Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bronisław Jaśmin

Użytkownicy
  • Postów

    935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bronisław Jaśmin

  1. Cisza ubrana w szminkę, szminka jest za ciszę. Niebo jeszcze nie wstało z ciała, przygotowywać przestrzeń - w tym pokoju porozsuwać chmury i ciemne rolety. Waleń w kołdrze jest zżyty poziomo, względną odległością od drewnianego brzegu; gdy już zbierasz mnie na łóżku jak kwiaty na łące i gromadzisz w naręcza. Pot wypijesz przed kawą chorobliwym językiem. Nie wymyślono windy, by wjeżdżać na piętra gdzie gwiazdy, więcej ciszy zawartej w szmince, przebranej w kobietę. Przyzwyczajam się do wprowadzania w płuca szyderczego oddechu z lampki. Słońce wysiadywało lustro i parapet, a ja gubiłem myśli pod prowincjonalnym stanikiem, które wkładają się jako zakładki do spisanego nieba. Sen przypomina linie wysokiego napięcia: jest spięcie, przeciążenie, ulotna awaria, i znowu dostawy rzeczywistości rozpadającej się przy krojeniu chleba.
  2. są dwie wojny światowe ktoś zapomniał dodać walkę płci która jest najstarszą z tych wojen światowych
  3. środki ostrożności zwalniają przesunięcie ciała ku czerwieni, nanoszonej na wargę. przytulone lustro odsiaduje swój wyrok w ciasnym przedpokoju. głowę chowam w powietrze, bo zabrakło piasku. na szpilkach zakładają cztery strony świata i przeprowadzają przez jezdnie włosy przenoszone z łóżka na łóżko jakby pszczeli nektar. w końcu wszystko się kończy, potem znów zaczyna się na prześcieradle, które bawi się krótko przechwyconym potem. zastanawiam się na rzeczą, której brakuje bliskości. może rozbieżne rozumienie perspektywy nieba sprawia, że wszechświat dla tamtych już się w nich zaczyna, a dla drugich dopiero za oknem hotelu. kobiety zwycieżają, gdy tresują męskość .
  4. przechodziłeś przeze mnie jak przez metro lub tunel na pośpieszny pociąg niebo to takie składowisko na które wyrzuca się gwiazdy nie ma nikogo kto by je odkręcał i przechowywał na następny raz zakręty są już zbyt wolne by zatrzymywały precyzyjne linie może łóżko wyjada sen z ciała jak gołębie z ręki w hotelach tylko cisza oblega kieliszki i skremowane śnienie na głębokiej kołdrze nieraz światło forsuje wzrastające wino ku dokosnałości gdy w przełykuje znajduje się ślina z nirwaną do bólu głowy doprowadza miasto które pęka gdzieś w środku koło potylicy powietrze ciągnie się po myślach i rozrasta się przestrzeń gdy kurczy się człowiek miejskie drzewa zmawiają obłoki i deszcz
  5. cisza jest towarzyszką i dobrą sąsiadką na powierzanie wszystkim myśli i tajemnic codziennie świat oblega zasypane niebo tym wszystkim co na ziemi nazywamy: dziać się ten drugi świat tak bardzo cierpi że jest tylko zasłonką w której przyszłość pisze didaskalia zegarki to największe teatry planety czas to pierwszy z dynastii po okresie ciemnym chociaż okres tak okres choć czasu nie było
  6. * w przeciwieństwie do narodzin śmierć nigdy nie będzie matką * szczyty piętrzą się w górę za cenę pojedynczych głazów * cisza jest tylko dobrym grabarzem czynnością bądź słowem które muszą powrócić do początku - myśl
  7. ustawiam się w peerelowskiej kolejce wśród świętych po piwo. niebo - ogromna przestrzeń zamknięta na niepozorne głoski, uśliniane przez język, czai się jak wilczur na łatwą ofiarę. zwyczajny dzień zaczyna się od ścian i chleba. moje ciało to taka przychodnia dla obcych. - odpowie mi kobieta, nim stanie się żoną. wolność wymaga samodzielnego noszenia powietrza na plecach, jak krzywa wieża w Pizie, tym bardziej załadowanych odłożoną dobą, by można było więcej zachować oddechów. piżamę dopadowuję do świecących gwiazd. wszytko buduje się nad rozpiętością włosów, a potem obsuwa się ciało. dusza wtedy nie zgłasza się po odszkodowanie, wszystkie składki ostatecznie starczają na wieczność. pewnie panienka z kosą musi być żywa dla narodzin, bo gdyby była martwa, to nie ruszyłaby się, i nie przyszła z wizytą na ostatnią kawę. Opatrzność nie będzie nigdy miała dosyć nieskończonych galerii woskowanych figur, które ciekną od szczęścia.
  8. kosmos krąży też w szklance mineralnej wody. tak samo przystępuję... - rozstąpią się włosy na połysk o poranku i płochliwy dotyk - jeleni ruch. przez okno zaglądają gwiazdy. naskórek jest na czyste filtrowanie światła. gdy szparki pod pachami są puste by zmieścić, po pierwsze: dwa przeciwne bieguny na ciele, a drugorzędnie ciszę podpartą o przestrzeń, na nie także nie znajdzie się miejsca, gdy jesteś. blokowisko dojrzewa powietrzem i trawą, rośliny wyposażone w dyskretne pułapki zamykają ruch, niekiedy czas i pamięć, i światło, które odpoczywa. niebo jednak nie wzbije się w inne wymiary, i nadal będzie istnieć cud rzeczy najprostszych. ocalasz mnie, gdy niebo podkładasz pod głowę - które jest poduszką.
  9. zegarki przypominają zakazane miasta ciało nabiera kształtu kosmosu i nieba, pod które się podchodzi jak pod ziemskie drzewo, tamte drugie od dawna już nie owocuje. gdy pod pamięcią siada się jakby pod drzewem; nieprzerwana migracja wody jest teatrem, w którym grają tragedię sprzed tysięcy lat. na morzu i w czajniku, szklance z zaparzoną herbatą, odgrywana jest scena powrotu, gdy deszcz mistrzowsko grywa akt z upadku, niebo zaczyna się od stołu i rozlanej kawy. samotność jest do dzisiaj nadgryzionym jabłkiem, gdy poszczególny zegar rozciąga prywatną granicę pod błonkami - zakazane miasto.
  10. z ogrodów też pozostają kliogramy prochu dlatego tak jakoś dziwnie odtwarzam spacery odrębnymi prądami powietrza gdy od zapachu aż gięła się ogromna przestrzeń nic nie szkodzi że miasto ogród botaniczny w rozarium miłość łatwo spada z płatków róż wytrząsana z czułych promienujących kwiatostanów już od dawna mówiłem wszystko jest stracone to coodstaje od nieba nie jest spięte na obłok deszcz niebieski krąg włosy gubi się trudniej niż po kątach przeszłość może jeszcze w torebkach maku śpi na później łzy kiedyś potrafiły odwracać bieg rzek cisza zrasta się z ziemią i energicznymi drzewami przyrastającymi do spadającego światła
  11. Pop? Ikona noki? Pop?
  12. Prędzej wszechświat wędrować będzie w moim palcu, a dusza zajdzie w ciąże i urodzi ciało, prędzej Polska przemieści się do kraju Franków, prędzej łóżko z partnerem okaże się karą; i prędzej cisza będzie słuchać Beethovena, do piekła będzie jeździć się jak na wakacje, prędzej tam się odnajdą kurorty z zapachem, prędzej wina, co mieszać będzie się z oddechem. Prędzej ludzi ugości rozpadlina - ziemia, prędzej tam się udawać będą emigranci. Prędzej prędzej zostanie w tyle od bezruchu. Prędzej klozet okaże się cearską łaźnią, prędzej zerowi braknie siły na niebiański porządek, na dźwiganie liczb nicości wzgardą. Prędzej piesek przy budzie będzie żyć z człowiekiem, prędzej wzrok już usłyszy i będzie przy słuchu. Niż będę nad-wybitnym fizykiem z Moluków.
