Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Oxyvia

Użytkownicy
  • Postów

    9 152
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    18

Treść opublikowana przez Oxyvia

  1. Zbyszku, dzięki za odwiedziny i miłe słowa. :-) Bardzo się cieszę, że i Tobie podoba się mój wiersz.
  2. Ania, bardzo mi się to podoba! Extra! Ta stylizacja wypowiedzi - każdy bohater ma swój indywidualny język i styl - to jest świetne! I sam pomysł! Naprawdę bardzo dobre! A wniosków można wyciągać co niemiara. I o to chodzi. Pozdrówka serdeczne. Oxy.
  3. Bardzo mi się podoba. Świetny, humorystyczny erotyk, bardzo wyrazisty. ;-)
  4. Jimmy, to cudo jest lepsze od większości almanachów. bez obawy. nie mówiąc już o kretyńskich tomikach, których kompletnie nie da się czytać. oczywiście, żeby nie było, nie mam na myśli Franki Zet. więc przychylam się do pytań: "co z Tomikiem" ? bo wygląda na to, że administracja zacnego portalu poezja.org zwyczajnie sobie zakpiła z forumowiczów, z uczestników, z jurorów. jednym słowem jest kompletnie niepoważna. pozdrawiam /b Podpisuję się dokładnie pod wszystkim, co napisała Bea. A Jimmy robi się jakiś niemiły. I tyle.
  5. Moja Kosia miła! Dzięki za pochwałę wiersza i za rozumienie go. I za to zdanie o tym, że gromadzi się tyle dobra... Pewnie, że nie po nic! :-) Serdeczeństwa.
  6. Aniu, dzięki! Aż doskonały? To na pewno przesada, ale jakże cieszy! :-) Interpretacja wiersza także, jeszcze bardziej, bo to znaczy, że trafił tam, gdzie miał trafić. :-))) Pozdrowionka.
  7. Bolku, ogromnie się cieszę, że przekaz bardzo do Ciebie dociera i że Ci się wiersz podoba. Pozdrowienia serdeczne.
  8. O, Pan Biały - witam serdecznie! I niesłychanie się cieszę z tego pozytywu pod moim wierszem - aż mnie zatkało ze zdziwienia! Naprawdę! :-) Pozdrowieństwa.
  9. Krzysiu, bardzo, bardzo się cieszę z Twojej opinii! :) Serdeczności. Oxyvia.
  10. Leo, dzięki serdeczne. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba. :)
  11. Magda, Siostro kochana, normalnie mnie rozczuliłaś! - nie spodziewałam się aż tak ciepłych pochwał! Bardzo mi miło! Buziaki. *-) :-)
  12. Święta racja. Poprawiłam. Dziękuję. :) PS. Te miejsca, gdzie nie zamyka się drzwi na klucz, już chyba nie istnieją. Jeżdżę dużo po Polsce, ale już od lat nie trafiam na takie miejscowości. Niestety. :(
  13. - Moje kochaństwo! - przytuliłam dwudziestodwuletnią córkę. - Po co mnie masz? - zapytała zaciekawiona. Wzruszyłam ramionami: - Żeby cię kochać. - A po co mnie kochasz? - drążyła. - A po nic. najważniejsze sprawy są po nic bezcelowe jak badanie kosmosu nie prowadzą do niczego, nie gonią do prostszego, łatwiejszego losu utrudniają ci życie do rozpaczy nigdy nie jest z ważną sprawą inaczej siódme niebo jest samo w sobie tam już drogi są donikąd, niczyje najważniejsze jest to, że na drodze jestem - jesteś kocham - kochasz że żyjesz
  14. Każda potęga w końcu pada na pysk. :-) Fajny wierszyk o tym. Niezupełnie chyba dla dzieci.
  15. Witam z radością nowego Czytelnika. Bardzo mi miło, że podoba się mój reportażyk. Tak, ja też żałuję, że tak daleko jeszcze jesteśmy za Bornholmem, a także za całą Skandynawią, która wg mnie reprezentuje najwyższy poziom kultury w Europie. Cóż, może kiedyś ich dogonimy, no bo jeśli nie, to będzie z nami coraz gorzej... Pozdrawiam. :)
  16. Aniu, jak zwykle jesteś bardzo miła. :) Dziękuję za dobre słowo i cieszę się, że Ci się podobało. Pozdrówka serdeczne.
