Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Boskie Kalosze

Użytkownicy
  • Postów

    3 551
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Boskie Kalosze

  1. Prawdziwy mężczyzna nie boi się okazywać swoich uczuć. Kiedyś Rzymianie płakali, kiedy trzeba było się wzruszyć a za chwilę szli walczyć na śmierć i życie i nawet nie drgnęła im powieka. Teraz często, a właściwie już chyba zwyczajowo jest dokładnie na odwrót. Dziękuję i pozdrawiam :)
  2. własnie, a gro się oj gro, aż miło oczy zawieszać i otulac się słowami... cmoook o Boski w kaloszach Wstrentnego :)))) Dziękuję. Tylko ta wzmianka o Wstrentnym lekko mnie chmurzy... a miało być tak pięknie od jutra ;)
  3. Witaj Almare :) Miło mi, że wpadłeś w takie nie - pogody ;) Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.
  4. Alicja z Krainy Czarów znów otworzyła drzwi do lepszego świata. Tylko zazdrościć i marzyć... o podróbie ;) pióropusz Co można wyczytać z ulotki o drzwiach zewnętrznych? Kolor dla ścian i rozmiar którym przekraczać je będziemy. Ja wyczytałem więcej i kiedy pracownicy sklepu przywieźli białe zewnętrzne drzwi Verona poleciłem zamocować je na środku pokoju. Otwieram drzwi co noc i nasłuchuję kroków Julii a po tamtej stronie tapety identyczne jak po tej. Zamykam drzwi a po tej stronie tapety takie jak po tamtej. Otwieram je zamykam otwieram zamykam otwieram zamykam aż zaszumi zmęczone skrzydło drzwi gubiąc pióro. www.progress-drzwi.pl/drzwi-verona-p-2.html
  5. Bardzo miło tak otulać Twoją samotność swoją :) Dziękuję pięknie i pozdrawiam.
  6. Mam z nim na pieńku... - powiedziałbym, gdyby kat położył moją głowę do ścięcia. Na szczęście nie muszę tego mówić ;)
  7. Przykłady wyszły Ci paskudnie i są tylko leżącymi obok siebie słowami. Niczym więcej :) Miłość to takie wytarte słowo jak twoje dżinsy po przygodnych rowach. Od dziś nie mów mi o niej więcej a ja pierwszy raz w życiu założę dla ciebie sukienkę.
  8. Dziękuję Magdo... chodziło mi właśnie o takie "lekkie tchnienie. Chyba tylko ktoś zakochany potrafi to wychwycić, bo na co dzień chroni nas od tego zbyt gruba skóra wrażliwości :)
  9. to jest piękne, zwłaszcza spłynięta na koniec puenta :)))) Cieszę się, że Ci się podoba... to znaczy, że nie będzie się kiedyś podobać ;)
  10. Witam serdecznie :-) i dziękuję. A wiesz, że nawiązując do formy krótkiej, na przykład "co tam słychać w naszych sercach?" zapisałem tak: ważka -- w stawie nieważka
  11. To jest ten czas, gdy drzewa schodzą się przed jesienią wyszumieć, jak ptaki wędrowne polami, drogą kroczą gęsiego ku mnie. Drzewo za drzewem pod moje okno, drzewo za drzewem pod moje drzwi... - zaciskam nocą powieki mocno, gdy liście rosną w moje sny. Ciągamy cienie poprzez pola - w obcym terenie pierwszy zwiad: drzewo za drzewem, drzwi i okno i śniący je gdzieś indziej - ja. www.fotografia-przyrodnicza.art.pl/galeria.php?kat=krajobraz&zdjecie=648 R O Z K O Ł Y S A N K I * * * * * * * * * * * * we dwoje Jesteśmy we dwoje jesteśmy chociaż nas nie ma jak deszcz co z kropel złożony jest i milcząc w nim kropla z kroplą się zlewa a łącząc się z sobą wyszumia deszcz aż w końcu i tego nie ma nas nie ma by świata bez nas nie było gdzieś też i wszystko bez nas przez nic się przelewa jak deszcz