  13. Walentynki wymyślono po to, by na miłość nie można było składać reklamacji. Kochamy bez gwarancji, i nawet kiedy w sercu uszkodzi się sytem: obwód zamknięty, jakaś najczulsza membrana, już nawet gdyby żona była elektrykiem, mąż monterem, spawaczem... Bo w takim przypadku, najdokładniejszy serwisant w niczym nie pomoże. Dlatego kiedy zima żegluje nad miastem, św. Walenty - żebrak stuka w długie żebra, wyjaśnij sobie jedną bardzo ważną rzecz: nie wrzucaj mu do puszki (to serce) grosika - nietrwałe związki łatwo uszkadzają zęby. Jakby już co, to powiedz, że niczego nie masz, i nie wrzucisz do środka dźwięków, ani ciszy. Tylko jego samego - żebraka do serca.
  14. Między oczy położy się do łóżka pamięć, dusząca się związanym kosmosem jak chustką, gdy wytatuowane niebo kruszy lustro, przez pół doby z przestrzeni będzie schodzić znamię; słoneczne krajobrazy powietrzem się krztuszą. Wciąż płuca zatrzaskują mój nierówny oddech, które są dla przyszłości siennikiem i kątem, gdzie ukrywa się cicho przed zegara lufą. Tu lustra przechwytują odbicia na pokarm, jutro wypisze się z wielu hoteli pod skórą. Glob prądem smukłej ciszy nie wyjmę z chmur, kotar. W koncercie gwiazd i minut jest jedna sekunda, która może przez chwilę zamieniać się w kurort: ZAPOMNIENIE, gdy ciału pot rośnie jak tundra. __________________________________________________ *pozostałe z cyklu Kawiarnia, kula we krwi Miasto jest jak przy schodach połyskliwa poręcz, gdy przyjmuje turystów; betonowy pasterz, który niebo prowadzi tak jak oddech astmę. W żebrach mieści się poczta, centrala i kolej; zalany posterunek gdzie serce to czytnik, gdzie puls się przesłuchuje i ciemne fantazje. Słońce po nim dopije południową kawę, gdy zegnie się rozgłośnia przerażonych myśli. - Zakłócenia. Wyzioną filiżanki ducha, który będzie potykać się o czarne ziarna; Podłoga skonsumuje w krwi krążący upał.- Niebo wzbiję się w górę - parujący supeł, i na lustrach zakrzepnie kawiarniany Parnas. Kula jeszcze przed metą w szkle stała się trupem. Singiel Cisza jest pustym chórem sięgania po niebo, a popęd wyśpiewuje południowe ciało. Na chodniki zsyłany jest nieraz Picasso, gdy wysoko chórzyści majaczą i bredzą. Czas dyktuję zegarkom, bo uwodzę wieczność. Zaklęty w ciemnych żyłach boryka się okręt, który na dno wyrabia normę, śmierć i postęp. Do snu zabieram łóżko, z ciałem - chorągiewką. Tu dusza mieszka w lustrze, gdy mijam szkło wzrokiem; wypluwam z pulsu taniec w kole - sakramentów, potykam się o oddech i tętno na protest. Wróżę wieczór z księżyca i sennego stróża, który w bramach kosmosu stoi z firmamentu, gdy budzik dźwiękiem grotów wartuje na różach. /10 lutego 2012r./ Kompilacja Prędkość dzwoni na szyi, krew i Dworzec Główny, tu czas zatrzasnął język - i jest na siłowni; miejskie parki z dziwkami do gwiazd wznoszą modły, choć Europa, przez oddech cicho przebiegł równik. Pamięć z wiatru, z pamięci wypatroszę przestrzeń, i rozpuszczać się będę biologiczną papką; gdy ręce nie wyrosną pasywnym na światło drzwiom, podłodze, gdy sufit leży nad powietrzem. Do miasta przewiązano niebo - wiejski dzwonek. W sierocińcu jest kosmos, więc matki zastępcze - wierzch książek przyjmie jako brakującą stronę. W pamięci będzie wybieg dla światła i wiatru, ciągle pusty, stoją na jej każdym piętrze zamknięte biblioteki do poprzednich światów. Filtrowanie ciał Miłość wczoraj zrywałem z bezbronnego nieba. W przedpokoju są lustra jak telewizory, przełączane na liczne kanały i strony przykutej cery, światło podbiega pod heban; i z mozołem wędrowcy przebija się oknem. Po podłodze na palcach stąpają minuty, gdy jednolita przestrzeń zmienia się w okruchy, i między nią, a nami wisi długi odstęp; który ostrą granicą oddziela od świata. Świat nam rozpadł się na proch, nawet z tych fragmentów, które prowadzą na wzrok biżuterią atak. Pośpieszna krew się wgina, pada - to cień twojej. Obca skóra kochanki sięga firmamentu, więc w niej jest mój początek i bezwolny koniec. Wczasy narkomana Narkotyczna pogoda. Bezludne pokoje to wyspy, które za próg rzucają rozbitków. Na ścianie pośród ciemnych i słonecznych mikstur wchodzi w zegar - na drogę, spojrzenia przekrojem. Kilka ptaków przecięło brzytwą garb nad miastem, w którym szuka detoksu, wczasy narkomana zakreślają fontannę powieki przy bramach, i miraż pod sen wgięty przez słoneczny kastet. Czternaście dób powietrze będzie tłuc po głowie, a latarnie zaglądać, by siedzieć przy oku. Tu dwie działki zażywa ekstatycznych kobiet; i substytut haszyszu - na nich strużki potu. Senny letarg - narkotyk, wyro i pokrowiec - ciało w transie fantazji i pełne ukropu. Morze Martwe Najpierw będzie krajobraz wyłowiony z oczu, wzrokiem zdjęcia wyżute godzinami, środki, by bezsenne utrzymać pamięci porosty. Morze Martwe unosi się kroplami potu. Tutaj jestem kochankiem wyczytanym ze ksiąg, apostołem z kobiecych kapliczek na piersiach, i nerwem prowadzącym czas za dłoń we wcięcia horyzontu spiętego cielesności kreską. Na łóżkach odsypiała prąd i wielkie wojny historia, na pościeli ważyły się losy, gdy niebo to dodatek i imperiów wspornik. Tu przeprowadzam przeszłość - te zwęglone kłosy, wchodzę do cudzych powiek jak przez drzwi - pokorny kawałek ustawiany w pokerze epoki. Casanova sam w domu Noc. Eksplozja ze srebra - Syzyf poleruje rozbiegane po nitkach gwiazdy. Granatowe komory pękną w niebie, zegarek ołowiem podniósł sekund nieważkość w unerwiony tunel; z podłóg dobę zaczepia na zawias powietrza i więzi. Jad i lustro wiszą jak Meduza; gdy księżyc kładzie palce na nagich obrusach. Cień z szybą w ikarowych znajdzie się szelestach. Czasami sen dołącza do tego duetu, gdy budzę się z powieką tak podobną jabłku; alkohol wchodzi do krwi, nocując pod wieczór. Puls wtedy szarpie skórą i jakimś koszmarem lękliwie odurzony, zastawiony miastu. Biust rysuje się potem wzdłuż muskuł na pamięć. Niebieska latarnia Tu lustra niewolnicze wynajmuje księżyc, które są krótką smyczą i dla dnia dializą. Miasto jest kręgosłupa rtęciejącą krzywą, zachodzącą w krainę podświadomych węży. Na pamięć mówię duszne pęcherze powietrza, kościół lufę z krzyżykiem wymierza do nieba, krótka wiązka błękitu, latarnika sygnał, skąd filtruje nam kosmos odświeżany ekran. Cierpliwie przesiadując w piwnicy na dworze, próbuję piąć się myślą, ciało to snów stocznia, przeszłość w zlewni pamięci to słoneczny ogień. Godziny zatrzaskuję zegarkiem na ręku. Słupami wysokiego napięcia obrotna pogoda przeprowadza błękity po ciemku. *Wrocaław - 9 lipca 1977r. Buty były wczytane w garderobę