odchodzili kolejni skazańcy z opuszczonymi głowami. Ich ciała przypominają robactwo, zgniecione pod butem, a niektórzy byli jak wysuszone śliwki. Chciał zobaczyć „miejską ścianę płaczu”, ale to nie przypominało to nawet skrawka tego co widział w magazynach reklamujących podróż do „ziemi świętej”. Bazyliszkowe spojrzenie po raz kolejny oddaje z nawiązką w mordę. Nie liczył na nic konkretnego. Zobaczył tutejszą małą apokalipsę. Telefon znów zaczął dzwonić. Nawet nie miał jak wyciągnąć komórki z kieszeni. Na cały korytarz rozległ się głos Bobby’ego McFerrin’a, a jego „Don’t worry be happy”, nie spełniło pokładanej w utworze nadziei. Przepychał się do wyjścia. Twarze czekających zlały się w przygnębiający bezkres upadku człowieka.
Po opuszczeniu budynku siarczyście splunął na chodnik i odebrał połączenie.
- Już wracam. Nie znalazłem tu niczego dla siebie.
Dzień był chłodny. Zaciągnął się powietrzem, wolnym od zarazków i złej energii.

Opublikowano

przyznaję doczytałam do ostatniego zdania, czułam wciąż ten syf i pot, jeszcze to czuję. szukałam przyjaciela - nie znalazłam go w tekście... szkoda.
fajne te kawałki z wirującym telefonen, nie pasują do reszty - jak dla mnie ;))

pozdrawiam serderecznie- Jola

Opublikowano

Twój problem polega na tym, że chce ci się pisać, masz jako taki warsztat prozatorski, ale pomysłów zero...
( Możesz mnie tysiąc razy gonić spod swoich tekstów, a ja i tak wrócę, jak pełne bąków powietrze, którym musiał zaciągnąć sie bohater od siedmiu boleści)

Opublikowano

mnie tylko Orange kocha i pisze do mnie zawsze, gdy tego chcę

brudno u Pana, Panie Biały, ale tosta też można zjeść
co właśnie robię

telefon wybawca, telefon przyjaciel
i w chaosie i w ciszy
w ciszy niezręcznej, gdy nie ma co ze wzrokiem i łapami zrobić