jeszcze słychać choć nie pada deszcz * * * * * * * * * * * * jak zapewnić nam nieśmiertelność Wszystko przemija, zwłaszcza przemijanie Kochanie moje - przeminie kochanie! Nie kochaj mnie więc bo miłość przeminie I wiń mnie, ach wiń - wina się przewinie Świat się przekręci, bo dzisiaj się kręci A skoro jest śmierć - nie będzie już Śmierci! Skoro nie będzie to będzie wciąż będzie Z nas nie łabędzi - dwa białe łabędzie Nie było nas więc czeka nas bycie! O zmierzchu spłyńmy - to znaczy o świcie Z twoich Łez * * * * * * * * * * * * co tam słychać w naszych sercach? szepce świerszcz nocy spokojna dobra kocham cię bardzo bardzo cię kocham senne marzenia wierzbom się marzą bardzo cię kocham kocham cię bardzo księżyc ze stawu do nieba szlocha kocham cię bardzo bardzo cię kocham ćmy przyglądają się swoim twarzom bardzo cię kocham kocham cię bardzo zegar przystanął i w wieczność cmoka kocham cię bardzo bardzo cię kocham kocham cię bardzo bardzo cię kocham kocham cię bardzo bardzo cię kocham * * * * * * * * * * * * będziesz moja nie będąc moja byłem nie byłaś i dzisiaj jesteśmy drzewem czereśni dla pestki czereśni dalecy siebie aż przedalecy z dala rośniemy w naszej niewiedzy jak drzewo kwitnie owoc dojrzewa dla ust mu obcych a nie dla drzewa pestka wypluta rośnie daleko za siódmą górą za siódmą rzeką siódmą pieczęcią i w siódmym niebie zagubię siebie nie spotkam ciebie byłaś nie byłem i znów gdzieś jesteśmy pestką czereśni dla nowej czereśni
  12. Dobrze, że umarł bo albo ja albo on! Zobacz sama, jakie świńskie wierszyki co rusz znajduję w jego wyjściowych spodniach... co sobie ludzie o mnie, jego rodzonej niesiostrze, pomyślą! bym chciał pstrągiem... tak mi właśnie spłynęło do zielonej głowy że pstrągiem bym chciał zostać brzydkim potokowym bym się schował przy jakimś omszałym kamieniu i gapił się bym w ciebie gdy pluskasz w strumieniu a ty byś mnie złapała w fikuśne majtusie (tu bym prosił gorąco - te w czarne frędzlusie) i w środku bym wyglądał nie jak potokowy tylko śliczny bobaśny cudny pstrąg tęczowy! a potem bym wesoło pluskał na oliwie "i love you!" pięknie skwierczał w miłosnym porywie w końcu ucichł spełniony w żądzach twojej śliny: tak bym umarł dla ciebie - z twojej bym przyczyny...
  13. Masz rację. Dziękuję i pozdrawiam :)
  14. To bardzo skomplikowane. Jedni mówią, ze umarł, inni ze sfiksował bo się zakochał, jeszcze inni, że nawrócił. Toteż poskładałem wreszcie do kupy (po nim) wszystkie opinie na temat i wyszło mi takie coś: 150 lat temu, Charles Baudelaire włócząc się z rękami w kieszeniach po wezbranych słonecznymi strugami ulicach Paryża, napotyka młodą kobietę uwięzioną w cienistych fałdach żałobnej falbany. Grom z jasnego nieba! - tylko do tego można porównać ów dreszcz (bodziec) który przeszył młodego Karola. Piękna nieznajoma pojawia się odtąd w jego snach, tuż przed obudzeniem się, kiedy poprzez uniesione rzęsy na chwilę sen ociera się o jawę Do przechodzącej Miasto wokół mnie tętniąc huczało wezbrane. Smukła, w żałobie, w bólu swym majestatyczna Kobieta przechodziła, a jej ręka śliczna Lekko uniosła wyhaftowaną falbanę. Zwinna, szlachetna, z posągowymi nogami. A ja piłem, skurczony, dziwaczny przechodzień, W jej oku, niebie modrym, gdzie huragan wschodzi, Rozkosz