  17. Cześć, Krzysiu. Ciebie też miło widzieć. :) Fajnie byłoby zebrać miłe towarzystwo przy kawie i poopowiadać sobie wzajem ciekawostki ze świata. Pozdrawiam. Oxy.
  18. Na Bornholm przywiało mnie właściwie przypadkiem. Byłam przez tydzień na wakacjach w Kołobrzegu. Kilka dni lało, wiało, przenikało – lodowata nuda. Przeczytała ogłoszenie o rejsach jednodniowych katamaranem na Bornholm – wyspę bałtycką należącą do Danii. Zdecydowałam się popłynąć – w końcu po co się żyje, jeśli nie dla przygody i urody Ziemi? Wykupiłam wycieczkę – i oczywiście w dniu rejsu przyszła do Kołobrzegu piękna, upalna pogoda… Na Bornholmie gotowaliśmy się, ale za to może wyraźniej zobaczyłam oryginalne, niespotykane piękno tej wyspy, jej niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju klimat. Jest to podmorskie, granitowe pasmo górskie, wystające nad poziom wody w postaci kamiennej, zielonej wyspy. Od strony polskiej wybrzeże Bornholmu jest skaliste i nieprzystępne, zaś od strony szwedzkiej więcej jest plaż piaszczystych. Większość powierzchni pokryta jest bujnymi lasami i łąkami. Puszcze Bornholmu są bardzo urodzajne w grzyby. Nie lubią ich tam zbierać Polacy, bo jest ich tyle, że w ciągu trzech godzin można zebrać średnio ok. 36 kilo – nasi rodacy twierdzą, że to żadna zabawa, a tylko ciężka rolnicza praca. Kwatery i wyżywienie w Danii są diabolicznie drogie, więc nie opłaca się tam niczego kupować. Jeśli ktoś wybiera się na dłużej na Bornholm, to tylko pod namioty, najlepiej z rowerami i własnym prowiantem na kilka tygodni. Inaczej można szybko pójść z torbami. Ponieważ w ciągu wycieczki zgłodniałam, kupiłam sobie w barze zakąskę z kilku gatunków ryb i trzech kromeczek chleba, bez picia i żadnych innych dodatków; zapłaciłam 68,- zł! Ale pojadłam smacznie. Wstyd mi było za Polaków, którzy nakładali sobie pełne talerze przy szwedzkim bufecie, a potem wychodzili z baru, nie płacąc. Nikt ich nie ścigał – tym bardziej mi wstyd – z tego wynika, że Duńczycy wliczają w koszta swojego biznesu standardowe kradzieże Polaków. A później w sklepie portowym kupiłam dwulitrową butelką sprajta na drogę i wydałam na to 18,- zł. Płaciłam w złotówkach, a w koronach duńskich kosztowałoby to jeszcze drożej, mianowicie w przeliczeniu na nasze - 38,- złociszy polskich! – tak mnie poinformowała sprzedawczyni. Wyspa jest urokliwa i bardzo ciekawa. Miasteczka śliczne, kolorowe, gustowne, czyste, porządne. Nie wolno budować domów wyższych niż dwukondygnacyjne. Nie wolno też budować brzydko – nad zabudową czuwa naczelny architekt wyspy, który mało co akceptuje. Zresztą od kilkunastu lat już w ogóle nie wolno nic budować na wyspie, bo stała się ona zbyt gęsto zabudowana i nieco zabytkowa. Wiele domów posiada charakterystyczne, olbrzymie, kolorowe kominy, ciągnące się bezpośrednio od ziemi i zwężające ku górze. To kominy wędzarniane, gdyż do niedawna wszyscy mieszkańcy Bornholmu byli rybakami i jednocześnie wędzarzami ryb. Obecnie kominy pozostawiono sobie na pamiątkę i dla zachowania charakterystycznego wyglądu wyspy. Roślinność jest tam południowa, mimo, że to północ Europy - ale podłoże granitowe powoduje, że powietrze i morze są bardzo ciepłe. Prawie nigdy nie pada tam śnieg, za to często kapie deszcz. Pod koniec sierpnia kwitną piękne, bujne, jaskrawo białe lub fioletowe girlandy