Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Simon Tracy

Użytkownicy
  • Postów

    259
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez Simon Tracy

  1. @Dark_Apostle_ @Simon Tracy Każdego z nich. A do tego jeszcze Schulz i XIX - wieczny francuski modernizm i poeci wyklęci jak Baudelaire.
  2. @Berenika97 Naprawdę nad wyraz przemyślana i nietuzinkowa poezja. Świetne kreowanie nastroju i języka.
  3. W kompletnej ciemni sklepiku odezwał się ostry dźwięk dzwoneczka uczepionego u górnej futryny drzwi. Te zamknęły się z piszczącym przeciągle skrzypieniem, brzmiąc koszmarnie niczym śmiech upiora ostatniego grabarza, który nawiedzał ponoć nadal cmentarz położony na wysepce pośrodku rozlanej szeroko i bagnistej Mirecourde. Ciemne jej fale. Nieprzejrzyste i brudne od spłukanych do niej grzechów ciała i duszy mieszkańców nie tylko dzielnicy Fauxmorgue I Courbise ale całego Vaulbréant, idealnie współgrały z krzyżami na mogiłach cmentarza i uczuciem grozy, pustki i osamotnienia w tym miejscu spoczynku dla przedwcześnie zgasłych dusz ale również miejscu śmiertelnego zagrożenia dla tych jak najbardziej żywych i ciepłych jeszcze ludzi. Fakt, że niezbyt wielu z nich się tam zapuszczało. Z rzadka już organizowano pochówki na tej nekropolii, bo spotkać tam można było grobowce i mogiły tych najbogatszych dawniej rodów. Rycerskich i kanclerskich. Bogatych kupców, cyrulików, sędziów czy alchemików. Nikt już nie pamiętał czasów by ktokolwiek z tam pochowanych stąpał jeszcze żyw po łez naszych padole, dlatego też ostatnimi czasy rada miejska wydała pozwolenie, dekretem zatwierdzonym przez urzędnika dworu by chować tam dziecięce niebogi złożone jarzmem niedawnej epidemii. Nieduże i smukłe łódeczki o łacińskim ożaglowaniu krążyły przez wiele tygodni pomiędzy nabrzeżem de Feu a wysepką, mając na pokładach maleńkie, świerkowe trumienki. Żegnał ich płacz i zawodzenie żałoby, która osiadła jak drapieżne sokoły i puchacze na barkach matek i sióstr martwych dzieciątek. Wiele z nich darło z siebie łachmany sukni i czepki. Były też takie, które postradały zmysły i rzucały się w nurt rzeki w ślad za kilwaterem drewnianej jednostki by odebrać na powrót w swe utęsknione ramiona ciało zgasłego maleństwa. Teraz w środku lata pogrzeby ustały. Cmentarz kruszał z wolna w pełni lipcowego upału. Wysepka była wyludniona. Choć z pewnością skrywała nie jedną zakamuflowaną melinę złodziei czy przemytników. Z rzadka nekropolia padała również łupem cmentarnych hien i rzezimieszków, którzy w doczesnych szczątkach i kościach, szukali złota, drogocennych kamieni czy florenów. Jednak w miesiącach wiosny i lata, głównymi lokatorkami wyspy były zielarki, szeptuchy i wiedźmy wszelkiego stanu i cechu. Najbardziej znaną i poważaną, była Mahaute de Rieux zwana przez wszystkie czcicielki pogańskich guseł Nattée ze względu na to że jej siwe już kompletnie mimo wieku włosy były jednym wielkim skołtunionym chaosem podobnym do węzła gordyjskiego lub włosów Gorgony. Była ona niegdyś osobliwością nad wyraz pożądaną w progach najbogatszych posiadłości. Pełniła rolę opiekunki, akuszerki i guwernantki. Czasami ponoć i kochanki dla mężów swych mocodawczyń. Co oczywiście powodowało niemały skandal obyczajowy, wypełniony kłótniami, pozwami do sądów i niejednokrotnie wkroczeniem straży miejskiej by pomogła zaprowadzić ład i pokój pod chrześcijański dach i rozdzielić okładające się po głowach czym popadnie kobiety. Teraz Mahaute po latach upokorzeń i kłamliwych wyroków trybunałów, zamieszkała w Fauxmorgue gdzie w katakumbach Lés Galeries Moireés założyła swój mały sklepik z ziołami i używanymi suknami. Wykuty w wapieniu sklep pośród kości zmarłych i zletlałych wyziewów, spadających tu z bruku ulic resztek i zabarwionego krwią i winem ścieku deszczówki, nie zapewniał jej jednak ani godnego życia ani spokojnej przyszłości. A częściej był areną do spotkań dla coraz dziwniejszych i tajemniczych gości.
  4. @Gosława Cieszę się, że moja poezja Cię zaciekawiła