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • całkiem niedawno przechadzało się nam ładnie za ręce bezwładne   kwiatuszek roślinka zieleń   życie całkiem miłe ich lub moje — jeszcze nie wiem   gdybym tylko mogła ci opowiedzieć dziś znów probowałam otworzyć się na miasto ale pognało mnie zimnem znajomym nadal gniewem   chyba już wiem przypominam sobie   od niedawna nie mam życia — nie mam Ciebie.
    • Obudziłem się leżąc na twardej podłodze. Nie czułem nóg. Całe ciało było odrętwiałe. Przez parę chwil dość uważnie obserwowałem sufit. Pęknięcia rozchodziły się promieniście z lewego kąta pokoju jak fale na jeziorze po wrzuconym kamieniu. Po środku widać było plamę po tym jak sąsiad zalał swoją podłogę. Od prawej strony mniej więcej w połowie, kilka płatów farby wielkości dłoni lekko naderwane wisiały wyglądając jak śpiące nietoperze. Tak. To było moje mieszkanie. Poznałem po sztuce tego sufitu. Wstałem obolały. Nie wiem ile leżałem na podłodze. Zajrzałem do lodówki ale nie czułem głodu. Mdliło mnie na myśl o jedzeniu. Na stoliku przy kanapie znalazłem moje pudełko po MDMA. Było puste. Albo wziąłem z kimś albo sam. Nie pamiętam ile leżałem na podłodze.          Wyszedłem przez drzwi i zamknąłem je na klucz. Na korytarzu cuchnęło moczem i marihuaną. Czy jestem skazany na takie życie? Korytarz był długi ale udało mi się go pokonać korygując ciało chwiane zaburzeniami równowagi. Na schodach odór był jeszcze większy. Po przejściu paru stopni, na pierwszym spoczniku upadłem na kolana i puściłem pawia, dodając do mieszanki smrodu kolejny składnik. Za drzwiami ujadał pies. Świst gwizdka czajnika rozrywał mi głowę. Pani Maria spod szóstki minęła mnie przy wyjściu. Jak byłem mały dbała o mnie jak matka. Dziś już mnie nie poznaje. Alzheimer wymazał jej moje imię z pamięci. Na dworze oślepił mnie blask pochmurnego dnia. Lekki deszcz kropił zmywając z mojej twarzy brud i ślady po łzach. Założyłem czarny kaptur bluzy i z dłońmi w kieszeniach ruszyłem w stronę centrum.         Nie przeszedłem nawet stu metrów i podszedł do mnie Sachiv. Jak zwykle chciał fajkę i jak zwykle snuł opowieści o tym jaką karierę w Polsce zrobi jak uzbiera kasę z pracy kuriera. W jakimś stopniu rozmowa z nim pomogła na chwilę. Zapomniałem o bólu na parę sekund. Padało coraz mocniej gdy stałem na światłach. Przetarłem czoło od wody. Jeżdżące auta zakłócały jednostajny szum deszczu. Szedłem wzdłuż szerokiej alei zgodnie z planem zmierzając ku mojemu przeznaczeniu. To nie była moja decyzja. „I tak musisz to zrobić” – głos w głowie był tak silny, że upadłem ze strachu znów raniąc kolana. Wszystko zaczynało być takie dalekie. Wszystko się ode mnie oddalało. Wszystko było jakby za szybą. „Wszystko w porządku?” Ocknąłem się i spojrzałem w górę. „Wszystko dobrze?” Dwie dziewczyny wyraźnie zatroskane chciały mi pomóc ale uspokoiłem je „Wszystko ok. Nie martwcie się.” - dodając na koniec udawany uśmiech. Wstałem i ruszyłem dalej kierowany jakby obcą siłą. Bezwolnie stawiałem krok za krokiem. Moja głowa niegdyś pełna myśli wypełniona była tylko jedną.         W końcu go ujrzałem. „A więc tam na górze skończy się mój ból” – myśl dźwięczała mi w głowie jak wybawienie. Trzydzieste piętro Pałacu Kultury i Nauki oświetlone było przez zachodzące słońce, które przebiło się gdzieś pomiędzy ciężkimi chmurami a linią horyzontu. Coraz cięższym krokiem udało się dojść do wejścia. W środku siła zimnego marmuru i granitu zmroziła mi serce znieczulające je w całości. Wrzuciłem kasjerowi odliczona kwotę i monety zagrały dźwięcznie w metalowej kuwecie. Do windy wsiadłem sam. Moje niegdyś sprawne nogi ugięły się i przyspieszenie windy wcisnęły mnie w podłogę. Wstałem sam dopiero na samej górze. Nie widziałem ludzi na tarasie. Dla mnie oni nie istnieli. Zobaczyłem tylko słońce, które uciekało za horyzont nasycając cały świat czerwienią. Poczułem mroźny wiatr na policzkach. Na wprost mnie znajdowało się okno. Wysokie na cztery lub pięć metrów. Bez szyb. Tylko z kratą. Wspinaczka po stalowych prętach nie sprawiła mi problemu. Przecisnąłem się przez otwór u szczytu okna i z taką samą sprawnością zszedłem po drugiej stronie. Tam widok wydawał się już taki żywy i kontrastowy jak nic innego co widziałem w życiu. Nasycałem się widokiem barw. Słyszałem światło. Czułem słońce na skórze. Smakowałem mroźny wiatr. Niesiony jedną myślą zmierzałem ku krawędzi.         Oczy miałem pełne łez. Stroskani ludzie wychylali głowy mówiąc coś między sobą i do mnie. Słyszałem słowa, nie rozumiałem zdań. Kamery telefonów nagrywały dramatyczny film. Kto był reżyserem tej sztuki? Sam nie wiem. Chwycili mnie za bluzę i spodnie jakby myśleli, że mnie uratują. Tkwiłem tak ukrzyżowany do kraty rękami lamentujących gapiów. Nagle cały świat wypełnił się ciszą. Nie słyszałem ludzi, nie słyszałem wiatru. Rozmazywał się obraz. Wyrwałem się im ściągając bluzę i wykonałem krok do przodu. Moje ciało przechylało się w stronę ziemi. Zamknąłem oczy. W tych ostatnich chwilach usłyszałem tylko głos kobiety cicho wypowiadającej moje imię. Ten lot był ucieczką i końcem. Wiatr szumiał mi w uszach. Zimno zdawało się zmrażać moje ciało.         Otworzyłem oczy - unosiłem się nad miastem. Zamknąłem oczy – oślepiały mnie gwiazdy. Otworzyłem oczy – leżałem na chodniku. Zamknąłem oczy – stałem się gwiazdą. Świecąc mocą tysiąca Słońc oświetlałem planety wokół siebie. Docierałem do najdalszych zakątków kosmosu. Poza wymiar i poza czas. A więc tak to wygląda. Z prochu powstałem i w proch się obrócę. Z pyłu gwiazd do gwiazd. Myślący pył gwiezdny. Poczułem wolność przestrzeni w niewoli nieskończoności.         ***       - Jak z nim? - Stan jest stabilny. Podaliśmy leki. Będzie spał kilka dni. - Dobrze, że ten strażak go złapał. - Był na linie? - Tak. Skoczył na niego z sąsiedniego okna. - Jak długo zostanie u nas? - Pewnie jak ostatnio, na miesiąc.      
    • @Alicja_Wysocka   Nad jeziorem komary latają jak bombowce. Jedyne co mnie odstrasza, to właśnie widmo "nalotu", w tym regionie  :) Eh, nie ma to jak paskudy w piasku na nadmorskiej plaży  ;)   Pozdrawiam...   @Domysły Monika i @Yavanna   Dziękuję  :)
    • @Claire  Dzięki za odpowiedź, spodobała mi się. Fakt, o komarach zapomniałam :)
    • @Alicja_Wysocka   Mrówek nie ale komary  :)   mówi komar do komara pohasajmy sobie z rana z kropli krwi zrobimy drinka i tak zleci nam godzinka rano krew bezalkoholowa będzie dla nas bardzo zdrowa uśmiechnięci wygłodzeni polecieli zbierać plony /Claire :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...