Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bronisław Jaśmin

Użytkownicy
  • Postów

    935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bronisław Jaśmin

  1. wyszumią się do końca trawy w narodzinach łapią się za ręce śmierć z życiem połączeni największą miłością odwieczni kochankowie nieuchronnych objęć gdy życie jako dowód kochania swej śmierci w jej dłonie wręcza ciepłą naręcz nagłych ocknięć poszerza ją dopóki nie zmieszczą kolejnych dozbieranych kwiatów a wtedy rozciągnięte niemocą jej blade opuszki im ulegną upuszczą rozsypią dopóki nie nastąpi okrutne strącenie narodzin z krzepnącego bezsilnego tronu bez mocy na bunt przeciw swoich posiadaczy i zmienią się królestwa jest prawdą najświętszą systemy się zmieniały bez cywilizacji 10 listopada 2011r.
  2. warstwy i krawędzie prędzej zamykają się przed wbiegającym światłem gdy ściany zrastają się kątami o nieustalonej przynależności głowa jest jeszcze otwarta prędzej zamykają się krawędzie i farba przed światłem przestrzeń przyśpiesza otacza się murkami z powietrza i tłumu neurony wolniej łączą siebie w pomieszczenia chcemy swoje odsłony z trzech sylwetek czasu położyć w trójkąt połączonych ścianek przed zbudowaniem przez czasy stołecznych konstrukcji ze ścian to przeszłość teraźniejszość oraz ściana przyszłość trzy sylwetki czasu aneks do Edypa
  3. do dzisiaj nawet nie wiem kiedy przyjdzie dzisiaj barwy można ustawić tak samo morze widnokręgi a tamtych starców i gołębiarską babcię podpierającą własny świat o cień gołębich skrzydeł? ziarna wsiąkają wchodzą w skrzydła ten obrazek wprosił się niechciany jest jakąś usterką zamazaniem i niedoskonałością jakimś zabrudzeniem przyjdę po światło dla oczu i zwinę je we szmatkę przetrę wzrok i pójdę codziennie tak dostawiam dni - kolejne światy szeregi wypolerowanych żarówek na przedłużających się półkach gdzie świecą bez końca
  4. drgawki przydzielone pracującemu czasowi, podłączają umysły do różnych kombinacji. - gdzieś kasyna spinają do tańca chaosu świecące elementy. pieniądz podchodzi prędzej, niż obronny neuron, który przejrzałby starannie papier w powiększeniu. jego balast w środkach tamtych szczupłych mężczyzn z krawędziami, by zmienił w odczyn obojętny. usypywane momenty. długie słupy - dni, łączą przeskakujące impulsy, odruchy i spięcia. przemykająca dwukierunkowa fala pomiędzy słupami.
  5. 1.2.3.4.5.6.7.8.9.10.11.12.13.14. postawiony krok 2345.5665.7686. odruch odruch odruch odruch 23.45.67.66.88.123. czynność i wypowiedź ---------------------------------------------- 45556454 d e 126554 p r 1157 esja 107 97 88 77 6 5 4 3 2 1 - potem długo zero.
  6. rozwiązano jej serce z naiwnego kultu pomykającej pogody na drapieżnym łóżku pachnącego lawendą teraz bierze swe ciało na wyprzedaż wiekom jej epoka na piersiach pod światłem się zgięła odwiązując się z nieba
  7. latarnie. blade światła. umywamy się z myśli. do czoła przykładamy wieczór jakby miał ochłodzić, otchłanie - umysły, to rozgrzane węgle. nasze wstydzą się światła, błądząc neuronami. skręcają impulsy metodą wiklinowych koszy. gdy twarze kładą tożsamość na płynnym zwątpieniu, jest rozbita jak uliczna powierzchnia grubym krawężnikiem. nosimy w głowach ciążę, intelektualny stan błogosławiony. podwójną instancyjność podprogowych płodów. wynurzających się na późnych kręgosłupach: słownych i działania. neurony siebie zapładniają, kiedy człowiek przy pustce jest bliski dziewictwa. otchłanie - umysły, to rozgrzane węgle, jest mechanizm - fenomen. jest mechanizm - misja.
  8. obszary się wszczepiają w większe - przenoszone przez nieznajomych strefy życiorysu, albo rozbijają na drobne kawałki. świat to gmatwanina. kiedyś każda biografia otrzyma żółtą kartkę i wreszcie czerwoną. to nieuchronne prawo nie nazwie się faulem. miłość podobna do piłki rzadko wpadnie w serce. na brudnych podwórkach świata dzieci w kieszeniach przemycają dzień z pięciogroszówkami. szczęście pachnie intensywniej od górskiego zmęczenia. oranżada ma smak nieba. niebo jest koloru oranżadowego.
