Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Leszek_Dentman

Użytkownicy
  • Postów

    1 458
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Leszek_Dentman

  1. Enternąłem i zamyśniłem się. dzięki imienniku.
  2. Rzeczywiście słowa "wpuklająca" nie znalazłem w słowniku. Jednakowoż słowo to egzystuje w języku polskim. Pozwolę sobie zacytować fragment z Encyklopedii Onet: [quote]Blastocel, jama blastuli, pierwotna jama ciała, protoceloma, jama ciała powstała w procesie gastrulacji przez wpuklenie się do wnętrza jednej części blastuli jeśli masz na myśli "my heart" - to jest to nawiązanie do skróconej wersji jej nazwiska w tłumaczeniu na angielski, czyli swego rodzaju gra słów Uwagi dotyczące kraty i wentylatora słuszne - zaraz nanoszę poprawki. Dziękuję i pozdrawiam.
  3. Dzięki Jay za szczegółową analizę. Na pewno zdarzyło ci się kiedyś rozmontować (po to by naprawić, lub w celach czysto "badawczych") jakieś urządzenie, by, po ponownym jego zmontowaniu stwierdzić, że została jakś srubka, sprężynka, lub inny element. Tak było i z tymi, wyłapanymi przez ciebie błędami. Rozkręcałem te zdania i skręcałem ponowniea w końcu okazało się, że pozostały jekieś śrubki.
  4. Zgadzam się z poprzednikami, że tekst wymaga dopracowania. Szczególnie rozbawiła mnie marchewka przed twarzą osła. Finał dobrze pomyślany, choć przewidywalny.
  5. Naniosłem kolejne poprawki. Cionguciu Luciong okazał sie jednak przydatny i wszedł do akcji. Teraz zaczynam kolejny, być może ostatni kawałek.
  6. Super. To jest niebiańska fabryka? Czekam na ciąg dalszy. Mam zastrzeżenie, co do orzącego konia. Koń, jaki jest każdy widzi i wie, że koń jeno ciagnie pług. Orze oracz, czyli kmieć.
  7. Posiedziałem jeszcze trochę nad tym tekstem i naniosłem kilka poprawek. Uzupełniłem go ponadto, tak by zamknąć ostatecznie ten fragment i przejść do edycji kolejnego. mam jeszce do was pytanie: Jak sądzicie, czy wprowadzony niejako poza tekstem drugiego odcinka magister Ciongciu Luciong powinien znaleźć swoje miejsce w tej historii?
  8. Oderwałem sie od Parku Jurajskiego. Kiedy wstawiłem tę część poszedłem się kąpać i wówczas uświadomiłem sobie kilka braków. Muszę to nieco rozbudować, dodać kilka szczegółów i usunąć parę niezbyt udanych sformułowań. Jeśli idzie o wpuklająca sie część ściany - przerabiałem to kilka razy i na razie nie mam pomysłu, jak to ująć. Dzięki za komenty. Pozdrawiam.
  9. Sezam Jak zwykle w drodze do naszych apartamentów mieliśmy towarzystwo. Trudno ten fakt polubić, ale można się przyzwyczaić. Na łóżku znalazłem nieprzemakalny, czarny kombinezon, z odblaskowymi wstawkami w kolorze pomarańczowym, gumowe buty, oraz biały kask. Po założeniu przygotowanego stroju wyglądałem jak ostatnia oferma. Pomocnik brukarza wstydziłby się pokazać w czymś takim w ciągu dnia. Ale cóż miałem robić... Zwiedzanie Sezamu „warte było mszy”. Gdy, po jakimś czasie do drzwi zapukał jeden z „nadzorców niewolników” wyszedłem na korytarz. Ujrzałem Suliko przebraną w taki sam, jak mój kombinezon, ale wyglądała w nim równie oszałamiająco, jak w sukni, którą miała na sobie rankiem. Mogłaby wyjść w nim na wybieg w Galleria Vittorio Emanuele i spotkałaby się z ogromnym aplauzem, nie tylko ze strony płci zwanej brzydką. Strażnik zaprosił nas do elektrycznego, przypominającego wózek golfowy samochodziku i ruszyliśmy w drogę. Tym razem odległość była dosyć znaczna i dopiero po kilkunastu minutach dostrzegliśmy, że pozbawiony już kamiennych okładzin korytarz, po którym poruszał się pojazd zaczął się rozszerzać, a blask dobiegający z oddali nie przypominał zimnego światła jarzeniówek. Równocześnie, z każdym jardem, słyszalny przez cały okres naszego pobytu w jaskini warkot nasilał się. Po kolejnych minutach znaleźliśmy się w ogromnej jaskini, a właściwie na rozległej dolinie, czy może na dnie krateru o kształcie prawie kolistym. Te naturalną harmonię nieco psuła wpuklająca się do niej betonowa ściana. Słoneczny blask oświetlał stojące po dwóch jego krańcach wieże wiertnicze. Spojrzałem w stronę błękitnego nieba. – Patrz Suliko, my heart! W powietrzu ponad naszymi głowami kochała się jakaś parka. Suliko spojrzała ku górze i roześmiała się serdecznie. – Ale im fajnie. – Kiedy już się stąd