Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bronisław Jaśmin

Użytkownicy
  • Postów

    935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bronisław Jaśmin

  1. Te niebo było ciche. Grunt kładł łeb pod stopy Niebieskie i podszyte zbrudzoną nogawką. Tak. Wtedy pole księgą stało się rozkoszy, Urodzaj żytni skłaniał hołd przed warg huśtawką. My na stronicach kłosów każdy wers oddawszy Oddechu recytacji w zwoje warg, mgnień lotów. My - kropki dwie na zawsze z dnem stóp się rozstawszy, Lgnęliśmy własną czcionką ciał i cieni z kroków. Wzajemnie pisaliśmy wątłe zwoje wargą - Traktatem ckliwych wyznań. Obłoków słowami Spłyniemy wspólną smugą, tym żniwnym letargom. - Tam dialog trwał szelestu z drżącymi wargami.
  2. Gdy patrzysz w słońce wtedy doświadczenie wiatru staje się na tobie lasem na odłogach. Jak nazwać słowa pierwszym odniesieniem nieba pod zmęczonym wzrokiem? Wyrasta między wiarą dłoni w mądrość palców elastyczna cisza - biegnąca z żył do żyły, szukająca drzwi. I nawet gdybyś bardzo pałał w niej odnaleźć nadal dla nich puste miejsce, ty sam oderwiesz zawias zamykanych powiek. ---------------------------------------------------------------------------------------------- Południowe wargi uginają piętna pod cieniem zachodu - gdy wiele zmierzchów padło nad przestworzem (zaplatanym wrzeniem) z gardła, skazującego płaty odkrywania wejrzeń na pustynne skały. Zachodu cień jest rzeką, która nie zdążyła odczytać czcionki swego nurtu, wysychającej na stronach koryta... Bo ta część jej powieści wymaga największego poświęcenia. Jest wiatr - okładka prawdy. Oddech, wiatr i oddech. - Wcześniejsze dnia zmierzchanie. Sen i dialog z mgłą. Dlaczego tuż o świcie nigdy nie poczujesz słońca przeklętego? Lecz staraj w ujściu rzeki wciąż próbować wody. Być może wargi będą dla nich drugim źródłem. I westchniesz: "Wszystkie wody dźwigają źródlane oddechy." A wydech jest ofiarą budowania ujścia. Dlaczego tuż o świcie nigdy nie poczujesz słońca przeklętego? A może tu tłumaczyć trzeba tak jak z rzeką?
  3. Chciałem być piękny, podnosić z kurzu gwiazdy i wytańczyć niebo. Jedynie miejskie mury i barwne ogrody potrafią obrysować na powiewach usta. Te nieśmiałe kaganki - więzienia dąsających zwierzeń, gdzie słowa układają modlitwy na dymie. Nie znajduję ciepła pomiędzy jeżącym się powietrzem, a znamiennym warsztatem wykrojonych głosek. Tańczyłem z wędrującym zegarem na niebie, wiatr więcej nie zakłóci zamysłu na stopach. Starałem się otwierać sercem pomarańcze, schodziłem snem do morza, tonąłem i gasłem.
