Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Korytarzem przechodziła dziewczyna
taka jak wszystkie, nieznana

nagle podniosła z podłogi
plastikowy breloczek
na znak szacunku do epoki,
w której żyje.

Tak łatwo dowiedzieć się czegoś o sobie
patrząc na innych.

Opublikowano

Nie był chyba w warsztacie - ale może był podobny :) Zresztą, obraz bardzo pospolity - pewnie nie tylko przeze mnie poruszany. Obrazowo - tak. Ja chyba głównie myślę obrazami :)

Dziękuję Magdo za chwilę refleksji.

Dziękuję Fly za pokrzepiający komentarz.

Arku - możesz mieć rację. Do końca nie byłam przekonana, czy wielokropek ma być, czy nie? I jeszcze kilka innych znaków, ale narazie jest :) Przepraszam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Na wstępie:
wiersz podoba mi się w takiej formie jak jest.
Nie wiem czemu, czytam ktorys raz i zawsze
widzę puentę tak:
"Tak łatwo dowiedzieć się czegoś o sobie
patrząc uważnie pod nogi"[i/]
:-))))))))) Pozdrawiam
- baba
Opublikowano

Super Baba! Twoja wersja podoba mi sie niemniej niż moja. Jest trochę bardziej przewrotna lecz równie trafna. Dziękuję. Ale ja chciałam zwrócić uwagę jeszcze na coś innego - że często moglibyśmy się uczyć na błędach innych (wystarczy tylko obserwować i wyciągać wnioski) a my jednak jak na własnej skórze czegoś nie doświadczymy, to nie rozumiemy pewnych sytuacji. No i ciągle wydaje nam się, że to nas nie dotyczy.

Ale Twoja puenta naprawdę mi się podoba. Pozdrawiam serdecznie.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Cieszę się bardzo! Zgadzam się z Tobą ("obserwować i wyciągać wnioski"!!); patrząc uważnie pod nogi nie potkiemy się, nie powielimy błędów innych potykających się, ponadto nie umknie nam z pola widzenia ważny szczegół, który zauważymy kierując wzrok ku ziemi.
Pobujać w błokach - też czasem trzeba, ale lepiej i bezpieczniej wpierw się położyć.
Prawda: patrząc, dostrzegając, obserwując innych - dowiadujemy się również czegoś o sobie!
Serdeczności
- baba
Opublikowano

A ja po swojemu - dwa pierwsze wersy świetne, tutaj bez uwag. Dalej wchodzi dla mnie, jakby to powiedzieć, teza, z potwierdzeniem tej tezy, czyli po ludzku - bohaterka czyni ruch, z którego wynika nauka dla odbiorcy (dwa ostanie wersy). A jakby zamiast tej "nauki" uderzyć w odbiorce? Im mocniej, tym lepiej :)
Czyli - utwór z kluczem (przynajmniej takie mam wrażenie, że podnoszenie "breloczka" odnosi się do "kruszyny chleba" Norwida, i teraz możemy łączyć to z epoką [nie zapominając przy tym, co Norwid widział nieprzystępnego w epoce swojej]), jednak ja zawsze wolę pytania niejednoznaczne, chociaż na dobrą sprawę, też na dobrą sprawę zbytnio czepialski nie chcę być. Plus dobry, bo, jak już wspominałem, taką naukę już się słyszało :)

Pozdrawiam.

Opublikowano

Jasne. Im więcej drzwi tym metaforycznym kluczem da się otworzyć, tym lepiej. Masz rację, że można mocniej uderzyć w odbiorcę, ale nie wiem, czy ja chcę to zrobić, teraz. I czy potrafię? A historia dość pospolita - mówiłam to już we wcześniejszych komentarzach - dlaczego? Żeby każdemu z nas była bliska. Tak naprawdę każdy może włożyć w ten środkowy fragment wiersza wiele innych prozaiczych wydarzeń, które można zamknąć tą samą puentą (np. wyrzuciła zdjęcie, kopnęła psa, zjadła hamburgera - depcząc lub gloryfikując tym samym jakieś wartości kultury, epoki...) Pewnie, że każdy przedmiot i czynność wykonywana będą miały inne znaczenie, inną symbolikę, inne zabarwienie, ale morał ten sam.
Cieszę się, że znalazłeś w tej krótkiej historii tyle dobrych rzeczy... i wskazujesz może jeszcze kilka lepszych rozwiązań. Ale tutaj tak chciałabym zostawić - zwyczajnie, po ludzku, bez patosu i bez agresji.
Dziękuję za zrozumienie i rzeczowy komentarz. Dobry z plusem bardzo mi odpowiada :) Pozdrawiam

