Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Z każdym krokiem jaki stawiał Symeon w towarzystwie Amerykanina opuszczała go żywotność. Czuł się jak Samson, który tracił siły po każdym bukiecie włosów obciętym przez oprawców. Symeon potrafił żyć w skrajnych warunkach, które produkowały czyny oparte na praktycznym działaniu.
- Co on o mnie wie? - zadawał sobie pytanie, powracające jak bumerang do jego wysportowanego umysłu czynu.
- Czyżby, po tylu latach został rozpoznany? - doskonale wiedział, że gdyby Bolszewicy trafili na jego ślad, zginąłby w męczarniach. Tak rozmyślając, popychany przez swego prześladowcę w tłumie zesłańców upchanych jak foki na skrawku plaży, zdążali w ustronne miejsce - dziwne, ale przez nikogo nie zatrzymywani.
- Sala tortur? - błysnęła myśl w głowie Symeona.
Nie domyślał się nawet jak szybko zastanie zaspokojona jego ciekawość.
Jack brutalnie popychał swego jeńca w stronę pustego baraku, którego jedna strona dachu zawaliła się pod naporem śniegu, tworząc księżycowy bałagan artystycznie przysypany białym dywanem.
Obóz znajdował się nieco za Władywostokiem. Ogrodzony niechlujnie kolczastym drutem, a jedyna łączność ze światem, były tory kolejowe biegnące, hen daleko w bezkresną biel syberyjskiego świata. Tory kończyły swój bieg w kopalniach złota w dorzeczu rzeki Kołymy i złotonośnych gór Czerskiego w obwodzie Jakuckim. Symeon wiedział, że jeszcze przed wiosennymi roztopami zesłańcy zostaną przetransportowani w miejsca przeznaczenia. Więźniów pilnowało kilku strażników uzbrojonych w długie karabiny na których lśniły w słońcu bagnety, każdy z nich miał wielkiego syberyjskiego psa. Do obozu przylegał niewielki szpital, a dalej wojskowa baza, skąd na każdy bunt więźniów wyruszała ekspedycja karna zabierająca najbardziej krewkich straceńców, których już nigdy nie widziano. Ale najbardziej skutecznym strażnikiem był mróz, a latem syberyjskie komary.
Dwaj mężczyźni zbliżyli się do baraku. Amerykanin pewnym krokiem podszedł do ściany i odchylając dwie poluzowane deski wpuścił do środka swojego więźnia, dyskretnie rozglądając się wkoło, sprawdzając czy nie są śledzeni. Symeon dostrzegł w jegu ręku rewolwer - zdążył już wyjąć nowy straszak nie będąc ściganym natrętnymi spojrzeniami więźniów. Więzień omiótł wzrokiem ogromne pomieszczenie zagracone starymi pryczami, zgniłą słomą i zawalonym dachem przykrytym brudnym śniegiem. Wsród tego bałaganu, przycupnięte do ściany znajdowało się pomieszczenie, już nie z desek, ale z betonowych bloków, ozdobione mocnymi, metalowymi drzwiami.
Już czas - pomyślał Symeon. Długa lufa rewolweru wbita w jego bok, zachęcała do posłuszeństwa grożąc śmiercią w razie nieposłuszeństwa, lub jakiejkolwiek samowoli. Do jego uszu doszło tęskne zawodzenie akordenu, gdzieś z wojskowej bazy lub szpitala niosące przesłanie daleko po syberyjskim pustkowiu. Było to tak nietypowe, że cały obóz zamarł wschłuchując się w muzykę miłości, o dziewczynie, która czeka. Symeon czuł instynktownie, że piękna, żałosna melodia skierowana jest do niego. Nawet Amerykanin wsłuchiwał się w dziwne zjawisko stając się mniej czujnym.
- Teraz!!! - podjął decyzję Symeon. Odwrócił się błyskawicznie bokiem do swego prześladowcy, schodząc z linii strzału, podbijając jednocześnie kantem lewej dłoni uzbrojoną rękę, a prawą wyłuskując rewolwer, jakby była to dziecinna zabawka.
- Oddaj broń!!! - usłyszał za sobą rozkazujące słowa.
- Wolę zginąć! - powiedziawszy to, skierował rewolwer pod lewym ramieniem w stronę swego nowego przeciwnika naciskając na spust. Usłyszał suchy trzask iglicy....i nic.
- Nie zginiesz.
- Mówiłem ci Jack bądź ostrożny - powiedział do Amerykanina nieznajomy, który stał z wielkimi jak spodki oczami, nie wiedząc co się dzieje. Cała akcja trwała ułamki sekund.
- Dobrze, że wyjąłem kule, bo bylibyśmy już trupami, a nasze ciała odnalezione na wiosnę, napoczęte przez obozowe gryzonie trudno byłoby rozpoznać.
- Nie chcę wymieniać życia na medale - mruknął.