  9. niebo się rozpadło i uniosło noc. przesuwające się obrazy podczas metamorfoz, posiadają skrzydła. powietrze wsuwało się we światło za rogiem ulicy. miasto. tam jeszcze kilka lamp trzymało blaskiem przenikliwe objętości. wiatr składał się z pustych miejsc i miejscówek, do których wpełzną dłonie i siądą do podróży w rozciągającym się siedzeniu. w kamienicach życie zostaje rozliczanie z każdych ścian i barier. gdy sklepy wchodzą w oczy zbyt głęboko, to wylatują z niedostrzegalnej strony neuronowego podwórka. najczęściej jak tasiemiec próbując jak najdłużej w środku się zagnieździć.
  10. jestem na rozdaniu z rozkrajaniem chleba uśmiechającym się zegarom i piaskom pustyni. gdy leżę na łóżku, nic się nie zachowa. i nawet leżenie. czasami można przesypywać gwiazdy ze źrenicy do źrenicy. obiec podane wysokości, by obiecująco się zrastać z zapewnionymi grudkami. z ziemią na definitywną gwarancję, że nam nie ucieknie. czasami światło ciężej przenika niż do oczu niż osobista ciemność, przywiązana do nas. wszystko można wyprowadzić z jedynego punktu, gdy drugi, nazywany wyjściem rozczaruje, oszuka czy zdradzi. okaże się złudą. w ten sposób rozsypują się każde krajobrazy, gdy horyzontalny ogień i czas je przecenia.
  11. po zakończeniu świata znajdę jeszcze czas na sypaną kawę powiedzieć do niego czekaj bo jeszcze się spóźnię przebijam się przez czas.
  12. serce puchło. dźwięk otwierania okna usypiał przed światłem. wspomnienia po ciepłych krajach prędzej stają się płaskie od książek, bo one wolno zamykają życie. gdy ich otwarcie jest wypustką pomiędzy objęciem usidlonym, bo łapie dwie strony płaskości. - odkrycie książki, zaczytywanie, a potem zawód odkładając. na niebie już nie ma tyle zatrudnionych chmur niż dotąd. umysł zwolnił z etatu tak dużo widziadeł. odprawił od neuronów, - biurowych stanowisk. tam wysoko jest coraz więcej przyjętych wieczorów, na posiedzenie wszystkich kochanków i ofiar. moje ciało przecinało kwadratowy powiew przez północne framugi, gdy na chwilę zmieniło się jego opadanie w dostawioną ścianę. ty stałaś wyżej, byłaś jak nocna lampka w abażurze, niedostępna dla miasta i światła księżyca.
  13. Gdy wsiąka w oczy księżyc codziennie wieczorem, We wzrok się wwierca, wbija ten srebrny śrubokręt; To wszytko bez różnicy w jaką pójdziesz stronę, Gdy wzrok się wbije w niebo od godzin przemokłe. Tu wszystko obojętne, bez żadnej hierarchii, I wszystko jedno jaką wybierzesz godzinę Najskrytszych prawd i zwierzeń, gdy ogień oparty O niebo, piekło wznieci pod szczęściem zażyłe.
  14. można poruszyć klepsydry. zmusić schody do wejścia na równe płaszczyzny, płaskowyże. wydostania się z siebie, wysokich pułapów i wyjścia na zewnątrz. otworzyć ziarnka piasku. ciałem odwrócić hierarchię odpisywania z nieba i nagminnego przychodzenia po wykończone słońce. na ostatnim obiedzie wyjmą nasze ręce, surowe kończyny. chmury pękną, a ziemia nie dotknie śmierci z głodu. pomiędzy rzędami siedzących dziewic, duszonymi przemienionym piaskiem. czas zapładnia, wkładając siebie do pół-kwarcowych drobin. spróbujmy wydać oddech, poruszyć z zawieszonym cieniem zrośnięte wymiary. rozbijać je. poruszać brzęczące zegarki i odsłonę zamurowanej ściany poprzednią odsłoną. za-wczorajszą ścianą. spróbujmy stąpać razem puszczając klepsydry. wynurzyć się z odmętu, zostać na powierzchni.