wydostaniemy zabiorę cię na wycieczkę w to samo miejsce i również się zabawimy. Spojrzała na mnie chłodno. – Nie łudź się drogi chłopcze. Zazdroszczę im wolności, nie seksu. A jeślibym nawet miała ochotę na coś więcej, niż spacer, to na pewno nie z tobą. Po chwili – widocznie czymś spłoszeni kochankowie pośpiesznie zebrali swoją porozrzucaną garderobę i uciekli gdzieś w bok, znikając z naszego pola widzenia. W kilkanaście sekund później przez zwolnione miejsce przemknął terenowy samochód, a za nim dwa quady. Zaiste, niezwykły to był widok, ale dopiero widząc „szybujące” w przestworzach pojazdy terenowe, uświadomiłem sobie, że nie oglądam filmu z Harrym Potterem. Poruszały się one po podobnym do tego, które blokowało wjazd do jaskini, lecz o nieporównywalnie większej mocy – polu siłowym. Rozglądaliśmy się jeszcze przez chwilę, gdy z tunelu niemal bezszelestnie wyjechał wielki czarny Bentley, z którego wysiadł Nobody w towarzystwie niewysokiego azjaty. – Witam ponownie. Pozwólcie sobie przedstawić człowieka niespotykanie cierpliwego i nieprawdopodobnie pracowitego. Oto moja „prawa ręka” – magister Ciongciu Luciong. Uścisnęliśmy dłonie magistra, który zaraz oddalił się w stronę wież wiertniczych. – Jak się wam – zatoczył dłonią krąg – podoba Plac Czterdziestu Rozbójników?. – To? – Suliko powtórzyła jego gest. – A co się tu może podobać? No może to – wskazała ręką w stronę niewidzialnego sklepienia, na którym jeszcze widać było pędzące zakosami pojazdy. – Niezłe, prawda? A czasami widoki bywają jeszcze bardziej interesujące... – Tak, przed chwilą widzieliśmy pański ulubiony peep show – wtrąciłem się do rozmowy. – Używa pan lornetki, czy tylko z oddalenia? – Panie redaktorze! Co się pan tak na mnie uwziął? Usiłuje mnie pan sprowokować? Proszę się nie łudzić – na wszelkiego rodzaju zaczepki jestem uodporniony. – Przepraszam, ale musi pan zrozumieć moje rozdrażnienie – usiłowałem nieco rozładować napięcie, bo był wszak panem naszego życia i śmierci – skoro jestem tu zamknięty wbrew swojej woli. To nie nastraja pozytywnie do pana i do tego wszystkiego, co się tutaj dzieje. – W porządku, nie ma o czym mówić. To, co państwo widzicie jest naturalną doliną, przykrytą przeze mnie polem siłowym. Tam dalej stoją dwie wieże wiertnicze, które aktualnie pozwoliły mi osiągnąć głębokość ponad czterech mil. To betonowe wybrzuszenie po waszej lewej ręce, to zapora. Za nią znajduje się zbiornik wody, która zostanie spuszczona do jednego z otworów. Tam dalej stoją generatory prądotwórcze, które będzie napędzać para wodna wydostająca się z głębi ziemi. Teraz pozwólcie państwo na przejażdżkę. Wsiedliśmy we troje do elektrycznego samochodziku. Tym razem kierowcą był Nobody we własnej osobie. Objechaliśmy cały „plac”, po czym Nobody zatrzymał pojazd nieopodal zapory. Po stalowych schodach weszliśmy razem na wysokość kilkunastu jardów, by ujrzeć lustro wody – w części odsłonięte, a dalej znikające w jaskini. – Może to i nie jest szczególne efektowne, ale zapewniam państwa, że będzie bardzo efektywne – powiedział, kiedy wróciliśmy do samochodziku. – Wierzymy panu na słowo – powiedziała moja towarzyszka – ale chętnie znalazłabym się teraz we własnym mieszkaniu. – Obiecuję, że za kilka, lub kilkanaście dni wróci pani do domu, a tymczasem mam dla pani niespodziankę. – Nobody sięgnął do bagażnika i wyciągnął torbę z jej sprzętem. – Może pani fotografować i filmować do woli. – Dobre i to! – ucieszyła się Suliko. Przynajmniej nie wyrzucą mnie z pracy za wzięcie niezaplanowanego urlopu. Obejrzała sprzęt i natychmiast rozpoczęła fotografowanie, a następnie nakręciła krótki film. – Pokażę państwu jeszcze jedno miejsce. Podjedziemy kawałek. Ponownie wsiedliśmy do pojazdu i Nobody wjechał w nieznany nam dotąd korytarz. Po chwili zatrzymaliśmy się przed stalowymi drzwiami z wizjerem z grubego szkła. Przyłożył opuszkę palca do płytki skanera, ale natychmiast cofnął go. – Przepraszam, ale nie możemy wejść, bo właśnie trwa tankowanie. Możecie jednak zajrzeć przez to okienko. Jako pierwsza w judasz popatrzyła Suliko i natychmiast wykonała serię zdjęć. Kiedy odsunęła się od drzwi ja również zajrzałem do środka. Tak, Nobody nie kłamał. Ujrzałem stojący na podeście startowym prom kosmiczny, oraz