Opublikowano

Lubie historie obozowe.
Całkiem nieźle napisane, naturalnie przyczepię się do kilku rzeczy, bo tak jak jest kilka świetnych opisów, tak też kilka zdań kuleje, a niektóre nawet nie chodzą.

Pojawia się Amerykanin w sowieckim obozie. Powinno być trochę więcej o tym Amerykaninie, bo myślałem, że go prowadzi strażnik, a nie więzień. To nie kryminał, chodzi chyba o sytuację i głównego bohatera, a nie żeby się domyślać i snuć przypuszczenia co się dookoła dzieje.

"Symeon potrafił żyć między sekundami, które produkowały czyny oparte na praktycznym działaniu." Sekundy produkowały czyny? Praktyczne działanie? Nie stary, musisz napisać to zdanie od nowa. Można powiedzieć, że coś w praktyce działa inaczej niż w teorii, ale każde działanie jest praktyczne. No i sekundy nie są fabryką czynów. To zdanie jak dla mnie nie chodzi.

Po tym że najskuteczniejszym strażnikiem jest mróz, powinno być jakieś zdanie, czy są strażnicy, czy nie, czy ich widać, czy nie, czy jest mgła może.
Dlaczego ten Amerykanin tak go prowadzi, bo nie ma strażników, albo ich nie widać, ale to powinno być gdzieś zaznaczone.

"w jegu ręku" chyba w jego ręce

"Wsród tego bałaganu, przycupnięte do ściany znajdowało się pomieszczenie, już nie z desek, ale z betonowych bloków, ozdobione mocnymi, metalowymi drzwiami." - Przycupnąć może człowiek, ale nie pomieszczenie. Poza tym, pomieszczenie nie może się znajdować wśród bałaganu, nawet jeśli jest mowa o ścianie. Do pomieszczenia mogą prowadzić jakieś zdobione drzwi, ale same drzwi nie zdobią pomieszczenia. Drzwi, to nie ozdoba. Bohater wśród bałaganu mógł dostrzec te mocne metalowe drzwi sąsiedniego pomieszczenia.

"...powiedział do Amerykanina nieznajomy, który stał z wielkimi jak spodki oczami, nie wiedząc co się dzieje." Nieznajomy stał z wielkimi oczyma? Wystarczy, że zamienisz Amerykanina z nieznajomym miejscami i zdanie będzie chodziło, bo na razie kuleje.

"a nasze ciała odnalezione na wiosnę, napoczęte przez obozowe gryzonie trudno byłoby rozpoznać." - jaki rozmowny się koleś zrobił, w raczej napiętej sytuacji, która poprzedzona akcją S'a, przeprowadzoną w ułamkach sekundy, jeszcze się przecież nie skończyła.
..i zamarła, zatrzymała się, bo nieznajomy ma kwestię do powiedzenia. A nie wiadomo, czy w ogóle ma broń. A przecież S'a umysł taktuje między sekundami. Ile może trwać żeby odwrócił głowę, ocenił, czy nieznajomy ma broń, czy nie? Myślę, że A niezdążyłby nawet pierdnąć ze strachu. Jeśli nie ma, to ile może trwać combo, kolano w krocze Amerykanina i poprawka rączkom rewolweru? A ma wielkie oczy, nie zdąży zareagować, leży. A nawet lepiej, przecież ma rewolwer pod pachą, więc wali półhakiem w podbródek. Zależy czy cios rękojeścią kładzie A, czy nie, tak czy siak S może poprawić drugą ręką, albo potraktować typa butem, żeby go przewrócić i rzucić się na N'a. Ale czy nieznajomy podejmie jakąś akcję? Czy będzie się starał wypowiedzieć całą tą kwestię. S ma w chuj czasu żeby ich rozwalić i ma przewagę, zaskoczonego A'a i metal w łapie. No, chyba, że N ma broń, no to wtedy lipa, S musi pokornie wysłuchać jego bezsensownej kwestii. W zasadzie S stoi jak baran przez cały czas, gdy N mówi:
- Nie zginiesz.
- Mówiłem ci Jack żebyś uważał.
Co najmniej trzy sekundy S tak stoi, bo tyle mniej więcej się to mówi. A buzuje w nim adrenalina, przecież strzelił, chciał zabić, a tuż przed nim stoi drugi przeciwnik, co chciał z nim zrobić? Musiał już mieć plan jak go położyć, nie mógłby już do niego strzelić, musiałby mu przywalić. W takim stanie, pewnie przywaliłby mu z rozpędu, a potem już instynkt.