  15. Jeżeli pod lotem ukrywa się ziemskie życie, a za życia ten pożar to jasne niebo od słońca, które niejako można z nim porównać, to jest w pełni wiersz. Pozdrawiam
  16. Ten Twój wiersz jak na razie najbardziej mi się podoba. To mój klimat. Uwielbiam historię. Pozdro
  17. Nawet, nawet, chociaż mam parę zastrzeżeń. Nie zachowałeś poprawnej interpunkcji i jeszcze ten rym wewnętrzny w trzecim wersie zatrzymuje lekkość wiersza i przekazu. Gdyby jeszcze została zachowana sylabiczność, rytm byłby dobrze ustawiony i końcówka byłaby dobrze czytana. A tak po za tymi potknięciami nie jest aż tal źle. Podoba mi się metafora o rozpuszczaniu się w niebo. Od razu przywołuje niesamowitą harmonię ze światem i wrażenie, że peel kontempluje niebo - kosmos? Pozdrawiam!
  18. Właśnie chodziło mi o ironię i lekką groteskę. Cieszę się, ze ktoś to zauważył. Pozdrawiam.
  19. często drapię się szybciej, niż dzień papierem ściernym - słońce rozmaite okna, a one od światła. zmysły przenoszone kawą rozbijam o ściany, pierwsze godziny powiewają rybami. dzisiaj na kolację jadłem łososia, a potem podszedłem do nieba i patrzyłem w niebo. gdy obserwuję księżyc wyczuwam ostrożność rozkładającego się światła. czuję się wyższy niż dotąd.
  20. Dzięki za chwilowy kontakt z moją pisaniną. Pozdrawiam!
  21. nie, niekompatybilne...
  22. strzelają do siebie nieba, słońca krajobrazy, i my strzelamy niebem, słońcem, krajobrazem, bez przerwy przeciw sobie. nie mamy czasu na kolację, pozbawionej strzałów. nie można tego przerwać. wszystko jest za konstytucją. porządkiem unoszącym piaskowe kodeksy. jak z piasku z piaskownic. a może coś się stanie. ktoś to uspokoi. dokona obławy. ujmie napastników. wsadzi jak do policyjnych wanów. osądzi. wyda wyrok. i zakończy niespokojną strzelaninę, strzelanie do czasu. ziemskie prawa nie mają na te zbrodnie siły. jest śmierć we śmierci. dlatego sprawiedliwość zapadnie z wysoka, uderzeniem sędziowskim młotkiem z gorącego słońca. i wtedy przerwie farsę wzajemnego zabijania się trzech kierunków godzin.
  23. niebo. - te wielkie łóżko położyło się, na nas. leży. zegary zapuszcza się jak włosy. dzień z nocą je potarga. pomoże w monotonnym zarastaniu ściany. sensowne relacje przemijają szybciej niż same wrażenia. i odnoszenie przestrzeni do pierworodnych środków poczętych wymiarów. jest skraplający pot z bezczynnych kosmków włosów. wiatr nie może oddalić tego zamoczenia. w pokoju nie ma wiatru; a gdy otworzysz okno okaże się zdrajcą. rzutem pionowym w samobójstwie jest wiele absurdu. popełniam je do śmierci. wypijam w przyzwoitej filiżance kawy. i idę dalej prowokować rozum. dopóki natura nie wyjmie się ze skóry. dalej jest odrzuceniem zaręczyn słonecznego wiatru, ściąganiem z siebie obrączki z kolistych promieni. to czas się za nas targa, z ochotą, wybornie. * jesteś innym samobójcą. godziny to klątwy. wypalają siebie - zapalającym następowaniem po sobie. jesteś tymi głoskami. rozkrajaniem światła i powietrza. świat ciebie, więc poprzedzi w najtrudniejszej sztuce, gdy wybrałeś życie. będziesz przeżynać poprzednie odsłony przestrzeni następnymi, położonymi krawędzią do cięcia. nic się nie zmieni. on wciąż nie będzie dawać do końca otwierać się bezwolnej wodzie. otwieranie piasku. otwieranie ognia. otwieranie wody. samobójcze kręgi. ciche kamikadze. gdy nie uciekniesz od życia, świat pozapala na drodze jak black hole pochodnie naftowe i podąży z czasem. przez ciebie - narzędziem. to może się nazywać ten, który sam siebie odkłada, do zamykanych książek. odwrotnie. od tyłu. 5 listopada 2011r.
  24. Choć pierwszy śnieg już pada Włosy wciąż mi rosną* zima choć zaczynają kwitnąć jaskry na wyszukanych łąkach skóra już nie kwitnie wiosna choć ogień parzy pierworodne zapowietrzenie neurony są zziębnięte lato choć liście kładą się przed alfonsami kurwy spadały miastem i wieczną jesienią *Rafał Wojaczek
  25. qwerty - wersy
×
×
  • Dodaj nową pozycję...