kwiatów na krzewach, których nie widuję w Polsce, a które swym wyglądem przypominają roślinność Grecji czy Włoch. Kolor morza przypomina Adriatyk, choć jest to przecież nasz rodzimy Bałtyk. Ludzie na wyspie są życzliwi i naiwni - zupełnie nie umieją kraść! A kiedy mają coś do sprzedania (np. nadmiar grzybów czy innego runa albo owoców z własnego ogrodu), to pakują to w słoiki czy koszyki, i wystawiają przy szosie bez żadnej opieki, zaś nad tym całym kramikiem piszą cenę za porcję i przy cenie stawiają pudełeczko na pieniądze. I odchodzą do swojej roboty. A pod wieczór mają pudełeczko pełne monet. Przyjeżdżają na rowerach po zysk i niesprzedany towar – i niczego nie brakuje. Widziałam to na własne oczy. W Danii za kradzież batonika w sklepie siedzi się trzy miesiące w kryminale. Nie istnieje w prawie taka klauzula, jak „niewielka szkodliwość społeczna”. Dlatego kradzież prawie się nie zdarza i policja nie ma tam co robić. Jeśli zalęgnie się jakiś przestępczy element, to zachowuje się podobnie jak filmowy gang Olsena - nieudolny i sympatyczny, banda kryminalnych niedorajd, które szybko są zatrzymywane przez znudzone organy ścigania. I raczej nie na Bornholmie. Jeżeli już się coś takiego przytrafi, to w dużym mieście na stałym lądzie. A potem ludzie długo to sobie opowiadają jako nadzwyczajną sensację. Wiele domów na Bornholmie jest krytych strzechą, jednak prawie nie zdarzają się pożary, gdyż słoma na dachy jest przystrzygana w specjalny sposób – tak, by zapobiegać łatwopalności. Ostatni pożar, jaki przydarzył się tam kilka lat temu, strawił... remizę strażacką w jednym z miasteczek. A to dlatego, że strażakom okrutnie się nudziło i zrobili sobie popijawę w remizie, zaś w ramach imprezki rozpalili ognisko, które przeniosło się na budynek; kiedy zapłonął, zdumieni ogniem strażacy uciekli. Powrócili dopiero wtedy, kiedy przyjechała straż z innego miasta - wówczas miejscowi strażacy przyłączyli się do gaszenia. Ale już nie zdążyli i remiza spaliła się do cna. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Na tej szczęśliwej wyspie zasadniczo nie jest potrzebna nie tylko policja i straż pożarna, ale też wojsko. Jednak wszystkie te instytucje muszą istnieć na tak zwany wszelki wypadek. Dlatego wojsko też funkcjonuje. Nie ma jednak poligonów i ćwiczenia odbywają się na całym terenie wyspy. Bywa to bardzo uciążliwe dla mieszkańców. Zdarzyło się, że pewna Dunka wróciła z pracy i poczęła gotować obiad, kiedy nagle dom otoczyli żołnierze z zielonymi gałązkami przy hełmach i z twarzami pomalowanymi w brązowo-zielone plamy; wtargnęli do domu i położyli na kobiecie areszt domowy, choć przy tym pozwolili jej nadal gotować. Mąż do wieczora nie wracał z pracy, po czym wypuszczono go okrutnie głodnego i zgrzanego z aresztu – okazało się, że schwytano go na drodze jako domniemanego „szpiega wrogiej armii” i zatrzymano do wyjaśnienia. Innego dnia ta sama pani zaprosiła gości na swoje imieniny. W czasie przyjęcia raptem zorientowała się, że dom znowu jest otoczony przez chłopców z gałązkami przy hełmach i buziami pomalowanymi na brązowo-zielono. Nie czekając, aż aresztują wszystkich gości i zepsują zabawę, spuściła z łańcucha psa. Jest to labrador, a więc najłagodniejsze stworzenie pod słońcem, ale żołnierze nie widzieli tego, natomiast usłyszeli nieludzki jazgot i