Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Siedziałem w kiepskim towarzystwie, pomiędzy głosem a cieniem, przed zapachem
i widokiem, pod dotykiem i nad chłodem. Jedyną kobietą wśród nas była opróżniona półlitrówka Czystej Polskiej. Stała na stole i kiwała się lekko jak wprawna striptizerka. Skąpo odziana w srebrną etykietę, bez zachowania zasad etykiety, syciła nas widokiem swoich wypukłości, choć jej pustota okrutnie męczyła. Jedyną rzeczą, jaką potrafiła powiedzieć, było „chlust”. Jej ograniczony zasób leksykalny nie przeszkadzał w oblizywaniu jej intymnych miejsc, w ssaniu jej gwintu, w wyciskaniu zawartości…
Każdy z moich towarzyszy nieźle się z nią dzisiaj zabawiał. Cień natarczywie się na nią rzucał, zapach wydobywał z niej intensywność i namiętność, widok cieszył się każdym jej spojrzeniem i ośmielał ją, dotyk wprawiał ją w płynne, regularne ruchy, chłód starał się być szarmancki i ustępował jej miejsca. Ale tak naprawdę tylko ja się z nią nie cackałem i na pełnej parze korzystałem z jej usług.
Kiedyś któryś z moich kolegów zapytał mnie jaki jest mój ideał kobiety. Odpowiedziałem wprost:
- Ma być inteligentna, czuła, namiętna, spontaniczna, szczera i zdecydowana…no i troszeczkę zboczona. Oczywiście ma mi się także podobać!
- Nie ma takich kobiet, a jeśli są to nieosiągalne! Dzisiaj każda chce, aby facet miał wszystko! Jak jest doskonale umięśniony i nieprzeciętnie przystojny, kobieta zarzuca mu brak wrażliwości, głupotę i tak dalej… A jak jest inteligentny, całkiem przystojny, ale nie ma „kaloryfera” na brzuchu to narzeka na jego mięsień piwny jakby piwo było tlenem. Ale są też tacy, którym do heraklesowej postury dodano arystotelejskiego pomyślunku. I co?! Wszyscy tacy albo są zajęci, albo szukają odpowiednio idealnej kobiety.
Wtedy ja sobie myślę, że nigdy nie znajdę kobiety, która mnie pokocha tak jak ja ją z wprost proporcjonalną wzajemnością! Konstatuję więc, że nie warto bawić się w związki! Wtem do głowy przyszedł mi kolejny szalony pomysł, a był to swoisty aksjomat – prawda niepodważalna.
Wódka nigdy nie zdradzi, butelka wódki nigdy nie będzie narzekać. Butelka wódki zawsze sprawi przyjemność…kaca można zwalczyć tabletkami, ale ile ja bym oddał dla kilku godzin absolutnej orgii w towarzystwie odważnej, filigranowej kobiety? Wszystko! Wszystko? Może trochę zostawię, żeby kupić sobie kilka godzin równie lubieżnej chwili – sam na sam z butelką nalewki.
Nalewki też coś w sobie mają. Zwłaszcza głęboko, na dnie. Tę ognistość trzeba wydobyć, trzeba się nieźle namęczyć, aby poznać nalewkę do dna. Ale kiedy już dojdzie się do finału wydobywania, do punktu kulminacyjnego tej krótkiej, aczkolwiek owocnej znajomości, orgazm gwarantowany.
Tak więc teraz butelka stała pusta na stole. Pokrzepiłbym ją czymś, żeby wypełnić jej wnętrze.
- Kochanie – szepnąłem – jesteś wspaniała.
Butelka na to nie odpowiada nic. Ze zmęczenia nawet „chlust” nie przechodzi jej przez szyjkę.
- Błagam…odezwij się – butelka nie odezwała się nawet gdy jęczałem żałośnie, gdy skamlałem jak pies.
- A myślałem, że jesteś ideałem. Ty jesteś zwykłą kurwą!
Wtem odezwał się jeden ze znajomych. Zapach, o ile się nie mylę.
- Ale przynajmniej zaspokoiła mnie!
Na to odezwał się dotyk.
- Ja lubię się z nią zabawiać. Ma tak idealnie gładką skórę.
Po krótkiej chwili odezwał się także cień.
- I nie stawiała oporu, przed moimi rzutami!
- I ten jej akcent – powiedział melodyjnie głos.- I wdzięk. Nawet mnie rozgrzała! – dodał chłód nie bez podziwu.
- Ty jednak jesteś dupek! – oburzenie wzroku było nagłe jak niespodziewana śmierć – Korzystałeś z jej usług najwięcej, a ona się tobie nie podoba?! Nie podoba ci się?
Te okrzyki zamiast mnie pobudzić do działania, zamiast zmusić moje nadnercza do produkcji dawki adrenaliny, otuliły mnie całunem zamyślenia. Twarze moich towarzyszy lekko się rozmazały, a ja zacząłem spadać, spadać, spadać…spadać. Spadać.
Spadać.
Wylądowałem w miejscu o wiele bardziej ciepłym niż moja melina, którą nazywam domem. Delikatny wiatr rozwiewał mi włosy. Przestrzeń była nieobjęta wzrokiem. Zielona trawa, samotny dąb, huśtawka. Na niej ktoś się bujał i śmiał jednocześnie. Podszedłem bliżej aby zobaczyć kim jest ta osoba…i wtedy ścięło mnie z nóg.
