Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'ucieczka' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 17 wyników

  1. moja głowa nie jest neurotypowa przylatują do niej ptaki kolorowe śpiewają piosenki prowadzą rozmowy na gałęziach mózgu rozpościerają skrzydła oswojone straszydła uciekam prze tłumem człowiekiem co nie rozumie pozwól nie patrzeć ci w oczy nie podchodź za blisko przede mną urwisko a hałas i zgiełk i pęd i gniew tratują moje wszystko co dzień zbieram się od nowa ponad słowa składam wypadam w tej grze źle zatrzaśnięta we własnym śnie gwałtownie spadam maluję uśmiech tworzę gest żebyś miał w tym sens uciec chcę lecz nie mam gdzie się schować w neurotypowych ogrodach z koszmarnych snów twoja piękna codzienność to mój najgorszy wróg
  2. Śpij dziecino, Oczka zmruż, Oczka zmruż, Śpij o skarbach Ukrytych w głębinach Lazurowych mórz, A ból minie już, Zamknij swe powieczki, W ciemności Dosięgniesz swej ucieczki, Oczka zmruż Oczka zmruż, Pomyśl o klejnotach Ukrytych głęboko Pod gór wyniosłymi szczytami, Zapieczętowanych w komnatach, Pod naszymi stopami, Oczka zmruż, Oczka zmruż, Wyobraź sobie Być przez chwilę ptakiem, Unosić się w przestworzach, Nad morzami i górami, Być ponad wszystkimi troskami, Połączyć się z wiatrem W szalonym pędzie Aż ból odejdzie, Zasnęłaś już dziecino, Zasnęłaś już dziecino, Świt już tuż tuż, Dosięgnie nas, Dosięgnie i gór i mórz 17.10.2024
  3. Anioły zwiały, pióra zostały, pozamiatane. Kiedyś też zwieję, rzucę nadzieję rano nie wstanę. Tłuką się lustra o moją młodość, zmarszkom odbijam. To takie płytkie, niczym dno butli, winna przemijam. Wielka to zdolność ciszy nie ranić, gadaniem głupim. Zamknąć się w swojej twardej skorupie, z milczeniem trupim. Patrzeć i słuchać i obserwować tak bez wyrazu. Wyjść poza ramy, malować barwy swego obrazu. Aniołów nie ma, siły im brakło bronić mnie dłużej. Patrzę na siebie jak na złudzenie w niebytu chmurze. Dzielę przez zero, mnożę prze zero- - wszystko przez ze mnie. Słońce wysoko, lecz noc mam w oczach, każdego ściemnię. Cóż więcej dodać, odjąć wypada siebie jedynie. Anioły zwiały, pióra zostały, Anioły- świnie !
  4. bez dotykania smutku wyrysowanych map zniknijmy bądźmy widmami niech ślad nie pozostanie twarze obce bezimienne okryte jedwabnym całunem przemijają
  5. popłoch tafla wody była jej schronieniem od lat pozwalała bezwiednie w zamrożeniu trwać na oddech nie dawała jednak szans nadchodzi czas na uciekaj lub walcz zdjęcie: pixabay
  6. Odchodzę o czwartej nad ranem Aleją krokami nietkniętą Gdzieniegdzie godziny utratne W zmarniałych objęciach wciąż więdną Wciąż myśli do boju niezdatne W marazmie poczęły się pławić Nim stłamszą mnie dziennym hałasem Wprost w ciszę wyrywam się z klatki Odchodzę o czwartej nad ranem
  7. W pokoju pełnym kobiet szukałam tylnego wyjścia, żeby się nie tłumaczyć powiedziałam „zaraz wracam" poszłam wzdłuż korytarza dotarłam do windy po przeciwnej stronie była sofa zmrużyłam oczy i zasnęłam z ulgą Śnił mi się świat, w którym już nie muszę przed sobą uciekać kiedy się obudziłam zaczynało świtać wciąż byłam obok.
