Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bronisław Jaśmin

Użytkownicy
  • Postów

    935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bronisław Jaśmin

  1. jestem autorem światła i własnej destrukcji gdy spawam dzień z nocami promienie jak rurki te różnobarwne wiązki przedziwne odcienie mam składać w rusztowanie na które się wspinam by strącać z roztargnienia zawieszone gwiazdy z artystycznym uśmiechem nieporadną stopą wejdę w pamięć i zagram światłocień i chaos bo pamiętam to tylko pamięć jest teatrem czas powierzam powietrzu a drogi manowcom
  2. pamięć zostawiam na stopniach schodów zatrzaskuję na światło - zamykam w zegarkach przeprowadzam się z zimy do wiosny a pamięć jest bezdomną ja jestem drzwiami od mieszkania za którymi mieszają się cienie i światło i nic więcej za nimi nie znajdę pokoi klamek które stróżuję przed kuchnią sypialnią i tylko gdy nadchodzi nieostrożny wieczór rozmyślam czy z pamięcią można pisać listy
  3. pamięć zachowuję na jutro potykając się ciągle o pochód wskazówek maszerujących parami nabranych że dalej za jakieś półgodziny już sobie stąd pójdą kropka zdaje się miejscem przed stworzeniem świata chociaż żadna sylaba przestrzeni - nie wejdzie w okruch który litery sobie wydzierają spytam kosmos czy mógłbym go kiedyś powtórzyć
  4. pamięć jest przejściem granicznym granica ma pierwszeństwo i ciągle przechodzi prowadząc awangardowy dramatyczny pochód bezustannie kołyszą się wiatry i drzewa z tą różnicą że pamięć nie zmieści się w całych w kropli deszczu potrafię rozpalić promienie na dachu księżyc stroi godziny i skrzypce srebrzej jakoś mi w łóżko przyciasnej piżamie w powietrzu rwanych wiatrach czas przemyca pamięć
  5. architektura wiąże niebo na kilka dachów - grube supły spływają kończąc się we włosach rzeki nie przyjdą drugi raz jednorazowo korzystając z miejsca nie odchodź jeszcze do domu powtóruj zieleni liście piętrzą się w wargach jak zbyt gęsta pamięć wracając w deszcz ożywiasz kałuże do ruchu w pierwszym akcie do roli nakłaniasz powietrze przywołując na scenę aktorskie już drzewa
  6. brak wstępu do nieba wcale nie przeszkadza zwłaszcza kiedy błogostan wytryśnie fontanną z piwa w klubach pod nazwą: ekstaza w kapliczkach podpartymi filarem z metalowej rury biodra szybko zmieniają się w stabilny ołtarz którym ciekną przelotne włochate zwierzęta ostatnio życie potknie się też o zapałki Adam z Ewą przed sklepem albo na trzepaku wtedy płaczą że owoc był na jeden raz język staje się zbiorem zakazanych kropek splugawioną sylabą od deszczu i słońca no chyba że to oni zawisną w połowie wskrzeszam ogień zapałką i staje się światło pot dziedziczy Potopy i Arkę Noego z tą różnicą że w formie pośladków na wodzie
  7. w słonecznych okularach zakładam nieśmiertelność zatarte kroki przypominają wiersze dadaistów bo sens przyjdzie gdy wreszcie poszczególny krok nauczy się sam w sobie samodzielnie chodzić nie podpierając się o poprzedni jak ruchliwą laską podciętymi włosami schwytam niebo na lasso sprowadzę w dół lub zjedzie niewymowną windą późną porą na biurku musztruję sylaby które stoją na baczność bezustannie męczy mnie pytanie czy gdybym był drzwiami w pokoju produkowałbym wejścia i wyjścia sam w sobie imię które kołysze się na dwóch zawiasach choć czas je otwiera i nieraz przymyka wyjmę kartkę - za oknem zapuka w nią wiersz (czas przychodzi parami zlewają się w palcach) a gdy skończę trzy kropki zachowam na spocznij
