Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bronisław Jaśmin

Użytkownicy
  • Postów

    935
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bronisław Jaśmin

  1. pomiędzy czasem położono nas przepaścią, wrzuca się zegary, które nami dymią i stapiają słońce. na wskazówkach są letnie sielanki i nienakarmiony śnieg. czas choruje na teraźniejszość, od której my wykiełkowaliśmy rozgałęzieniami. tam cierpi na alzheimera, więc rzadko przychodzi do niej jako gość. przesiadująca objętość rozcina czas na lustro i strefę na ścianach. czas mając za krótkie ręce nie może się objąć, dlatego przyszywa do swoich cudze ramiona, tłumacząc je zegarom jako pokolenia. - nakręcone letnimi sielankami i przyszłorocznym śniegiem
  2. Świat od zawsze nas składał w ścierających dłoniach: Jedną parę, z obłoków i nieba. Ramiona. *** Niczym powiędłe róże jesteśmy przez długo, Gdy siebie nie ożywią nawzajem swą barwą. Myśli ledwo upuszczą ścieżek rękę chudą. Z ich drobin się odkopią serca biegnąc hardo. Za baldachimem będzie spokojny ocean, Smakujący wanilią, gdy staniesz się falą. I wtedy, wtedy zadrżę, zadygocze ziemia. I stawać się będziemy ku niebu otchłanią. A potem będą znowu drogi z porcelany I rdzawe, zapisane myśli na monetach. Zapalmy to, przetrawmy na popiół - świat szklany. By wydobyć krwiobiegi i dłonie. Nie czekaj. 13 października 2011r.
  3. * (Z Królów Przeklętych - Tom VI) ***(nie każda kobieta) nie każda kobieta stojąc przy fontannie uwodzi na konturach swych piersi dzień sądu nie zawsze wtedy słońce rozbija cięciwę o groźny postrzępiony uśmiech baszt i murów przymusowa bezczynność zadręcza skrupuły stanowi o żywocie i klęsce księżyca o świcie ciąganego na golenie głowy w niejakim Tower kruki żyją rozpinając na skrzydłach pokarm wieków pod okiem sokoła już minął poprzez szary przesmyk wśród obłoków palący stos i gdy klątwa Jakuba de Molay'a przenikała z otchłani wędzonych owali w obręby chmur otwarta z płomieni i ducha ***(prząc intrygę na palcach...) prząc intrygę na palcach odkrywała oczy przeszyte przez zarośla zmęczonych już włosów dzień śmiejąc się odsłaniał kołujące widmo pochmurny bełt i kilka kielichów i drzew kolory śmiały się do oczu przeklętych sali pałacowych do koron i królów był dzień i rozdawane wojny na targach traktatów był dzień gdy Ludwik Burbon strzygł ręce dla śmierci
  4. często wchodząc w siebie, wychodzimy z ludzi, których zapożyczaliśmy na materiał snu i swej osoby. siłowałem się z oczami, pragnąc uchronić przed nimi niewinność nieskalanych barw i zjawisk. gdy brały je na pokarm z dwóch dziurawych misek umierały zeschnięte, przerzynane wzrokiem. nic bardziej nie potrafiłem scierpieć jak chorobę niestałego nieba, dzielącego łoże między dwóch kochanków, i lęk krajobrazów, jednego przed drugim. a my uczymy się od posłańca pogód, gdy tylko się obnaża; i nie umiemy powiedzieć, że ma dsocjację jakby charakteru. albo dotąd nie wiemy czy dzień to jest ciało, a noc niby duszą. czy nawet odwrotnie.
  5. mogłem kiedyś zazieleniać snem,- odchylone niebo czarnymi powiekami. piękne węgle na piwnych źrenicach. odpoczynek. gdy wstawałem zgięta przestrzeń klękała tuż przy mnie, naciągnięta na poranny rytuał rozpuszczania dnia mocną herbatą. próg zatrzymywał jak dziwka przed koniecznym wyjściem. twarz w lustrze rozbijała je od drugiej strony i była też dziwką. potem potykałem się o słoneczny ogień. pieniądz - prostytutka ssał otwarte dłonie. dłoń każda się stawała odrąbaną częścią ciała od Boga i duszy. prowadził nas język. wola na gnijącym mięsie. pozostało pękać i na przemian puchnąć by wyznaczać powód przedzierania się wśród odsłon unerwienia, przyklejonych do stron księgi zapisanych dni. to była utajona męka. rozczłonkowywanie. nie mogły siebie złapać kończyny na każdej. krocząc rozrysowujemy na powierzchni prawdę o upadłym ogniu.