  4. ktoś mówił słońce jest pępkiem gdy biodra noszą gotykiem naukę horyzontu na wiosnę wiatr przychodzi po chleb do zacnych progów zbiera liście leży nad nimi pod oknami co noc umiera pępowina zgięta przez spaloną miłość do czystych ciemności ktoś mówił że to księżyc do włosów przypiął skalpel odcięte pępowiny urosły na cudzych uśmiechach ktoś mówił gdy myśl wdziewał pod szatę Morfeusza że łóżko się rodziło jak matka pijana
  5. wrysowywałaś cień stóp wzdłuż ogrodu chociaż godziny jak topielce unosiły się w powietrzu oczami przytulałaś pożogę światła na powiekach chyba to był lipiec kiedy wpatrzony w zepsuty zegarek którego mi podarowałaś wcześniej od zapachu obserwowałem rodzące się korki na przedmieściach nigdy nie potrafiłem tobie do dna wyznać że są podobne do słów które szeptałaś na bladych spacerach uroki ulic rosną na zatorze chwili to ona nosi zegar i kilka wskazówek kiedy ostatnie korki na wylegujących się przedmieściach przypominają że ludzie tak toną we szczęściu
  6. "Nie ma sensu myśleć o czasie: niedługo będzie po wszystkim, to wystarczy." (William Wharton) dzień z nocą się poślubił w stosunku wskazówek gdy zawarł małżeństwo z okrągłym zegarem z związanym przyrzeczeniem chmurami i deszczem że nigdy nie porzuci żywego ogniska chleb kładzie na uśmiechu dzień martwy na stołach związując na zegarach przepaski z podłogi snem chciałem podpisywać swój rozwód ze słońcem pod czcionką dróg na kartach rozdziałów rozdroży
  7. Zanosiłem westchnienia aniołom. Słowa krzepną pod blaskiem księżyca. Myśli - rzeki jak nurty - płoną... zanosiłem westchnienia aniołom. Którejś nocy, ach! co to był za wieczór, mrok na niebie zastygał na wielkim rumieńcu. A głos szumiał mój w środku łodyg, gdy w pośpiechu... zanosiłem westchnienia aniołom. Zanosiłem szarpane, mocne i dymiące, jak antyczne świątynie na wiotkim języku. Aż czytane przez obłok gardło w śnie wiszące... zanosiło westchnienia upadłym aniołom. Mrok jak matka przytuli, do snu ukołysze, język zacznie się w ciszy z ogniem rozstępować. Życie pójdzie za śladem...języków na grobach, - usłyszałem za późno o śnie krwi w tętnicach.
  8. burza łapała za gardło obłoków wsysała swe pragnienie w powietrzną tchawicę na zegarach ustawał wzorcowy aerobik dla dróg z podwiniętymi spodniami rozpinających guziki koszuli - doszyte drzewa na czarnych uśmiechach podniosłem cień zaniosłem go słońcu i gwiazdom po chwili zatańczyły promienie na głowie ubrany we zwierzenia szukałem pejzażu przy którym mógłbym łapać do godzin zazdrosnych potęgę kosmosu wykręconą ogniem - gimnastyką nieba są susze niezniszczalne gdy słońce podnosi pod sobą dla nich szpital i łóżka w językach noc przyjdzie wypatroszy żar tętna posuchy marzyłem o wspinaczce z motylem wśród tętnic wzrok kładę jak chleb czerstwy na stołach ze światła wzrok przymknie swój ślad niby jak dzwony akwenów widziałem się w niewinnej swoistości panem pożarów i wszechwiedzy grzmotami w tętnicach
  9. Gdy serce czuje płomień spalając go w tętnie, Ten płomień gwiazd, a niebo wyczuwa krwi przepływ... Gdy krew wypływa z próżni chwil w jednakim tempie, Chcę wybiec i poszukać tchnień ducha i siewcy. Gdy gwiazdy świecą blisko kołysząc tętnice, Gdy czarne niebo kona przygrzane na skórze, Utula sen ostatni wyrwany wichurze, I kładzie jak zapłatę, do powiek - odbiciem. Wiem. Strofy nic nie zmienią... to zamęt w rozumie. Lecz póki oddech będzie kłaść skrzydła na niebie; Wybije ta godzina co zegar odbierze. W tę noc gdy serce pojmie jak gwiazdy się czuje.
  10. prawdziwa władza mieści się w kieszeni starczy na śniadanie na położenie głowy na miękkiej poduszce sny szumią między ścianą a przejrzeniem wiatru to taka gra z milczeniem w zgadywanie manewrów partyzanckiej batalii wskazówek nad czaszką -- nad bunkrem co świt wystaje z niego język jak kombatant kaleka noga od której spojrzenia wybuchają jak nierówne bomby oficer ten kulawy schowany w granatach zabierał się do modłów odmierzał na języku pod słońcem granaty
  11. Gdy szukam dróg nie patrzę na płomień w swych oczach, Na gęsty żar skradziony przez oczy równinom. Jak rzeka przekuwana przez słońce, w podskokach Zakładam na zegary westchnienia z łupiną. - Bo nią jest moje życie gdy ciemne błękity, Znów zetrą się z kolejną batalią wskazówek. I wzniosą w drzazgach tarczę, uderzą w upity Sen płynnym dnem zwątpienia, gdy tarczę cień pruje. Noc naga jest, zmierzch zrzuca promieni skorupę. Wycieka z niej krew miękka zmieszana z eksplozją Wydarzeń. Są imiona przebite na jucie Chmur, stając się pokarmem myśliwym - czy drogom. Wystawiam kłusownicze zasadzki w powiekach, Gdy łowy dróg i kolan zwiastują cierpienie. Me imię jest pokarmem czekanym w wyciekach Upadku, gdy blask imion nakarmi złem ziemię.