  8. *** Joanno - gwiazdy wreszcie zawisną na uchu, te prześladowcze kontury i cienie z przeszłości. Niebo krąży od zmarłej do żywej legendy - nigdy nie odwrotnie, przyszłość już wybudowała potężne obłoki: jednak nie pamiętam czy wyją z obrazów Dalego. Pamięć, którą nie zdarzy się wietrzyć przed snem, występuje w komarach i muchach przed oknem. Z zarostu czas buduje bazy wypadowe. Przez łóżko przedzierają się misie polarne, rozdrapują powierzchnię pazurem, wędrują, a wtedy z tych szczelinek formują się ciała. Rzeki biją ze szklanek, owoce pękają, wycieramy horyzont wstępując na wargi. Płonąca żyrafa zazdrości ci bioder i szyi, więc za pozwoleniem zgniłego Dalego co noc schodzi z obrazu i więzi cię w łóżku, zakrywa świat, a szyja jest głoską w dygocie. Nie zdołałem jej powstrzymać, nie pilnuję kroków, drzwi nie pilnują wejścia i wyjścia, wyjście i wejście nie pilnują drzwi. Joanno - moje ręce przemień w pajęczynę, a kiedy się spotkamy u Metafizyki, białe słońce zawyje; zieloni, pamiętliwi świadkowie i lament zezwalają powietrzu, by rozrósł się w nich. Drzewa długo szykują się do owej roli, i ćwiczą jak aktorzy na bezczynnej scenie, lecz my za to żyjemy w swym surrealizmie. *** *(erotyk)
  9. pogoda nie ma mnie wiele w zapasie tułam myśli po ziemi od kroku do kroku i wzięty na powietrze nietykalny pies moje życie powoli ode mnie odchodzi ziemia staje się drugim pożyczonym ciałem liczę muchy pod oknem - bzyczącą nadzieję w poniedziałki brakuje mi twarzy lub warg z rozłupaną przyszłością jak z talerzem zupy dawno pustym wychodzę gdy łapię za deszcz
  10. jestem chemią bez wzoru fizyką bez ciała nie potrafię opętać lub wcielić się w czas po za śmiercią w tym wypadku jest odstępstwem od gry myślę czy mógłbym przeprawić się bez niej przez rzekę pije z tego samego kieliszka obcuje ze mną w jednej powiece bez granic w połowie nieraz mam dość próbuję wywalić ją z łóżka wtedy tylko uśmiechnie się i wyjdzie za drzwi mając ciągle na wglądzie rozstaje w sylabach które zgrabnie budują imię i nazwisko wygoniona z pokoju z charyzmą prowadzi przeludnione pochody umarłych po gwiazdy
  11. Wody nie staną na nogi, w twoim prawodastwie małżowina jest miastem więziennych ziemianek, nagnij światło na wargę, niech wreszcie się ruszy, prędkość światła powozi naszą śmierć w rydwanach. Doręczone powietrze podbiłem powieką, które wyślę ze śniegiem, dedykując gwiazdom. Wody wstaną do góry - wchodząc po drabinach z mocowanych pionowo śliskich samogłosek. Moja mowa jest rybą, a imię odskrobaną łuską klejącą się do drzew i obłoków. W ciszy sięgam do głębszych książek w małżowinie, wyburzonych bibliotek w podziemnych sektorach. Dźwięki strącę, te wyżej pod gwiazdą na półce. Nawet światło na palcach staje się muzyką.
  12. Samogłoski łamane na ściany i dachy kruszę prędzej od mieszkań, nie zsuną się góry, nie powstanie obryw, gdy rozerwę deszcz, ręce podjęte ku górze sylabą, która w klatkach zastępuje schody. Linie wysokiego napięcia przechodzą przez głowy, teraz wgniatać się długo w agrestowy przepych, wysyłając na łowy strupiały alfabet. Miastom z liter odpadną wodoszczelne szczęki, w klubach mieszczą się gwiazdy, boją się kosmosu. Szlak należy krokami dokładnie zalepić, zatkać dobrze, by gwiazdy nie zeszła zbyt nisko, zabarykadować marszem otwartym na zębach. W samogłoskach jest wiele prywatnych pomieszczeń, ja wynajmuję klitkę i płacę za światło, że chyba mi zostaje wychodzić na zewnątrz: na podwórka - na kropkę, nic więcej, nic mniej.
