Znajdź zawartość
Wyświetlanie wyników dla tagów 'świt' .
-
nad ranem między zimą a wiosną wisi słońce pod horyzontem i niebo jeszcze się nie szkli czworokąty i punkty świateł wydzielają strefy komfortu sen gęsty ciepły i ciężki pozwala czuć się bezpiecznym i nagle dźwięk zimny odrywa ścianę tynk pościel bieli jak śniegi ciepłe ciało ze snu wyrwane blednie tężeje śledzi nie-pokój rozwarty na oścież źrenice szerokie i drżące nie mogą znieść widoku światła
-
Otwieram oczy, widzę jak siada na krawędzi łóżka, ściąga piżamę. W lustrze na drzwiach szafy odbija się to, czego nie widziałbym leżąc za nią. Pochylona, szuka na podłodze biustonosza, który musiała upuścić tam wieczorem. Podniosła, rozprostowała go sobie na kolanach. Zapięła z przodu, przekręciła zręcznie dookoła, aż wskoczył na miejsce. Uniosła się, żeby założyć resztę. — Masz cudowną pupcię — wyszeptałem. — Naprawdę? — odszepnęła, celowo opieszałym ruchem wkładając majtki. — Jeszcze takiej nie widziałem. — Pewnie nie widziałeś wiele. — Owszem. Dopóki nie poznałem ciebie. Jeszcze raz rzucę okiem, żebym mógł o niej myśleć, tęsknić będąc daleko stąd, czekać kiedy znowu ją zobaczę. Życie jest piękne.
-
wschodzące Słońce cała szarość poranka umyka w cienie
-
Odchodzę o czwartej nad ranem Aleją krokami nietkniętą Gdzieniegdzie godziny utratne W zmarniałych objęciach wciąż więdną Wciąż myśli do boju niezdatne W marazmie poczęły się pławić Nim stłamszą mnie dziennym hałasem Wprost w ciszę wyrywam się z klatki Odchodzę o czwartej nad ranem
-
tą porą gdy grzyby rosną rozchyl mnie mocno zwilż żelem własnym wniknij w otwór ciasny a kiedy rozprężona się ocknę zobaczysz stojące słońce połóż mi wtedy pokornie na piersiach głowę a ja gałęziami odszukam skrywany pod kołdrą dołek i wsunę doń boży paznokieć
-
Srebrne księżyca medaliony Muskają me bezsenne wargi. Sił nie mam wyrzec słowa skargi, Ni by przed Słowem bić pokłony. Rozwarte usta lecz bez mowy Smakują wciąż powietrze parne, Które bezczelne i bezkarne Zanosi dźwięki mi do głowy. Jakaż muzyka gra nad ranem! W uszach dzwoneczki cicho dźwięczą, Wraz z kropli rosy fortepianem, Za struny mając nić pajęczą. I w dźwiękach tylu, w tylu głosach Jednego nawet nie ma słowa. Nie jest potrzebna ludzka mowa, By mówić o nabrzmiałych kłosach, By mówić o tęczówkach piwnych, O niezdobytych górskich szczytach, O czystym świecie lat dziecinnych, O prawdzie co jest w sercu skryta. W szarości nocy czekam świtu I już na słowa się nie silę, Smakuję wolno każdą chwilę, Dając się nieść pieśni zachwytu- To do orkiestry tuż za oknem Dołączył wdzięczny wokalista. I głosem jasnym, tonem lotnym, Rozchodzi się melodia czysta. W tym ptasim śpiewie słyszę zdanie, Które jak refren się powtarza. Wciąż szepcze w ludzkich serc ołtarzach: Dzięki za życie! Dzięki, Panie! Że są początki, są i końce- Koncertu nikt już nie usłyszy. Czekam skupiony w świętej ciszy- Nad horyzontem wschodzi słońce.