  6. godziny odkręcania ciał z zegarów, zdejmowania nalanych miednic z kalendarzy, mierzone są tkankami rozciągniętymi w rzeki, lecz z jednego punktu. przyłożyłeś dłoń do zaparzonej ciszy od filiżanek kawy; podłogi otwierały kwiaty z półmroku i robaków rozwiercających od-ślad słońca. wszytko odkładało zawłaszczone barwy. a ja współczując ogniu spaliłem choroby. nieistniejące zniekształca, rozszarpuje noce; te błędne koło z kroków, padających cieni, wykupi od umówionych zegarków, odrywając jego odświeżane zdjęcie przyległe do tarczy - zanosząc je w zarzewia dziwnych za-zegarów.
  7. Podziwiam szczytną ideę panie Popsuty- w przenośni. Oby było więcej takich ludzi. Pozdrawiam
  8. zostało jeszcze dużo miejsca żeby dopisać nas do książek regały wzdłuż przestworu powoli kurczą się i wyczerpują już nawet pion niebieskich odrostów dla ptaków załamał się w rzetelnych powieściach powieszonych na palcach dla niedopisanych rozdziałów dłoni zwierciadło jest tylko pozorem konserwacji gdy obraz odbijany chroni przed stłuczeniem jest tarczą żywą tarczą ofiarą kruchości niesamodzielnego w stanowieniu kolorów na zdradliwym szkle
  9. dystansujemy się z żelaznymi mostami, na których gazowy ptak zawiesi żółty dziób zza chmury. żyłki z wody coraz częściej są winne udarów codziennych kompozycji. siłowałeś się z niebem, odrąbane słońce wyliczyło wszystkie uszkodzone nerwy. istniały żyły - wiatr, modlitwa schowana do kieszeni jak okruchy czarnego chleba przechowywane w gębie, obchodzonego we wszystkich wymiarach dźwięków i psychozy. * wszystko zmieniało się w wiązki. może jeszcze otwarcie piekła o szesnastej, zaplanowane było w najjaśniejszy sposób. zjawiały się sylwetki po odbiór wymierzonych dzieci wyprzedaży. oczy dźwigały się na ścianach, stawały się odciskiem kunsztownych zegarków.
  10. trudno we sztuce odpakowywania nieba, korygować wszystkie krzywizny i wady postawy nad krzywym dotykiem. kręgosłup wyżej pęka - horyzont jak klamka, gdy drzwi odkrywasz najpierw od dziurki - od wzroku. inaczej wyglądało prawo umierania wiatru, a trawy dobijały porywiste ciała, przyzwalając na rozcięciu skóry, by w świeżych szczelinach szybciej porozkładać słońce, bo we zmarszczkach ta porcja jest drobna jak piasek. okazało się że zegar to ogromny talerz, na którym się serwuje godziny przed gardła. świat przydziela butapren z obrazów i stanów ,- my tylko odciskamy jedną kropkę w księdze.
  11. nie istnieje bardziej cudowna szczerość otwartego nieba, od tej, gdy zmęczone niebo przesypuje w roztargnieniu, nieświadome płatki śniegu, te krystaliczne światy ocalałe oczom. w długich salach gdzie zwykle chodziły refleksje, suszyłaś roztarte w dłoniach zziębnięte poranki i płaskie jak nerw zimy. przechylałaś bieg czasu zbierając wypłoszone nurty, na poziomy odcięte od jego języków. każdy dzień jest takim odciętym językiem, lecz próbujesz te wszystkie doszywać do teraz. więc przeciągasz życie po terakotach ze wschodu i zachodu, rozciągasz je, sama się dziwiąc, że jeszcze nie potrafi pęknąć. klęka we wszystkich punktach, aby załatać powstające szczeliny i ubytki.