  13. *(poemat) 1 - prolog rzeki płyną na pamięć ryby - łuskowaty puls wskrzeszał drobne odruchy na mętnej powierzchni topielce zapuszczali godziny w prąd wody koryto dawno stoi gdzie woda znów dotrze popołudniu powracam zmiętoloną twarzą z odchyloną pamięcią sterczącą za drzewo 2 *on w wodzie jest lilią mięsożerne zwierzę wyjada podbrzusza obłoków - wielorybie niebo na którym księżyc wietrzy swój trupi pokoik rzeka jest moim nerwem - obsesyjne srebro lwia uroda księżyców wyburza powieki i obraca w ruiny ramiona i lędźwie milczenie pełznie w strzępku owadów i roślin włóknem w które się wplączę za gęste pająki wybiegając na pola - za czasem roztrzaskam małżowinę o morze i schody 3 ciężka jest ta podłoga ptasie roztkliwienie rozbudowuje skrzydło - te zaplecze nieba cynamonowe sklepy brukuję ciemnością która szybko dojrzewa w filiżance kawy będę wchodził po wodzie - popękanych schodach maskujący imieniem słoneczną prowincję 4 drzewa giną od smutku i wskrzeszają liście przydrożni sklepikarze odważą powietrze gwiazdy z których na nowo wraca się do życia zastanawiam się czemu nie udam się w drogę z podróżą tak by zawsze stała przy mnie cało chociaż powrót ocala zdruzgotane stopy 5 tutaj mogły być dźwięki - każdy pojedynczo służy mi w mojej armii z bluszczowatych miast wspomnienie jest takim miejscem wygnanym z powietrza chmury wznoszę za śpiące w udach minarety w ciemność wchodzi ten obłok - zgaszony minaret 6 czas jest białym wędrownym rosłym trubadurem w pojedynczych sekundach pomieszkuje wieczność i nie musi wychodzić za progi tych mieszkań by w każdych pojedynczo skutecznie się zmieścić 7 zbiję wodę i niebo nie zmieszczę się w wietrze który wreszcie zadziobie i pewnie udusi starannie roztrzaskuję na palcach promienie a dopiero próbuję na piasku i morzach ____________________________________________ 8 wydmuchuję zielone oddechy po drzewach - unerwionych twarzyczkach odrąbanych sierot wracam kładką do domu - w krwi bulgocze słońce rzeki płyną na pamięć nawet po a ryby nie ocalą świętości i najczystszych manier po krwawiących w powietrzu historycznych bitwach tylko pamięć rozważa o słuszności szkła jest rzecznikiem zwierciadeł po miękkich umarłych 9 wysadzając powietrze 10 po żywych i zmarłych 11 - epilog w strunie światła się zrodzę na harfę wprowadzę rzędy palców co nigdy nie będą zbawione przyozdabiam potoki dziwnymi skrzydłami które jednak są czystym za dnia urojeniem - ruch w pogodny dzień nie poderwę od ziemi rzek wrosłych w te skrzydła nie postawię przed świtem tych ścieżek na nogi 21 kwietnia 2012r. *Amir Or
  14. *(poemat) 1 - prolog rzeki płyną na pamięć ryby - łuskowaty puls wskrzeszał drobne odruchy na mętnej powierzchni topielce zapuszczali godziny w prąd wody koryto dawno stoi gdzie woda znów dotrze popołudniu powracam zmiętoloną twarzą z odchyloną pamięcią sterczącą za drzewo 2 *on w wodzie jest lilią mięsożerne zwierzę wyjada podbrzusza obłoków - wielorybie niebo na którym księżyc wietrzy swój trupi pokoik rzeka jest moim nerwem - obsesyjne srebro lwia uroda księżyców wyburza powieki i obraca w ruiny ramiona i lędźwie milczenie pełznie w strzępku owadów i roślin włóknem w które się wplączę za gęste pająki wybiegając na pola - za czasem roztrzaskam małżowinę o morze i schody 3 ciężka jest ta podłoga ptasie roztkliwienie rozbudowuje skrzydło - te zaplecze nieba cynamonowe sklepy brukuję ciemnością która szybko dojrzewa w filiżance kawy będę wchodził po wodzie - popękanych