Wiem. Można pisać prosto gdy krzywe jest niebo,
bo musi być dla trawy tęgim parasolem.
Deszcz nie uderza w dach z cienkiej materii.
Zbierają się inne chmury w kałuże zegarów.
Ze słońca pada światło.
Ulewy dni i nocy zbierałem na oczach.
Serce jak pająk siedzi na wilgotnej sieci.
Każda chwila pod tkankami wymusza przypływy,
gdzieś sny są z marzeniami jak samotne wyspy.
Przez zegar sączy się rytm serca.
Godzina wybijana na zmiękczonym dzwonie
zawija w pojedynczy kokon wzburzone porywy
podobne do złapanych komarów lub chrząszczy.
Zastygły z kamieniami odwieczne błądzenia.
Sny o potędze odłożę do starych bibliotek.
Niech zetną się od wschodów i zachodów słońca.
Od książek będą własny rozciągać horyzont;
stronice otwierają w napisach zmyślone
zaćmienia i południa, wieczory. Ja pójdę.
Poszukam jak w poezji wydeptać pomosty.