Opublikowano

Joka, bez urazy, ale nie bardzo rozumiem ten breloczek, podniesienie go przez dziewczynę jako wyraz szacunku dla epoki - to sarkazm w stronę dziewczyny czy epoki? Ja też nieraz podnoszę z ziemi jakąś zgubioną przez kogoś błyskotkę, bez żadnego szacunku ani braku szacunku, po prostu dlatego, że mi się ona podoba - zupełnie po prostu. Dla mnie taka czynność nie ma żadnych podtekstów ani tym bardziej morału.
Przepraszam, że krytykuję - po prostu czegoś tu dla mnie jest za mało (podobnie jak dla Michała Krzywaka).
A, i dlaczego to się dzieje w korytarzu akurat? Taki dziwny spacer - w korytarzu...

Wielokropki nie są zabronione, to jest ciągle funkcjonujący w piśmie znak graficzny, tak samo jak kropka, pytajnik, wykrzyknik itd. Nie należy tylko ich nadużywać, jak zresztą niczego. Każdy znak i każde słowo w wierszu musi coś znaczyć, nie może być użyte bez sensu, bez związku z całością treści i przesłania. Nawet wielokropek.

Co do patrzenia pod nogi - zawsze chodzę z opuszczoną głową, raz, że przez nieśmiałość (nie lubię spojrzeń w oczy), a dwa, że boję się potknąć lub w coś wdepnąć. No i znajduję wiele ciekawych "breloczków". :-)))
Natomiast mój Dziadek chadzał zawsze z dumnie uniesioną głową; miał takie piękne i mądre powiedzenie: "Trzeba iść zawsze z głową wysoko podniesioną, bo wtedy nie widzi się kłód rzucanych pod nogi i przechodzi się po nich jak po mostach".

Pozdrawiam Cię serdecznie.
Joa.

Opublikowano

Witaj Joa. Dziękuję bardzo za szereg wątpliwości - lubię konstruktywną krytykę i bynajmniej się nie obrażam :) Utwór ma prawo się nie podobać a czasem po prostu nie jest dla nas... i w żaden sposób nie dociera. Spróbuję jednak odpowiedzieć na niektóre Twoje pytania - choć to pewnie bez znaczenia (bo nieistotne, co autor chciał powiedzieć, jeżeli nie dociera to do odbiorcy). A już napewno będzie to ze stratą dla wiersza i innych odbiorców, którzy dotrą do niego po sugestiach autora.
Od początku:
- "ze spaceru", bo to grupa takich małych form powstałych na skutek moich obserwacji, przemyśleń, spostrzeżeń - pojawiających się gdzieś mimochodem - w drodze do szkoły, na spacerze, na przystanku, w galerii, itp. Życie jest ciągłą wędrówką - nie wspominając już o tych w głąb siebie (czemu więc nie po korytarzu?).
- "plastikowy breloczek" - nie breloczek, a plastik wydaje mi się tu ważniejszy. Opowiadam o współczesnych sobie czasach - które bez wątpienia są epoką plastiku. Breloczek ma w sobie większy ładunek emocjonalny (jest bardziej osobisty) niż np. butelka :) - przynajmniej mi się tak wydaje :))))) ... a przy okazji dźwięczniej brzmi przy plastiku ;)
Podniesienie tego plastiku (breloczka, błyskotki lub czegoś innego...) to zwracanie uwagi na mało istotne, przyziemne, przemijające dobra, które w obliczu prawdziwych problemów nie mają większego znaczenia. A nasze pokolenie jest strasznie materialistyczne - dobre ciuchy, telefony, samochody, potem kariera, szpan - to są priorytety tego pokolenia (naszych czasów). I jesteśmy strasznie zapatrzeni w siebie - wszystko nam się należy, natychmiast. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, nie zwracamy uwagi na innych... Często śmiejemy się z kogoś, czegoś, robiąc za chilę coś bardzo podobnego.
A czy sarkazm? - może raczej propozycja by bardziej otworzyć się na innych i na to, co sie dzieje dokoła.
- co do wielokropka już zdecydowałam :)