zabijającą i słodycz, co mami. Błyskawica... i noc! Pierzchająca piękności, Co błyskiem oka odrodziłaś moje serce, Czyliż mam cię zobaczyć już tylko w wieczności? Gdzieś daleko! Za późno! Może nigdy więcej! Bo nie wiesz, dokąd idę, nie wiem, gdzieś przepadła, Ty, którą mógłbym kochać, ty, coś to odgadła! Charles Baudelaire (tłum. Mieczysław Jastrun) Wiele lat później de Wstrenty spacerując po Koninie (Wieprzowiny nie cierpiał!) przeżył podobną przygodę. Jest to nieco zatarty epizod jego życia: może śliczną nieznajomą była Marysia Curie Skłodowska pogrążona w żałobie po Piotrze? A może zamyślona młoda Wisława Szymborska której cyganka wywróżyła właśnie, że dostanie Nagrodę Nobla za co odtąd będzie dostawać od całej reszty Niezauważonych... Co robi zakochany de Wstrenty? To akurat jest znane: pisze, Pisze... PISZE! I dobrze, że rzecz dzieje się w te i we wte po Koninie, a nie dajmy na to w takim Piszu, bo cały Pisz by nam (Rodakom) wypisał! - To ty?! - Ja. - Lecz miałeś kochany być w Piszu, na delegacji? - Ale wróciłem. Bo Pisz wypisany jak ten na tobie gach po kolacji! Ta dykteryjka de Wstrentnego skończyła się źle: Peel odsiaduje obecnie wyrok w więzieniu w Iławie, w mieście gdzie w Polsce na jednego mężczyznę przypada najwięcej kobiet. Tak mówi statystyka a Peel wygląda przez zakratowane okienko i widzi to codziennie sam na własne oczy. No może nie sam bo i współwięźniowie też to zauważają, może i oczy przez kilkanaście latek nie własne a na państwowym utrzymaniu. He he... - śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku: wszyscy oni jak leci też nie zrozumieli w swoim czasie miłości i zostali zwiedzeni na złą drogę... Tu de Wstrentny zmienił temat i napisał postulat do Boga a Bóg akurat miał czas, przeczytał i ustosunkowując się doń przychylnie, przemówił: "Wiesz co Wstrentny... nie zawracaj ty sobie więcej dupy babami, ja ci to mówię, Bóg! Czy słyszałeś kiedy, żeby mnie jakaś zwiodła, owinęła sobie wokół palca? Ja SAM Jestem Miłością, więc jakże może baba zwieść Miłość - Miłość Samotną - Jedyną w szarym puzderku wszechświata? Cała ta reszta to podróby: amory, ruje, cieczki, toki - Tohu Wabohu nieuleczalnych ciał." I rozgadał się Bóg na Dobre i Złe i gderał tak do rana a de Wstrentny przytakiwał znad kartki głową, gdzieniegdzie się nie zgodził, brak Wyobraźni wytknął to znowu zbytnią Nonszalanckość... W nocy sąsiedzi źli jak wszyscy diabli poczęli szczotkami pukać w sufit i ściany, policję nad ranem wezwali: Nazywam się Czarna Rozpacz. Jestem dzielnicowym wiersza w którym mieszka obywatel de Wstrentny. W nocy dnia tego a tego ja i księżyc pełniliśmy - on niebo, ja służbę - kiedy wezwano nas do ostatniej zwrotki (wers 9 łamane przez 15). Na miejscu zastaliśmy starego dziada: klęczał na podłodze i przemawiał do obrazu. A obraz ni razu.
  15. Nie żyje na szczęście. Jeszcze dziś sprawdziłem na wszelki wypadek :) Pozdrawiam.
  16. Słabsza? Nie powiedziałbym tego po ostatnich przeżyciach osobistych :) Ależ ja też się za Wami stęskniłem i ostrzegam - będę coraz częściej tu powracał! ;) Dziękuję...
  17. Jakie piękne imię :) Pod jego urokiem postanowiłem natychmiast zamknąć swój erem na głucho! Zamknąć erem na głucho... dobre , co? :)) Dziękuję Ci i pozdrawiam.