Dobra faza, mówię, lubię historie obozowe, to nie może być jakieś tam pierdolenie potłuczonego poety, żeby coś takiego dobrze opowiedzieć, trzeba to przeżyć, albo chociaż pogadać z kimś kto to przeżył, a nie da się przeżyć jak się jest mientkim, zatem i opowiadać należy twardo.
Dobre, dobre, pisz dalej, tylko na boga, zastanawiaj się więcej nad sensem zdaniami, bo czasami wychodzą ci straszne kulfony. Czekam na to co zrobi S, bo musi wykorzystać tą przewagę taktyczną po odebraniu broni. Jeśli jej nie wykorzysta, to wcale mu umysł nie działa między sekundami.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Dziękuję Pawle. Odwaliłes w mojej intencji kawał dobrej roboty wyłuszczając swoje niezależne patrzenie na miniaturkę mego pisania. Może historię tę, za bardzo osnułem mgłą tajemnicy, aż stała się niezbyt zrozumiała. Zastanawiałem sie długo czy nie umiescić wstępu wyjasniając, dlaczego tak, a nie inaczej ją piszę podkreslając moje życiowe przygody, które skłoniły mnie do sięgniecia w mroczną otchłań przeszłosci nawiązując do teraźniejszosci (co w szczątkowej formie jest podkreslone w poprzednich odcinkach). Chcąc Ci wszystko wyjasnić musiałbym zdradzić częsci następne, które jak sądzę na dzień dzisiejszy, nie zamierzam umieszczać na tym portalu.
A teraz może nieco wyjasnień: Syberia to więzienie narodów, gdzie bolszewicy więzili swoich przeciwników. Nie będę wyliczać jakie to narody bo lista byłaby zbyt długa. Byli też tam między innymi Amerykanie, Chińczycy, Japończycy i różnorakie męty. Władywostok był bastonem "białych", którzy długo bronili tego międzynarodowego portu przy pomocy sąsiadów - a niedaleko przecież Alaska. Kim był Amerykanin? - tego jeszcze nie zdradzę. Jak powiadali uczestnicy tego niewolniczego, syberyjskiego spektaklu więźniowie nie mieli dokąd uciec, toż to pustkowie, a kilku strażników nudziło się zbierając tylko informacje od swych szpiegów wewnątrz. Rebelie likwidowało wojsko NKWD, co nadmieniłem w opowiadaniu.
Symeon: To wcale nie Symeon. Czas produkował w jego umysle czyny i odruchy niezrozumiałe dla przeciętnego człowieka, tak jak i niepojęte sztuki walki - nie zdradzę tajemnicy gdzie się tego nauczył. Kim był bolszewicki oficer, który nie chciał zamienić życia na medale? To wielki spisek. Może, zaznaczam "może" zdradzę więcej, skąd wziąłem motyw napisania tej arcyciekawej dla mnie historii. Czy ciekawej w oczach czytelnika? Odpowiedź jest niewiadoma tak jak i c.d.opowiadania. Dzięki Pawle.
Opublikowano