dwie potężne rakiety nośne. Z dosuniętej do rakiety stalowej konstrukcji odchodziły grube węże i łączyły się rakietami. Na koniec Nobody odwiózł nas do naszych apartamentów. – Kazałem wstawić do waszych pokoi komputery, ale niestety nie mogłem dopuścić, byście korzystali z internetu. Możecie natomiast do woli buszować w sieci wewnętrznej. A mogę wam zagwarantować, że jej zasoby są całkiem interesujące. Po krótkim wahaniu Suliko weszła do mojego apartamentu. Zbliżyła się do mnie i wyszeptała: – Jak sądzisz, skąd Nobody wiedział, że mam na imię Suliko? – Przecież nie wiedział. Myślał, że jesteś Sumiko. – Fakt. Tym bardziej zaskakujące. – Nie rozumiem. – Zastanów się. Przeanalizowałam dokładnie nasze rozmowy od momentu wjazdu do jaskini, aż do dzisiejszego śniadania Nie było ich znowu tak wiele – pomyślałem. I ani razu nie nazwałeś mnie po imieniu. No to skąd, do jasnej cholery mógł je znać?! Sukinsyn podsłuchuje! – Faktycznie, to jest możliwe. Może nawet nas podgląda, jak doktor Mabuse? – Kto? – Doktor Mabuse. Bohater filmu takiego niemieckiego reżysera – Lang chyba, czy jakoś tak. Film nosił tytuł „Tysiąc oczu doktora Mabuse”. I ten facet podglądał mieszkańców domu, czy hotelu. To chyba było jeszcze sprzed epoki kamer telewizyjnych. Tak. Lang. Fritz Lang. – I jeszcze jedno. Skąd wziął tę kieckę dla mnie? Widziałeś tu jakąś kobietę? To też jest jakieś dziwne. – Może miał kochankę i kiedy poznał ciebie pozbył się jej, wrzucając do jednego z odwiertów... A może ma nawet cały harem? Możliwe jest również, że sam lubi przebierać się w damskie łaszki – odpowiedziałem pół-żartem, pół-serio. Albo też była to sukienka tego Chińczyka? – Zmierzyłem ją spojrzeniem od stóp do głów. – Sylwetką nawet cię przypomina. No może nie w tym miejscu – przyłożyłem dłonie do piersi. Swoich, niestety. Może ten magister jest nie tylko prawą ręką, ale również lewą… No, wiesz co mam na myśli. – No to, co teraz mamy robić? – Czy ja wiem? Może kąp się w koszuli nocnej... – Jesteś prostak i świntuch. Przecież tu nie chodzi tylko o to, czy zobaczy mnie nago. Niech sobie patrzy. Ale nikt chyba nie lubi być cały czas podglądany i podsłuchiwany. – Nobody może cię oglądać nago... A gdybym tak ja spróbował? – Dostałbyś w gębę. – Ja też cię lubię. Dobranoc. I nie trzaskaj drzwiami. Trzasnęła. Wyszła do siebie, a ja dokładnie obejrzałem pokój w poszukiwaniu pluskiew. Nie znalazłem niczego podejrzanego, ale w łazience czułem się nieswojo. Kolację każde z nas zjadło w swoim pokoju. W nocy śniło mi się, że biegam nago po boisku, a dziesiątki tysięcy kibiców obserwuje mnie przez lornetki i nieustannie fotografuje. Następnego ranka ponownie spożyliśmy śniadanie z doktorem, a potem wróciliśmy do siebie, lecz tym razem nie towarzyszył nam żaden z jego strażników. Wyszedłem ponownie na korytarz, rozglądając się w obie strony. Pusto. Udałem się w kierunku przeciwnym do znanej nam już części jaskini. Po chwili skończyła się wykładzina i zacząłem poruszać się po naturalnym spągu, zaś ściany i sklepienie lśniły od wilgoci. Od korytarza odchodziły inne, szersze i węższe odgałęzienia. Z jednego z nich poczułem wyraźny, choć niezbyt silny powiew. Postanowiłem zbadać dokładnie całą jaskinię, mając nadzieję, że uda mi się znaleźć jakąś drogę ucieczki. Wróciłem do apartamentu i przebrałem się w kombinezon, wziąłem również kask, sprawdzając stan akumulatora zasilającego przymocowaną doń latarkę. Powróciłem do korytarza, z którego poczułem powiew. Początkowo ciemności rozświetlały nikłe lampki, potem musiałem włączyć latarkę. W pewnym momencie zatrzymała mnie gruba, stalowa krata. Za nią dojrzałem obracające się niezbyt szybko łopaty ogromne wentylatora. Skoro jest wentylator nawiewający powietrze do jaskini, to oczywiście ten korytarz ma łączność ze światem zewnętrznym. Gdyby się udało w jakiś sposób pokonać kratę, to z wentylatorem będzie znacznie łatwiej. Wróciłem do naszego korytarza, by przebadać kolejne jego odnogi. Wszystkie kończyły się ślepo, bądź zwężały się do rozmiarów uniemożliwiających przejście. Przez kilka kolejnych dni, bez przeszkód kontynuowałem eksplorację jaskini, spotykając się z Suliko tylko w czasie śniadań. Nobody z życzliwym uśmiechem komentował niekiedy moje speleologiczne