  18. Ja tam po Wstrentnym nie będę płakać :) a ja siąpię, jako deszcz Jak deszcz? Ależ on właśnie umarł zaraz po powrocie z Filharmonii, prawdopodobnie na wskutek opadów zwanych w Domach Starców zwisami wiosennymi :) Została po nim tylko łyżeczka soku malinowego z dopiskiem: "Dla całej rodziny, świata, zaświatów i dzie wuszki gdyby jakaś uroniła łezkę..." A, i jeszcze ten do PiSek: Mijał wiosenny wieczór ale mijając pozostawał we mnie jak muzyka Vivaldiego co wciąż rozbrzmiewała w krokach na parking i słychać ją ciągle w samochodowych wycieraczkach ścierających krople deszczu z szyby w drodze do domu a potem zawieszona nad szklanką gorącej herbaty ręka wisiała przez chwilę jak batuta dyrygenta nad Filharmonią i niewidocznymi z perspektywy słuchacza wieżowcami wokół niej mimo że dyrygent był krępym malutkim człowieczkiem chyba najniższym z dyrygentów jakiego były w stanie dostrzec jeszcze moje oczy. W takiej chwili człowiek szuka tego co właśnie minęło na zewnątrz już tylko w sobie nic dziwnego zatem że zamyśliłem się i z tej zamyśli wielkiej niczym pierwszy zamiar przemieszanej z deszczem i początkami kataru zachciało mi się herbaty z sokiem malinowym. Wszystko niby było nadal na miejscu bo i sok malinowy do herbaty rozmieniał się w świetle nocnej lampki na drobne niby ten Vivaldi będący teraz pierwszym w tym roku komarem bzyczał ukryty w kłębach papierosowego dymu skąd szykował się do ataku na strategiczne dla mojego i jego życia arterie krwionośne i tylko ten ostatni w tym roku słoik soku tu nie pasował tylko dlatego bo nijak nie chciał być ostatnim słoikiem. Próbowałem zapomnieć że w szafce mam takich jeszcze z kilkanaście ale po chwili widziałem je jak żebrzą w kuchennej szafce żeby sobie o nich zdążyć przypomnieć i otworzyć aby kropla po kropli też mogły spokojnie odejść jak i ludzie odchodzą dzień po dniu. Nie powiem nic złego o swojej wyobraźni jest naprawdę w porządku raz nawet wyobraziłem sobie że jestem człowiekiem wyjątkowym innym że dobrym w głębi serca i szczerym ale niestety ostatniego słoika nijak nie mogłem sobie wyobrazić... Wiosna Vivaldiego i mały dyrygent z Filharmonii z pałeczką zawieszoną nad globem ziemskim preludium samochodem przez ulice w deszczu komar pod sufitem czekający aż przeciwlotnicze baterie moich powiek przesłonią chmury snów i tylko ten ostatni słoik wciąż zakłócał harmonię świata na zewnątrz z moim światem wewnętrznym. Nie nie chciałem zakończyć tego dnia rozdartym jak zahaczona o gwóźdź wbity w niespodziewanym miejscu wieczorem poszedłem do kuchni otworzyłem szafkę a potem jeden po drugim po kolei wyrzucałem słoiki z sokiem malinowym przez okno krzycząc: już wiosna! słyszałem jak pękają jak łączą się gwałtownie z deszczem obmywającym chodniki i ulice ich śmierć malinowa była szybka jak kiedyś śmierć mojego dziadka chorego na raka rozbijane o asfalt i płyty chodnikowe jęczały ostrym językiem szkła że nie dane im było umrzeć kropla po kropli że za szybko że tak zupełnie bez sensu...
  19. a dzież tam! żyw ón! samam go widziała powyżej lub... ach Wstrentny, Wstrentny, kochałam go jak swego, ócz swych błękity wypatrywałam łzami zraszając podobiznę. ach dzie słać róże, dzie bukiety, dzie wieńce?! ach matuś, matuś, na co mię przyszło, pierwsza de Wstrentnego opłakać, o Kreonie, tyranie, zły duchu, po dychu dychu ;) Ja tam po Wstrentnym nie będę płakać :)
  20. Niestety, przysiągłem sobie przeżyć samotnie resztę życia :) a co mnie do tego skłoniło opowiada ten wierszyk: Aby ukrócić dziwactwa: świętych mnichów i innych, którzy posiedli sztukę latania - zaliczono od dziś do ptactwa. Koniec z lataniem po mieście, po sklepach... koniec zakupów! Chyba, że chcesz człowiecze dostać pod ogon ze śrutu: Właśnie wróciłem do domu - złamany nos! morda rozbita! i czując się jak załoga zestrzelonego Messerschmitta, wytarłszy już krew z ust zmieszaną z resztkami szminki - przysiągłem sobie: "To koniec z lataniem na dziewczynki..."