rędzin; kolejka na peronie w sypiących sekundach wydrążyła szyb, bokiem gniła słońca bulwa, pączek nieba zatoczył na oku okręgi. Cel na muszce pociągu z brakującym żebrem, w spoconych biurach skończył jednodniowy etat, - to lęk w szczelince wargi, zamknięty w oddechach, elektryczny bies przemknął łup niosąc do piekieł. Tu żużlem parowała eksplozja odruchów, wysyłanych w kraj falą połysku na foliach, i krwi odjazd na stacje drewniane, ze śrutu. W piąstkach węgiel trzymała tłem zwęglona mojra, bezwzględna konduktorka ze spięcia i drutów, kasująca bilety, na litość odporna. * data katastrofy kolejowej pod Wrocławiem Sonet filozoficzny Widziałem ślad zatoki wzdymany przez słońce, Błądzący pod powieką, by znaleźć bliźniaczkę. Języki dają rozkosz nicości, upadkiem W otchłanie, gdy dosięgły wieczorów w gorączce. Wiatr przecina tętnice podniebnym szaleństwem. Wędruje dzień nad wargą pokazując sercu, By naśladował dzienną gwiazdę z chmurnych wersów I wybił krwi przepływem zmierzch z czarnym przekleństwem. Noc ulem galaktycznym zatoczy westchnienia, Zaniesie snom truciznę - ocknięcia i skona. Gdzie zegar pachnie łąką są słowa jak strona Cichego pożegnania - to światło dla cienia Odwróci tors klęczący jak duszy osłona. Czas wylewa z niej rozkosz, historie w płomieniach. Sonet marzyciela o pracy nad sobą Rozumny bez nadziei gaszącej sumienia, Na mapie światła będziesz przestawiać obrazy. Jak Stwórca ofiarując swój oddech bez skazy, Strumieniom i żywotom brył wrzących z kamienia. Rozchylasz dzień na dłoniach i staje się okno Kompanem krótkich godzin wiszących na deszczu. Gdy słowa są jak zboże na wietrznym śniąc dreszczu, Miotane przez pałace wzrastania nad wiosną. Dzień powiesi godziną przed drzwiami kaganki - Powalonego światła i wymiar jaskrawy Przechodzących, więzionych stóp w krokach - w koszyku. Człowieku! co wieczorem obmyślasz poranki, Nad głową czas kołuje jak zwiastun obawy. Zabłądźmy, by nie wrócić wśród czarnych języków. Sonet promilowy Dzień karmi zimną skórę promienną pszenicą Ze spichrza, wśród obłoków hojnego włóczęgom. Osacza szczupłość bioder zepsucie, mordęgą Wydaję się patrzenie za okiem ulicą. Wędruję od butelki, językiem brnąc w spichlerz Święcących monopoli, gdzie można zobaczyć Banderole w ekstazie nad widmem rozpaczy, Przez przełyk ubóstwione jak powiew czci wiśnie. Poznałem swą melinę znajomą i pewną, Podłogi aż napuchły kapliczkami flaszek. Rozbite znów wznawiały śpiew świętej religii. Nie wyrwę się z tej drogi za transem krwią rzewną. W niej płynie całe życie, mierzone jak piasek, Na którym się osadzą w promilach ostrygi. Sonet miłosny Jaśnieje nocne niebo na kołdrze i w palcach. Gdy miałem już rozdzielać strudzoną świadomość Na smukłe sny jak dzbany, na marzeń latorośl, Stanęłaś poprzez księżyc z fal włosów otwarta. Oparłaś dźwięk tej nocy na moim oddechu. O smukłość topniejącą swą duszę oparłem. I gasły pod językiem płomienie w zapale Tak bliskim do antycznych na wazach uśmiechów. Nie odchodź, bo zabrałaś istnienie do końca, W którego dnie zasypia duch moich narodzin. Noc ginie ostrzem okien. Już świta. Dzień wschodzi. Zegary się zatleją, gdy otchłań co kąsa, Wzniecimy między sobą na drogach swych godzin. Już świat nam nie powróci, już umrze w uwiązach. Melancholia Ciemny pokój, w nim lustra szczekają do światła, w powiekach jest aleja, i w niej spacerują sny, które jak z drzew lecą ze srebrną komunią. - Księżyc niebo z powietrzem przebuduje w warsztat. W strużkach potu, na karku wędrują minuty: ich szereg to godziny, tłum bezwględna wieczność, po podłodze wzrok zrzuci obnażona męskość, jest chłopcem ssącym popęd i giętkie odruchy. Na każde zawołanie przenikliwych nerwów, przychodzić będę jako straźnik wyobraźni, ochroniarz, który w oku ma arktyczny biegun. Noc wyjedzie, na wstecznym i przekroczy prędkość, gdy wsiądzie za wskazówki jak za kierownicę. Na asfalcie i żużlu dni, promienie pękną. Księga nihilizmu Na szybie zbieram niebo podnoszone z powiek, przestrzeń łapie je w sidła jakby wielki pająk; więc czas tasuje fazy doby, sen i ciało, jasny artyzm na ścianach, falsetem czkał klozet. Miejski szalet, powietrze to globalny liszaj, gdy w pokój wpływa światło smakujące octem, podbijam zagraniczne łóżka, bladą pościel, jeszcze częściej niż mycie zębów i poszycia. Na schodach ustawiają się po mnie godziny, w zegarze jest wciąż pusty przedsionek dla ciała, czas kiedyś mnie ugościł na dobre i wynik. Może w lusrze odbije się półnaga dusza, głebiej kosmos nicością zagra na organach - to gwiazdy, kiedy drogi zostają na butach. Zgon Śnieg traktuję jak wróżbę, gdy niebo jest w transie i porusza wiotkimi nerwami kryształków, pod oszronionym drzewem miłość kwitnie w parku, żywioły w pięknym chórze zmieniają się w kwartet. Wstaję z łóżka, sobota, prozaiczny pokój; kawa zręcznie zamiata przedwczorajszy wieczór, gdy upadłaś pod blokiem po dwójkowym skeczu, powietrze jest z ekstazy i bezbarwnych prochów. Czas rozdaje zegarki - polecone listy do spłyconych płuc wrzuca - chociaz to nie skrzynki, przedsionek serca będzie jeszcze bardziej płytszy. Przed lusterkiem myślę o sądzie Salomona, jak po równo rozdzielić siebie między żyłki, a postać poprzez którą szkło paruje w domach. Berlin, maj, poeta Maj w Berlinie uzdrawiał śródmiejskie kawiarnie, wiatr dręczy liszaj w parkach, gdy Sprewa się czołga; i gdzie stał mur berliński przedziera się flądra, w piszczelu - niebie, ciała to kolonie karne. W hotelu puls jak światło rozchodzi się wszędzie, skąd turyści przy butach przykuci do czasu, do łóżek się dobiorą jak do pszczelich plastrów. Cisza wzbiera po palcach, pogoda jest węglem. W mieście wieczór parkuje ciemne konstelacje, gdy kartką gaszę gwiazdy strącone na parkiet, świecznikiem jest zgwałcony wersami ten papier. Potem wyjdę, by zagryźć na spacerze wargę, piąta pluta przez słońce jest wisielcem katedr, i wyskoczy z zegarka, gdy krzyczy z szyb falset. Budowanie ruin Krew wzeszła ponad kanał z kamienia i kończyn, Francuska i wyżarta koroną Ludwików. Dziki płomień rozszarpał dnia cielsko. Z okrzyków Na Bastylli trąd ludu wzrok na niebo sączył. Tyle czystych przepadło w kaplicach porządku, W szczerbatych drzewach dzielnic gwardia kark skręciła. - - Czas rozstąpił się w kościach i przeklęta siła Rozstąpiła ich kości. Religie żołądków. Na ścianach zegar będzie dla dni gilotyną, I Paryż eksloduje fanatyczną gliną. Gdy po bokach zarzewie budowanych ruin Oddycha w zgniłych ciałach i w ciałach wybranych, Noszących robaczywe oczy, smuga króli Zapada się we zmierzchu i w księgach spróchniałych.