To byłoby na tyle - myślę, że trochę zbyt dosłownie podeszłaś do tego tekstu, ale bardzo dziękuję za komentarz :)
Przepraszam jednocześnie wszystkich innych czytelników za moją interpretacje. Oczywiście macie prawo myśleć co innego.

A propos - bardzo ładne powiedzenie dziadka, nienmiej jednak warto czasem popatrzeć pod nogi... i całkiem przyjemnie znaleźć jest jakąś zwyczajną błyskotkę (bez podtekstów) :)))))

Pozdrawiam serdecznie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @jeremyPoruszyłeś w tym wierszu bardzo ciekawy temat. Romanse z chatem gpt to wcale nie jest snobizm poetów. To w ogóle znak czasów, gdzie nasze życie emocjonalne powolutku zostaje przeniesione w sferę wirtualną. Przypomina mi to z lekka ten sam mechanizm, który opisał E.A. Poe w swoim "Portrecie owalnym". Im bardziej wytwory naszej wyobraźni upodabniają się do nas (AI, algorytmy, awatary i nasze cyfrowe duchowe hologramy), tym bardziej my stajemy się maszynami działającymi już zgodnie z programem, który nas sczytał i nami kieruje.  
    • Poniższe opowiadanie jest wizją przewidywanej przyszłości i tak należy je rozumieć. Ewentualne podobieństwa z postaciami rzeczywistymi są przypadkowe. *************************************************************************************************************************************************************************** Otworzyłam kopertę, wyjęłam list i czytam:   Pani Agnieszko kochana,   to straszne, że siedzi Pani w więzieniu. Ale jest coś jeszcze straszniejszego. Rozmawiałam wczoraj z Pani mężem na klatce schodowej i usłyszałam od niego straszne rzeczy. Mówił, że Pani jest głupią kozą, że jest jakiś straszny kryzys w waszym małżeństwie, że Pani na niego krzyczy, że on Pani nie kocha, tylko głupieje na Pani punkcie. A przecież zawsze byliście taką wspaniałą parą. Pani Agnieszko, zróbcie coś, żeby ratować wasze małżeństwo.   Wasza zawsze wam dobrze życząca sąsiadka     Krystyna Jaworska   - A to ci dopiero łobuz i chuligan z tego mojego męża! - pomyślałam. - Żeby tak straszyć starszą panią,   która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu. - Do wyjścia na spacerniak było jeszcze 20 minut.   Mi w tym tygodniu zostało chyba jeszcze trochę minut telefonowania, bo w ciągu jednego tygodnia   więźniarka może telefonować 15 minut. Ruszyłam więc żwawym krokiem do telefonu dla więźniarek,   który znajduje się na korytarzu oddziału. Podeszłam do dyżurującej przy aparacie funkcjonariuszki i zapytałam:         - Mogę zadzwonić?     Funkcjonariuszka coś sprawdziła i odpowiedziała mi:        - Oczywiście. Masz jeszcze pięć minut w tym tygodniu.   Podeszłam do aparatu i wykręciłam numer do pani Krysi, który znam na pamięć.   - Krystyna Jaworska.- usłyszałam w słuchawce.   - Pani Krysiu, tu Agnieszka Zawadzka, pani sąsiadka z klatki schodowej. Dzwonię z zakładu karnego.   - Pani Agnieszko, z panią wszystko w porządku? - usłyszałam przestraszony głos pani Krysi.   - W jak najlepszym porządku. Przede wszystkim   niech pani się przestanie obawiać o moje małżeństwo.   Marek jest najlepszym mężem na świecie! Jeżeli mówi,   że jestem głupią kozą albo, że głupieje na moim punkcie, to znaczy   tylko, że jest we mnie po uszy zakochany i głupieje z tego powodu.   - Oj, no to jestem uspokojona, że mąż panią ciągle kocha. Ale martwi mnie oczywiście, że jest pani w więzieniu…   - Proszę się o to też w ogóle nie martwić. W więzieniu jestem,   bo sobie na to zasłużyłam. W końcu kierowanie   samochodem w stanie nietrzeźwości to coś bardzo złego.   I bardzo się cieszę, że nikogo nie przejechałam, bo wtedy to   by był naprawdę powód do zmartwień.   - Oj, pani Agnieszko, ale pani przecież była zawsze taką dobrą dziewczyną. Nie mogli pani potraktować    łagodniej. Dać tę karę w zawieszeniu….   - Pani Krysiu, ja wiem, że „więzienie” to brzmi strasznie.   Ale proszę się naprawdę nie martwić. Niech pani się   koniecznie, ale to koniecznie umówi z moim mężem,   żebyście tu razem przyjechali na widzenie.   Bardzo serdecznie zapraszam panią! Pozna pani   przemiłe dziewczyny ze Służby Więziennej,   które mnie tu pilnują. Przekona się pani do  naszego polskiego więziennictwa.  A pan sędzia, który mnie skazywał,  to bardzo zacny i mądry człowiek.  Ja to czułam od razu, kiedy wypowiedział  pierwsze słowa na mojej rozprawie.  Ja coś takiego czuję. Jako dziennikarka mam   wprawę w ocenianiu ludzi.   - Oj, pani Agnieszko... - westchnęła moja sąsiadka.   - Pani Krysiu, muszę już kończyć. Takie więzienne zasady. Pa, buziaczki i do zobaczenia tu, w zakładzie karnym. Pa-a.   Po zakończeniu rozmowy z sąsiadką trzeba się było już szykować na spacerniak. Udałam się więc na miejsce zbiórki, gdzie powoli zbierały się już inne dziewczyny i czekały na wyjście na zewnątrz. O wyznaczonej porze pojawiła się jedna z funkcjonariuszek i sprowadziła nas na parter, a następnie, po zmianie obuwia, wyszłyśmy na zewnątrz i zaczęłyśmy kręcić nasze rundy. Kiedy tak chodziłyśmy w kółko, rozważałam co napisać Markowi w liście. Żeby mu dać jasno do zrozumienia, co sądzę o straszeniu zacnej, starszej pani, która zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, a jednocześnie nie gnoić go w jakiś bezmyślny sposób. Kiedy tak o tym myślałam, odezwałam się w pewnym momencie do Agaty, która szła obok mnie:   - Wiesz co? Ten mój mąż-głuptas, postraszył naszą sąsiadkę z klatki, że w naszym małżeństwie    jest jakiś straszliwy kryzys, a on mnie nie kocha. Tak przewrotnie dobrał słowa,    że pani Krysia, nasza bardzo życzliwa sąsiadka, się mocno przestraszyła o los naszego małżeństwa.    Na szczęście jej wszystko wyjaśniłam w rozmowie telefonicznej.   - No twój Marek to jest naprawdę mocno stuknięty. Ja też pamiętam to jego zachowanie na widzeniu,   kiedy ci wykopał drewniaki spod stóp, a potem opowiadał,   że chce wywołać kontrolowany kryzys waszym małżeństwie…  To chyba jakiś ewenement na skalę światową w historii więziennictwa,  żeby mąż, którego żonę zamknięto w kryminale, uznał to  za coś romantycznego i się tym tak ekscytował.   - Oj, od kiedy się tu znalazłam, zaczął naprawdę    mocno wariować na moim punkcie. W każdym razie to straszenie    naszej sąsiadki pani Krysi, że w naszym małżeństwie rzekomo    źle się dzieje, to już było naprawdę przegięcie.    Teraz będzie musiał ten chuligan przywieźć tutaj, do mnie,    na najbliższe widzenie panią Krysię, a ja ją wtedy ostatecznie    przekonam, że ze mną oraz z naszym małżeństwem jest wszystko    w jak najlepszym porządku. A razem z Markiem i    panią Krysią, to chyba powinna znowu przyjechać    moja mama. Nie, żeby mój tata był mniej ważny.    