Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'dekadencja' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 5 wyników

  1. Nie palę papierosów, bo Lubię ich zapach czy wygląd. Palę, bo nie chcę umrzeć Śmiercią samobójczą, A z przyczyn bliżej naturalnych. Niech na moim grobie nie widnieje Napis "samobójca", wolę już nawet Słowa "ten, którego zabił nałóg". Śmierć mnie nie przeraża, Boję się tylko ludzi, których Zostawię po sobie i to, Co zrobią z moim pomnikiem. Bo samobójstwo jest dla tchórzy, Prawda? Dlatego wolę zabijać Się powoli, ze skutecznością, Żeby nikt mi nie zarzucił Uciekania od obowiązku Życia, jako podstawy istnienia. A palenia mi nikt nie zabroni.
  2. Śnił mi się bal, wspaniały bal, Największy bal na świecie. Jak ze snu bal, tysiące par Sunęło po parkiecie. Budynek był wykuty w szkle, Blask gwiazd oświetlał salę, Łamiąc się na wieczornej mgle I na stropu krysztale. Górował nad orkiestrą świst Batuty dyrygenta. I każdy utwór miał swój bis- Publiczność wniebowzięta. Od tańca mi zapiera dech, Wychodzę z domu tego. Lecz co się dzieje? Ucichł śmiech. Coś waży się dziwnego. Wytężam słuch, wytężam wzrok, Nim sięgam w dal przed siebie. Od horyzontu płynie mrok Po szafirowym niebie. Od horyzontu płynie czerń I wiatr się nagle zrywa. Boleśnie jak wśród malin cierń Gwiazd gaśnie jasna grzywa. I słyszę huk i słyszę grzmot, Budzi się nawałnica. Nadciąga niczym strzały grot Upiorna płanetnica. Lecz dach ze szkła, jak dach ze szkła, Nie oprze się żelazu. I choćby raz go burza tkła, Nie przetrwa tego razu. Uciekać? Gdzie? Jest tylko Bal! Bo bal to całe życie. Więc choć mój uśmiech dusi żal Bawię się wyśmienicie.
  3. graphics CC0 ludzkość wiosłuje z mątwą braku sumienia - przymyka oczy nie wybacza - a dusza czasem szlocha i lamentuje wcielona w coś z nicości - ukrywa się w zarodku albo w kryptokosmosie akwenów w kamieniach na dnie oceanu przez peryskop obserwując świat akwen skażony mątw cyberatakiem upite jodem syreny - ciągle fantazjują grzywacze pokoju to mewy - dotykają tych słonych oceanów wciąż ludzkie powietrze podsyca blade barwy nad uporczywym światem morskim wstaje jutrzenka jak zieleń Veronese’a jurny azymut głowonogów - punkty i linie w przestrzennej geometrii strzelają z laserów do horyzontu duszy która w nas się przemieszcza w odczynach krwi w cysternach ambitnych charakterów dotankowanych pod gilzą z tkanki sumienia - czai się blade światło nadziei podlega naturyzmowi prawdy - oniemiało jak szklane centrum oka żarłoczne mątwy z worka czernidłowego ciągle strzelają kałem za duży lej na powierzchni - ta żółć zrewoltowanych ludzików zmanierowana gorycz odczłowieczenia - zamierza dosięgnąć dna --
  4. Dziś świat kocha inaczej Każdy dzień zsyła nas między ludzkość. Ludzkość z opuszczonymi majtkami, marzącą o finale, tam gdzie akurat żądza palcem wskaże. Każdy dzień otwiera oczy na świat pełen nieludzkości. Nieludzkości uśmiechniętej na widok zgwałconych wartości spowiedziami tłumów, a najbardziej tymi, których nie było. Każdego dnia ludzkość zapomina złożyć ofiarę z serc. Bo wszy kochają bliźniego mocniej niż oni. Bo kiedyś po sekcji ich zwłok stwierdzą brak serc. Bo miłość ostatnio widzieli w oczach dziwki patrzącej na zapłatę. Codziennie wieszam się na widok świata. Syzyfowi nigdy tak szyja nie spuchła. Umieram i niestety zmartwychwstaję, by znów wymiotować. A wtedy ludzkość budzi się do rutynowej orgii - tych dwóch minut nienawiści. Dyma się brutalnie i nie po bożemu. Najgorsze są te ich uśmiechy pod koniec każdego dnia, gdy ich Pan rozdaje medale zasług i całuje w czółko na dobranoc. Modlę się o ten ostatni raz. autor: Dawid Rzeszutek (c)