No, ja o Władywostoku nie wiem zbyt wiele, nie możesz zakładać, że odbiorca zna dokładnie historię danego miejsca. Ale wyjaśniasz, ok, tylko, że lepiej by było gdyby to się znalazło gdzieś w teksie.
Aleś się czepił tej produkcji czynu, w umyśle mogą się pojawiać, wrażenia, plany, wizje, ale nie czyny, przynajmniej nie w języku polskim na bazie sensu pojęcia.
Nadal czekam na scenę walki. Spodobał mi się twój bohater i nie zdzierżę jak nie przywali Amerykańcowi. Dawaj stary, ludzie czekają.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Poprawiłem, no bo cóż miałem zrobić? Niektóre wyrażenia mogą brzmieć poetycko, na domysły, porównania niekonwncjonalne, to skutki mojej emigracji z poezji na prozę. To nasz bohater, a nie mój, też dzielnie walczysz, zgodnie z nowoczesną zasadą; w pisaniu powinno uczestniczyć wraz ze swoją wiedzą wiele osób. Amerykaniec to nie zawodnik dla Symeona, to wychowanek pewnego wiecznie wojującego klanu - tam się rodzą generałowie i tajemnice, których nikt nigdy do końca nie rozwiązał. To człowiek, a może więcej.....byłbym się wygadał. Pss.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • I.         Z wolna zarysowujący się świt, Przed tysiącleciami prymitywnych koczowników budził, By swe dzidy, maczugi zebrawszy, Przed wschodem słońca wyruszyli na łowy… A z każdym upolowanym w zasadzce mamutem, Z każdym przyrządzonym na ogniu posiłkiem, Zapoczątkowane niegdyś ludzkości dzieje, Posuwały się z wolna ślimaczym tempem… A sypiące się z ognisk złociste iskry, Zwiastunem były wieków kolejnych, Naznaczonych postępem technologicznym, Naznaczonych rozwojem całej ludzkości…   To jest nasza Odyseja ludzkości... Od drewnianych maczug prymitywnych Przez średniowieczne żelazne topory, Aż po dalekiego zasięgu hipersoniczne rakiety… Od pierwszych czarnoprochowych garłaczy, Przez rozdzielnie ładowane muszkiety, Po lśniące wielostrzałowe rewolwery, Po pierwszy w historii karabin maszynowy…   I pierwotni ludzie mieli swą dumę… Dzierżąc niewzruszenie swe maczugi drewniane, Choć niedbale z drewna wyciosane, Zdolne zadawać obrażenia dotkliwe… I pierwotni ludzie mieli swą dumę… Choć ubogą w słowa posiadali mowę, Wysoko dumnie nosili głowę, Czując instynktownie swego życia sens… Choć ułomne było ich postrzeganie świata, W licznych szczegółach tak różnili się od nas, Przez tysiąclecia przyświecała im ta sama, Właściwa wszystkim ludziom wola przetrwania… Przed tysiącleciami figurki rzeźbili, Z kłów, kości, kamieni, Martwym kamieniom formę zwierząt nadawali, By na polowaniach pomyślność im przynosiły… Może nawet od niebezpieczeństw chroniły, W otaczającej naokoło nieprzewidywalnej przyrodzie, Niczym prehistoryczne amulety, Choć wyrzeźbione tak nieporadnie…   II.   Kiedy piorun z jasnego nieba, W czasach u ludzkości zarania, Przeszył koronę starego, spróchniałego drzewa, Otulając ją płaszczem ognia, Gdy przeszyta piorunem w płomieniach stanęła, Z wolna popielona przez żar, Pierwotnemu człowiekowi dar ognia tym ofiarowała By łatwiejszą była jego ciężka dola… Tlącego się żaru ciepło, Ulgą było dla przemarzniętych rąk, A poniesione ku jaskiń czeluściom, Pomogło stawić czoła chłodnym nocom…   To jest nasza Odyseja ludzkości... Od zimnych jaskiń mrokiem spowitych, Przez średniowieczne warowne zamki, Po Białego Domu Gabinet Owalny… Od prymitywnych naszyjników z kości, Spowitych aurą tajemnicy amuletów szamańskich, Przez skrzące złotem królów korony, Po przypinane do piersi ordery…   Dziwił się latami świat nauki, Że ludzie pierwotni potrafili sztukę tworzyć, Mimo iż tak bardzo od nas dalecy, Zdolni