  12. świat jest najstarszą hipotezą udomowiony ogień płonący promieniem do zegara odnajduje paleolit w wymodlonych szkieletach przez dotyk i stawy ruch był właśnie codzienną modlitwą jak rzeka skrzywialiśmy sylwetki w skręcenia na prądach języki odpadały od niedokończonych nadal alfabetów okłamałem kolory oblepiając ciemności raniące je do punktu przewidzianego na agonię nasza krew o zachodzie słońca jest ciepła jak ostatnia kawa i wtedy odpowiada na siebie - hipotezę
  13. czy/powinny/istnieć/przepaście/między/wyrazami?/już/same/wyrazy/przecież/okazują/się/przepaścią * wszystko zrównane jest do barykady pomarszczone niebo wzdłuż wygiętych żyłek gdy tylko jest słońce skupiamy się w neuronach w swych oczach i wietrze potem są tylko eksplozje ekspresji chodnika gazety tak poręcznie zastępujące wiosenne pożogi pękających liści zbieramy światy ze wczorajszego szkła butelek pokazujemy je wykrwawiającemu się światu który przez to żyje w końcu teraźniejszość chce nas rozbijać o mury na obraz i światło podąża ku nam - sparaliżowany sen o lepszym jutrze jesteśmy wdzięczni - chaos nas ratuje
  14. nawoływał nas ogień - małe dzieci po dymie. dzień zapięty na ciszy - na cienkiej agrafce, powoli przechylał się w gojenie, po przekłuciach czyichś obecności. zostawiałem dla tyłu pachnącego światem wędrujące jeziora i ptaki po lustrach błękitnego kołnierza - ortopedycznego. w którymś momencie szczyty o złamanych karkach zauważyły istotny brak włosów i głowy, założyły opaskę, spontaniczność w deszczu. przetapiano nas w sztabki z porcelanowego słońca, aby wymierzyć trumny w pomieszczeniach, coraz rzadziej opierających się na świetle, by wiklinowe struktury określać mianem życia. jeszcze światło padało ze strachów od wróbli - wieczorów na unerwieniach nieba. przetapiano nas od słońca. czas się okazał chybionym wynikiem, na zakrzywiających się wskazówkach. kiedy białe niebo schodziło obejmować widnokręgi.
  15. Widziałem cię, gdy przeszłaś obok słoneczników. Na tobie dzień w mych oczach wywołuje pożar. Ja jestem, chociaż jeszcze nie wiesz z pamiętników, Wyrwaną iskrą barwy twych cieni na drogach. Lecz nagle te marzenia upadły na piasek. Myślałem, że te ciemne kolory są tylko: Rodzajem prowokacji pięknej - het nad światem. Odkryłem. - Barwy świata sprzedałaś snom - wilkom. Południe coś porusza na subtelnej twarzy, Że idziesz, a południe jest twym przewodnikiem. I wieszasz się na niebie i życia obrazy, By potem zetrzeć dłonie nad martwym płomykiem. A potem wracasz późno, wynosisz swój cmentarz. Ja wtedy chcę się zetrzeć z zegarem i Bogiem. Lecz wtedy coś wyprzedza mnie, zapalam skręta, I zerkam, skręcam w serce, w ten pijacki płomień.
  16. skrzydła to pierwotny zegar * przechodzę w poprzek swej osobowości i rozstępuję fobie - gdy permanentnie przeziębiam się słońcem obrazy - przeciążone owoce spadały z rozgałęzień ustawionych nerwic ścinałem ją w połówki zakładając części gotowe na skrzydła świat był jedyną barierą jednocześnie nićmi bym mógł je przyszyć mięśniom i okazjonalnie swojej świadomości wszystko zbieram podpierając się laską - intuicją bynajmniej starzejemy się przez jej nieśmiertelność gdy każdy zegar poszukuje daleko rozbitych rozpiętości skrzydeł dokonuję roz-czas
  17. świat rozpoczynany na paznokciach mógł istnieć gdy wieczorem ścinałaś te skrzydła wyszlifowaną kobiecość łaskę kilku godzin które zezwalają na siebie zakładać obcasy wychodziłaś mozolnie płynęłaś na lustrze porannej herbaty szukałaś wciąż błądzących na nich barw i oczu trącałaś o bark miasto gasiłaś kolory napotkanym zjawiskom zabierając każdy do skórzanej torebki jedynie nie było nikogo co mógł je do końca objąć od czerni do bieli od dnia do nocy
  18. Przyłóż do mnie swój świat. On nosi ze wszystkimi różnorodnościami, za Syzyfem swój zegar, więc znalazł porównanie rzeczywistości z mitem. Zdejmowałem sandały - wyjmowałem przytuloną przestrzeń z popołudniowego słońca na spacery, zdejmowałem siebie. Teraz przestrzeń wychyla się jak siwa staruszka w oknie. Tak dzieją się w nas sprawy pod głową i w oczach. Obecnie świat jest najbardziej optymalny na rachunek sumienia, podkreślony matematycznym ciągiem temperatury, w sam raz na zapalenie skręta czy uwolnienie alkoholu, a neuronów od zawiedzenia, gdy długo czekały. Obserwowałem ciebie. Zestawiałaś kalendarz z pieczywem i gazem. Jeszcze dla kuchenki zapowiadano długą prostytucję ze związanymi potrawami na uroczysty obiad. Twoje oczy i pety i wódka i słońce schodziły w jeden pułap, na skos się ustawiły w ciąg - prawie liczbowy. A liczbę r zrywałaś z anorektycznego portfela. Szeptem uświadomiliśmy sobie, że ten ciąg przejdzie zarazą do krwi. I wymiar naszych mięśni zamieni się grubością ze szklanymi oknami. Tak umiera się na chleb, kiedy wygrywa pusta dłoń, nie okruch. *Dedykowane ludziom żyjącym poniżej poziomu godnej egzystencji.