  5. Czy potrafisz zatrzymać burzę moich uczuć? Moje rozpalone i krwawiące, niespełnioną miłością serce. Czy byłabyś mi nadal luba i przychylna, wiedząc o tym, że nie ma nocy bym z Twym obrazem przed oczyma nie zasypiał i budził się z pierwszą myślą o Tobie? Nie ma dnia bym przy oknie Twoim nie zwolnił kroku, nasłuchując głosu, który jako jedyny ma moc sprawczą ukojenia duszy straconej. Są dni gdzie upodlony niemocą choroby, jedynie tępo patrzę przed siebie w szarość zagrzybiałych, wilgością ścian. I nie ma mocy takiej bym wyrwał się z tego stanu, gorszego od śmierci. Która to patrzy na mnie z naprzeciwległego fotela z triumfalnym acz pustym uśmiechem. Lecz gdy tylko usłyszę, stukot obcasów na hallu klatki schodowej. Kolor wraca w obolałe mrokiem tęczówki A skostniałe wielogodzinnym bezruchem palce, krwią stężałą napływają na powrót. A usta, szepczą tylko jedno słowo. Najpiękniejsze. Najsłodsze. Twe imię. I legnę jak ujęty czarem, do drzwi by być choć o krok od Ciebie. Szybkimi krokami, wpadasz na piętro i zamykasz się w swej mieszkalnej fortecy, naprzeciw mojej ruiny. A ja padam na progu i w bezszelestnej niemocy. Głowę osuwam po lakierowanym drewnie drzwi. I płaczę tak, skulony aż do czasu gdy zmorzy mnie zbawczy sen. Najgorsze jest jednak to gdy, starasz się mnie pocieszać i litujesz się nad moją straczeńczą postacią. Nie znając powodu mojego obłędu. Mój przyjacielu. Boże mój, czy gorsze słowa jeszcze mogą wyjść z ust kobiety? Ideału o który Cię błagałem latami straconymi? Jedynego powodu mojej dalszej męki egzystencji. Teraz ze mnie kpisz jeszcze, choć uczyniłem wedle woli Twojej i płaszcz czarny na wieki przywdziałem. I śmierci się na posługę oddałem. Chełpisz się tam w swym niebieskim pałacu I mnie robaka zwykłego wgniatasz do grobu z uporem i lubością psychopaty. Po cóż mi dałeś, Jej majestat święty oglądać, skoro nie mi ona powierzona? Tylko mnie karcisz dla uciechy, zabijasz i wskrzeszasz. Choć ja już tylko duchem jeno tu wśród ludzi ostałem. A zgon mój dawno już się dopełnił. Dla mnie już tylko ciemna noc w nowiu. I wiersz pożegnalny. Ty w ramionach jego zasypiasz już z wolna. Ja bawię się swoim ciężkim ośmiostrzałowcem. Dekadent nie może żywić uczuć, więc podsunąłem pergamin z wierszem dla Ciebie pod jasne światło świecy. Zajął się szybko i spopielił z sykiem cichym. Spłonął jak mój świat. Huk strzału Cię obudził. Wiedziałaś, co zaszło. Może miałaś jeszcze nadzieję, lecz wtedy ujrzałaś jak dusza moja ucieka w śnieżną kurzawe za oknem, przez mały, okrągły otwór, zbitej pociskiem szyby.
  6. Lawina skalna schodzi w mgielną, skąpaną w jesiennych barwach, głęboką dolinę. Kamyki, skały, całe góry, wolno, powoli brną ku mnie z każdym rokiem szybciej. Nie przyjdą jednak dusze tych, których zabrały, zdradliwe pod śniegiem i lodem ukryte rozpadliny. Dusze spadających przez horyzont śmierci. Tafli, nieprzejrzystych, czarnych przepaści. Teraz za oknem, jedynie spadają, zaschnięte już liście. Szlaki rozmył w kałuże mętne, płacz deszczu rzęsisty. Cicho jak na cmentarzu. I tylko skomlą cicho, żałosną pieśń. Zamknięte w kojcach, pasterskie psy. Dziś rocznica. Gdy zgasłaś, złożona niemocą choroby w mych kochających ramionach. Teraz chcę jedynie patrzeć przez okno na Twój grób. Zasypany barwnym listowiem. Ze świecą wetkniętą w róg nagrobnej tablicy. Będę patrzył aż skruszeje do cna. Jak ten dom nasz rodzinny o którym tylko śmierć pamięta a Bóg widać zapomniał. Zapadnie się we mnie dusza przeklęta do wymiaru osobliwości. A pająki uplotą mi z kurzu i pajęczyn długie, siwe włosy. Nie szukam już życia w biegu jednej z głośnych, pełnej radości i zabaw metropolii. Kiedy mnie woła, krzyży drewnianych jęk. Ustawionych na ziemnych mogiłach. Opadnę jako dym ze świec, na wilgne od przymrozku przedświtu, ściany marmurowych grobowców. Zasnę na wieki jak inni. Ukołysany ciszą, pozostawionej na uboczu, zabytkowej nekropolii.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...