Ale on to całkiem dobrze zrozumiał, że ze mną się   tu nic złego nie dzieje. A moja mama, skoro ją mój    pobyt tutaj tak martwi, to niech przyjeżdża i niech   zobaczy, że mogłabym tu być nawet znacznie dłużej   i nic złego by mi się nie stało.   - To trochę tak, jak u mnie. - odpowiedziała Agata. -    Najbardziej się martwi o mnie moja mama, że tu jestem, ale,    paradoksalnie, ona do mnie najmniej przyjeżdża. Natomiast    mój tata, który w ogóle nie jest zmartwiony moim pobytem    tutaj, ciągle mnie odwiedza. Trochę tak, jakby jako sędzia   czuł się odpowiedzialny za wykonanie kary, którą   jego córka odbywa. Zapewne dogląda, czy mnie tu   wystarczająco surowo traktują. - Agata uśmiechnęła się delikatnie,   jak panna z dobrego domu, mówiąca z lekką ironią o swoim ojcu,   ale mimo to czująca do niego respekt.   Kiedy tak chodziłyśmy w kółko po spacerniaku, nie zauważyłyśmy nawet, jak nadzorującą nas funkcjonariuszkę zastąpił Marcin. Aż wreszcie usłyszałyśmy jego głos:   - Dziewczyny, kończymy spacer, wracamy na oddział.   Wszystkie więźniarki od razu udały się do wyjścia z więziennego podwórka. Kiedy już znalazłyśmy się na oddziale, znowu odezwał się Marcin:   - Wszystkie dziewczyny do cel.     Za pięć minut zamykamy cele.   A zaraz potem odezwał się do Agaty:   - Uprasza się pannę Leszczyńską o udanie się    do swojej celi, która za pięć minut będzie zamknięta.   Agacie takie wyróżnienie się nie spodobało.   - Marcin, mógłbyś przestać z tym „ę,ą”. Jesteśmy tu w    zakładzie karnym. - odpowiedziała z lekką irytacją.   - Agato, ty nawet nie wiesz, jak wielkim zaszczytem    jest dla mnie wykonywanie kary takiej wielkiej damy, jak ty.   -Nawet, gdybym była wielką damą, to tu, w zakładzie karnym, jestem więźniarką, albo osadzoną, albo skazaną. - odparowała Agata.   - I tak właśnie przemawia wielka dama.-    z lekko zalotnym zabarwieniem odparł Marcin.   - Wiesz co...W takim razie mów do mnie   lepiej per „głupia kozo”. - odpowiedziała   Agata zdenerwowanym, ale   jednak opanowanym głosem i z obrażoną miną   odmaszerowała do swojej celi, klekocząc   przy tym więziennymi drewniakami.   Ja też udałam się do mojej celi, gdzie razem z Kasią zostałam wkrótce zamknięta. Marcin sobie od czasu do czasu pozwalał na takie złośliwości wobec Agaty, zdając sobie doskonale z tego sprawę, że ona tego nie lubi. Ale jakoś nie mógł się powstrzymać… To, że Agata jest córką sędziego, jej skromny i prawy charakter, czyli na przykład to, że nie odwołała się od dosyć surowego dla niej wyroku, jej wyjątkowo delikatna uroda, nazwisko kojarzące się z rodem jednego z osiemnastowiecznych królów polskich, no i że taka dziewczyna jest tutaj, pod jego władzą i nosi ubiór więzienny – to wszystko w jakiś sposób najwyraźniej zawróciło Marcinowi w głowie. Jakkolwiek Marcin, jako funkcjonariusz Służby Więziennej, był świadom, że są w takiej sytuacji pewne granice, to nie umiał całkiem zapanować nad swoimi odruchami i stąd takie sytuacje. Jak na to wszystko patrzała Agata, trudno mi było w tym momencie ocenić. Agata była zbyt skryta, żeby ujawnić wszystkie swoje uczucia. Musiałam to dopiero stopniowo wysondować. Bo w kierunku wyswatania Marcina już od dłuższego czasu były prowadzone intensywne, konspiracyjne przygotowania – zarówno wśród więźniarek, jak i funkcjonariuszek.   