Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bronisław Jaśmin

Użytkownicy
  • Postów

    935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bronisław Jaśmin

  1. języki błogosławię głodzonym powietrzem i namaszczam ocalonym winem związuję na pętelki gdy w ciszy rytm odtwarzam szklanymi szyjkami pamięci którą trzeba sznurować przestrzenią strużkami potu skórą pękającym światłem zegar jest rybią łuską - otwarty dom bez drzwi niebo z ziemią do siebie ciągle przywierają to dzieli a nie łączy nie ma przenikania - jak dwie kamienice są spójne lecz przestrzenią na zmianę dla wglądu się nie wymieniają dźwięk pije wiatr z pucharków splecionych gałęźmi czas to komunikacja szeroko rozwiązana
  2. klon w ucieczce sekunda zapomnienia złapana przez wiatr
  3. czas to zaszczyt - powiedzmy. z honorem wiatr znika, przestrzeń wszystko przeżuwa, wiatr ustał - przebaczył. ciało jest lewą, albo prawą stroną, co pomiędzy potrzeba zbyt długo wypełniać. próbujemy z dróg stawiać cztery ściany, najpierw podźwignąć do pozycji pionowej i zamknąć na niebo - dach o niskim standardzie do życia. myśl każda in cognito dobiera się w parę z pojedynczym źdźbłem trawy nastrojonej światłem, i tańczą wiatr, gwiazd mocnych z ciszy nie wywiewa.
  4. śmierć trzymam pod pazuchę czujnie obserwuję tych którzy wierzą że przestrzeń nie jest policzalna zaklinowałem się między dwiema sekundami jak grotołaz który przesmykiem po życie godzi ścianę ze ścianą jest krótkie przewężenie ciemność utrzymuje światło osaczające tunel
  5. Ciało zamieniasz w wypadową bazę na witraż oprawiony żółknącą powieką, która zgina się w ołów trujący od dnia. Niebo to nieodstawiony lejek, przelewasz sny, od których pękają ogrody, z chrustu splatasz ubranie na pełznący cień. Masz rację, przestrzeń to podwyższający się słupek, przy którym wymiękają żywe termometry i rejestratory dźwięków. Pogodę połykam w kapsułkach. Niebo próbuję rozsupłać, skrócić na pętęlkę i zawiesić na szyi jako kluczyk do drzwi. W rynnach domów duchy przodków prowadziły soundtrack.
  6. Niebo jest strunką ściszoną na odbiorniku - to język, który jest jeszcze anteną, dźwiękową stacją, nominał krąży - i ogień się spala, - słoneczny anioł na trawach. Gdy na prowincjach Italii uprawia się winorośle, czas płynie tam w winogrona deptanych i ciemnych główkach. Tam Tyber płynie jak wszędzie, nie stanie i nie odpocznie. Kiedy sumienie i życie, zazdroszczą tym rzymskim wodom rzeki płynącej od wieków, (prąd kuty z obojętności), przez dystans jej nie obchodzi, czym może pluć w lejek cieku. Od drzew otwiera się światło, w liściach sekrety zrywają, i rozkwit w niebo - zielony. Bo Tyber płynie jak wszędzie: on nie to samo co krople, są cudze, które w nim grają. Bo rzeka wcale nie drgnęła, nie mogła przebyć dystansu, krótszego dla krwi, bakterii, bo woda to nie to samo, jak więzień skuta swym prądem, jest lądom otrutym żądłem. Rzym goi w dzień podrażnienia - nad Tybrem ochładza rany, który stoicko upływa zawilgoconym drapaniem w następny podbródek słońcu, wrósł w światło jak w poparzenie ____________________________ pokrzywa, a w łuski ryba.
  7. 1. Niebo jest wyżej od nas i wszystkiego, dlatego, bo od zawsze nie przestaje spadać. 2. Jedyną śmiercią jest wiara w jej nikczemny tryumf. 3. Codzienność jest jedynym obszarem dostępu dla człowieka, aby mógł jeszcze głębiej patrzeć w gwiazdy, CODZIENNIE przeprowadzać się, by mieszkać w śnie.
  8. Prosto i ładnie. Wydaje mnie się, że w tym wypadku asceza słowa nie zaszkodziła wierszowi. Pozdrawiam.
  9. Tak, racja pani Agnieszko. Może tak jest, bo to właśnie my jesteśmy tacy powtarzalni. Pozdrawiam
  10. Faktycznie, rytm nawet będzie lepszy bez niektórych spójników. Pozdrawiam wszystkich, którzy zostawili tutaj ślad.
  11. droga to jednak miejsce pozbawione celu bo nie może poruszyć się choć o milimetr więc nigdy nie rozpocznie wędrówki choć nawet ktoś by przeszedł ją wrócił i chwycił za rękę próbował wziąć i przenieść o sto metrów dalej lub schować do kieszeni czy długo ją mielić powieką jakby młócką tym młynkiem na sny zakurzeni strażnicy odprawiają wiatr
  12. Dzięki Agnieszko za wpis. Ogólnie mam takie przekonanie, że jesteśmy więźniami historii i czasu, i że wszystko nawzajem więzi się i dusi. Pozdrawiam.