zapędy. Domyślał się zapewne, że nie kierują mną jedynie względy poznawcze, ale widocznie był na tyle pewny swego, że nie stawiał żadnych przeszkód, a wręcz pozwolił mi korzystać z elektrycznego wózka w celu szybszego pokonywania większych odległości. Sugerował mi również, bym narysował szczegółową mapę jaskini. Nie musiał. Mapę sporządzać zacząłem już drugiego dnia naszego tutaj pobytu. Któregoś dnia dotarłem do głównego placu, by jeszcze raz zbadać podziemny rezerwuar wody i zastanowić się nad możliwością wydostania się drogą wodną. Niestety nie miałem do dyspozycji akwalungu, stwierdziłem więc, że tędy nie uda nam się wymknąć. Chyba, że… Chyba, że w jakiś sposób udałoby mi się obniżyć poziom lustra wody. Ale jak to zrobić? Wysadzić tamę? Mógłby ktoś zginąć, a poza tym, z niezrozumiałych powodów Nobody nie zaproponował mi dostawy dynamitu. Medytując nad tym problemem spojrzałem ku górze i wówczas zrozumiałem, co miał na myśli Nobody, mówiąc o ciekawych widokach, jakie można na kopule oglądać. Pojawiła się tam mianowicie rodzina pum – matka z dwojgiem kociaków. Był to naprawdę niezwykły widok, gdy od dołu mogłem obserwować baraszkujące młode. Szóstego dnia dotarłem do „Ulicy Sezamkowej”. Kiedy zatrzymałem się przed niewidzialną kurtyną pola siłowego dostrzegłem tuż obok dwie kamery telewizyjne. Popędziłem do mocno zdziwionej Suliko, która oderwała się od klawiatury komputera. – Słuchaj! Nobody to nie Mabuse. Nie podgląda nas, ani nie podsłuchuje. Po prostu przy polu siłowym są kamery z mikrofonami. Musiałem cię tam jednak nazwać po imieniu i stąd to całe zamieszanie i nieuzasadnione podejrzenia. – No to spadł mi kamień z serca. No i przepraszam cię za swoje zachowanie. Wiem, że jesteś porządnym gościem i dobrym kumplem i naprawdę cię lubię, ale może po prostu boję się jakiegokolwiek zaangażowania uczuciowego i dlatego bywam niemiła. Objęła mnie i lekko cmoknęła w policzek. – Nie gniewasz się? – Oczywiście, że nie. Ale fajnie, że jakoś się to wyjaśniło. I słuchaj! Szukam sposobu, by wyrwać się z rąk tego nawiedzonego faceta i mam już kilka pomysłów, ale szukam jeszcze innych rozwiązań. – A jak myślisz – nad czym ja spędzam czas? Robię to samo, co ty, tyle że czynię to za pomocą komputera. Próbuję mianowicie złamać systemy zabezpieczenia tych wszystkich pól siłowych – Reprezentujemy odmienna filozofię, co do sposobu rozwiązania tego samego zagadnienia – zaśmiałem się – brutalna siła, przeciw łagodnej perswazji. Nie, nie przeciw. Należy połączyć te dwa elementy i może wtedy nam się uda powiedzieć „adieu doktorku”. Resztę dnia spędziliśmy razem. Wspólnie też zjedliśmy kolację. Późnym wieczorem wyszedłem do siebie, choć odnosiłem wrażenie, że Suliko wcale nie chce się mnie pozbyć. Ja również nie miałem na to ochoty, ale postanowiłem nie wywierać presji. Przez następne dwa dni w dalszym ciągu badałem jaskinię, Suliko zaś spędzała czas przy komputerze. Trzeciego wieczoru nie wróciłem do siebie… Rano obudziła mnie cisza. Zacząłem nasłuchiwać zaniepokojony. Nic. Dotknąłem ramienia Suliko. – Obudź się! – Co się stało? – Słuchaj! – Nic nie słyszę. – No właśnie. – Co, „no właśnie”? – Nie słychać odgłosów wiercenia. – Rzeczywiście. Co to może oznaczać? – Nie wiem. Chyba koniec wiercenia… Przy śniadaniu towarzyszył nam również magister Ciongciu Luciong. Obaj nasi gospodarze okazywali niezwykłe podniecenie. Pod koniec śniadania, Nobody wyjął z wypełnionego lodem kubełka butelkę Dom Perignon. – Szanowni państwo, dzisiaj mamy wielki dzień. Koniec z wierceniem. Teraz przystąpimy do zasadniczej części naszej operacji. Uczcijmy to lampką szampana.
  10. ...albo wiersz jest o oskardzikach!
  11. Nie znam się na poezji, ale pozwolę sobie wyrazic swoją opinię: Korektor jest jedynie doradcą. Jeśli w wierszu nie stosujesz wogóle wielkich liter, bądź interpunkcji, smieszne by było, gdybyś nagle to musiała zmieniać pod jego wpływem. Wolno ci napisać ernest nemecek, lub ERNEST NEMECEK
  12. To nie jest rozprawa naukowa, więc się nie upieram, ale przy założeniu, że odwiert ma głębokość 10 000 metrów, ciśnienie słupa wody będzie miało 1000 atmosfer, a to wystarczy, by wystrzeliwać przez drugi otwór całkiem sporych kamieni. Ciekaw jestem opinii fizyków z twojej rodziny.