raban, jakiego narobił ten radosny i przyjazny pies. Dlatego uciekli w popłochu z miejsca oblężenia. Takie to odważne są służby obronne na wyspie – dlatego właśnie, że nie ma się tam przed czym bronić: ani pożarów, ani przestępców, ani wojen czy rebelii… Nawet lekarze nie są tam specjalnie potrzebni, toteż służba zdrowia na wyspie praktycznie nie istnieje – Bornholmczycy są z reguły zdrowi jak ryby, w dodatku żyją na ogół sto lat i więcej (nie wiadomo, dlaczego – być może z powodu bezstresowości i spokojnego, bardzo powolnego trybu życia). Na Bornholmie życzyć komuś stu lat życia byłoby nietaktem - oznaczałoby życzenie szybkiej śmierci. Na podwórkach ludzie mają maszty, na które wciągają nieoficjalną flagę Bornholmu: czerwony krzyż na zielonym tle. (Oficjalna flaga Danii to czerwony krzyż na białym tle, a Bornholm ma swoją nieoficjalną). Kiedy flaga jest na szczycie masztu, znaczy, że gospodarze są w domu i można do nich wpaść w odwiedziny. Jeśli flaga jest zdjęta, znaczy, że ich po prostu nie ma. A jeśli jest opuszczona do połowy, to znaczy, że stało się coś złego i nie oczekują wizyt, bo albo ktoś z domowników umarł, albo jest ciężko chory, albo... przyjechała teściowa. Na Bornholmie najczęściej stroną aktywną w zalotach jest kobieta: to ona pierwsza proponuje mężczyźnie spotkanie i to ona najczęściej się oświadcza. W praktyce oznacza to tyle, że to kobieta wybiera sobie partnera i to ona jest stroną dominującą w związku. Poza tym jednym obyczajem panuje tam idealne równouprawnienie. Wiele kobiet wykonuje „męskie” zawody, np. są mechanikami lub kierowcami autobusów wycieczkowych; wielu mężczyzn natomiast jest nianiami domowymi i pracuje w przedszkolach. I podobno mają fantastyczne i szaleńcze pomysły zabawowe, które niesłychanie podobają się dzieciom. Wychowanie w szkole i w domu na Bornholmie jest bezstresowe. Do końca szkoły podstawowej (do lat dwunastu) nie stawia się stopni w szkole, a tylko oceny opisowe, jak u nas w klasach 1-3. Poziom nauczania jest bardzo niski, bo dzieci nie wolno przemęczać. Nie zadaje się prac domowych, żeby nie odbierać im dzieciństwa. Kiedyś zdarzyło się, że w jednej ze szkół bornholmskich był nadpobudliwy chłopiec, który ustawicznie sam wychodził w czasie lekcji bez pozwolenia i po prostu szedł sobie gdzieś przed siebie. Ponieważ szkoła odpowiada za bezpieczeństwo uczniów, dyrektor zatrudnił specjalnie pewną panią bez przygotowania pedagogicznego, tylko po to, żeby siedziała w ławce za tym chłopcem – i kiedy on wychodził ze szkoły – żeby szła za nim i strzegła go przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Ta pani siedziała więc w szkole na wszystkich lekcjach i rozwiązywała krzyżówki, a kiedy chłopiec nabierał ochoty na spacer, wychodziła razem z nim. I płacono jej za to z pieniędzy publicznych. Nikt o to nie miał cienia pretensji. Pewna mama kiedyś poszła do szkoły w czasie lekcji, żeby zanieść synowi drugie śniadanie, którego zapomniał zabrać z domu. Wiedziała, że o takiej to a takiej godzinie syn powinien mieć wychowanie fizyczne. Weszła więc do sali gimnastycznej i zastała tam rzeczywiście klasę swojego dziecka, jednak jego samego tam nie było. Zapytała nauczyciela, gdzie jest jej syn i uzyskała odpowiedź, że zapewne w sali informatycznej, bo tego dnia bardzo mu się nie chciało ćwiczyć i wolał pograć na