  12. Zielony ogień bucha z palników gałęzi, Gdy wzdycha czarnym źródłem korzeni i gleby. Dopóki świat rozcinać blask będzie z narzędzi, Obudzą się snem w płucach natury wyziewy. Ta przestrzeń to kontrabas do której lgnie prędko Zegarem, muzyk - błękit koncertem na słońcu. Potężny chór przygrywa marszem w ołów ciężko, Przed zmierzchem zapalanych ostatnich świec w oku. Ten świat to gładka kartka na twarzy we prążki Leniwe i słoneczne, galeria oddechów. A drogi to warsztaty w upływie gorączki, Na krwi cwałującego dniem serca w pośpiechu.
  13. Widziałem cię z ukrycia recytując zegar; Paliłeś słowa, które mogły wznieść cię w niebo. Pamiętam jak o wschodzie krzew dostawał medal Kolejny za zasługę przetrwania ulewom. Pamiętam poranione sny dębów promieniem, W nich drzemią słowa które wznosiłeś obłokom. - Ta cisza gdy wiatr szumi zabity kamieniem, Ty żar modlitwy swojej skraplałeś przed rosą. Bo zegar to jest odbyt a przestrzeń jelitem, Gdzie śmierć się jawi jako najpierwsza potrzeba. Podziwiam cię, za drżące rozmowy o świcie Z pustynią, gdy wiatr z duchem dźwięk dzwonów przemierzał.
  14. Prawdziwe słowa chowają się w poduszkach nie wychodzą poza granice odkrywania deszcz wypłucze imiona na ślepej wichurze te sprośnie poematy zapadłe w kałużach słońce jest gorącym ptakiem my z pękiem dróg i niebem jesteśmy skrzydłami walczymy na równinach na dziwnych igrzyskach kto z nas zostanie pierwszy odniesiony ogniom czy słońce będzie pierwsze obskubane z nieba czy z nas bakterii światła gdy pęk wspomniany zrosi się nim przez ten moment dopóki jak pęk kluczy nie spadnie w niepamięć za drzwiami osiodłanych przerażonych powiek gdy ziemia je przykryje perfekcją obrusu położy nowe łąki - w kawiarniach nowy wazon kwiatów z rąk odrasta
  15. To wiersz mówiący o sensie następowania kolejnych doświadczeń. Mówi o tym ile pozostało z poprzedniego dnia w następnym - o tym traktuje 1. strofa. W drugiej podmiot liryczny zastanawia się, że to co dzieję się na świecie jest przypadkiem, a czy może poszczególne momenty w dziejach są uporządkowane jak orkiestra. Następnie mamy: godziny weszły w okna. - Zauważmy, że zegar także może być oknem dla wskazówek. Ta metafora zatem pokazuje powszechność przemijania, że kiedy patrzymy na tykanie zegara, to w taki sam sposób tyka cały wszechświat. Kameralny powiew firan - metafora służy do pokazania, że przemijanie jest jak wielka struktura: obok tych okien "patrzących" w stronę świata, mamy osobiste przemijanie. I tak bez tych firanek świat za oknem wyglądałby inaczej. Firanka jest tutaj symbolem naszej egzystencji. Ostatnie dwie strofa jak trafnie zasugerowałeś traktują o śmierci. Mam nadzieję, zę nieco rozjaśniłem odbiór. ;) pozdro
  16. Dziękuję forumowiczom za przychylne komentarze. :) Na razie jeszcze się uczę, ale teraz staram się słuchać głosu wnętrza, zanim coś napiszę. Pozdrawiam