  13. Interesujące. Mam nadzieję, że to tylko początek. P.S. Estrella rzeczywiście jest genialną wróżką, skoro wiedziała, że na imię masz Piotr.
  14. Dopiero teraz przeczytałem cały cykl. I co mogę powiedzieć? Jako opis prawdziwych faktów - obrzydliwe, natomiast jako literatura robi wrażenie. Dosłowność (zgadzam sie z Piotrem) nie razi, a wręcz przekonuje. Kilka drobnych błędów technicznych łatwo usunąć. Jestem na tak. P.S. Szkoda, że Krzysiek Rutkowski od pewnego czasu tu nie zagląda, bo to jest coś w jego stylistyce.
  15. Leszek_Dentman

    Ptaszyna

    Choćbyś przeżywała męki, to nie bierz ptaszka do ręki, lecz poddaj się zaleceniu: Do buzi - po upieczeniu.
  16. Leszek_Dentman

    Ptaszyna

    Spotkał się chłopak z dziewczyną i tak jej mówi: Ptaszyno! Chcę myśli twych poznać treści, chcę się całować, chcę pieścić. Dziewczyna mu sie oddała, pieściła i całowała, a wkrótce przyszła na stypę, bo biedak na ptasią zmarł grypę.
  17. To i owo zmieniłem. :D
  18. No, popatrz, jaki byłeś zdolny ;-)
  19. To są jaja, czyli żart -opowiadanie staje się w ten sposób interaktywne. Ciąg dalszy nastąpi.
  20. Może i masz rację. Cóz, nie jestem fizykiem, ale wydaje mi się że para będzie się zbierać w górnej części pustki i stśd można ją odprowadzić. Tak, czy inaczej nie zmienia to faktu, iż bomby wodorowej i tak aktualnienie mam na stanie. P.S. Książki, o której wspominasz nie czytałem, trudno mi więc ustosunkować się do Twojej wypowiedzi. Może jednak przeczytam i wówczas odpowiem.
  21. Świetnie, Jacku, choć inaczej, niż zwykle. Mam jednak kilka uwag: tak nie groźny - niegroźny dac - dać przyspieszam - osobiście wolę przyśpieszać za jakiego chce mnie mieć pościg - jakoś ta konstrukcja mi nie leży - mieć kogoś za coś jest oczywiste, ale chcieć mieć kogoś za coś (nie mam na myśli handlu wymiennego), lecz słowa "mieć" w znaczeniu "uważać za..." trochę zgrzyta
  22. Minuty, na których luksus nie mogłem sobie pozwolić. - nie rozumiem tego zdania odjeżdżał dokładnie za dziesięć minut - plus, minus trzy minuty dokładnie, czy +- zarzekał się -obiecywał, gwarantował, zapewniał woda toaletowa o intensywnym zapachu, na pewno zrekompensuje brak krawata, a może nieco pomóc - nie zrekompensuje, ale może Przeszedłem w bieg - dobrze, że nie przebiegłeś w szed omal nie zatopiłem buta w przykrej niespodziance szybkie skontrolowanie czasu - może sprawdzenie (ew. kontrola) Poczułem się lekko niestabilnie - to znaczy jak? chwiałeś się?, potykałeś? wpajany usilnie zewsząd - może przez wszystkich Sory. Chciałem dokończyć analizy, ale trudno mi przebranąć w skupieniu przez twój tekst. Rozpisujesz się o duperelach, delektujesz się słowami, a nic się nie dzieje. Proponuję ci wydrukowanie i zastosowanie metody Michała Anioła - odrzucaj, co zbędne a wydobędziesz rzeźbę ukrytą w tym kamieniu. Potem jeszcze wypoleruj i będzie dobrze. Życzę cierpliwości.
  23. Całkiem nieźle ci to wyszło. Skoro piszesz Mistrz, to może i Najlepszy Aktor? robiąc za sprzątacza - nazbyt slangowe Prawdziwe krople krwi kapały jak prawdziwe spod cierniowej korony - to prawdziwe, czy "jak prawdziwe"? Puenta dobra.
  24. Dzięki, Sanestis za bardzo wnikliwą analizę. Wykorzystałem 96,5 % twoich sugestii. Ta część z ałożenia jest nudnawa i przesycona szczegółani technicznymi. Fizykiem nie jestem, ale jestem Doktorem Nobody, tym przeklętym polaczkiem, oraz redaktorem. Suliko nie jestem. Kolejne części będą. Pisze się.