  8. Zwieść rzeczywistość w jasne rejony Słownym aranżem niemożliwego, Życzeń nadmiarem (chociaż pobożnych) Odwrócić pragnę to, co minęło Lub chociaż przepaść w błogiej amnezji Życie przepędzić zmurszałym traktem Nieuczęszczanym, całkiem bez presji Na fidrygałki roztrwonić papier Byle być w ruchu – myśl rozpłatana Na silnym wietrze gubi swój impet Wróci o zmierzchu, pogmera w ranach O pierwszym wrzasku spełniona zniknie
  9. Sandał goni sandał tatuaż, tatuaże rower za rowerem wdychające obłoki spalin Kolory, błyskotki jak skrzydła szarych motyli Tylko rzeka wina pozwala popływać... Kamienie na trupach świecą czerwoną gwiazdą Szpony czarnych świętych krzyży Kamienice z powiekami tak błękitnymi... ... one nie mają oczu Puder odpada od ścian Tania szminka cegły... A ja zlepiam swoje fotografie Taśmą z papierniczego
  10. Anna27

    Precyzyjna

    Trzyma mnie w garści dusi jak modliszkę talizman szczęścia dla bezdomnych Którędy mam uciec by nie móc już wracać
  11. Stuknęliśmy się plastikowymi butelkami. Dłoniom było coraz cieplej, choć ludzie, którzy przechodzili przez wagon, zdawali się uciekać przed chłodem. – Zaraz Główny. Wysiadamy. – Nie boisz się? Ani trochę? – Nic się nam nie stanie. Będziemy po prostu zmęczeni. To w takich chwilach posiadanie przyjaciela miało znaczenie. Jeżeli wierzyć porzekadłu, że prawdziwych poznaje się w biedzie, to w tamtym momencie nie mieliśmy dosłownie nic. Poznaliśmy się na sobie i mogliśmy jechać dalej. – Olsztyn przyjeżdża za 13 minut. Chodź, poczekamy na dole. – Mam nadzieję, że ostatni raz spędzam tak święta. Nie odpowiedziałem. – Mam nadzieję, że ostatni raz w ogóle spędzam święta. To nie ma sensu. – Nie chcesz jechać? – Chcę. Co innego mam robić? – Możesz iść spać. – Spałem cały rok. – To chcesz jechać? – Tak, jedziemy. Wsiadając do kolejnego pociągu czułem, że wyobrażenie tych podróży było niewspółmiernie ekscytujące do ich rzeczywistego przeżywania. Nie byłem jednak zawiedziony. Byliśmy tam po to, by czasem się zaśmiać. By robić cokolwiek. – Myślałem, że będzie mniej ludzi. – Jadą do rodzin. – odpowiedziałem. – O tej porze? – No tak. Święta dopiero jutro. – Ale wigilia jest dzisiaj. Po co jechać gdzieś w wigilię, późnym wieczorem? Stuknęliśmy się plastikowymi butelkami. – Pamiętasz jak w piątej klasie Beksiński zrzygał się, bo dolaliśmy mleka do barszczu? Rok później trzymał garnek pod dupskiem, bo bał się powtórki. – Taaa, nawet Stara się śmiała. – On miał na tamtej wigilii pocałować się z Alą. Chciał to zrobić przy opłatku. Może gdybyśmy wtedy nie zrobili numeru, to dzisiaj byliby razem. – A opłatek nie był przed barszczem? Przez dwie minuty siedzieliśmy w ciszy. Bieg pociągu tylko ją potęgował, zagłuszając wszystko to, co mogłoby ją zakłócić. Raz, lub dwa, wzięliśmy po łyku. W oknie nie było widać nic poza odbiciem zimnych świateł przedziału. – Nienawidzę swojej rodziny. To przez nich tak się skończyło. Gdyby nie zrobili ze mnie rozpieszczonego bachora, gdyby nauczyli brać odpowiedzialność… Nie przerywałem. Tamta chwila musiała nadejść, a moim obowiązkiem było pozwolić jej dobiec końca w niezmąconym fałszem, naturalnym stanie. – Może nadal byłbym z nią. Może mógłbym się jutro obudzić i zrobić jej śniadanie, mając w końcu chwilę na zabawę prezentem, który dostałbym od niej dziś. Może byłbym dumny z tego, jak dobrze ją znam