schodach maskujący imieniem słoneczną prowincję 4 drzewa giną od smutku i wskrzeszają liście przydrożni sklepikarze odważą powietrze gwiazdy z których na nowo wraca się do życia zastanawiam się czemu nie udam się w drogę z podróżą tak by zawsze stała przy mnie cało chociaż powrót ocala zdruzgotane stopy 5 tutaj mogły być dźwięki - każdy pojedynczo służy mi w mojej armii z bluszczowatych miast wspomnienie jest takim miejscem wygnanym z powietrza chmury wznoszę za śpiące w udach minarety w ciemność wchodzi ten obłok - zgaszony minaret 6 czas jest białym wędrownym rosłym trubadurem w pojedynczych sekundach pomieszkuje wieczność i nie musi wychodzić za progi tych mieszkań by w każdych pojedynczo skutecznie się zmieścić 7 zbiję wodę i niebo nie zmieszczę się w wietrze który wreszcie zadziobie i pewnie udusi starannie roztrzaskuję na palcach promienie a dopiero próbuję na piasku i morzach ____________________________________________ 8 wydmuchuję zielone oddechy po drzewach - unerwionych twarzyczkach odrąbanych sierot wracam kładką do domu - w krwi bulgocze słońce rzeki płyną na pamięć nawet po a ryby nie ocalą świętości i najczystszych manier po krwawiących w powietrzu historycznych bitwach tylko pamięć rozważa o słuszności szkła jest rzecznikiem zwierciadeł po miękkich umarłych 9 wysadzając powietrze 10 po żywych i zmarłych 11 - epilog w strunie światła się zrodzę na harfę wprowadzę rzędy palców co nigdy nie będą zbawione przyozdabiam potoki dziwnymi skrzydłami które jednak są czystym za dnia urojeniem - ruch w pogodny dzień nie poderwę od ziemi rzek wrosłych w te skrzydła nie postawię przed świtem tych ścieżek na nogi 21 kwietnia 2012r. *Amir Or
  15. I ten obraz nie został nigdy namalowany sprawny malarz dołączył do śpiących rycerzy tych z Giewontu światłem namaluje krzyże na zielono bunkruje się jego ślepota II tło miejscami matowe jaskinia lub miasto pierwsza warstwa człowieka jest nad podziw czysta dobrze szyty garnitur za tamtym zakrętem w planie miało być wyjście szarzejące światło III człowiek który za sobą wystąpił w pęknięciach - wyczerpanych odsłonach kiedy się odwróci zauważa zwyczajną panoramę miasta chociaż za nim jak duchy zburzonych teatrów on sam idzie choć przy tym jednocześnie nie on elegancik zakręcił za biały budynek postacie wzdłuż korpusów już się rozstąpiły tak jak Morze Czerwone ziemia co się trzęsie elegancik gdy spojrzy za sobą spostrzeże kobiety które zamiatają liście IV obraz jednak nie powstał zrośnięte ze sobą twarze które wygasły w pojedynczych krokach przypominają rozburzone domy sylwetki wzdłuż połowy - poprzeczne ruiny
  16. Na te wiersze się nie odpowiada, przyklejone do kartek jak muchy po zimie, na biurko lampka robi za przydrożne drzewo, nieraz może stać na rozdrożu, światło się wybiera, bo przed nami musiało zamienić się w duet. Ta plastikowa lampka jest wymownym znakiem, pod nią światło to tylko niezdarny turysta, zakręt w lewo ma inny odcień dnia, niż w prawo. Na prawo ciągle nie chcą rozrastać się domy, chociaż jestem zbyteczną, przypadkową ścianą. Nie podkładaj ognia pod niebo, nie wtop się w podłogę, liczbą wręczysz tożsamość wtedy, gdy z osobna wreszcie dotrą do znaku: osiem - nieskończoność. Nie przerywaj podróży, wychyl się za kroki, powietrze i bakterie też prowadzą wojaż. W piekielnej scenografii zawołaj, aż trochę z impetem się oberwie przeklętego nieba. Chociaż, tak tylko sobie mówię, od błękitu regularnie dostaję migreny.
