
Corleone 11
Mecenasi-
Postów
2 549 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
4
Treść opublikowana przez Corleone 11
-
Gdy otworzyłam oczy - jak powiedział - zobaczyłam, że stoi tuż przede mną. Aby ujrzeć jego utkwione w moich spojrzenie, musiałam trochę podnieść głowę; Jerzy był bowiem wyższy ode mnie. - Tak, teraz lepiej - uśmiechnął się. Nagle poczułam się przy nim mała, co przecież wydało aracjonalne - w końcu miałam swoje doświadczenia. Zrobiło mi się jakby chłodniej. - To na pewno przez tę energetyczną różnicę między nami - pomyślałam. - Ale, u licha, dlaczego ciągle musisz być tym mądrzejszym? I w dodatku zawsze to okazywać? - zirytowałam się wewnętrznie. Wydało mi się, że dostrzegam odpowiedź w jego oczach. Tę zakorzenioną - nie, raczej wyrosłą - z jego przeżyć. Z przereflektowanych, popełnionych błędów i przepracowanych emocji. Wsród których to pierwszych były nieudane związki. Nagle mignęła mi myśl: czy to jednak były naprawdę błędy, skoro dzięki częściowo dzięki nim Jerzy jest dzisiaj takim, jakim jest? I skoro one doprowadziły nas do siebie? Kolejną myślą, też wypływającą z rozdrażnienia, była ta, żeby uczynić moje oczy aprzeniknionymi. Uh! Wtedy przestanie zaglądać mi do myśli, do serca i do duszy! Przywróciłabym w ten sposób równowagę - uznałam. - Tylko jak to zrobić?!, samozapytałam. - I czy to w gruncie rzeczy ma sens? Czy tego naprawdę chcę? Podoba mi się przecież taki, jaki jest. Taki... przenikliwy i taki... - walczyłam przez chwilę z własną dumą, aby sama od siebie odrzucić, odepchnąć świadomość tego, że jest właśnie taki - mądrzejszy. I żeby tego nie nazwać. Czego - tu zrozumiałam, że stawiam kolejny krok ku akceptacji tej prawdy - potrzebowałam. Codziennego wsparcia ze strony kogoś takiego jak on, aby odzyskać to, czego brak doskwierał mi tak bardzo: bycia sobą. Nagle odniosłam wrażenie, jakbym nagle, wyszedłszy z siebie, stanęła z boku i obserwowała siebie i Jerzego stojących naprzeciw siebie i w siebie wpatrzonych. Ależ on na mnie patrzy, przeniknęła mnie myśl. Mój były nigdy tak patrzył na mnie! A jak ja na niego... Czyżby zaczął zakochiwać się we mnie? I, co gorsza, ja w nim?? Niech to nie będzie prawdą! To jeszcze za wcześnie! Nie mogę już teraz, a ty, Jerzy, nie wiesz co robisz! Przecież ja... Gdy wrażenie minęło i wróciłam do siebie, poczułam, że ujmuje moje dłonie, a po chwili puszcza je, obejmuje mnie i przytula. - Jest wiosennie i ciepło - szepnął mi do ucha. - Przyjemnością jest dla mnie tulić cię - tu zrobił przerwę - i przytulać się do ciebie. Ale jak długo jeszcze będziemy stać tu, na ulicy? Warszawa, 20. Marca 2025
-
@poezja.tanczy Bardziej właściwe jest określenie "literackie uchwycenie chwili". Prawda? Pozdrawiam Cię. @Natuskaa Zwracają uwagę "przysiąście się znajomego zapachu", "szuflady umysłu" i "drzwi które jeszcze nie miały futryny". Co prawda w umyśle jest możliwe bardzo wiele - osobiście przychylam się do stwierdzenia, że wszystko - dlatego niech owe drzwi zostaną. Ale przekręcasz klucz w zamku: nie zamek. No i "wymemłana", nie "wymemlana" - chociaż pochodząca od (wy)mamlać. Wiem: to literówka, ale... popraw. Przysiadłem się i ja. Czytelniczo. I wstaję, poczytawszy przyjemnie. 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
-
Słusznie się domyślasz: "(...) ten pseudonim (...) mój zaczerpnąłem z "Ojca Chrzestnego" - w końcu mam na imię jak najmłodszy syn Dona Vito Corleone'a. A co rozumiesz przez "(...) Corleonem wybrzmiały życzenia (...)"? Pozdrawiam Cię serdecznie. Uprzedziłem zatem Twoje pytanie. Tak: gdy trzeba, "(...) Milankiem (...) zajmuje się (...) babcia (...)". Dzięki Ci za pozdrowienia, odwzajemniam.