  15. mijamy ciszę na drzewach, używając pniaków jak znaków drogowych. dla czasu wszystko jest bliskie, dlatego pocieszają przysłonięte posągi wykuwanych gwiazd. niebo podajemy z rąk do rąk. czekałem na drogi, które były w drodze, szły i zachodziły niekiedy daleko. rozdajemy sobie oddechy i ciszę do zapoznawania. wczoraj życie spotkało się tutaj ze śmiercią. most piastowski. opole. zburzyliśmy miasto od małej litery. drugi akt stworzenia - tak się poznaliśmy. rozmiar więzi wybiega za łóżko i komos. nastraja sen, godziny rozstrajają ciało, potem stroją, wniesione w godność instrumentu. miłość trzymam jak ręce w bezpiecznych kieszeniach. niebo przynosimy w zaparzonej kawie, pończochach i żyletce, i zabierzemy całe, gdy cisza poprzestawia dźwięki; codziennie za próg wnoszę siebie - puste gniazdo, uwijane na zmierzch. czas przełoży przestrzenie, że je nie znajdziemy i odejmie tło, na podwórku drewniane fragmnety - drzewa liczą odprawianych posłańców - połamane wichry, które gdzieś tam trzymają ukrywane grypsy, na nich napisane: tu pracowita miłość zmienia się w narzędzie służące do życia, gdy w zastawki się wjeżdża tak jak do warsztatu. bo ona jest gwarancją i aniołem stróżem, zamykające łóżko jak powieka oko.
  16. Wzięto na mnie pożyczkę - prozaiczne życie, a nie było mnie wcale, taka sprawiedliwość. Teraz będę ją spłacać najdrobniejszą żyłą, i nie skończę, aż długi urosną na wieczność.
  17. w domu zawsze coś mieszka. nawet gdy jest pusty, nie poskarży się o to, że jest pustostanem. nawet kiedy, gdy nie ma ludzkich domowników, pokoje zamieszkuje gospodyni - cisza. więc w historii kosmosu po kres i po odmęt, wszyscy nigdy razem się nie wyprowadzają; i mieszkanie nie wyprowadza czterech ścian i ciszy. czas nie uda się na przeprowadzkę z kunsztownie zdobionego wahadła i fotografii trochę zamglonych poobiednim snem. nie istnieje dla niego zamienny pokoik, kawalerka, więc się nie przeniesie. bo czas nie umie mieszkać za trawą i butem, za przestrzenią, kosmosem, dziejami i krwią. przestrzeń, która mieszka w pokojach i kuchni nie wychodzi za drzwi. choć poszukuję przestrzeni, które już wybrały: wejść czy jednak wyjść. drzwi wchodzą - nadrealny zwrot, - rozmawiam w cztery oczy z kosmosem czy niebem. tylko podłogi towarzyszą wykuwanym krokom w gęstości powietrza. nad ranem piję kawę. wychodzę do pracy. gdy wracam dom jest pusty; nie tak całkiem, prawdziwa pustka nie istnieje, bo jest pełna wszystkiego co nam zabierała.
  18. Moje ciało to przerwa, jedyny przecinek w niedokończonym zdaniu - rzeczywistość. Przezwyczaiłem się do kremowanej przeszłości, wsypywanej do urny o krawędziach - przestrzeń, którą starannie jeszcze przechowuje jutro. Niebo, które przemycam pod powieką na sen, nie przemieni się w wypiętrzoną górę, nie wejdzie o stopień wyżej, nie jest alpinistą. Kosmos nadal nie odbił na inne wymiary, więc na razie nie znajdzie się na drugim brzegu. I nie podskoczył wyżej; nie przejdzie z parteru, w którym jest zamknięty, na piętra, więc na piątą... n-te strony świata. Koniec Świata będzie urlopem dla Genesis, bezustannie powielanych początków. A może czas nie jest jednak stały w pędzie i nie posługuje się ruchem ciągłym, jednostajnym? Gdyby też w nieustannej pracy robił przerwy, powracał skąd wyruszył, i spowalniał krok.
  19. Moje ciało to przerwa, jedyny przecinek w niedokończonym zdaniu - rzeczywistość. Przyzwyczaiłem się kremowanej przeszłości, wsypywanej do urny o krawędziach - przestrzeń, którą jeszcze starannie przechowuje przyszłość. Niebo, które przemycam na jutro w powiece, nie przemieni się w wypiętrzoną górę, nie wejdzie o jeden stopień wyżej, nie jest alpinistą. Kosmos nadal nie odbił na inne wymiary, więc na razie nie znajdzie się na drugim brzegu. Koniec Świata jest urlopem dla Genesis i bezustannie powielanych początków. A może czas nie jest jednak stały w pędzie i nie posługuje się ruchem jednostajnym? Gdyby też w nieustannej pracy robił przerwy, powracał skąd wyruszył, zatrzymywał się i spowalniał krok.
  20. gdy przekładam ambicję na zjawiska martwe, przywołuję pustynię: zasypuje umysł, kiedy każde w niej ziarnko wspólnie ją buduje, przylegając w zawiści do wszystkich sąsiadów; samotnie i odrębnie chce budować z siebie pustynię, którą później podniesie do nieba. dlatego białe wydmy są fałszem wspólnoty. dalej krople ginęły na ogromnych szybach, które na nie zsyłały w swych granicach morze. dalej przyszła do wiersza, ziemia, potem ogień, na koniec było życie - jedyny niepodzielny element na całość, dlatego czas, który nie jest jednorodny zazdrościłby mu. w tej dziwnej grze porządku istnieje wyjątek.