  21. Dziękuję. Chciałem, żeby tak wyszło troszkę staroświecko, w końcu to staroświeckie te uczucia nasze są, no nie? ;)
  22. Masz męża?! Co za straszna wiadomość... miesiąc temu dla Wstrentnego a teraz dla mnie ;) Pocelanowy talerzyk "Jeśli jakiś związek ma być wszechstronny, różnorodny, przebarwiony wszechstronnie to działanie dośrodkowe działających na niego uczestników powinno wyzwalać siły odśrodkowe i zupełnie nieprzewidywalne, inaczej stanie się tylko czymś w rodzaju Czarnej Dziury w którą się wpada, kameleonieje i ujednolica" wystukał zmarły przed miesiącem de Wstrentny porcelanowym talerzykiem a po naszych plecach przeszły ciarki, które po włączeniu światła okazywały się gdzieniegdzie karaluchami. Pożegnałem śliczną gospodynię pocałunkiem w czoło i kiedy już się odwróciła, na wszelki wypadek jeszcze krzyżykiem, a potem ruszyłem w kierunku domu. W drodze zachciało mi się do toalety, gdy naraz przypomniałem sobie, że najbliżej położony szalet to ten w którym znaleziono ciało de Wstrentnego, wzdęte i zimne. Czy też na odwrót: zimne i wzdęte. Zimne i wzdęte, czy raczej wzdęte i zimne? - sprawdzałem odrywając listki od gałązki akacji, pod którą kucnąłem na chwilę. Wyszło, i to kilkukrotnie, że wzdęte, a potem tyle samo razy, że zimne. Już w domu odgrzałem sobie spóźnioną kolację, "Psalm XIV" który tak lubił de Wstrentny zabierać ze sobą w każdą podróż: Psalm XIV Panu śpiewam! Moją miłą którą tak kochałem Panu śpiewam! Każdą nieprzespaną noc zachmurzone dni - Tyś mi Panie jedynym chorałem - Ty mi noce zanuć i dzień odtrąb Ty Panu śpiewam! Wiosnę co nie dla mnie dziś Panu śpiewam! Póki dźwięczy jeszcze we mnie głos - Tyś jest Panie zielony wiecznie cis - Ja w nim śpiewający cis-mol kos PS. ("Zanim!") "cis-mol pisze się prawidłowo cis-moll, wiem o tym!" żachnął się de Wstrentny - "ale czy zdaje sobie pani czy pan sprawę, że moll nie będzie wówczas tą jednostką ilości materii rozumianej jako liczba cząstek z których się składa?" Tu przejechał palcem po marszczejącym coraz bardziej czole (jak wyliczono w kostnicy, w ostatnim okresie życia jego wskazujący palec miał do przebycia około dwudziestu kilometrów drogi, i to w nieznanym, wrogim sobie górskim terenie) a kiedy zmęczony dotarł po trzech godzinach do granicy łysienia (łysień - małe zwierzątko z gatunków trapiących ludzi myśli, aktywne szczególnie nocą) dodał z wysiłkiem: "cis-mol jest zatem dźwiękiem ciała poszczególnego człowieka podwyższonym o pół tonu, tak aby można je było usłyszeć w górnych gałęziach wiecznie zielonego, prastarego Cisu..." Ktoś z nas chciał coś wtrącić, nie zgodzić się z de Wstrentnym, a przynajmniej nie tak od razu, o nie nie... lecz ten padł wyczerpany nieludzko. Próbowaliśmy go podnieść ale de Wstrentny leciał nam przez ręce i obawiając się, że roztrzaska się w końcu o odległą Ziemię - zostawiliśmy go w spokoju.