  25. Opowieść doktora Nobody – Byłem genialnym dzieckiem... – ...A teraz? – uczucie niechęci powróciło, niczym bumerang. – ...a teraz jestem dorosły – Nobody gładko przeszedł nad moim pytaniem. – Już w wieku ośmiu, czy dziewięciu lat zdarzało mi się wyskakiwać z pomysłami, które zbijały z tropu rodziców i nauczycieli. Pierwszy wynalazek opatentowałem mając zaledwie dwanaście lat. Uzyskane w ten sposób pieniądze – niemałe zresztą – pozwoliły mi na zorganizowanie w piwnicach rodzinnej rezydencji sporego, dobrze wyposażonego laboratorium. Co prawda, ojciec mój mógłby mi sam je urządzić, ale wolałem nie być od niego zależny. W wieku szesnastu lat rozpocząłem studia w MIT, a na trzecim roku zostałem asystentem wykładowcy w Katedrze Fizyki Stosowanej. Po uzyskaniu dyplomu i szybkim doktoracie zostałem najmłodszym w historii uczelni profesorem, w specjalnie dla mnie utworzonym Zakładzie Innowacyjności. Nie muszę chyba wspominać, że przez cały ten czas, dalej zajmowałem się wynalazczością, czerpiąc z tego niemałe korzyści. – Zaiste, piękna kariera – Suliko weszła mu w słowo. – Ale co takiego się stało, że nastąpiła ta przemiana i podjęcie decyzji o pracy na odludziu? – Wszystko przez tego pieprzonego Polaczka – twarz doktora ściągnął grymas gniewu. – Był moim asystentem i pomagał mi w pracy nad kolejnym pomysłem. Słyszeliście może państwo o systemie przeciwpowodziowym, znanym jako RAFLOOS? – Coś sobie przypominam. Wielka afera, nagłośniona przez media na całym świecie. Jakieś oskarżenia o plagiat... – No właśnie. Plagiat! Mnie oskarżono o plagiat, gdy tymczasem to ten sukinsyn wykradł moje pomysły i opatentował w Polsce uprzedzając mnie o kilka dni. I mimo doskonałej opinii o mnie, jako wynalazcy, dano wiarę temu złodziejowi. Nawet moja własna uczelnia wystąpiła przeciw mnie, zwalniając z kierowniczej funkcji. Tego było za wiele! Rzuciłem pracę naukową i – dzięki pieniądzom uzyskanym za patenty, oraz ogromnemu majątkowi odziedziczonemu po ojcu – stworzyłem sobie ten erem, którego nie opuściłem od dwudziestu trzech lat. – A proszę nam powiedzieć, doktorze w jaki sposób skompletował pan ekipę współpracowników skłonnych dzielić pańskie odosobnienie. – To jest dosyć długa i skomplikowana historia. Przy pomocy grupy zaufanych prawników wyszukałem ludzi wyjętych spod prawa. Nie byli to jednak prawdziwi przestępcy, lecz ludzie pokrzywdzeni na skutek błędów w postępowaniu prokuratorskim i sądowym. Ludzi takich, jak ja. Ludzi, nie mogących znaleźć miejsca w tak zwanym normalnym świecie. Ludzi, którzy stworzyli wraz ze mną nową społeczność, by nie powiedzieć rodzinę. – Nie miał pan żadnej rodziny? – zaciekawiła się Suliko. – Najpierw nie miałem na to czasu, a potem... Potem było już za późno. Ciekawi zapewne państwa, co właściwie tutaj robię. Otóż pracuję nad największym dziełem mego życia – realizacją programu pozyskania taniej energii i to w nieograniczonych niemal ilościach. Sięgam mianowicie do zasobów geotermalnych. – To chyba nie jest żadna nowość. Na całym niemal świecie, tam gdzie na niezbyt wielkich głębokościach znajdują się gorące źródła wody wydobywa się ją na powierzchnię i wykorzystuje do celów grzewczych, a także do wytwarzania energii elektrycznej. – Tak, ma pana rację, redaktorze. To wszystko odbywa się jednak na niewielką skalę. Mnie interesuje skala maxi. Niewątpliwie zaciekawiły państwa odgłosy, oraz wyraźnie wyczuwalne wibracje podłoża. To nie jest nic niezwykłego. Po prostu odbywają się wiercenia. – No dobrze, doktorze. Wierci pan sobie dziurę w ziemi, po jakimś czasie dotrze do zasobów wody, będzie ją wydobywał na wierzch i podgrzewał swoją jaskinię. Gdzie tu jest skala maxi? – wyraziłem swoje wątpliwości. – Słuszna uwaga, redaktorze. To jest na razie inwestycja pilotująca. Jeśli się uda, będzie można ją wprowadzić na całym świecie. – Zaraz, zaraz. Czyżby twierdził pan, że w każdym miejscu na świecie, gdzieś tam pod warstwą litosfery znajdują się zbiorniki gorącej wody? – Nie, absolutnie nie. Sprawa dotyczy jednak krajów, które posiadają duże zbiorniki wody. I nie chodzi o podziemne jej złoża, lecz o wody otwarte, jak wielkie jeziora i morza. – Nie rozumiem. To skąd ciepła woda? – Nie ciepła, lecz gorąca. I właściwie, nie woda w powszechnym rozumieniu, lecz para wodna. Na dodatek przegrzana para wodna pod wysokim ciśnieniem. – Para? Jednak proszę o bardziej jasne