  21. zegarki są windami w dłuższej perspektywie, gdy dni przewożą noce systemem windowym. wjazd w górę jest możliwy, inaczej w przeciwnym, bo w powiekach zjeżdżamy po pamięć i sen. z parteru kiedyś przejdzie się na pierwsze piętro, które zdolne jest zmieścić całe życie wieczne. w kosmosie są samotne celebrytki - gwiazdy, między którymi cisza pnąca się do góry, przez cały wszechświat szuka, skłonna wejść do windy, i wjechać w piętro wyżej, gdyby tak istniało. przedpokojowe lustro to pionowa klatka, transportująca światło, starość, śmierć i ciszę. kolejny piętro: wchodzę, rozglądam się wkoło, więc w obwisłą przyrodę jesiennego ciała.
  22. CIAŁO Codziennie tak bez trudu mam przy sobie ciało, które jednak w dowodzie ogromnego buntu, rozchodzi się na łąki i wszystkie rozmiary. Dlaczego ja bezbarwne jest o wiele większe, i musi bez przepustki uciekać z więzienia? Wtedy krąży zrastając się z ciemnym kosmosem, a o świcie jest kawa, pokój, stopy bose. WCZORAJ, DZISIAJ, JUTRO Wczoraj świat się poruszał, zmieniał i przemijał. Dzisiaj świat się porusza, zmienia i przemija. Może jutro okaże się czasowym miejscem, w którym ogląda się serial tych kilku czynności. A świat wtedy odpocznie, świat wtedy odpocznie. Bo przyszłość to film, który nie zdąży się zacząć. CZAS I APOKALIPSA Apokalipsa będzie urlopem dla czasu, dlatego stąd już było tyle strasznych strajków, na których przodował. Lub nawet, tak to pewna formuła petycji, którą złoży w najodpowiedniejszą porę na niewidzialne ręce. (Więc jak to, złoży w siebie? - pora to część jego, jak u nas nos i ucho). Świat nigdy nie śmiał czekać na własną powtórkę, to nie serial, teleturniej, lub telenowela. I gdy już równa, piękna, sprawiedliwym ostrzem odetnie kalendarze, - - suche pępowiny, czas wtedy się narodzi jako noworodek i dopiero ciałem. ZAWOŁANIE Pies leży na fotelu. Mieszkanie. Stoję w oknie i wzrokiem mierzę chmury i wołam pod ciszą: nauczcie się jak srebrne samoloty latać, lądować i przyjmować do wnętrz pasażerów, a nie ciągle umierać na mokrą amnezję. GDYBY NIEBO BYŁO OSOBĄ Nieraz niebo przychodzi na ziemię. Niecodzienny turysta zwiedza płaski obszar, potem może zadawać kilka sobie pytań: dlaczego tak się na mnie ludzie ciągle gapią? Przecież schodzę (tam) do nich, nierzadko wynajmując o świcie i w południe taksówkę - to słońce. U siebie jest mi nudno i nie miewam zajęć. Ci na dole nie wierzą w monotonność nieba, która raczej powstaje, wychodzi ze środka. PRZYJAŹŃ Dwa żytnie kłosy rozrywają słońce, i chociaż na pierwszy rzut oka, są bardzo burzliwe, na porywistym polu, nie kłócą się o wiatr. DROGI Nie mogą siebie przejść, poruszyć się, pójść dalej, energicznie skręcić. Związać się z innymi drogami bo by przestały być sobą. Bezustanne w bezruchu nie mogą się ukryć, a każdy krok odciska owalne szyderstwo, że o wiele dalej dochodzi niż one, choć tak długo prowadzą, i nawet są pierwsze. KAMYK I WODA Odwieczne siłowanie się wody z kamykiem. To nieśmiertelny kosmos przyjął łono gwiazd i skupił cały ogrom w szarym otoczaku: Plusk, potem jest korona, cisza, płynie czas. Zabawne że na chwilę mając kamień w dłoni, możemy się pobawić w kreatorów światów. Z zegarów budujemy nieśmiertelne schrony, iluzja tego słowa jest tylko śmiertelna. DOM Zamknąłem na zawiasy rozbieganych nerwów, na żyłki ciasne oczka - nastały powieki, i wiedziałem: przez chwilę stać tu będę - dom. Deszcz powoli otwierał przejścia do zaświatów: dwukierunkowe przejścia komunikacyjne, z tym, że tylko legalny jest jeden kierunek, bo jazda niepoprawną stroną jest jazdą "pod prąd". (Zresztą taka możliwość jest czystym absurdem.) Między rodzącymi, a umierającymi nie dochodzi do stłuczek, większych kraks i wypadków na osi czasowej, przez wymyślny czas. A połączenia komunikacyjne istnieją dla możliwych i niepewnych światów, co do zaistnienia. Deszcz ciągle padał, nawet nie dostał zadyszki. Wsiadałem do taksówki i patrzyłem w górę. FILM Podłogi skrzypią, między szczelinami desek sen przesuwa promienie i nakrywa siebie; jest ciało, które dzieje się taśmą filmową i dwie klatki na oddech przesuwają się jak ruchome legiony. Tu dwa klapsy na dobę, zwyczajnie i pewnie, i okno, które stoi od lat niewzruszone, czasami tylko ciemność z okna dzień wybija, a zmierzch ostatnią błonkę po poprzednim dniu. - Filmowa klatka skacze ze sceny na scenę. Za oknem jest ulica, park, (zamknięty moment). *** Niebo wzeszło. Beton jako szachownica - i krótka partia szachów: białe są od słońca, gdy czarne pionki zawsze jakimś przeoczeniem, gdy na niebie godziny żonglują promieniem. Tłumy często podobne do podwodnych ławic, poszukują innego powietrza na cenę. Jak węgorze zmagają się wciąż z codziennością, aby serce przejrzałe od gęstej ciemnośći złożyć na pierwszym, lepszym, albo przecenionym Morzu Sargassowym. Czarne cegły kamienic, żółte i brązowe, o zmierzchu drąży w zemście odchodzący promień. WIECZNOŚĆ Kiedyś w deszczu istniało niewiele przestrzeni. Dzisiaj kiedy odległe miasta pali słońce, nieróżniące się znacznie od ludzkiej tułaczki, patrzę w niebo ze swego mieszkania i myślę: czas jest po to, by chociaż wziąć go w tej sekundzie i ogarnąć całego, potem dać się wpuścić. SZCZELINA Wszechświat jest małą szczeliną, która wstała z niebytu kiedy pękła ściana, tego co przywykliśmy nazywać nicością. Moje ciało (tak zresztą jest u wszystkich ludzi) zalepia ją osobno, jak masa szpachlowa, więc tak na prawdę dla nas nigdy nie istniała. NIEBO (I) uczęszczam do nieba. przez drzwi się nie przechodzi - drzwi się osieroca. o siódmej piję kawę. - to tyle kontaktu z natarczywym powietrzem. zegarek, blade światło osaczają krew. musiałem tyle kroków wyrąbać na drogach, (nie mówiąc o cieniu) by dotrzeć do łóżka. te miejsce jest na długie podróże donikąd. zatrzaskuję się w ciele i wchodzę do nieba. NIEBO (II) Niebo to taki pęcherz, krystaliczny przedział; daje schronienie ciszy, która jest bezdomna, i również pozbawionych mieszkań tych tajemnic, które nieraz próbują przedrzeć się na twarze, poprzez krople deszczu. METAFIZYKA Niebo jest uporządkowanym zbiorem elementów, to masowe zrzeszenie mieszkaniowych luster, bezustannie pragnących zobaczyć się w nim, ale nie sięgają. Więc niebo to zbiorowe, niespełnione lustro. Ptaki szarpią powierzchnię - nadziemskie komary; wchodzenie w ziarnka