  5. I. Patrzysz na mnie zawsze, gdy odwracasz wzrok od nieba. Chciałeś lecieć, ale spadłeś W tę bezkresną toń. Kim byłam, by spytać Czy los zmylił drogę skazując Na śmierć zapomniane struny. Ta historia Miała być szarością. Migoczącym szeptem trzepoczących rzęs, bezcielesną szarfą Wspólnego szczęścia. To miała być Historia miłości Diabła i Archanioła wbrew Sobie wbrew Słońcu wbrew Śpiącemu Bogu. Gdy Bóg śpi znikają Upiory i Rodzi się spokój w czasie wojny. Kochany, Czy miałeś eliksir Gotowy uśpić świat cały by słyszeć tylko Mój krzyk spośród pierza? II. Odbierając mi honor odebrali Skrzydła Wyrywając z żeber prawdę i nadzieję. Kto Wyrwał. On wyrwał zrzucił strącił Niżej Niż na ziemię. Połamane dłonie Nie mogły złapać tchu Gorące wyziewy kłamstwem mchem Pokrywały płuca. Nie poznawałam Swojej twarzy Swoich nóg Zapomnianych pielgrzymów Kim jestem jak trafię Z powrotem na szczyt? Otworzyłam oczy na widok końca Nieba Na widok końca kręgów, których wy nie znacie. Obwołali panią nie wyciągając ręki Zamiast pomocy słali Zardzewiałe słowa I ukłony Ukłony Po kres naszych czasów. Kim byli ci, ogniem i zniszczeniem Dotknięciem oczu Wypalali To, co zostało we mnie Mnie wydrążyli Zamknęli W osobnej celi Wewnątrz mnie Mnie Czy to wciąż ja? III. Zapomniane wersety Zbrodniczych Pergaminów wyryte Na ciele nie przyniosły ukojenia. Tamtej nocy Czy dnia może miałam sen jeden Do dziś zapamiętany Oto lew złotogrzywy oglądał Pole bitwy Szedł, Lecz zranił łapę O stalowy cierń Zapłakał nad swoją Krwią I nieszczęściem świata, Które ściele łąki Żelazem i nocą. Nie zobaczył chwały Zwycięzcy Czy Łupów. Wrócił więc do groty, Porzucając smutek I ciągnął za sobą wstęgę Szkarłatnej Przestrogi I lwem był ten, co mnie zamordował I lwem ci ścielący się na drodze Ten jednak Nie płacze Nie wraca, lecz prze ciągle naprzód. Zostałam nagle sama Słysząc szum nienawiści i górnej Perswazji. Przebudzenie? Nie było go bo nie spałam śpiąc głęboko I z boku Na bok Przeszywałam na wylot Stare lęki i urazy. Gdzie znalazłam się dokładnie Nie widziałam Jak ślepota otula ściśle oczy tak i Mnie ogarnął Swąd mroku Co dzień oglądałam to, o czym marzy ścięta głowa Otoczona przez nic o ciężarze wszystkich skał mojego i waszego Świata. Filary cementu granitowe Ściany Tantalową niepewnością Szukają ofiary. Ogrodem zwiędłym i opadłym lękiem Ścieliłam przede mną wulkaniczne Wrota. Każde otwiera kolejne, Same wrota, Bez celu, Bez przedpokoju, gdzie strząsnąć bym mogła Utraconą przestrzeń. Zamknąć ją w puszce. O, głupia Pandoro, Gdzie byłabym ja, gdyby nie było ciebie? Nie wygnaliby, nie spostrzegli, Że skrzydła mam pawie. Że powinnam być skromna, a wołam jaskrawo Jaskrawo Źarniście De profundis De profundis De profundis clamare Bo na co mi oczy, gdy nie ma tu piękna? Ślepym są wszyscy tutaj, Na Górze, Na Dole ja jedna W i d z ę I cierpię stokrotnie. IV. Mogłabym nie Widzieć, ale i z otchłani usłyszeć Zdołałam twój głos Miodowy głos Wołałeś mnie pytałeś Gdzie jest moja dusza Czy wciąż skrzydła rozkładam, Choć nie stało słońca? Oddać chciałam ci wtedy Najpiękniejszą serenadę Z trzewiów grzeszników utkać diabelską harfę, Która dałaby serce tym, Co ukradli je światu Co rządzą I sądzą Nie błądzą, choć ganią. Nie było jednak liny Gotowej połączyć Zło z dobrem My zawsze osobno Choć dążymy nieustannie do tej jedności przeklętej u powiewu zmierzchu. Ja wiem Że zewrę świat kiedyś w jeden płaski dysk A podeprę go zemstą I zniszczę wszystkich każdego Na mojej drodze i obok niej I na obrzeżach mojej Świadomości, Że stanąłeś mi, człowieku, Na drodze do mojej miłości.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...