Pielęgnowałem ciszę stopami na drogach,
Pod słońcem, na poduszce, przed lustrem i światem.
Dziś nic mi nie zostało, idę z moim bratem -
Zegarem po okruchy w głębokich gospodach.
Czasami nimi pachnie serce, nieraz dusza
Nawdycha się krwi wonią gdy rozedrze żyły.
Lecz blaski z ciepłych gospód nigdy nie zmieniły
Ust, źrenic i języka, drzew w twarzach jak susza.
Już wiem. Będę wędrować po brzegi oddali,
Przez drogi w myślach deptał krokami marzenia. -
Cień - słowo na języku - padlina mnie spali.
Bo życie jest nie warte gdy pręży się ziemia
Na ustach, by połączyć się znów z równinami,
Nie wiedząc gdzie położyć puls między grobami.