  17. Tradycyjnie sięgam do ciała, znajduję myśl zwiniętą na laleczkę voodoo, która szybko okaże się bezbronnym ciałem, prześladowanym przez twarz zrodzoną w lustrze. Wykrzykniki będę rosły za trawę, wiem jak bardzo trudno zamieniać się w myślącą kulkę na trawniku i nie mylić zużytych powrotów w pamięci. *** Śniegi już nie wracają, spadając na ziemię łamią sobie nogi, moje mięso nie jest klasyczną architekturą, na którą siadają obłoki, pojawiło się dużo zielonych krużganków, spontanicznych splotów i zdrewniałych chwytników na końcu języka. Ślina też się rozstąpi, bo po Morzu Czerwonym jest czas i na nią, podniebienia nam stukną, wypełznie języczek. Na bezbarwnie uczę się mżawki, która przywraca wejścia i wyjścia. *** Z moich oczu już się nie wraca, a pamięć możesz sobie powtarzać i liczyć zakręty, które jeszcze się nie załamały tak doszczętnie, że nie wiedzą co mają ze sobą zrobić. Wyburzone powietrze rozniesie prowincję - zawaloną pod lepiącą się hałdą postaci.
  18. Nie pamiętam kiedy przyszedłem po życie i ilu krokom nakazałem czekać, obiecując że wrócę. Miasto siedzi mi w uchu i kąsa jak komar. Tu asfaltowy szaman - zaklinacz pogody wygrzewa się w słońcu. Ja idę jeszcze dalej, choć wzgórza nie zamkną szarpanej wysokości krokami zdobywców. Prawdomówne zieleń ma wąskie przesłanie, tylko wdaje się w dyskurs z niebem w makijażu. Czasami mi się zdaje, że jestem prowincją na którą zajeżdżają godziny i pamięć - turyści, którzy kończąc na kropce są piesi, choć że trafią to pewnie jest niewytłumaczalne. Odbijając się w wodzie zamieniam się w wodę, imiona jak kamienie wycelują we mnie. Jedynie moje imię przetrwa po sekundzie rozpisując w okręgach testament i życie.
  19. rzeki płynąc po pamięć nie ruszą się z miejsca koryta nie ustąpią a brzegi nie puszczą ja na przykład czasami odbijam się w wodzie i wtedy jestem górą i nawet zwyciężam
  20. obserwuję z pozycji zera absolutnego nim stanę się obiektem pod ostrzałem zer wygiętą obserwacją od ziemi do nieba świadomość jest dziwną kolejnością sylab głosek które składamy ze śniegu i chmur bo na prawdę są różne podejścia do życia ja na przykład starannie podchodzę do kroków jakby były schodami biegnącymi w górę ostatnio walczę ze światłem o prawo do ziemi ciemnego testamentu jabłonek na trawie bo często trzeba sobie zasłużyć na drogę którą włoży się w kieszeń i zapnie na guzik tak czy owak podbijam nieustannie lustro które wisi przez lata w moim przedpokoju zdobywam je i tracę walcząc z najeźdźcami chociaż każdy z nich nosi imię z moich palców nie pamiętając przy tym czy sam przyprowadzam pamięć
  21. na życie jeszcze nie mam czasu w szczególności gdy w mieście deszcz wszystko przedrzeźnia nie pamiętam jak może już smakować trawa bo pewnie też i usta ostro zesztywniały przystępujące w świętość nietykalnych knajp w błogosławieństwa które gdy mierzą się z prawdą stają się pozorne wstępuję w deszcz - odważniej krok po kroku stanowczo pchając w nogach naprzód Apokalipsę na miejsce gdzie wszystkie drogi prowadzą do siebie do snu się rozbierzemy a Apokalipsa rozepnie lok i niebo skrępuję o zmroku to będzie plac o którym jeszcze nikt nie słyszał w którym chmury za trąby zagrają smak wiśni a po palcach pot spłynie parsknie na trawniku