byli o dalekiej przyszłości marzyć… Choć tak prymitywną była ich natura, Mieli świadomość swego człowieczeństwa, Mieli poczucie swej tożsamości i istnienia, Bezlitosnego czasu powolnego upływania… Zachowały się naszym czasom naskalne malowidła, Przedstawiające kontury niewielkich dłoni, W ukrytych przed światem prastarych jaskiniach, Niektóre z nich z brakującymi palcami, By po tysiącleciach badacze teorię wysnuli, Sami żyjący w zachłyśniętym nowoczesnością świecie, Iż to niewidzialnemu duchowi jaskini, Prehistoryczne kobiety ofiarowywały swe palce… Lecz co by na to powiedziały, Gdyby z prehistorii mogły na nas spojrzeć I gdyby dzisiejszą ludzkość ujrzały, Która pogoni za postępem zaprzedała duszę…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        III.   Kiedy przed tysiącleciami ogniska rozpalali, Pocierając o siebie parę suchych kamieni, Mistyczną iskrę tym wykrzesali, Która to roznieciła rozwój całej ludzkości… A kiedy migoczące ognia płomienie, Zatańczyły na suchych drzew wiązce, Pozwalając ogrzać zziębnięte dłonie, Przyrządzić także gorącą strawę… Sutym posiłkiem pokrzepieni, Choć tak prymitywni ludzie pierwotni, O dalekiej przyszłości ośmielali się marzyć, Spoglądając nocami na księżyc w pełni…   To jest nasza Odyseja ludzkości... Od ognisk prymitywnymi metodami skrzesanych, Przez pierwszy w historii piec kaflowy, Po centralnego ogrzewania stalowe kotły… To jest nasza Odyseja ludzkości... Gdy czas odmierzają stare zegary, Wciąż piszemy kolejne jej karty, Z nieśpiesznym upływem kolejnych dni…   Znający smak niedoli ludzie pierwotni, Do wszelakich niewygód przez lata nawykli, Nigdy nikomu się nie skarżyli, Ukradkiem niekiedy roniąc łzy… W surowych wnętrzach zimnych jaskiń, Choć skórami zwierząt otuleni, Przenikliwym chłodem nocą przeszyci, Dygocąc z zimna niekiedy drżeli… Zimnymi nocami bronili swych jaskiń, Przed srogimi tygrysami szablozębnymi, Przed potężnymi niedźwiedziami jaskiniowymi, Zasłaniając się ogniem płonących pochodni… Przed tysiącleciami gorejąca pochodnia, Odbita w oczach groźnego drapieżnika, W srogim zwierzu wzbudzała strach, Utrzymać pozwalała go na dystans… Broniąc swego zagrożonego potomstwa, Nie wahali się poświęcić własnego życia, Zupełnie jak i my dzisiaj, Gdy tyloma wojnami targany jest świat…   IV.   Niegdyś zażarta walka o ogień, Prymitywnych plemion była nadrzędnym zmartwieniem, Dziś rozpędzone wyścigi zbrojeń, Milionom ludzi spędzają z powiek sen… Przed tysiącleciami wynalezienie koła, Odcisnęło się trwale na ludzkości dziejach, Dziś rozwijana sztuczna inteligencja, Lepszym pomaga uczynić współczesny świat… Niegdyś niedbale ociosany krzemień, Służył ludziom za podstawowe narzędzie, Dziś już pierwsze komputery kwantowe, Pomagają badać galaktyki odległe…   To jest nasza Odyseja ludzkości... Od prehistorycznych malowideł naskalnych, Przez tajemnicze egipskie hieroglify, Po znany nam wszystkim alfabet łaciński… Od sumeryjskich tabliczek glinianych, Przez kroniki spisywane piórem gęsim, Przez pierwsze do pisania maszyny, Po sterowane głosem smartfony…   Nie bacząc na bezlitosnego czasu upływ, Wciąż piszemy kolejne jej karty, Z nieśpiesznym biegiem wieków kolejnych, Czapkując także zamierzchłej przeszłości. W cieniu wielkich wydarzeń wiekopomnych, Pisząc kolejne historii podręczniki, Wielkim wodzom stawiając pomniki, Oddajemy hołd ich czynom bohaterskim. I stawiamy czoła potędze natury, Zdobywając kolejne nieprzystępne szczyty, Zgłębiamy wciąż meandry nauki, Dając światu kolejne wynalazki… Aż gdy z biegiem kolejnych lat, Upłynie naznaczony nam czas, Ci którzy nadejdą po nas, Napiszą o nas w ciepłych słowach… Tak jak i my dziś, Piszemy z szacunkiem o ludziach pierwotnych, Czy to na kartach barwnych powieści, Czy pełnych refleksji wierszy zaplatając strofy…      