komputerach. Zaskoczona matka (Polka zresztą) poprosiła wychowawcę klasy, aby to jednak szkoła układała plan lekcji dla jej syna, a nie on sam. Jednakże mimo tak dalece idącego liberalizmu w szkołach bornholmskich nie jest tolerowany rasizm czy nacjonalizm, czy jakakolwiek inna nietolerancja. Zdarzyło się, że w pewnej szkole chłopiec powiedział coś obelżywego na temat koloru skóry swojej afrykańskiej koleżanki – i momentalnie wypisano go ze szkoły. Nie pomogły płacze i prośby rodziców oraz dziadków – chłopiec musiał się przenieść do innego miasteczka, bo w jego miejscu zamieszkania nie było innej szkoły. Żadna nietolerancja i poniżanie innych ludzi nie jest na wyspie akceptowane. Wolno tam zawierać związki małżeńskie wśród osób homoseksualnych i nikogo to nie szokuje ani nie dziwi. Nie wolno jednak takim małżeństwom wychowywać dzieci. Na Bornholmie także związki nieformalne są uważane za jak najbardziej naturalne, normalne i nikt się temu nie dziwi. W Polsce są one nazywane różnymi mianami, np.: życie na kartę rowerową, na kocią łapę… A na Bornholmie taki związek jest nazywany „życiem po polsku”. Dlaczego? Otóż dlatego, że w czasie II wojny światowej i tuż po niej osiedlano na wyspie wielu Polaków, którzy nie mieli po co wracać do własnego kraju, bo wszystko tam stracili. W Danii dostawali pracę. Na Bornholmie Polacy byli kwaterowani po kilka lub kilkanaście osób w jednym pokoju, bo brakowało kwater, jak wszędzie. W jednym pokoju mieszkali często mężczyźni wraz z kobietami. Stąd owo powiedzenie, które jednak nie ma żadnych pejoratywnych podtekstów, skierowanych przeciwko Polakom czy ludziom żyjącym w nieformalnych związkach. Przeciwnie: Bornholmczycy uważają Polaków za niezwykle kulturalnych i uprzejmych ludzi – mimo, że mieszkają niedaleko nas, bo zaledwie o 90 km od naszego wybrzeża! Czym to wytłumaczyć? Otóż wyraz: „tak” po duńsku oznacza: „dziękuję” – stąd poczciwi wyspiarze sądzą, że Polacy ciągle za wszystko dziękują. Pieniędzy publicznych jest na Bornholmie dużo, bo podatki są wysokie. Ale też te pieniądze rzeczywiście są własnością społeczeństwa i wracają do potrzebujących. Emerytury są bardzo wysokie, bo społeczeństwo Danii szanuje starszych ludzi, którzy przepracowali dla innych całe życie i teraz należy im się godny odpoczynek z podróżami po całym świecie – Duńczycy na to właśnie pracują całe życie. Bezrobotni mają takie zasiłki, że spokojnie mogą się z nich utrzymać i nie boją się nędzy, głodu, bezdomności. Ale wolą pracować, bo pensje są bez porównania wyższe. Płatny urlop macierzyński trwa w Danii rok, potem rodziny wynajmują niańki, na które stać każdego bez problemu. Są to na ogół młodzi, uczący się ludzie (zarówno dziewczyny, jak i chłopcy) albo cudzoziemki z uboższych krajów. Emeryci bornholmscy chętnie oddają swoje emerytury państwu, w zamian za co dostają miejsce w domach pogodnej starości. Ale to nie są takie domy, jakie znamy z Polski. Na Bornholmie w takiej instytucji każdy emeryt ma swój własny… domek! Nie, nie pokoik, tylko właśnie domek – z łazienką, kuchenką, pokojem i poddaszem. Ma całodobową opiekę lekarską oraz towarzystwo, i nie musi się martwić o zakupy, gotowanie, sprzątanie itp. Żyć nie umierać! Służba zdrowia na Bornholmie jest fatalna, a właściwie wcale jej nie ma, albowiem – jak już wspomniałam – nie jest ona