i jak bardzo się cieszyła, gdy odpakowywała to, co ja dałem jej. – Co byś jej dał? – Nie wiem. Trudno było coś dla niej wybrać. Wzięliśmy kolejnego łyka, opróżniając butelki w tym samym momencie. Kolejna miała stać się pusta w znacznie szybszym tempie. Nie było sensu czekać. – A może byłbym z kimś innym, gdybym umiał pozwolić jej odejść. Może przywiązałem się do niej jak do przedmiotu, który tak naprawdę nigdy nie był mój, ale w którym podobało mi się wszystko. – Przecież nadal możesz być z kimś innym. Tylko ty… – Co ja? – zapytał, patrząc mi w oczy z nadzieją lub złością. – Tylko ty musisz w końcu przestać się obwiniać. Wstać i spróbować iść dalej. Ciągle tkwisz w tym samym miejscu. – Wiem, że chcesz dla mnie dobrze, ale jest już po wszystkim. Nie jestem samotny pierwszy raz w życiu. Tym razem jest po prostu inaczej. Doskonale wiedziałem, że ma rację. Trudno było mi znaleźć złoty środek w tym zamęcie, bo z jednej strony chciałem pozwolić mu na rozrachunek z prawdą, której tak potwornie się bał, ale której zakamuflowana obecność nie pozwalała mu spać; z drugiej zaś – pragnąłem dać mu choć zalążek nadziei na to, że będzie lepiej. Musiałem zdecydować, ale niekoniecznie w tamtym momencie. Mogłem to zrobić w Olsztynie. Warszawie. Krakowie. Bydgoszczy. Mogłem to też zrobić po powrocie do Trójmiasta. Byle zdążyć przed Nowym Rokiem. – Jeszcze chwila i się upijemy. – Wiem, że nie jesteś tu dla mnie. – Co? Co masz na myśli? Doskonale wiedziałem, co ma na myśli. – Jesteś dobrym przyjacielem. Pojechałbyś ze mną, gdybym tego potrzebował. Nie musiałbym cię nawet prosić. Ale ty też musisz tu być, co? Inaczej byłoby źle. – Ja? Nie, ja już raczej nie. Pociąg stanął, a do wagonu wbiegł szaleniec tylko po to, by wszystkich zabić. Najpierw strzelił do mnie, więc dane mi było chociaż uniknąć widoku śmierci przyjaciela. Ostatnie trzy, może cztery sekundy, gdy świadomość jeszcze pracowała, spędziłem na przyglądaniu się oprawcy. Szukał kogoś konkretnego, ale zauważyłem, że nie mógł pozwolić sobie na błąd. Jeśli my nie zapłacilibyśmy ceny, on musiałby to zrobić. Tamtego wieczoru nie podróżowaliśmy sami. Z całą pewnością wśród wszystkich tych, którzy przemierzali wtedy Polskę z plastikowymi butelkami, ostał się jakiś facet, który dopił wszystko zgodnie z planem i wpatrując się w gwiazdy, dojechał tam gdzie chciał. Być może jemu uda się zbawić choćby kogoś.
  12. Myśli miewam te same I tu ma drgania, Ruchu powietrza Wczoraj nas jeszcze nie było Wczoraj taplaliśmy się we krwi, W ziemi - Z czegoś musieliśmy powstać Istniejemy dopóki nasze żyły rozgałęziają się i kurczą - A potem jest bezdech, Drżenie mięśni. Taki chłód, który łamie kości Pękam i budząc się krzyczę Że mnie boli i chce już stąd wyjść Chce wrócić do łona matki Otulić się jej krwią Bo mojej krwi nie znam i mojej się boje Chce z powrotem niewysycone wapniem gumowe kości A jeśli już wyjść na ten świat - To bledsza, Wyjałowiona, Żeby ziemi lżej było mnie pochować
  13. Przez krótki moment chwilę w podróży nad wszystkim wisi mrok i cicho świdruje duszę Ucieczka, która daje szanse i nadzieje że to jedyny moment na uwolnienie potwora A stos pytań które skrupulatnie spisywałam rośnie, wciąż niewytłumaczone kawałki ludzkich dusz pokruszone w puzzle Najważniejsza zmiana to ta zachodząca w sercu lecz gdzie podziewa się ten który serca nie ma?