Ja, w każdym razie, musiałam się zająć na tamten moment zdyscyplinowaniem mojego męża-głuptasa za pomocą listu. I napisałam do niego tak:   Marek, ty chuliganie jeden! Marek, ty łobuzie jeden!   To, że mi zrobiłeś obciach na widzeniu i w ten sposób także naruszyłeś powagę instytucji, jaką jest zakład karny, to ci mogę jeszcze wybaczyć. Ale to, że przez przewrotny dobór słów nastraszyłeś zacną, starszą panią, która jako nasza sąsiadka zawsze dobrze życzyła naszemu małżeństwu, zawsze nam pomagała, tego ci tak łatwo nie przebaczę. Pójdziesz do pani Krysi tak szybko, jak tylko możesz i się umówisz z naszą sąsiadką na wspólny przyjazd do mnie, do zakładu karnego. Ja wtedy pani Krysi pokażę, że zarówno ze mną, jak i z naszym małżeństwem jest wszystko w jak najlepszym porządku. A ty, chuliganie jeden, dowiesz się wtedy coś o konsekwencjach twojego postępowania. Kiedy wyjdę na przepustkę, wtedy poznasz dalsze skutki twojego chuligańskiego wybryku. Przed ołtarzem ślubowałam ci wierność, co oznacza dla mnie między innymi, że odpowiadam za twoje wychowanie. Przebywając tu, w zakładzie karnym, ciągle się uczę tego, jak pozytywny wpływ na życie człowieka mogą mieć kary. I dlatego ja też muszę obmyślić dla ciebie katalog kar, zarówno tych za twoje dotychczasowe przewinienia, jak i za przewinienia, które jeszcze możesz popełnić.   Ale, żeby nie było całkiem tak negatywnie: Marzena Lipińska, funkcjonariuszka, która nadzorowała nasze widzenie w ogrodzie więziennym wtedy, kiedy najbardziej narozrabiałeś, bardzo pozytywnie się wyraziła o tobie. Powiedziała, że też chciałaby mieć takiego męża, jak ty. Który by tak bardzo szalał z jej powodu. Marzena, chociaż jest w moim wieku, ciągle jeszcze jest panną. Poznałam ją na tyle dobrze, żeby móc powiedzieć, że jest ona funkcjonariuszką Służby Więziennej z krwi i kości i dlatego nie chciałaby mieć zbyt „łatwego” męża, ale raczej takiego, który by wymagał z jej strony strony wysiłku wychowawczego, na którym by mogła potrenować sztukę penitencjarną. To bardzo ambitna dziewczyna. Skończyła prawo, magisterkę napisała z prawa karnego wykonawczego. Dokładnego tytułu jej pracy magisterskiej nie pamiętam, ale chodzi tam o związki prawa karnego wykonawczego z prawem naturalnym. Może ją kiedyś poznasz. Fajnie by było.   Na razie, muszę już kończyć   twoja Agnieszka     List mi się udało dać oddziałowej może pięć minut po jego napisaniu, ale wiedziałam, że i tak wyjdzie dopiero następnego dnia.   ***   Jest piątek. Dla niektórych koniec tygodnia, chociaż ja tego obecnie, w związku z przerwą semestralną, tak nie odczuwam. W ostatnią sobotę byłem u Agi w zakładzie karnym. Natomiast dzisiaj przyszła do mnie, do mieszkania pani Krysia Jaworska. Opowiedziała mi, że rozmawiała z moją żoną i dowiedziała się, że w naszym małżeństwie wcale nie jest źle, a jest wręcz bardzo dobrze.   