wytłumaczenie. – Dobrze. Spróbuję to zrobić w sposób możliwie jasny. Proszę sobie wyobrazić głęboki odwiert do którego wlewa się woda. Co się z nią stanie. – Podgrzeje się. – Słusznie. Im odwiert będzie głębszy, tym jej temperatura będzie wyższa, a jeśli osiągnie punkt wrzenia – zamieni się w parę. – I co potem? – Wydostanie się na powierzchnię i będzie napędzać turbiny elektryczne. – Jak się wydostanie, skoro do dziury będzie się wlewać woda. – To żaden problem. Jeśli do odwiertu wsadzimy rurę o mniejszej średnicy, to para będzie wydostawać się przez nią. – No tak, ale tym sposobem okoliczna skała szybko się wychłodzi, bo przecież kamień nie jest najlepszym przewodnikiem ciepła – Suliko również włączyła się do dyskusji – i wówczas proces ustanie. – Bardzo słuszna uwaga, moja droga. Ale jeśli dwa odwierty znajdą się w pewnej odległości od siebie, powiedzmy jednej mili, to wówczas zasoby ciepła zwiększą się niewspółmiernie. – A kto przekopie tunel łączący oba odwierty? – zapytałem z nutą złośliwości. – Wodór, drogi panie. Wodór. Zrobiliśmy okrągłe oczy. – Wodór? – Tak dokładnie, to deuter i tryt. – Pan chyba oszalał! – wykrzyknąłem. – Chce pan dokonać eksplozji termojądrowej? Przecież to niebezpieczne. A poza tym nie uwierzę, by mógł pan zdobyć bombą wodorową. – Czy mógłbym zdobyć? – zaśmiał się ironicznie. – Ależ ja tę zabawkę posiadam. Jeśli chcecie zobaczyć, to chętnie was zaprowadzę do miejsca składowania. Ale, szczerze mówiąc to nie ma na co patrzeć. Dopiero w akcji jest warta uwagi. Znieruchomieliśmy oboje, porażeni tą niesłychaną informacją. Nie bójcie się państwo, ona sama nie wybuchnie. Detonator w postaci konwencjonalnej bomby atomowej znajduje się w innym miejscu i na dodatek również nie jest uzbrojony. Ale jeśli uzbroicie się w cierpliwość – delektował się przez chwilę swoim kalamburem – to będziecie świadkami tego epokowego wydarzenia. – Pan naprawdę chce to wszystko tutaj zrobić? Kiedy? – Suliko zacisnęła pięści. – Ależ zrobię to. I to już za jakieś dwa tygodnie. Odwierty prawie gotowe, bomby czekają na swój Big Bang, zgromadziłem całkiem spory zapas wody w podziemnym jeziorze, turbiny elektryczne dużej mocy już są zainstalowane. – I sądzi pan, że będziemy czekać dwa tygodnie, aż zrealizuje pan swój szalony eksperyment? Zaciśnięcie szczęk i gniewne spojrzenie w kierunku dziewczyny trwało tylko kilka sekund, po czym uspokojony powrócił do opowieści. – Tak, to jest eksperyment, dokładnie jednak udokumentowany, a nie żadne szaleństwo. Dzieje nauki mówią, że wielcy wynalazcy częstokroć byli uważani za szaleńców i dopiero później uznawano ich za geniuszy. Wbrew pozorom cała ta instalacja będzie zupełnie bezpieczna. Podziemny wybuch wytopi w skale wielką kawernę, po czym dopływająca woda, wywołując gwałtowne ochłodzenie, spowoduje spękanie skał i zawalisko, w którym, jak w gąbce będzie się przemieszczać woda, nagrzewać się i w postaci pary wychodzić drugim otworem. Następnie po wykonaniu swej pracy i skropleniu dostanie się ponownie w głąb ziemi. Ponieważ będzie to woda gorąca, proces nagrzewanie będzie przebiegał jeszcze szybciej – Zaraz, zaraz. Powiedzmy, że wszystko pan przewidział... Ma pan zatem świadomość, że znajdujemy się w bliskim sąsiedztwie styku płyt tektonicznych. Czy wziął pan pod uwagę możliwość, iż wybuch może naruszyć ich stabilność powodując nieobliczalne w skutkach trzęsienie ziemi? – Owszem, to jest jedyny słaby punkt mego programu. Ale nie miałem możliwości tajnego przeprowadzenia mego eksperymentu w innym miejscu, a poza tym tutaj stopień geotermiczny jest dość niski, więc odwiert nie musiał być zbyt głęboki, a tym samym prace mogły postępować relatywnie szybko. – A jak się pan zabezpieczył, gdyby jednak doszło do trzęsienia. Postawił już pan na szczycie tej góry krzyże? Mam nawet pomysł na epitafium: TU NOBODY SPOCZYWA, KTÓRY NIGDY NIE SPOCZYWAŁ. – Świetny pomysł – zaśmiał się Nobody. – Dopiszę jeszcze: SYERDCESHTSHIPYASHTSHAYA WIADOMOŚĆ – NIEPRAWDAŻ? Ku swojemu zadowoleniu dostrzegłem, że Suliko gwałtownie zmieniła swój stosunek do niego – jej twarz wyrażała uczucie będące mieszaniną gniewu i pogardy. – Tak, panie redaktorze – kontynuował. Na taką ewentualność jestem przygotowany. Jeśli pozwolicie, zapraszam na przechadzkę po moim naukowym królestwie. Wyszliśmy razem z gabinetu doktora i przeszliśmy długim korytarzem do drzwi zabezpieczonych