  14. Pusto, cicho w moim sercu, brak żadnego, jakiegokolwiek bodźcu, już dawno zapomniałam o słońcu. Kiedy to się skończy w końcu, cisza, smutek to chleb powszedni. Nie chcę pisać żadnych bredni, żadnych przepowiedni. Stan ducha dzisiaj raczej średni. Niestety cechował się tym termin poprzedni.. Brakuje słońca w moim życiu, aktualnie mniemam już o piciu. Ciekawą alternatywą wydaję się zaglądanie do kieliszka, Uzewnętrzni się we mnie artystka, mistrzyni pędzla a może pejzażystka? Tylko oby nie przywołać braciszka, jakiegpś z typu co udają przyjacieli od serca, a w prawdzie konkurencja, armia wroga oraz najezdzcy na moją nagą sferę egzystencji. Gdy ja będę fruwać wysoko ponad chmurami, zapominając i nie widząc rywali, Oni będą podtruwać tło moich wyimaginowanych mendali... Gdy trunek stosownie spełni swoje zadanie, a krople zaczną działać niczym opatrunek, ja zapomnę a swoją bagażownie niezwłocznie w oddali zostawię. Kieliszkiem jeszcze się poprawi, żeby nie było, że sie napój marnotrawi. Śmiejac się do łez, imaginacji trochę jeszcze się pojawi. Zabawię się swą wyobraznią. Z dala od przykrości, niechcianych gości i braciszka, tego od mojego kieliszka. Co pojawia się całkiem niepotrzebnie bo mój urok blednie od jegomości a myśli nabawiają się przykrości. Tak więc pogrążając się w samotności, alkohol me życie uprości. Pozbawię szarości z życia mojego, myśli zaczną składać się z czegoś bardziej prostego. Oblicza żywotu i brzmienia mojego istnienia, nabiorą upiększenia oraz posmaku osłodzenia. A tego momentu, z moim wymarzonym kieliszkiem w ręku, nikt przeszkodzić mi nie może. Zaśpię przy niedopalonym papierosie. Wszystkich w około mam już w nosie, podchmielona, w tę grę całkiem niewyszkolona. Taka panieneczka, młoda dama, smarkata, chcąca uciec z tego świata.
  15. O bezruchu słów kilka. Wystarczy, że katatoniczna dłoń spotka się z moją prawicą – to ostateczna forma ucieczki, nieznośna ulga, której z chęcią oddałbym się na wieczność. Kiedy moje ciało nie ma już sił na walkę z uwłaczającym prądem świata, który został stworzony przez tę obleśną machinę zwaną dumnie „cywilizacją”, bezosobowe ruchy głowy w przód i w tył koją znów przypominając mi o najważniejszej rzeczy. Jestem sam i wiem, że kiedyś się z tym pogodzę. Może jeszcze nie teraz, może nie jutro i nie przez najbliższe miesiące spędzone w oparach taniego dymu, który miał być drogim. Pewien jestem jednak tego dnia, tak jak dnia mojej śmierci. Czuję jak odcinam się od rzeczywistości i mój wewnętrzny zegar znów na głos odmierza kolejne sekundy. W takich momentach nic nie ma znaczenia, równie dobrze mógłbym nie mieć głowy lub serca, czułbym się nadal tak samo – wyśmienicie transparentny. Odbieram to (nie wiem czy słusznie, nie jestem w końcu lekarzem) jako jeden z ostatnich mechanizmów obronnych jaki mój organizm może wytworzyć. Wewnętrzny ruch wahadłowy, który rozpoczęty zdaję się nigdy nie mieć końca. Przyjemne uczucie oderwania od rzeczywistości, bardzo podobne do stanu mocnego odurzenia się alkoholem. Często bezruch ten paradoksalnie wywoływany jest nie przez same „czarne myśli” lub