specjalnie potrzebna. Istnieją tam tylko lekarze rodzinni, którzy nic nie umieją, wszelkie dolegliwości diagnozują jako infekcję i zapisują na to aspirynę. W ten sposób kiedyś doprowadzili do ciężkiego stanu dziecko jednej z kobiet bornholmskich, która z tego powodu zdecydowała się popłynąć z synkiem do Polski do prawdziwego lekarza. Okazało się, że dziecko jest w ostatniej fazie ostrego zapalenia obustronnego płuc. Wyleczono je w Polsce, w szpitalu. Matka wróciła na Bornholm, poszła do lekarza rodzinnego i opowiedziała mu to, pokazując jednocześnie diagnozę polskich lekarzy, napisaną na jej prośbę po angielsku. Lekarz spojrzał na dokument i stwierdził: „No widzisz, kobieto, to twoja wina, bo jak mogłaś chore dziecko zabierać na wycieczkę morską do Polski?!” Na szczęście w pracy nie wymaga się zwolnień lekarskich. Kiedy człowiek jest poważnie chory, po prostu dzwoni do szefa i mówi, że nie może się stawić do pracy. Ale musi zadzwonić przed dwunastą, bo jeśli zrobi to choćby kilka minut po południu, to już przepadło i nie dostanie wynagrodzenia za ten pierwszy dzień choroby. Nikt tego prawa nie nadużywa. Rzadko się zdarza, żeby Bornholmczyk czy w ogóle Duńczyk oszukał szefa, że jest chory. Dzwonią, że nie przyjdą do pracy, kiedy już są naprawdę poważnie chorzy. Zresztą gdyby było inaczej, to już dawno takie prawo przestałoby tam funkcjonować. Dopiero, kiedy człowiek jest chory ponad dwa tygodnie, ma obowiązek dostarczyć do pracy zwolnienie lekarskie. Ale Bornholmczycy niezmiernie rzadko chorują, jak już wspomniałam. Powolny i spokojny tryb życia Bornhlmczyków zapewne wpływa na ich świetne zdrowie i długowieczność. Początkowo jest to nie do przyjęcia dla przeciętnego Europejczyka. Wydaje się, że jest to wymarła wyspa – nic się tam nie dzieje, nikogo nie widać na ulicach. Tak naprawdę tamtejsi ludzie pędzą towarzyski, sąsiedzki tryb życia. Ale nigdzie się nie spieszą. Ich maksyma to: „Jeśli czegoś nie zrobię dzisiaj, mogę zrobić to jutro, a jeśli nie zrobię nigdy, to i tak dziury w niebie nie będzie”. Ślamazarzą się więc straszliwie i denerwują tym przyjezdnych. Jednak podobno już po tygodniu pobytu na Bornholmie wycieczki obcokrajowców zaczynają nie tylko wolniej chodzić, ale i wolniej mówić. Życie sąsiedzkie na wyspie kwitnie. Bornholmczycy bardzo lubią wiedzieć, co się dziej u sąsiadów, dlatego mają zainstalowane po zewnętrznej stronie okien lusterka – nie muszą wyglądać, żeby widzieć, czy u sąsiadów wszystko w porządku, czy są w domu – czy flaga opuszczona, czy na szczycie masztu, czy w połowie. Niestety życie rodzinne na Bornholmie jest znacznie luźniejsze niż w naszym kraju. Tam dorosłe dzieci w wieku lat osiemnastu czy dwudziestu opuszczają dom rodzinny i na ogół wyspę też, wyjeżdżają na studia i do pracy na stały ląd, i prawie nie utrzymują kontaktów z rodzicami. Widują się z nimi tylko przy okazji wyjątkowych uroczystości rodzinnych, takich jak wesele, pogrzeb, chrzciny… Na Bornholm wracają na ogół dopiero na emeryturze, osiedlając się na ojcowiznach. I przyjmują wnuki na wychowanie, dopóki te nie wyjadą także na studia i do lepszej pracy na stały ląd. Bornholm jest więc wyspą emerytów i dzieci. Przy każdym kościele na wyspie jest niewielki cmentarz. Groby bornholmskie znacznie różnią się od polskich. Duńczycy są z reguły protestantami, a więc