    • W świecie -1.0 jest budka telefoniczna za rogiem, Saturator w parasola cieniu – „malinowy, proszę!” I pan, co kłębiaste chmury zwija z cukru: „Już się robi!”. „Lody, lody na patyku!” są Bambino? „Wyszły, nie ma.”   Tu loteria jest fantowa – kwiatek, pierścień też się trafi. I strzelnica jest przyjezdna –„Misia damie pan ustrzeli” Kataryniarz z małpką na ramieniu i papugą w klatce, Cuda, cuda przygrywają, z okien grosz się sypie.   Cyrk prawdziwy, ten ze słoniem, lwem i małpą, Jak zajechał, lud się tłoczył, liny chwytał – w górę namiot! Klaun, orkiestra, niedźwiedź na rowerze, foka z piłką, Samobójca na trapezie, nawet pchła fikała tresowana.   Zimy srogie – śniegu po parapet, mróz jak szczypnął, nie odpuścił, I Mikołaj też zawitał wieczorową porą z rózgą, Sadzą upaćkany, z nadpalonym frakiem, brodą... Szkoda wujka – tyle było poświęcenia.   Kto nie lepił był bałwana wielachnego – trąba i fujara. W drodze z lodowiska na bajorze zakazanym Z koksownika korzystałem, piąstki sine ogrzewając, Oranżada w proszku – mniam! – na sucho z rąk znikała.   Kino objazdowe – Reksio, Bolek z Lolkiem na zachodzie. I Godzilla pruła ogniem, Miś Uszatek głupie miny stroił. W wolnych chwilach, a ich bezlik było aż nad miarę Bajtle w zośkę, gumę, kapsle i podchody grały hałaśliwie.   Cinkciarz w bramie szeptał do przechodnia: „Many, many”, Czarna Wołga mnie ganiała i zomowiec na rowerze, Woźny ścierą plecy łoił, dyrektorka z hukiem – tynki pospadały, „Marsz do kąta, do tysiąca liczyć na głos, cholerniku!”   Twarz oblepiona gumą balonową też bywała, Tak to się dawniej dmuchało, dmuch, dmuch... i pękł! Z procy – ciach! wróbelka, sąsiadowi w okno, kota w ogon, Śmigus-dyngus nie psikawką, lecz wiadrami – oj, się lało!   „Na wykopki! wolne od nauki, dziatki”– zachęcano, Skup butelek – fajna sprawa, coś dla wyjadaczy, I gazety, i tektury na barana się nosiło, na nic, waga oszukana. Neon „Społem” mruga – i dla kogo, zaraz jest godzina milicyjna?   Tak mnie pamięć zwodzi, czy powietrze było też na kartki? Mydłem szarym matka uszy szorowała, a pumeksem pięty, A z karbidu się strzelało – kurki nieść się przestawały, Państwa-miasta – co za burza mózgów! nie tam jakieś „Milionery”.   Fotografie wszystkie zżółkły, w albumie zostały wspomnienia... Co za oknem? ni trzepaka, ni zabawy – co zostało? „Dżesika, obiad!” Coś kontraltem: „Brajan, oddaj panu koło zapasowe i lusterko!” Dziś, na stare lata, buty wzuwam – powiem wam: ja tam wracam...  
    • Pszczoły ćwierkają i nic to nie zmienia. Nic już nie dziwi — Overton miał rację, więc mam benzynę, już podpalam drzewa. Pomagać światu — to kocham najbardziej.
    • @Nata_Kruk Nata ! Pomyślałem o sobie :) Czasami mam zwariowane fantazje. A ja Cię księżycem tulę do snu :)
    • @MIROSŁAW C. Dzika róża w wierszu to dla mnie metafora kobiety wolnej, nieujarzmionej, która pozwala się dotknąć nie tylko myślą i słowem, ale też czynem. Jest piękna, odświętna i pełna tajemnic i zapachu.  To hołd dla tej dzikiej kobiecości, nieokiełznanej, prawdziwej i pełnej życia, tak jak smak dzikiej róży w słoiku.   Ten wiersz przypomina mi teraz czas dzikiej róży, gdy jej owoce dojrzewają i można z nich zrobić pyszne konfitury. Podarowałam kilka słoików mojemu lekarzowi, który opowiadał, jak wyjątkowy jest to dar natury pełen niebiańskiego smaku.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...