Ja na to odparłem, że w zasadzie, to ja nic innego nie mówiłem. Skoro mówiłem, że głupieję na jej punkcie, no to znaczy przecież, że jestem w niej zakochany po uszy albo wręcz po czubek głowy. A że powiedziałem, że jej nie kocham? No cóż… Słowo „kochać” we współczesnej praktyce językowej jest zbyt słabe, zbyt wytarte, więc się zdystansowałem od tego pojęcia. Skoro jako „kochanie” określa się na przykład także uprawianie seksu, to ja miałem prawo uznać to słowo za zbyt wieloznaczne. W końcu ja z Agnieszką nie miałem seksu od kiedy ona jest za kratami, a jest to już spory szmat czasu. Ale czy to znaczy, że między nami nie ma więzi uczuciowej?? Jeszcze czego… Zawładnęła ona teraz moją wyobraźnią, jak nigdy dotąd. Przez praktykowaną za kratami skromność, a wręcz siermiężność stała się dla mnie pewnym ascetycznym ideałem i robi na mnie tym większe wrażenie, im bardziej na skutek więziennych restrykcji jest dla mnie niedostępna. W porównaniu z tym, co jest teraz, to normalne mieszkanie razem i regularne pożycie małżeńskie mogą się wręcz wydawać czymś nudnym.   Panią Krysię najwyraźniej te moje wywody przekonały, skoro na końcu powiedziała:   - To bardzo dobrze, że Pan tak kocha żonę, kiedy jest ona w więzieniu.    Bo ja to już poznałam parę małżeństw, gdzie    mąż porzucił żonę, kiedy ta trafiła za kraty.   - Proszę się nie martwić, pani Krysiu. - odpowiedziałem. -   Teraz, kiedy Aga jest w zakładzie karnym, mam na nią taką    ochotę, jak nigdy dotąd.   Ustaliliśmy, że do Agnieszki pojedziemy w sobotę przyszłego tygodnia. Pani Krysia obiecała, że sobie zarezerwuje ten dzień i tak się rozstaliśmy.   W nocy z piątku na sobotę miałem znowu sen z moją żoną w roli głównej. Aga szła ulicą z pełnymi torbami zakupowymi. Włosy miała związane w warkocz przerzucony przez ramię. Miała na sobie białą bluzkę, niebieskie dżinsy, a na bosych stopach…więzienne białe drewniaki, tyle, że...z czarnymi literami ZK, a więc te, które używa wewnątrz więziennego budynku. Kiedy ją taką spotkałem na ulicy, wziąłem od niej torby zakupowe i razem poszliśmy do nas do domu. Tam weszliśmy na piętro, do naszego mieszkania. Ja tam zostawiłem torby zakupowe oraz odprowadziłem Agnieszkę z powrotem na dół. Przed domen czekał na nią już samochód Służby Więziennej. Daliśmy sobie całusy na pożegnanie, ona do tego samochodu wsiadła, no i odjechali z moją żoną. Tak się zakończył mój kolejny dzień bez żony w domu. Dzień, których miało być jeszcze wiele...Natomiast wciąż jeszcze nie wiedziałem, jak Aga zareaguje na mój ostatni wybryk w stosunku do pani Krysi.                                  
    • @Lidia Maria Concertina Znakomity tytuł!
    • nie widzimy generała w telewizji  nie słyszymy go w radiu  dla nas to zwykła sobota  choć w szkole męczy nas Miron  stale ze swoim kabaretem  nie pamiętamy niczego  rodzice też nic nie pamiętają  jedynie babunia coś tam o jakichś pałkach i pistolecikach wspomina  o funkcjonariuszach w mundurach  o ludziach pobitych, zabitych  ci ludzie wciąż żyją  lecz czy nie zginą  wraz ze śmiercią babuni  a może  chcieliby stąd w końcu odejść  doświadczyć godnej śmierci  umrzeć  nie od broni plugawca  lecz z niepamięci 
    • @bazyl_prost @bazyl_prost poszukiwanie, często samo w sobie jest początkiem i jednocześnie końcem jakiegoś etapu w życiu. Szukanie idealnego rozwiązania w tym nie doskonałym świecie jest absurdem.    Cdn. :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...