  13. dzień nie ścierpi nocy choć sny są dla nas śladem po letnich motylach deszcz - recepcjonista wynajmuje dla słońca wilgotne pokoje
  14. odwijaj mnie powoli w południe znieś światło odpraw ciemność może jest coś po za nimi prosty oddech już staje się wielkim zaklęciem gdy hipnotyzuje kamienne powietrze drzewa stoją jak pióra ponad gniciem wieszczów i próbują pochwycić niebo jako kartkę i nauczyć się pisać wiatrem poematy strony świata to szczury czas to wielbłąd który za garb obrał zegar gdy sen jest dżumą na niebie dla pospolitości
  15. Łóżko. Wstajesz i widzisz krajobraz z odzysku. Naciągnij na podeszwy drogę po włóczędze, który idzie, bo po co ma stać i gnić w glebie. Odstawisz mnie pomiędzy wilgotne latarnie, którymi próbowałeś przeglądać ciemności jak sen który za długo wygrzewa się w ciele, lub wreszcie niebo, które kiedyś przeżuwałeś, by wypluć i zakopać pod cudzą powieką. Jesteśmy jedynymi podporami gwiazd.
  16. Te twoje zawodzenie pogruchocze szklanki, może jeszcze rozciągnie zwierzchnictwo do gwiazd; w środku domu już nie ma niczego, o co można podeprzeć wzrok, zasunięty jak zamek błyskawiczny urywanym światłem. Kroki kwitną na deskach, a okna piją z wysokiego słońca. Chociaż wszystkie zegary są już po trzęsieniu, stoimy na przeciwko siebie jak gdyby miało się wydarzyć trzęsienie ziemi takie jak z Haiti, a pot wzbierał jak chińska powódź lub tsunami. Fotografie trzepoczą jak ptaki; dalej bruk i ulice drzwi stężonych mieszkań są kobrą, gdy powietrze na zewnątrz już jest jakieś inne. Kiedyś jakbłko dzielone było na połowę, szron w ogrodzie i cisza, która krąża w szklankach. Nie zdaliśmy w praktyce sądu Salomona. Niebo w deszczu i słońce włączyliśmy w obrzęd przekrajania jabłek, będą gniły w kuchni. Sen wyproszę od latarń, które odsypiają od gęstych wieczorów. Warowałem przy ciszy, jak pies wyprosiłem pęknięcia na suficie, ścianach i na niebie; i może jeszcze jak trawy pojedyncze źdźbło rozdzielanie światła.
  17. Świat zadmie w chmury, gwiazdy rozbiję, rozmienię na sekundy, światło rozstępuje się; myśli, powietrze i drogi rozstępują się. Gdzie gwiazdy podróżują tam odnajdę ciszę. Historia snuta dymem obraca się w glinianych naczyniach na wodę, i usłyszę wołanie do nieba parskających koni. Jeszcze zielony teatr - powieszone drzewa - wiosenna parada wisielców na bezbarwnych stryczkach. Czas wymieniam na liście dźwigane przez klon, świat zadmie w srebrne chmury, a potem odpocznie. Co wieczór odnajduję pod swoją powieką, Pana Boga, Anioła Stróża, Niebo, Piekło; Apokalipsę ujeżdżającą na oklep cztery konie, ulotny mrok i Nicość, Nowy Świat, królestwa.
  18. w zasadzie nie było niczego, prócz wykolejonej przestrzeni ze stałego rytmu, niebo zboczyło z torów, i wtedy z kurzych łopatek i piersi oskubałaś ciszę, a kuchnia była kaźnią wytrąconej kawy. zazwyczaj po południu odkrywam, że przynależę do zaaresztowanych minut, które muszą odsiadywać wyrok. zegar jak wielbłąd nie zliczy przybywających garbów; chociaż wszystko ma własny obieg i porządek, wysyłam zaproszenie na świat dla nicości, i przyjdzie do mieszkania, z wizytą na kawę. czas dmuchał perspektywę, gdy mój czubek nosa jest igłą, która wszystko przed sobą przybija. myśli puszczam, to latawce, które próbują się uwolnić, gdy giną dołączają do gwiazd - do latawców, które kiedyś urwały się i nie wróciły. cienka linka jest całym przeniesieniem ziemi, i zwycięża krążącą wolność w środku nieba.