Była to kobieta…kobieca, nie butelkowa. Miała piękne ciemnoblond włosy, zielone oczy i gładką cerę. Kształt jej ciała był nieludzki, jakby Fidiasz maczał palce w jego uformowaniu. Jej śmiech przywodził na myśl kołysanie dzwonków i upadek kropli na liście lilii. Wszystko w jednym obrazie było dla mnie jak cios obuchem. Poznałem swoją dawną miłość. Swoją wielką miłość! Swoją utraconą miłość…
To było dawno. Byłem z tą piękną dziewczyną tyle czasu i nagle coś się zepsuło. Nawet nie pamiętam o co poszło…gorzałka całkowicie strawiła moją korę mózgową…zostało jej tylko trochę, aby móc oglądać skrawki swojej przeszłości z nikłą zdolnością do ich interpretacji. I nagle w mojej zrujnowanej świadomości zaiskrzyło…
To ta osoba była przyczyną mojej agonii! Mojego zboczenia! Mojej kurewskiej egzystencji! Tkania mojej żałosnej, postrzępionej nici życia, która nadaje się do szycia szmat! Chciałem tę kobietę zniszczyć, mimo że ją kocham! Chciałem ją zabić, mimo że nie jestem do tego zdolny! Chciałem ją zdeptać, mimo że tak kocham kwiaty!
Nie! To nie ona! To nie ona cię zniszczyła! Ty perfidny egoisto! Ty się sam zniszczyłeś! Sam podkopałeś sobie dołek! Sam wykopałeś sobie grób! To teraz masz! Żałuj i milcz!
Milcz. Słowa same wychodzą z moich ust. Już wiem co zrobiłem nie tak. Nie potrafiłem przebaczyć, a ona tego przebaczenia chciała. Nie potrafiłem, bo byłem za słaby. Ja nie chciałem jej zabić, ale ją zabiłem. Szybkie przypomnienie zasad fenomenologii…moja świadomość przestała widzieć ją, jako ukochaną osobę! Zaczęła ją postrzegać jako kąsającą sukę. I tak ją objęła, że korzenie nowego obrazu głęboko utkwiły w jałowej glebie wiedzy. Tak już zostało.
Wtem jakaś boska siła pociągnęła mnie ku górze, do mojego pozornego nieba…do mojej meliny, pełnej zeszmaconych butelek. Nad moją kanapą, dźwigającą moje ścierwo stał pochylony ból…najmniej wyczekiwany z całej mojej rodziny.
- Dzień dobry – oznajmił ból.
- Odejdź! – krzyknąłem do niego.
Ale ból został ze mną dłużej, trwając w wymownej ciszy. Łupał mnie w głowie wtedy, kiedy musiałem pozbierać rozsypane jak korale myśli. Usztywnił kręgosłup…także ten moralny wtedy, kiedy musiałem schylić się, aby korale pozbierać! Lecz mimo że był upierdliwy jak komar, żądny słodkiej krwi, nie chciał po ludzku się odpieprzyć. Wszak to zwykły ból…
Moja głowa przypominała wówczas nowo otwarte wysypisko śmieci. Wszystko co tu tkwiło było stare i zniszczone, a było tego mało, bo moje kochanki, moje kurwy – wódki, trochę tu posprzątały, wyrzucając w dodatku kilka potrzebnych rzeczy.
Stanąłem przed lustrem i ujrzałem chodzący wrak człowieka, rozkładające się członkowate odchody, które społeczeństwo wydaliło pod mur. Tak bardzo chciałem, aby lustro kłamało. Zwierciadło niesprawiedliwości zmiłuj się nade mną! O nie mój drogi. Jesteś starym żulem – alfonsem, który przeleciał połowę asortymentu w monopolowym. Założyłeś własny burdel w domu-melinie. Składujesz tu zwłoki butelek, które oddajesz za kaucją do sklepu, żeby jeszcze raz poddać się orgii. Kim jesteś?
Przyjrzałem się swoim oczom…pięknym oczom, oprawionym w ramach zszarzałej, obwisłej skóry, uwikłanych w sieciach zmarszczek i blizn. Oczom smutnym…
- Kiedyś te oczy były całowane przez piękną kobietę, która mnie kochała.
Moje usta, napuchnięte i sine też kiedyś były piękne…miały wspaniały kształt dojrzałej róży.
- Kiedyś te usta całowały kobiece piersi. Teraz całują gwint butelki.
Wtedy wreszcie zrozumiałem, że moje życie wymknęło się z rąk jeszcze jak było ruchliwą kijanką. Dlaczego cię straciłem? Jest w tym twoja wina, ale moja także. To ta okrutna nieumiejętność dojścia do konsensusu. Teraz została tylko pustka…teraz zostałem ja i garstka towarzyszy, którzy razem ze mną świętują nowe obudzenie się do życia…obudzenie się po nocy…rozpoczęcie się dnia. Kolejnego dnia. Do dna już odszedłem i chcę się odbić, ale czy moje mięśnie mają dość sił? „Jeżeli miałeś dość odwagi by rzucić się w przepaść, dość szczęścia by nie roztrzaskać się o dno i dość wytrzymałości by tu tkwić masz wystarczająco dużo odwagi by spróbować wstać, szczęścia by się wybić wystarczająco mocno i wytrzymałości aby wynieść się nad powierzchnię wraz z każdym zabranym z dna doświadczeniem.” Rozpoczął się nowy dzień. Dzień zmian.



×
×
  • Dodaj nową pozycję...