  19. Jeżeli kryształ to uświadomienie sobie piękna świata i chwili, to dla mnie świat w wierszu jak i całe obrazowanie jest także cudowne. Tak krótka forma, a tak dużo treści. Pozdro P. S. Przeczytałem inną wersję twojego wiersza w warsztacie. Pamiętaj na przyszłość abyś nie wprowadzał pewnych dosłowności jak np. "lśniący kryształ". Jeżeli chodziło ci o kryształ, który lśni, to każdy się domyśli. Takie oczywistości powinny być przesuwane do niedopowiedzeń czy podtekstów.
  20. komunikacja doby *** jeśli niebo jest wielką infrastrukturą, to nie musimy się martwić o Euro 2012 i wszystkie biedne kraje - tam dróg, wysoko, jeszcze więcej. jest słońce z obwodnicą wschód - zachód i odwrotnie, pamiętasz jak wolałeś nie mijać się z centrum. pachniały wtedy knajpki i związki pod różą, splatana miłość w wiklinowych palcach, w różanych ogrodach. niebiańska rada światowych dróg i autostrad jest zarządzana przez gorącą gwiazdę tyle świeżych przewiązek, pętli. ekspresówek, i trudniej dojechać do nocy, bo jest obwodnica. więc kraksy zegarów są już coraz częstsze. * jedno niebo nas goni, inne rwie na strzępy, trzecie wyciąga z sercem nastawione sekundy. pamiętaj, że przestrzenie nie mają drogówki, zaczęło się kamieniem i ogniem pierwotnych - dostrzegli sieć autostrad zapętlonych dni.
  21. spytany jak wydobywać skutecznie migrenę z rozrysowanej pogody na przyduszonych plecach patrzyłem na wróżące twarze przechodniów i kompletowałem spamiętane języki za zębami w kolekcje jesiennych ogrodów kobieta która niosła bruk i kamienicę (stała koło kiosku) patrzyła jej spódnica dopływała ćwiczyła zmienianie się w doskonałość linii jej sylwetka rozpięta na dwa brzegi: oczekiwanie po właściwej stronie i zachodu słońca nie była jednak rzeką z ujściem wyrobionym ze lśniących korali czasami w tajemnicę otwartego morza wpływali rybacy nurt mięśni od źródła po zasoloną rzeczywistość był rozpuszczony obraz
  22. W wierszu jest więcej jesieni niż niekiedy w październiku. Podoba się i faktycznie bardzo inspirujący. Pozdro!
  23. Niestety, nasz biologizm jest kamieniem. Nasza fizjonomia tworzy nam ograniczenia w nieograniczonym świecie. Wiersz jest niezły. Pozdro
  24. A, zapomniałem powiedzieć, że jestem osiemnastolatkiem. :))
  25. odwiązywałam Ciebie z przechodzących latarń - ślady które jeszcze parują na świetle twój oddech i kroki kreślące okręgi wzdłuż zapalonych gubiących szkło głów podałeś do moich rąk zimowy krajobraz upuściłam go i rozbił się na ciebie i wędrowne niebo odkąd miasto oddycha jedynie termometrem pomiędzy sylabami poszukuję lata odwiązywałam Ciebie z przechodzących latarń przelotnie jak deszcz w poznanym parku tak dobrze jak w sztuce odkrywania kołdry 1 X 2011r.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...