elektronicznym zamkiem, które – po przeskanowaniu linii papilarnych z palca naszego przewodnika – stanęły otworem. Po przekroczeniu progu znaleźliśmy się w obszernym pomieszczeniu pełnym komputerów i rozmaitych urządzeń sterowniczych. Przy pulpitach przebywało kilka osób obserwujących monitory i od czasu, do czasu wydających półgłosem polecenia do miniaturowych mikrofonów. – To jest serce całego mojego systemu – powiedział Nobody. – Tutaj odbywa się projektowanie, oraz sterowanie wszystkimi czynnościami dającymi się wykonać automatycznie. Myślę że jedyne, co może państwa zainteresować, to graficzne przedstawienie istoty mego pomysłu. Podszedł do jednego z komputerów, przez chwilę wyszukiwał odpowiedniego pliku, po czym na ekranie mogliśmy obejrzeć komputerową animację przebiegu procedury. – Pytał pan, redaktorze, czy jestem przygotowany na ewentualne konsekwencje pobudzenia płyt tektonicznych. Proszę spojrzeć na następną. Teraz obejrzeliśmy uproszczony schemat możliwego kataklizmu, potem obraz walących się ścian jaskini i figurki ludzi biegnących w jednym kierunku, a następnie zajmujących miejsca w promie kosmicznym, który po chwili wystartował w przestrzeń. – Chyba nie chce pan powiedzieć, że posiada pan również statek kosmiczny... – Ależ posiadam. W Rosji można kupić wszystko – zaśmiał się ironicznie. – I wszyscy pańscy współpracownicy zdołają się w nim pomieścić? – Ci, którzy zdążą... Zresztą w momencie próby większość z nich będzie poza Sezamem. Na miejscu przebywać będzie nie więcej, niż trzydzieści osób. – Sezamem? – zdziwiła się Suliko. – Tak nazywamy naszą jaskinię – odrzekł Nobody. – Moi współpracownicy ponadawali poszczególnym korytarzom odpowiednie nazwy. Korytarz, przez który wtargnęliście do środka nosi nazwę Ulicy Sezamkowej. Ten, przy którym znajduje się mój gabinet, oraz znana państwu jadalnia to Ulica Ali-Baby. Wasze apartamenty znajdują się przy Ulicy Szeherezady, a centralna sterownia mieści się na Ulicy Tysiąca i Jednej Nocy. Miejsce, do którego państwa zaprowadzę później, to Plac Czterdziestu Rozbójników. Oczywiście wszystkie te miejsca opatrzone są odpowiednimi tabliczkami – zaśmiał się szczerze i nagle wydał mi się znacznie bardziej sympatyczny. Po chwili jednak spoważniał i moja dotychczasowa niechęć powróciła ze zdwojoną siłą. – Teraz zechciejcie państwo powrócić do swoich pokoi. Czekają tam na was odpowiednie stroje, w które się przebierzecie i za jakąś godzinę ktoś po was przyjdzie i wówczas będziemy kontynuować zwiedzanie. DODANO DZISIAJ Nagle do pomieszczenia wszedł, a właściwie wtargnął niewysoki człowiek o azjatyckich rysach twarzy i wręczył doktorowi Nobody kartkę mówiąc: – Przed chwilą znalazłem to na portalu www.poezja.org – Pozwólcie przedstawić sobie państwo moją prawą rękę, człowieka o niespotykanej pracowitości i nieprawdopodobnej cierpliwości. Oto magister Ciongciu Luciong. Uścisnęliśmy dłoń magistra, a Nobody przeczytał kartkę i szepcząc : – To już koniec osunął się na posadzkę. Wyjąłem kartkę z jego dłoni i przebiegłem tekst wzrokiem. – Kurwa! Kurwa! Kurwa! – Co się stało? – zaniepokoiła się Suliko. – Masz, czytaj. Suliko zaczęła czytać na głos: – dzie wuszka napisała: [quote] Niepokoi mnie techniczne rozwiązanie. Jeśli woda wlewana się podgrzeje do 100 stopni C to od razu para wydobywać się będzie do góry (zmieni się tylko zwrot wektora), więc nie wtłoczysz jej do drugiej rury, poza tym nawet jeśli, to droga powrotna zapewne ochłodzi parę tak, ze nie da się jej wykorzystać jako gorącej. Jeśli rura będzie U czyli tzw. rogalem, to wtłaczana woda będzie zachowywać się jak w naczyniach połączonych. Obawiam się więc że jest to chyba niemożliwe. Spojrzała na nas. – No i spokój. Dlaczego tak kląłeś? – Jak to dlaczego? Przecież straciliśmy takiego bombowego newsa! DODANO DZISIAJ Doktor Nobody ocknął się i powoli uniósł się z posadzki. - Co tu sie właściwie dzieje, panie redaktorze? Kto w końcu jest autorem - pan, czy dzie wuszka? Nie ma mowy o żadnym końcu. Wstawimy do otworu zawór i, kiedy cała woda zamieni się w parę zmienimy kierunek przepływu, a po wykorzystaniu pary i spadku ciśnienia w kawernie ponownie spuścimy do niej wodę. Cała instalacja będzie więc działała pulsacyjnie. Proszę więc kntynuować swoje pisanie! - W porządku doktorze. Jednak przedstawienie musi trwać.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...