piasku otwarte jak drzwi jest poszukiwaniem pokrewieństwa ciała ze światłem, które zawsze czeka na pochówek do ciemnych grobowców. Krew porywana z prądem cyfrowych zegarków, jest matką, która karmi topnienie od środka. Szelest trawy tak prosto wchodzi między palce, na razie i tylko. WYTŁUMACZENIE prawda z jutrem nie lubią przeglądać się w lustrze. nieobcinane wyrzuty, starość i emocje rosną na paznokciach, i przyznam, że sny zgrabnie uporządkowywane wysyłam do nieba, układanego na głowie, do tej pory niedopasowanej. jestem słabym kierowcą naręcznych zegarków, za często prowadzącym pojazd na manowce. tyle zjawisk i osób wchodzi i wychodzi, a ja nie mogę chociaż przez chwilę odetchnąć. czas, który jest klientem, pierwszym pasażerem, wysoko wynagradza bezbronnych szoferów, więc niepunktualna miłość spóźnia się na serce. W MIESZKANIU w mieszkaniu wypruwam długimi obserwacjami osie czasowe od których miasto aż się kurczy na zasięg złamanego palca czy paznokcia jest zegar nieznajomy intruz pierwszorzędny obcy czterech ścian choć pokój jest jednorodny w nadawaniu miejsca na noce pojedynczo zachodzą ciemności w te lustro którym można wykuwać oczodoły i osobno oko by zabrać na jutro to bardzo opieszałe ruchy i przemiany oczywistości to chaos bo szuka translatorów na piękno i ogrody więc często go przekładasz na okruchy chleba JAWNOGRZESZNICA zamieszkiwała w wietrze. impuls i bodźce zbierała z nieba i porzucała po wypatroszeniu; śliską, fioletującą rybę - (opływowe niebo) łapała za oknem i upuszczała coraz bardziej na dół, naciągała więcej metrów przybywających z góry na drzewa i miasto, zasuwając krajobraz jak roletą rajem o wygórowanej cenie. ustały licytację na ciało i wieczność, a Eden nie jest w stanie po ogłoszeniu stanu upadłości wysprzedać zachowanych owoców poznania. stąd diabeł sadzi ludziom na przełajach drzewa i oplata się na nich: w plastikowych centrach, w chaszczach i burdelach; w biurowcach, w szklanych domkach i starannie liczy i dokonuje bilansu handlowego. potem zanosi utarg - ściśnięty i piekący; ten worek który ciągnie się na wszystkie strony, więc mieszkająca w wietrze jest zameldowana w sadystycznej lawie i czeka na odbiór przyznanego mieszkania czy apartamentu z oknami na czas. DZIEWCZYNKA za Bliskim Wschodem (bo się dowiedziałam od mamy gdzie to jest) panowie z obrączkami bawili się w wojnę - wczoraj dzisiaj też się bawią powiedziała mi o klockach z ciężkiej amunicji o bezbronnych lalkach niepodobnych do Barbie kobiet i dziewczynek tam konwoje z żywnością podobne są do tych który ma braciszek mam dwanaście lat teraz ten wiek już wystarcza domagać się prawdy starsi bracia sprzedali skórę zranionym krajobrazom i wyrytej wojnie tu staromiejskie przytułki kupują głód od napiętnowanych porą roku bezdomnych gdy od rodzinnych mięśni przyszytych karabinom stalowe bazy (betonowo-drewniano-plastikowa manna zesłana z ONZ) licytują krew niebo i dzień jest zamykane włazem z krwi i potu a ja tu siedzę w kraju kilku grusz i wiśni i wróżę na polance ja - młoda szamanka zaplatając warkoczem - dzieciństwo i przyszłość SYMETRIE symetria dźwięku. słuchające wody. stąd można tylko słyszeć wczorajszego siebie, wypalaną przeszłość - glinę schowaną w czystej porcelanie. rozdarte zegary. wczoraj słucha jutra. ten korowód jest słuchem położonym do ogłuchłych koryt. to wszystko przyjmowało drugie życie - rzekę. twoje leżenia dojrzewają na wyprostowanej postawie. pion jest wyższym stanem odłogu. słuchające wody. tak, więc przyglądam się niewidomym szczegółom na świetle, i ciemnym rozstępom, by rodzić w nim noce, wahania. światło łatwiej pozbierać niż bezcielesną ciemność. sprężyć w rozmiar źrenicy, skrócić na nadgarstki. trudne dzieci rodziły szybciej swe epoki, niż one ich samych. wiek można porównać do ściętego drzewa. pokolenia. nie trzeba go wyrąbać. w tym wyścigu to drzewo pierwsze zetnie ziemię. mrok skręca się na ciałach pod parzące światło. on na dwa momenty: wejścia i głośnego wyjścia, co wychodzi z wejściem. mrok skręca się w ciała. - posłuszny. pomieszkuje światło. choć nigdy zło i dobro nie jest symetryczne. brakuje im symetrii, tego odjętego szkieletu logiki. *** odkładałem miasta. cyrklowe horyzonty wsuwały się w książki, otwarte jeszcze szerzej niż sama świadomość. moje kroki jak punkty na półprostych wiatru. przewijałem neurony, ubierając w pogodę o czystszych refleksach. i przesiewam ogniwa rozbijanych dróg. czas mógł być inżynierem splecionych zegarów, noszonych przez powołane dłonie do dzielenia życia między krwią a chlebem. patrzenia mają osobiste ślady - to gatunki kreślące okręgi i ciszę. wymieszany z psychozą potrafię ze świata, jedynie zrywać słowa przeciwko językom. zamiast myśli dożywają w osaczonej głowie, wstawione okna w przyszłość. CIAŁO (II) ciało które jest kropką z długą kreską nieba buduje wykrzyknienie za tym krajobrazem i z domem przezimuje styczniowe promienie jest właściciel schowany kurtynką za okiem kilka razy się zdobył na chęć rezygnacji z wysokiego czynszu i otwierał z dwa razy pokrwawione drzwi miesiące rozbijały się o lśniące lustra myśl - z ilu elementów złożona jest kropka FIZYKA zostałem ochroniarzem powietrza i ciała ja wierzę tylko w światło dające dowody przez kilkanaście godzin (zależnie od pory) codziennie jako matka znika i porania kształty i kontury choć nigdy nie wychodzą poza jasny brzuch dzień z nocą to wzajemni strażnicy dwie cele na podstawie grafika przyrody i praw towarzysz aresztuje ciemną towarzyszkę spod ciemniejszej gwiazdy wyroki się odwiesza tylko brak odgłosu najwyższej instancji sprawiło że paradoks stał się dożywotni ziemska kula trzymana na gwiezdnych zawiasach otwiera i zamyka niewielkie przesmyki uchylone drzwiczki i wtedy ktoś na chwilę zagląda wychodzi wydaje się że nasz glob to błękitny hotel na recepcji pokoje dostają przypadki niebanalny fenomen rozmnażania życia pod martwym naskórkiem PRZESTRZEŃ Przestrzeń ma o wiele gorsze położenie: nie może się poruszyć, przemieścić wędrować. Jest tylko takim znaczkiem doszytym na nicość, która ciągle nie jest zaadresowana. Wrzucone, zatajone niebo nam dosyła do codziennych listów, które razem otwiera się z ruchem koperty. - i tam jest też część nieba, przemycona, wzięta. PRAWDA Niebo przynoszą nam ludzie: bez większej różnicy