  17. Na pustych maskach wczorajszych protokołów na zdradzieckich trawach odgadywałem ze słońcem i niebem ulice trąbki zaginają ciszę zawieszone na zwątpieniu powietrza orkiestry położone na scenie błękitu godziny weszły w okna na chwile zastąpiły kameralny powiew firan - wgryzały się odwłoki w pióropusze dnia pójdziemy razem nie musimy pytać drzew o zgodę wiatr na wszystko pozwala inaczej te pożogi nie ćwiartowałby na ucztach nie lepiłby kobiecych warg wynoszących na słońce zaćmienie ze skrzydłami rzek na obrzękach światła zapalającego się na ciałach powiesimy wschody wrócimy później przeznaczonym drzewom na razie gra w kolanach muzyka nadziei
  18. Nie liczę na godziny słyszące w obłokach, Wschód słońca poruszony na garbach równiny. Wychodzę w świat zuchwały jak zieleń z łupiny, Co wiatr bordowy kładzie na powiewnych krokach. Rzuciłem snu przepaście w nicość, gdzie zajęczy Marzenie obrócone w gliniane przesądy. To wszystko co odczytam na niebie to lądy Zranionej wyobraźni przez promień pajęczy. Pamiętam jak rodziły się w brzuchu źrenicy, Te wszystkie białe światła tańczące na stołach. Sen deptał szare kości jak gorąca smoła. Wchodziłem na tarasy i milczałem z słońcem. Aż wreszcie odchodziłem z jedbawnych nożycy Muzyki, nad rozkładem gleb w wielkiej gorączce.
  19. Wszystko istnieje dla wygłodniałych oczu. Słyszałem to i czułem, a rozum dopełnił, że zmysły w swym sojuszu wyniosą daremno, nad swoje, ciemne głębiny rytualną ciszę. Kroki gasły, drzewa dopowiadały ostatnie alfabety na zdartych podeszwach. Obracam pod powieką pamiętne ogniska, próbując wieczorami wzniecić świeże światło. Modlitwy, niezliczone tarcze na słonecznym miąższu, sprawiają, że pas skórek zrywany z wysoka spojrzeniem, się odkłada i pachnie na ziemi. A potem poraniony miąższ gnije w promieniach. Modlitwy takie można porównać do stołu śpiewającego kością - nagrobkami słoni, gdy język - lśniący śliną stół rozstawia się na słońce. Chce poczuć pochowaną w tkankach kość słoniową.
  20. ostatnie gazety huczały mi w głowie gdy dzień garbował fakty na miejskich chodnikach podniosłem dla nich skrzydła by wiały ze słońcem kolejne artykuły przybite do oczów za dzień wznosiły czcionką przestarzałe wschody by móc ostatnie przybić do sennych drgań gwoździe horyzont jest podobny do kreski o nazwie łam który się zaplącze na którymś z rozstajów dojrzewanie słońca rzetelnie przechodzi przez wiersze gdy obłoki drukują gazety nie zliczę ile okien paliło się w myślach i ile drzwi i ognia pragnęło przystąpić do błogosławionego kręgu głuchego dozorcy on milczy bez pytania jak oczy otwierać patrzący na witryny szukałem źrenicą wśród uświęconych ceną mielonych szczegółów wędrówki pod dno słońca gazetą na skórze przystąpię jako przedruk najstarszym dziennikiem trudniącym redaktorów z przewodnią dżdżownicą i czytać o mnie będzie poczytne milczenie lub zgłoszę się na kursy te tanie za życie na pełny etat stojąc przed grubym zegarkiem w rozmowie kwalifikacyjnej pytając o zgodę zostania wysłannikiem wydarzeń na słońcu czy warto być odważnym i zgłosić petycję że numer kwartalnika o moim imieniu to będzie ten wydany nie w czasie i porę
  21. *Wiersz można czytać od pierwszej strofy do ostatniej i odwrotnie: od ostatniej do pierwszej.