  23. * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . Umarła gwiazda het w łożnicy gwiezdnej i martwą była nim nasz świat stworzono - na łzę zastygłą w jej źrenicy srebrnej: przysięgam kochać cię ma przyszła Żono wieczniej i jaśniej! Przysięgam na pamięć istnień minionych których była słońcem, że nie zamienię się nigdy sam w kamień i usta zawsze mieć będę gorące. A jeśli kłamię i słowa me lecą od wygasłego lub zmiennego serca - to cieniem jestem tej gwiazdy daleko co w ufne oczy nocami się wwierca. Lecz patrz: uciekła świtem gwiazda płocha, a ja zostałem. I kocham cię... kocham! * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . Jeśli nie wierzysz w moje szczere słowa, to je wypróbuj i zawsze bądź ze mną: kochaj mnie! Choćby chciał nas zamordować czas - mąż zazdrosny o schadzkę tajemną; choćby nas dopadł sforą głodnych zmarszczek przedwczesną chwilą w starym hoteliku - przecież polegnie w swojej ciemnej walce jeśli mnie kochasz, mój jasny Świetliku! Więc spakuj rzeczy i wymknij się z domu, mim pierwsza gwiazda na niebie zagości i nie mów o mnie nikomu. Nikomu nie można ufać mówiąc o Miłości. Droga przed nami tak odtąd daleka - zatem się pośpiesz. Całe życie czekam. * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . * . Wszystko się kiedyś kończy, lecz nie to jest straszne: tak trzeba - skruszyć suszki pod świeże kobierce i goryczą użyźnić przełamane serce... Najgorsze jest, że nie wiesz, kiedy miłość gaśnie! Kiedy ten dzień ostatni? Ta ostatnia chwila? Przecież poranek jak co dzień ze snu cię budzi, jak zwykle wiatr oddycha i słońce się trudzi - wszystko takie same w tej chwili, gdy przemija. Aż nagle - patrzysz... właśnie odeszła daleko: miliony kilometrów! Na granice wzroku! Po niebie nocnym płynie rozgwieżdżoną rzeką. I nawet nie zdążyłeś zapamiętać oczu, ostatniego spojrzenia schować pod powieką, po raz ostatni wchłonąć zapachu jej włosów.
  24. Ja naprawdę chciałem to napisać tylko dla Ciebie :) Nastrój, tu lotniska a tam Dedale i to co pozostaje w dole tak jakoś skojarzyło mi się... pomyślałem, że zamiast pisać długaśny komentarz: jak, po prostu zacytuję: z czym. Wiem, wiem... poszedłem na łatwiznę ;)
  25. Właśnie! Pomyślałem sobie, czy takie stawanie się nie odbywa się kosztem nas? To znaczy, czy coś w nas samych wtedy nie niknie? Za coś: wiosenna dwudziesta pierwsza rzeka Tyjatunie płynie w oceaniczny mrok omywając jaśminowe latarnie unosi z sobą bryzy pękających słodko pąków tu i ówdzie odrywa wysokie żabieńce zebrane w wieczornych wiechach rozmów nacętkowani prześwietlonymi chmurami patrzymy na niknące w nurtach krawędzie postarzałego dębu próbując zapamiętać krzywą linię drogi rysowaną drżącym dyszlem przez śpieszący w opar dwukonny wóz przed nim jeszcze parę minut temu biegł mały czarny piesek teraz tylko pochłonięty szumem Tyjatunie żałosny szczek odbija się od pomostu brzeziny wrośniętej w horyzont stoimy bezsilni gdy odbarwiony zmierzchem zaprzęg pociągając za sobą szarzejącą polną nitkę niczym długie wiosenne spaghetti wessany zostaje przez nieostry wir dali wreszcie pozostawszy już tylko sami chcemy przytulić się do siebie oddzielić od Tyjatunie tą nikłą pierwszą gwiazdą nad nami kiedy czujemy wpierw na plecach a potem już śmielej w rozrywanych gniazdach ubrań że tym razem nie będzie dla nas żadnej deski ratunku
×
×
  • Dodaj nową pozycję...