listonosz dostarcza listy, ukochany wręcza kwiaty, a żona poranną kawę podaje do łóżka. Tu fakty (bardzo często mieszkają w gazetach) pomocnicy dziejów, doręczają świat. Gazety - na nich często przesiadują palce, a na palcach błękitny rozporek, wypuszczający drzewa na ciepłe promienie. Przestrzeń to taka litość dla pustki i ciszy. Niebo jest przesyłane z drugiego człowieka; jak będziesz patrzeć w górę, nic się nie doczekasz. BLOKOWISKA nowotwory pod słońcem - azbestowe głowy, zjadliwe rozumy i śnienia podłożone pod świecące szyby, o windzie niezawężającej się do dwóch wymiarów. blokowiska - równanie: krok równa się twarze, tak często nasze stopy zacierają wyskalowane i wysokie mapy - przeprawy przez niedołężne miasto, do sklepu czy szkoły. wypłowiała pamiątka krawędzi pod dotyk. schody wchodziły powoli po rozciągniętych twarzach, by jednak się zatrzymać u szczytu bariery. lamperia klatki oparła podbródek, o coraz bardziej wyszukane kształty, tak jak buty umierające po ostatnich schadzkach. blokowiska i wysokie wyniesienie żeber z krwawiącym piekłem, dławiącym kończyny, w rozerwanej ucieczce, więc przed samym sobą. i długo windy utrzymują pułap na parterze. ŁÓŻKO - INNA MATKA ktoś mówił słońce jest pępkiem gdy biodra noszą gotykiem naukę horyzontu na wiosnę wiatr przychodzi po chleb do zacnych progów zbiera liście leży nad nimi pod oknami co noc umiera pępowina zgięta przez spaloną miłość do czystych ciemności ktoś mówił że to księżyc do włosów przypiął skalpel odcięte pępowiny urosły na cudzych uśmiechach ktoś mówił gdy myśl wdziewał pod szatę Morfeusza że łóżko się rodziło jak matka pijana *** Deszcz tak łatwo przemienia się w najczystszy śnieg. Glina to też materia, na dłuższe rozważania, my czas skupiamy w sobie, jak pisklę bez wzroku. Więc uczę się starannych metamorfoz luster, bo może z lepkich nerwów ze snu wstanie pies. OPINIA Paparazzi i media to hieny i sępy, padlinożerni wyjadacze błyszczących gwiazd dodanych do nieba i sławy. *** Ja przeprowadzam przeszłość jak dziecko przez ulicę, no, niemalże tak samo, nawet przez ulicę. *** od kiedy czas wyruszył nie dostał mandatu kto uczył go jeździć? jest kiepskim kierowcą a mandatu nie dostał bo nie jest personą *** dusza śpi zasypiała w przerwach przejmującego rozładunku minut objęciem przez ciało tu doba licytuje prędkość na przystankach jestem zwrócony pod prąd względem wzroku poruszającego się wzdłuż prawostronnie choć krawędzie i sygnatury są w ruchu lewostronnym obserwacja jest zmianą kierunku i zgodnością z okiem więc złapany obraz bierzemy za chabety on staje się kolorowym łupem - wracamy z nim do oczu kolejne towarzystwo po udanym łowie kiedyś potrafiliśmy nazywać te drzewa umiejscawiać ich rozwój ponad połysk głów tymczasem co roku zima przyjeżdża srebrnym kabrioletem śnieg sypie za wszystkie wieki czas gnije za liście *** niebo wyrasta z ziemi. przenikliwy obraz przestaję się kłaniać - słońce. przez fronty w atmosferze zawieszone windy, poruszają substancje, by wzbiły się w górę, sekwencja - parowanie, dotarcie i opad. książki gdy się zawstydzą - otworzą nieśmiałość, na zrośniętych ze sobą stronach zamykają dzień. cisza podchodzi bliżej oczu, oddalają się ściany. światło przybliża siebie. nie istnieje zgiełk. * ten świat zarasta wieczność, jak czarne zarośla na murach i szarych trotuarach. noc potem je ścina. porządek nawleczony na przejrzystej szacie, z której prują się dzieje dziwnymi nitkami. choć ona sama płynie w swej chwale - nietknięta. *** proza przypomina prawdomówną kobietę *** poezja to kobieta - i pojmanie prawdo-(świat)-mówności skrupulatne zajęcie rozdawania nadmuchanych prawdo-światów, leżakowało na boku mężczyzny jak wiosenne wino - w poprzek dramatu słońce wykluwało niebo i swój kark przepuszczalnymi muskułami - gdzie kończy się ślad liry, zaczyna się brud światła POEZJA Poezja jest prywatną posesją poety - tam unosi się wyspa, dziwne gospodarstwo: nie znajdziesz żadnych sprzętów, nie ma inwentarza, czasami wymyślony gołąb stuka w okna, i powietrze - to ciemność wpuszcza go do środka. Tu izby są zbyt ciasne, byś mógł się rozgościć, zresztą Ciebie - obcego przez próg nie przepuszczą, postawiony z mazgajów rozwalonych kartek. Drzwi otwarte na niby; bo reszta zamknięta, odizolowane strzępki powietrza są zamknięte dla siebie, porzucone przez inne, lecz możesz poczekać: nieraz Statek pijany Rimbauda się podaje, pokrojony na obiad, ciszę i kolację. GÓRA UJAWNIENIA na górze ujawnienia prawda rośnie za trawy sen znaczy tyle co znak przytomnej ciemności nie potrzeba zatrzaskiwać powiek by zwabić przynętą wzroku polowane białe światło niebo uwodzi ziemię na górze ujawnienia słońcem płoną totemy cierpliwe do krwi zegar wisi w kuchennym obrocie powietrza jedną sprawę na prawdę trudno jest zrozumieć: czy życie śmierć próbuje pod naskórek uwieść? śmierć uprawia na czarno najstarszy zawód świata GROTESKA wszystko podparte o niebo uczy zapamiętywania kolejnych zaćmień i przeoczeń dolegliwości - zapominam przyznam się że od zawsze mam nieposiadanie siebie dlatego z moich oczu wylatuje do dzisiaj niepomieszczone do końca narkotyczne i pijane wczoraj i stąd jego godziny nieodkręcone całkowicie z czasowego pnia - to jutro sterczą od niego odbiegają naśladując lokatorki topól zielone jemioły gdy pień przewodzi wieki epoki i niebo gdy rdzeniem w każdym sęku jest sojusz neuronów wielka koalicja parlament impulsów choć nigdy co jest w środku nie dostrzeże światła przyrasta do siebie wanna przyrastają ściany słońce i przestrzenie: blok z 22 lipca + blok z 23 ziemia spada z błękitu a za dnia przestworze wznosi się i wznosi nieboskłon cierpliwie przesiadywał jajo - to równina pejzaż krawędź czy widnokrąg i potem podniósł się i poszedł prostując z odrętwienia wiatr i szorstkie chmury KONTEMPLACJA niebo ciągam za język ostatnio prośby wyrażam poprzez kontemplacje rozgałęziają się we krwi i nie są całością ziemia przyłożona do ucha kosmosu czasem sprawia wrażenie że chciałaby odpaść te rozrywane strzępki wezmą tyle światła co udźwigną do swojego snu cisza przywiązuje dźwięki uprawia je przez wieki i odbiega od przyrodniczej normy drobniutkich podziałów głośno krzyczy że nadal chce być jednorodna DROGI (II) drogi rosną niebo jako prąd przenosi je starannie nie z miejsca na miejsce ze