Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Wieczór, lecz jeszcze jasno bardzo
Lipiec, kolorowe reklamy i wielkie miasto
Samotny pan Słowacki nie dość stary
Ale też z młodością dawno już pożegnany
Wraca tramwajem i czeka cierpliwie
Na mały pociąg rzecz jasna w budce koło torów
Nagle spogląda przez ramie złośliwie
I widzi dziewczynę po torach chodzącą
Włosy ma złote i figurę dość prostą
Matki wcale nie przypominała
Więc z pampersami pod pachami dziwnie wyglądała
Nadjeżdżał pociąg a ona dalej spacerowała
Z tyłu światła a ona równowagę trzymała
Już sekundy dzieliły ją od nieszczęścia
Kiedy to pan Słowacki wziął ją w objęcia
Spada ten biedak na rękę boleśnie
Łamiąc i płacząc, nad tą sytuacją tak gniewnie
Obraca się nagle szukając dziewczyny
By ją opieprzyć, że to wszystko z jej winy
Na ulicy rzecz cała ma miejsce
Więc zamiast jasnowłosej piękności
Ogląda światła auta-jeszcze jaśniejsze
I spada na krawężnik znowu boleśnie
Dziewczyna za to zachowuje się obojętnie
I znika niespodziewanie z gracją i pięknie

Mężczyzna z gipsem na ręce
Myślał przez miesiąc jeszcze
Czy tą kobietę sobie tylko wyobraził?
Czy jego trudy i rękę szlak trafił?
Po 6 miesiącach wybrał się razu pewnego
Na zakupy do wielkiego centrum handlowego
Chciał se kupić jakiś prezent
Zrehabilitować sobie ten incydent
Jego zdziwienia nie zdołam opisać
Kiedy spojrzał, że za ladą
Stoi ta sama dziewczyna gotowa zaraz zasypiać
On z wrażenia oblewa się kawą
Pan Słowacki z głupią miną
Pani złota ze świąteczną długą nitką
Zakochał się tym razem ten biedak samotny
I ze szczęścia nie za bardzo wiedząc, co zrobić
Udał się do przymierzalni gotów nawet lustro pobić
A gdy tak się obcerował przed swoim odbiciem
Spogląda spod kotary z wielkim serca biciem
Patrzy w stronę kasy a dziewczyny tam już nie ma
Myśli, że gdzieś mu specjalnie uciekła
A Ona spokojnie poszła na schody ruchome
By tam spacerując Słowackiemu odebrać mowę
Bo chodziła znowu na granicy śmierci
Chodziła leciutko po schodach poręczy
Zamyka oczy i znowu otwiera
Niezręcznie po sklepie się sponiewiera
Powiedział w końcu: „Co będę stał tak jak głupek”
I rzucił się za nią na męski ratunek
Ona się daje uchwycić w ramiona
Mocno zachwiana i lekko zdziwiona
On za to spada jak istota anielska
Z trzydziestu metrów na kawiarniane krzesła
Krótko, lecz pięknie trwała ta lotu droga
A stolik w pół się zgina, podobnie jak noga
Dziewczyna już teraz na dobre gdzieś znikła
A do leżącego Słowackiego podchodzi policja
I pyta się poetycko myśląc, jaka będzie kara
„Czy to Pan chciał pobić długość lotu Ikara?”
Gniew go po sześciu miesiącach ogarnął podobny
Gdy pokrył wszystkie wyrządzone szkody
I tak zamiast w butiku zostawić pieniądze
Zostawił w kawiarni na policyjnym koncie

Po tym wszystkim był dość mocno załamany
Czuł się fizycznie dość boleśnie połamany
Niebezpiecznej dziewczyny już nie chciał spotykać
Lecz serce mu miłość zaczęło wytykać
Postanowił ją znaleźć popadając w tęsknotę
Rzuciwszy wszystko dla tego celu, wpadł też w głupotę
Zaglądał w mieście praktycznie wszędzie
Gdzie mogły być pręty, wąskie chodniki i poręcze
Biegał jak szaleniec na dworce schody i mosty
By tam przypadkiem ujrzeć spacer spokojny
Minęło pięć lat a on dalej szukał
Przeklinał Przysłowie: „Do trzech razy sztuka”
Uczucie miłości mu rozum zaćmiło
A blond dziewczyny jak nie było tak nie było

W końcu jego śledztwo czas umorzył
Zdesperowany pan Słowacki szybko postanowił
Że sam sobie pochodzi po barierce mostu
Czuł się wtenczas jak wędlina podczas postu
W żołądku burzę sam rozpętał
że zaraz wpadnie do wody jeszcze nie wiedział
Cudowny był to spacer, lecz mokro zakończony
W zimnej wodzie czuł się już skończony
Kiedy nagle za rękę go ktoś chwyta
I wyciąga na brzeg Słowackiego, ciepła złotowłosa dziewczyna
W tym spokojnym uścisku czuje się spełniony
Mógłby w nim trwać całe życie nie wychodząc z wody
Gdy już poszli się wysuszyć do wielkiego mieszkania
Mocno serce zabrzmiało, gdy pani powiedziała wreszcie do pana:
Widzisz Juliuszu jak to w życiu czasem bywa
Przejeżdżasz przez nie jak szybka lokomotywa






Błyskawicznie się kończysz
Jak dziecko nagle zasypiasz
A Ty jeszcze próbujesz w tym oka mgnieniu
Zmieniać losy anioła, pogrążając się w cieniu
Więc nie warto ratować, kogoś kto inny już uratował
Ten sam co ten świat bajecznie pomalował
I choć czujesz, że coś w sercu dręczy kuje
On nawet miłością Twoją mądrze kieruje
Więc zaufaj temu malarzowi
Nie zaczynaj mu nic przyrzekać
Bo wystarczy na końcową Chwile
Chwilkę poczekać…

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...