  22. Otwierać świt przez usta i słowem w mgłach krążyć, Przed upadkiem posągu dnia dźwigając zachód. Jeszcze bardziej zaciągać w dół, w otchłani sądzić Wyniesione na słońcu zegary robaków. Wskazówki jak pędraki przejedzą ciemności, A pośrodku jest cmentarz, gdy żywe południe Wkłada oddech w ten otwór - pocałunek kości; Słońce wsiada w mechanizm, obłokiem bezludnie. Wczoraj kiedy to oczy zbiegły w taniec z lustrem, Blask rozbijał źrenice, dąb wyszeptał kwiatem: "Śpię w letargu i patrzę w zegar grud i pustek, Jak wspaniale jest karmić go schowanym batem." W pokojach są podmokłe przez światło zegary, Wiszą jakby wędrowcy rozkładanych stolic. Nie odpowiem dębowi, jak wspaniale snami Jest sądzić, wyniesione zachody w pogoni. Czasem tylko w kopułach - zejdzie ocknięć pożar, W udrękach z krwią mówiących, dzielnic uciśnionych. Nieba sufit się wali i poranna zorza, Kręgosłupie ulice kręgów wykupionych. Co dzień zdaje się we mnie gdy wypuszczę wargi Jak motyla na kwiaty, kiedy patrzę w słońce: Oczodoły się kruszą, biały sufit larwy Oglądają i topią gdzieś pełznąc w gorączce. Będą rany na drogach, wiatr pozbawi skóry, A ciemny ciężar choćby dusznego oddechu. Na stołach drzew ucztują wrony liżąc chmury, Rzucając nam okruchy spodlonych wypieków. Przybędą architekci, rzucą labirynty. Potrzeba nam zamieszkać przed progiem, jadalnia - To wargi i postawić stół i ślubne mirty, Wdać się romans ze słońcem jak z kałami stajnia. Porozwieszać na ścianach prawdziwe obrazy, Sępy brzuchy błękitu przegryzają skrzydłem. W głazach widzieć domowe sprzęty pełnej skazy, Loty sępów nakryły twarze jak wiatr wydmę. Kręgosłupy się stały paszczami kamienic, Na dachach, gdzie odkłada się dym po wędrówkach. Świat to tylko jest rzeka bez ognia i cieni, Woda sama bezpieczna ogień wieków huśta.
  23. I wszystko się skończyło zniknęły kwiaty które huśtały się na oczach pocałowały niebo albo odwłok równin wspomnienia mogły zmieszać przyjścia ze szkieletem wody ona zakładając skrzydła - zacienienia wspomnień nakłada nurt jak grudy grzęźnie w nim nie mogąc złapać bliskiej dłoni tej linii brzegowej przez którą blask zakopał tunel zanikło odkrywanie na kołczanach brzegów źrenicy która wzrosła w miarę gwiazdy koron żonglujących obłokami filujących drzew na stołach pod trawami ustawiały karty II zatwierdzone rzeki napięły dnem cięciwy łuków na palcach celujące w kiełkujący uśmiech uśmiechy otwierają swoje narodziny jedynym pragnieniem zjęzyczenia wału przed krnąbrnością nurtów zostawiamy kroki w gęstych starorzeczach motyle na nich wypasają barwy ----------------------------------------- oczy wynurzają się z odbicia nowe wyspy wschodów nie widząc czarnych brzegów ---------------------------------------- dłonie odbijały chmury wpadały w dawne formy rozlanych odtrąconych bliźniąt dorzecza zakwitały gdy rąbały twarze
  24. Co do ostatniej zwrotki mam dylemat z doborem pewnych kombinacji słów. Nie do końca sądzę, czy jest lepsza od drugiej propozycji: *** zostały tylko miejsca w pustych kalendarzach na palce lub mocarzy którzy staną w bitwie o przedzielanie wiosen nadchodzącym kroków gdzieś obutych w słońce Pomożecie? :)
  25. * migracja prostaków zjeść chleb to wypluć oset zachodzących bluźnierstw już potem cyrkulować ciszą pośród palców stroiły się języki tańcząc bumerangiem do ognia tej niewoli zaganiając oczy ** wziąć chleb nie znaleźć twarzy pochowanej w pleśni powieki dawno otworzyły sennik na białym posłaniu z okruchów *** zostały tylko miejsca w pustych kalendarzach na palce lub mocarzy którzy staną w bitwie o przedzielanie wschodów nadchodzącym kroków obutych w wiosnę
×
×
  • Dodaj nową pozycję...