  19. cisza przesłuchuje dźwięki. zakonspirowany oddech w ciasnych pęcherzykach, daje dowód, że życie pracuje w podziemiu. wyżej są czarne kwiaty, białe epitafia. tak samo ciało - konspirant, który dokonuje kolejnego sabotażu wobec śmiertelności stawania się światła, to tylko taki tunel z nieostrym światełkiem. powieki zamykają kanały na właz. ten przedrostek człowieka, zaułek, uliczka, boczna krawędź, asfalt, przybudówka do czołowo zderzających się minut, w zegarku na czas. chociaż gwiazdy już miliard lat prowadzą zamach na Apokalipsę, i się wypalają. dlatego śmierć to może tryumf nad nią samą, potrzeba ją przeniknąć, i dopiero niszczyć. życie to długa dywersja szkolonego ciała i powietrza, które zawsze opiera się o mnie i wystrzelonych godzin dźwiękami ratusza, wilgotne demo wieczności, które raczej nie ulega przeterminowaniu.
  20. Sen postarzał się, niebo przypomina małżowinę osób głuchoniemych, już powoli siwieją włosy ciemności i światłu. Ktoś przebiegł, może przestrzeń; wiatr, który poszukuje kształtu, włócząc się po świecie. Drzewom w zimie domalowuję zielone fragmenty. Nad brzegiem stoi rzeka, która wciąż się waha, czy wskoczyć na trawę i utopić się. Przezroczysta dziewica nie płynie, bo robi to woda. Próbowałem poruszyć,płynną inwalidkę, od niechcenia przenoszącą czas z miejsca na miejsce. Rodzone dziecko, jestem jak przecinek z wszystkimi przypadkami słowa: narodziny. Palce wepną się w górę i założą gwiazdy, gorejące pierścionki. I kiedy patrzę w lustro, chcę wreszcie dotknąć dna w martwym oceanie, na którym nikt nie łowi, nie ma nawet burzy; chociaż nadwyrężająca się skóra to oznaka, że kiedyś wzejdą koralowce i przez nie będzie musiał już do końca wyschnąć.
  21. prehistoria - jest miastem, graffiti to przeniesienie, powtórzenie Lascaux, z całą ornamentyką padającej łani. na ścianie dogorywa zegar i powietrze, sny to pierwotne dzieła, więc głęboki artyzm, sztuka która się dzieje wśród twórczej ciemności. jeszcze łóżko, to tylko rekwizyt, śnię niebo, przestrzeń spływa po biodrach, i skręca do wczoraj, jedyny zakręt w przeszłość, gdybym przeprowadził eksperyment i zderzył przeszłość i przyszłość ze sobą. W moim ciele i we mnie są liczne zakręty, parkingi, puste przejścia dla myśli - przechodniów. niebo jest wielkim znakiem stop lub ostrzeżenia, bądź zakazem wjazdu.
  22. istnienie ziemi nie jest konieczne dla nieba, choć bez przerwy próbujesz zdjąć je z wysokości jakby miało mieć minę dachowego kota, który jest na drzewie. puste kolory i kształty wypiętrzają światło, cień chłostający skórę wznosi się do światła. światło wypiętrza puste kolory i kształty. horyoznt chodzi na górze i ciągnie obłoki, miasta to skorupiaki w sprawdzonych pancerzach, gdy sen jest niestrawnością po wiórkach powietrza. czas wznosi się do czegoś, może do nicości.
  23. przenoszę życie w fazie przelewanej wanny. przestrzeń na dłoniach znajduje spust, wystrzeli: naraz światło i drzewo podparte o wiatr. głodzony meteoryt. ściany wzniesione na planie prostokąta i zamkniętej ciszy. czas zmawiam: daleko mi do skończenia na nawach między płatami płuc pokutnych minut, które leżą jak święci krzyżem na naskórku. na noc gwiazdy są ustawiane - pociągi donikąd i w wymyślonych stacjach odjadą do lepiej; lecz nie zdążam na gwiazdę - zazwyczaj się spóźniam. jak na palcach policzyć mogę co zostaje: melancholijne otwieranie okna, doniczki zamieszkałe przez gryzące paprocie i cykas, może tchnięcie oparów, smug ducha w firankę. lustro zagra w łazience kryształową arię.
  24. Język to nie zębatka w rowerze, chociaż napędzasz zabieganą ciszę. Twój odruch jest jak balon, urywane skrzydło motyla czy ćmy, pociąg ekspress do nieba. Odbicie wznosi się do twarzy jednocześnie w lustrze. Jestem mostem po którym przechodzi się z podłoża do góry - do nieba.
  25. Dziękuję za miłe słowa. Chcę nauczyć się pisać mocno i jednocześnie z prostotą słowa. Może niedługo to mi się uda. Pozdrawiam.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...