na nagrobkach nie stawiają krzyży, a groby mają postać zwykłych głazów wkopanych w ziemię pionowo, skośnie lub poziomo. Na płytach granitowych wyryte są dane osoby zmarłej (imię, nazwisko, data urodzenia i śmierci – jak u nas), ale nie ma żadnych wyrazów „utulenia w żalu rodziny”, natomiast często na nagrobku zdarza się jakiś napis związany ze zwyczajem czy cechą charakterystyczną zmarłego, jakieś jego powiedzonka, śmiesznostki, nawyki; np. czyjś dziadek wiecznie gubił czapkę i wracał po nią wszędzie, pytając ludzi: „Czy nie widzieliście mojej czapki?” – i na jego kamieniu nagrobnym pod danymi osobowymi wyryto taki właśnie napis: „Czy nie widzieliście mojej czapki?” Skaliste plaże klifowe są tak fantastyczne, że nie da się tego opowiedzieć. Wysokie góry wyrastające prosto z morza. My, Polacy, mamy piękne wybrzeże, ale takich widoków niestety nie posiadamy. Na najwyższym wzniesieniu Bornholmu są ruiny zamku Hammershus. Wybudowali go Duńczycy, którzy najczęściej byli właścicielami wyspy. Czasami jednak dostawała się ona w ręce Szwedów, którzy zawsze mieli na nią chrapkę. Duńczycy uważają piwo za napój orzeźwiający i ważniejszy od wody, nie traktują go jak alkoholu. Dlatego kiedyś, gdy Bornholm był akurat w posiadaniu Szwedów, wystąpili z prośbą do króla szwedzkiego o zwiększenie kontyngentu piwa z siedmiu litrów tygodniowo na osobę do siedemnastu litrów. Źródła nie podają, czy przychylono się do ich żądania, ale chyba tak, gdyż kiedy Bornholmczycy postanowili wreszcie odbić zamek, udało im się to prawie bez walki, a to dlatego, że Szwedzi na Hammershus byli zupełnie pijani. Wówczas zginęło "tylko" pięćdziesięciu Duńczyków. Pod obecnymi ruinami zamku wystawiono im pomnik. Ech, dużo by opowiadać o Bornholmie! Byłam tam jeden dzień, ale dowiedziałam się mnóstwo ciekawych rzeczy i zobaczyłam wiele śliczności i ciekawostek. Opłacało się popłynąć, naprawdę. Bardzo sobie odświeżyłam umysł. Tak niewielka odległość nas dzieli od Bornholmu – zaledwie 90 km w linii prostej – a tak inne są nasze kultury. Warto poznać tę niezwykłą wyspę.
  19. Zapewne będę we wtorek ok. 20.00. Buźka.
  20. Ewa! Jesteś! Jak fajnie! A co do wiersza: W tym wierszu czuję lęki nocne, duszności, gęstość mroku, czarne myśli, bezsenność... Dlaczego się do mnie nie odzywasz? Wszystko w porządku?
  21. W imieniu własnym i pozostałych Artystów z Terry Poeticy (i nie tylko): Agaty Kyzioł (poetki) Zbigniewa Kurzyńskiego (satyryka) i Romana Praszyńskiego (kompozytora, poety, wokalisty, gitarzysty, lidera zespołu Wiatraki) zapraszam serdecznie na wieczór poezji, gawędy i piosenki poetyckiej pt. [color=#FF0000]"Wakacyjne wspomnienia"[/color] w sobotę 18 września o godz. 18.00 do Domu Kultury Wygoda przy ul. Koniecpolskiej 14 w Warszawie.
  22. O, to już bardziej optymistycznie. :)
  23. Michale, jeśli masz kontakt z Angellem lub Go zastępujesz, to bądź łaskaw dopilnować, żeby ta sprawa ruszyła, dobrze? Bo ja też zaraz wyjeżdżam i wrócę za dwa tygodnie. Pozdrawiam i dziękuję.
  24. Witaj Oxy. Co się stało z Twoim poczuciem humoru? Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo uśmiechu, Andrzej Z moim poczuciem humoru nic się nie stało, mam go nadal, jest zdrowy i ma się dobrze. :) Ja też Ci życzę dużo uśmiechu i pozdrawiam serdecznie.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...