  22. Ach, w moim dzikim sercu bezdomnie nocuje wiekuistość. Maria Rainer Rilke czas teraźniejszy znajduje we mnie noclegownie a aktualność jest miejscem gdzie rodzą się lustra w wodzie jeszcze odbija mi się twarz Adama który teraz próbuje zepsute kobiety to co nazwę wiecznością zawiśnie za liście które nigdy nie wskażą prawidłowej drogi wieczność zacznie gdzieś krążyć na mojej posesji wyjście dokądś jest nagłym zjawiskiem rozpadu nawet rozkład w tej chwili pewnie by się przydał bo wyjść i wejść to zostawić swe imię za drzwiami wiekuistość krążąca na mojej posesji tak na prawdę stabilność ma z wejścia i wyjścia gdy wyjdę lub wejdę straci swój grunt pod nogami
  23. przebieramy się za cienie przodków gdy książki są zamknięte na miękkie zawiasy od drzwi które prowadzą do otwartych kropek istotnie świat za kratką stał się niewiadomą dziw że bidnemu słońcu jeszcze chce się świecić i nie odszedł w zaświaty na emeryturę ze starości skrzypią nam kolana myśl po dwustu podejściach obserwuje larwy z przekonaniem że dla nich jest słusznym motylem kiedy słońce odchodzi bez litości z nudy
  24. przeczekamy nim życie pobiegnie za wyprostowanym deszczem dwunożnym chociaż z każdą wodą tak się dzieje najpierw trzeba poszukać kroków bardzo dawno zostawionych za sobą w miastach co przechodząc przez tyle poziomów nieba że aż szkoda mówić przetrwały mimo wszystko z imion wyburzone kobiety i mężczyźni pełzną do miłości docierają nad brzegi mórz chodzą w górach oddzielając palcami powietrze od piasku które jednak z ziarenek nie tworzy jedności w tym świecie pozostaje zgubić liczby w które przypadkiem się wstąpiło tak samo jak w w rzekę od której się przyjęło łapanie za ręce wody która już nie jest tą samą na brzegu odchowany na lądzie śnię o wielkich sztormach co nie są niczym innym niż przyszyte imię które nieraz zapiszę z ziemskiej formalności gdy w oceanie myśli budują mi schrony
  25. Mężczyzna: Niesymetryczne postacie namaszczone piwem. Z tej krainy już się nie wraca do miejsca umarłych, świat żywych nieudolnie sypie imionami, nie potrafiąc nadawać tożsamości krokom. Pamiętam pierwsze wrażenie jakim przywitałem niegościnne prowincje za moją powieką. Liście babki wygrzeję wciąż ciepłą pamięcią po słońcu, po kobietach - wargach nocy letniej. Kobieta: Kosmki włosów ścigają się ze sobą, bo któryś pierwszy przekłuje świat, kolejny miesiąc, kiedy będę jak teraz smukłym manekinem. Włosy w cieniu zakopią mnie, bo rywalizują, choć czas licząc na palcach ciągle mam u władzy, w szczególności stąpając po nim po podłodze, przytrzymując czas w krokach, zatrzaskując w słowach. Mężczyzna: Niektóre ścieżki nie prowadzą do piekła, bo już przeszły piekło we wszystkim, w trawie, we mnie, zapocona bluza jeszcze dłużej chce pryskać przez pokutne miasto. Tam kawiarnie mnie wabią na zbawienną wódkę, przed którą ludzkość wznosi brudne sanktuaria z szamanami z zarostem lub szacowną brodą. Mój ostatni krok starczy czterem stronom świata. Kobieta: Maluję samą siebie, gdy rozgrywam partię szachów, w której zostało być jedynym pionkiem, więc przesuwanym roszadę przez smutek i pamięć, tu na tej szachownicy, która jest mieszkankiem, gdzieś zawłóczy się powiew i cień na firance. Mężczyzna: Nie można pocałować Tu tej samej trawy, gdy zaliczy się glebę w centrum, na przedmieściach. Listy, które wysłałem są pustelnikami. Krążę od stołu do stołu, od kromki do kromki, póki niebo faluje, leżąc bokiem rybą. Święty spokój zawisł na liściach, zrasta się z zielonym uśmiechem z jakim drzewo zegnie się w pytajnik. Zamieszkuję zużyte kroki i powietrze, frazy, w których wykuwam niestabilne schrony. Łowię chmury na smutek i pewną pogardę, czekając na znak z góry, kiedy jestem w porcie: Gdyby rzeki płynęły dniom po odpowiedzi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...