przygnębienie. Jest czymś idącym znacznie dalej, ostatnią deską ratunku wypływającą na powierzchnię, kiedy wszystkie inne środki nie o tyle zatonęły, co zwyczajnie wyparowały. Jest to dłoń wyciągnięta w moją stronę po uświadomieniu sobie, że nic innego nigdy nie istniało. Nikogo z twojego otoczenia nie obchodzi twój los, bo jest on przesądzony przez coś o czym inni nie mają nawet pojęcia. Osiemset metrów, osiem centymetrów i osiem minimetrów. Oto długość korytarza w stronę północną. Chyba czas wyruszyć na południe i tam zbierać mary z murów obrośniętych nadzieją. Nawet nie pamiętam dlaczego tu trafiłem, za jakie grzechy, a może za jakie uczynki dobre mnie tu osadzono. Dzień 9. Dzisiaj odkryłem, że podeszwy moich butów zaczynają się rozklejać. Woda w tunelu wciąż śmierdzi mysimi trupami. Zacząłem się przemieszczać w stronę południa wczesnym rankiem, oczywiście zgaduję, że to ranek ponieważ oprócz bladych świec, które zapalają się o konkretnej godzinie nie ma tu dostępu inne światło, tym bardziej promienie słoneczne nie mają tu wstępu. Szedłem prosto (a niby w jaki sposób miałem iść w tunelu) przez dokładnie 900 obrotów kamyka, jeden obrót co 5 kroków. Doszedłem do miejsca gdzie woda zdaje się mieć ujście. Jest za małe żeby przez nie wyjść, a woda wypełnia prawie cały tunel. Zostanę tu przez najbliższy dzień. Naostrzyłem własnej roboty oścień i postanowiłem polować na szczury. W tym wiecznym półmroku udało mi się upolować dwa szczury. Rozpaliłem ognisko ze starych stelaży po lampionach i upiekłem je. Smakowały mułem. Po obfitym jak na te warunki posiłku przeszedłem do higieny osobistej. Grzebień, który pozostał mi jeszcze z czasów wolności jest moim ulubionym przedmiotem. Codziennie za jego pomocą układam włosy do tyłu i czeszę brodę. Ostatnio zastanawiałem się czy moje życie tutaj ma sens, czy może nie lepiej byłoby je zakończyć. Szybko jednak przypomniałem sobie, że moje życie na zewnątrz nie wyglądało lepiej. Może z tym detalem, że zamiast szczurów był kurczak. Wciąż zmagałem się z własną psychiką i ludźmi, którzy mnie otaczali. Tutaj tego nie ma. Jest tylko pustka, ja i korytarz, no i szczury oczywiście. Nigdy nie doceniałem tych zwierząt, teraz już tak. Potrafią odnaleźć się w każdych warunkach, chyba złapię jednego, a następnie nakarmię go mięsem jego poległych towarzyszy i tym sposobem udomowię. W półmroku i tak pewnie nie zorientuje się co je, a ja będę miał kogoś. Kogoś kto nie ocenia mnie i kocha bezwarunkową miłością, prawie bezwarunkową, bo mięso to jednak jest coś. Trudno, na takie warunki jestem gotów przystać.
  16. Biorę na sen Inaczej nie potrafię Jak co noc chcę Bo czuję się znów słabiej Zamykam powieki zmęczone Od bólu świata uciekając W bezpiecznej pościeli tonę Na przeciw snu stając Licze przez chwile jeszcze Oddech za oddechem wypuszczany Uspokajam się wreszcie Nagle coś ociera rany Zdaje się, że nic się nie stało Nic nie sprawia mi bólu Oby dłużej to trwało
  17. nauczono mnie że nie warto więc stoję i unikam ciosów zamiast wiać jak najdalej lub obić gębę losowi jak mogłam tak bardzo się skurwić
×
×
  • Dodaj nową pozycję...