świata do świata nie rozpoznałem jeszcze czy wszystkie prowadzi lecz wiem że ma nimi zapchane kieszenie wytrwale czekaj na dzień w którym coś upuści bo staniesz przed wyborem między snem a łaską zguby często wracają po przeżyciu życia łomotanie promieni o ciszę katedry chóralny śpiew chodników cisza na wieszaku tymczasem są skazane na wędrówkę w sobie nadrabiam za nich metry skąd rychło się kończą niebo noszę jak znamię wypalona ziemia przenika w otworzony wiatr na drugie przyjście śnieg topnieje udziela wtedy rozgrzeszenia KONIEC przelewa się wanna i lustro ziemia grzęźnie gdzieś w połowie zdania niebo kończy za kropkę przestrzeń wyrabiam ręcznie wystarczy że wzrokiem umebluję kosmos cisza jak linie wysokiego napięcia przeszywała oddech powrót do gwiazd przestrzeń zawala na głowy PRZESTRZEŃ (II) przestrzeń chcę zapisać na urlop może bez niej znajdziemy więcej miejsca w sobie a czas to tylko dłuższe zatrzymanie się nad nicością przez zainteresowaną wieczność jednak nic jest rzeczą najbardziej neutralną potrafi asekurować o nadmiaru powietrza poranek wchodzi przez okno i wiesza się na powołanej do tego firance jak tak samo a może z niewielką różnicą zawisnę na niebie potem w nowym wcieleniu idę na zakupy O ŚMIERCI cisza przesłuchuje dźwięki. zakonspirowany oddech w ciasnych pęcherzykach, daje dowód, że życie pracuje w podziemiu. wyżej są czarne kwiaty, białe epitafia. tak samo ciało - konspirant, który dokonuje kolejnego sabotażu wobec śmiertelności stawania się światła, to tylko taki tunel z nieostrym światełkiem. powieki zamykają kanały na właz. ten przedrostek człowieka, zaułek, uliczka, boczna krawędź, asfalt, przybudówka do czołowo zderzających się minut, w zegarku na czas. chociaż gwiazdy już miliard lat prowadzą zamach na Apokalipsę, i się wypalają. dlatego śmierć to może tryumf nad nią samą, potrzeba ją przeniknąć, i dopiero niszczyć. życie to długa dywersja szkolonego ciała i powietrza, które zawsze opiera się o mnie i wystrzelonych godzin dźwiękami ratusza, wilgotne demo wieczności, które raczej nie ulega przeterminowaniu. CZAS i APOKALIPSA (II) Apokalipsa jedzie do stacji docelowej, i nagle okazuje się, że brakuje torów. Wysiada i znajduje podmiejską taksówkę, już w centrum miewa korki nie do pokonania I tak samo się dzieje z dowolną sekundą, nie może się poruszyć o zero absolutne, bo nie tylko to dla niej ponad możliwości, lecz wtedy by przestała na zawsze być sobą. PRZEKRÓJ PRZEZ POEZJĘ (Poezja jest ubezwłasnowolnianiem pięknych myśli wyrazami.) sztuka była pierwszym buntem przeciw światu. ciała krążą ciemnością. stoją. zatrzymują się światłem. wczoraj we wszystkich kawiarniach podawano poezję w srebrnych filiżankach, jak ręce odjęte wieczorem od cierpliwego wystania w kolejce po słońce. rozbiłem ją i nagle istniał tylko obrus i może jeszcze stolik skroplony stąd łaską. skupiła się na nim. strużkowymi wersami. odchodziła w sobie. choć struny w niej krążyły. nienakarmione zegary często chcą ucztować. śmierć przychodzi wtedy po omacku. ślepa ladacznica człowieczych zanurzeń. strażnicy ścian odstają w tej chwili od głodu. pękają i odchodzą. tak samo jest z poezją. szuka substytutów. zamiennych skrzydeł, aby na nie zrzucać winę, że szybko się łamią. O ŚMIERCI (II) Recepcjonistka z dzielnic krucyfiksów i pesjonatów wykaligrafowanych prozaicznym piachem, już niedługo przyjedzie następnym pociągiem, mój jest o o 8:09. I wysiądzie z przestrzenią, światłem, parą wodną, którą będzie się krótko dzień celebrowało, wzdęte niebo jak ryba, napuchła od soli. Drzwi są na tak krótko otwartymi łuskami, zapytałeś: do kogo będą należały, niedkończone drogi jak cięcie żyletką w połowie, i pytasz czy istnieje dla nich skup czy coś na kształt lumpeksu. Bo może jutro obce kroki je założą, w bucie jest poczekalnia i długa kolejka. Powtarzasz - boję się jak ognia, ja się bronię i mówię: zostaw go na później, już niedługo aż nadto będzie cię oślepiał z plastikowych zniczy. OSWAJANIE ŚWIATŁA Mieszkam tutaj, gdzie wszystko jest zawsze niepewne. Niepewność - dziwne słowo, czy może być pewne, że zajmuje konkretne miejsce tu i teraz, i istnieje na serio, nie tylko na niby? Więc jak się rozkładają proporcje podziałów wszystkiego co możliwe? Na przykład jest czynność - zamieszkiwać w mieście. Czy miasto bardziej mieszka w nas, czy ludzie w mieście? Czy granice potrafią być, aż tak szerokie, że między nimi także istnieją podziały? Nawet przestrzeń zamknięta zawiasami dnia, wydaje następną, która jest otwarta, i okazuje się prostym, wielkim znaleziskiem. Ta otwarta znowu zmieni się w zamkniętą. Lecz tylko zatoczona tym zamknięciem przestrzeń, zamknie jedną, nie drugą z następnego dnia. Tym schematem mijają wszystkie pokolenia. Oswajamy, powietrze, światło, krew - ten teatr. *(cykl)
  23. Wszechświat jest małą szczeliną, która wstała z niebytu kiedy pękła ściana, tego co przywykliśmy nazywać nicością. Moje ciało (tak zresztą jest u wszystkich ludzi) zalepia ją osobno, jak masa szpachlowa, więc tak na prawdę dla nas nigdy nie istniała.
  24. wieczność pierwsza wepchała się na miejsce, gdzie mógł spoczywać koniec, dlatego ty nim jesteś, poszukując w jutrze czegokolwiek, co można było nazwać końcem. wiatr został stworzony, aby oddzielać partie i gatunki ciszy. wieczne drzewo rodzaju ludzkiego rozwija gałęzie na niebie. blade gwiazdy tam wiją, zimne puste gwiazda, przed ostatnim lotem. kilka ptaków w powietrzu, wolno zatrzaskujesz ciało oswojoną przestrzenią na dłuższe szczeliny. jestem tylko przejściem dla pieszych, pośpiesznych zegarków, które nie oglądają się w prawo i lewo, gdy wszystko ma przyjeżdżać w pięknych samochodach, i większość z nich rozjeżdżać, cicho, bezpowrotnie.
  25. prawda z jutrem nie lubią przeglądać się w lustrze. nieobcinane wyrzuty, starość i emocje rosną na paznokciach, i przyznam, że sny zgrabnie uporządkowywane wysyłam do nieba, układanego na głowie, do tej pory niedopasowanej. jestem słabym kierowcą naręcznych zegarków, za często prowadzącym pojazd na manowce. tyle zjawisk i osób wchodzi i wychodzi, a ja nie mogę chociaż przez chwilę odetchnąć. czas, który jest klientem, pierwszym pasażerem, wysoko wynagradza bezbronnych szoferów, więc niepunktualna miłość spóźnia się na serce.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...