-
@Kwiatuszek Bardzo proszę. A "(...) spodobało (...)" mi się. Owszem. 🙂
-
@Kwiatuszek Wbrew pozorom powyższe opowiadanie wcale nie jest pisaniem "(...) o niczym (...)"... "23. lipca 1994r." był jednym z dni mojej wycieczki do Włoch. I był to dzień "(..) gorący (..)", jak to zwyczajnie w tamtym kraju. Przeczytałem z przyjemnością. Ładne opowiadanie. 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
-
@Kwiatuszek "Leśna biel", jak czytam, to z jeden z pomysłów, które Tobie "(...) pod czapką się tłoczą (...)" Dobrze urzeczywistnionych pomysłów 🙂 . Pozdrawiam serdecznie.
-
Bajka o lesie
Corleone 11 odpowiedział(a) na Kwiatuszek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Kwiatuszek Ładnie: iście bajkowo. I interesująco. Zwraca uwagę ostatnia linijka czwartej zwrotki: "wszak dziś jest świętem". Pozdrawiam serdecznie. -
@Kwiatuszek 🙂 Czyta się wielce przyjemnie. Twoja "Miodonoska" jest technicznie bardzo dobrym wierszem: prostym, a zarazem pomysłowym, konsekwentnie poprowadzonym poprzez ciąg powiązanych obrazów. Pozdrawiam Cię serdecznie.
-
@Bożena De-Tre Miło mi, Bożeno. Dziękuję za wizytę i czytanie. Mam nadzieję, że teraz zainteresują Cię również poprzednie rozdziały. Wszystkiego pozytywnego i wspaniałego oraz radosnego z okazji imienin. Pozdrawiam serdecznie.
-
Uśmiechnął się w odpowiedzi. Założył podniesiony z płyt peronu plecak i wysunął do góry uchwyt walizki. Po czym, ująwszy go lewą dłonią, sięgnął do mojej. Poczułam się ważna i doceniona. Szanowana. - Traktuj mnie zawsze z szacunkiem - pomyślałam. - Tak, jak teraz. Potrzebuję tego. Zastanowiłam się, czy wyrazić na głos to moje pragnienie. Zawahałam się. Po chwili uznałam, że zaczekam z tym na inny moment. Lepszy - chociaż ten był dobry. Ale - rozważyłam szybko - lepiej będzie u mnie w domu. Przy spokojnej rozmowie. - Milanka? - zapytał. - Twojego synka, jak pamiętam? - Tak, mojego synka - odpowiedziałam, opanowując się, aby nie spuścić wzroku i aby spojrzeć Jerzemu w oczy. - Mojego ukochanego z 30. Czerwca dwa tysiące dwudziestego roku. Wtedy go urodziłam... - dodałam tytułem wyjaśnienia. Znów się uśmiechnął. - Coś za dużo tych uśmiechów - moje obawy uparcie dorzuciły swoje kolejne zupełnie achciane trzy grosze. - Hm! - zgrzytnęłam na nie wewnętrznie. - Z przyjemnością go poznam - powiedział, ścisnąwszy mi dłoń trochę mocniej. - Czyli ma już prawie pięć lat. - Prawie - potwierdziłam. Zszedłszy z peronu, skręciliśmy w lewo, w ulicę położoną ukośnie do torów. Szłam obok niego zamyślona: raz zapytująca siebie, czy postępuję właściwie i czy to wszystko ma sens, tak logiczny, jak uczuciowy i rodzinny, a zaraz po tym uspokajająca siebie twierdzeniem, że przecież wymowa faktów jest oczywista, w końcu widzę, co się dzieje, a zinterpretować mogę je w jeden tylko sposób: pozytywny. Ale co, jeśli to zmieni się w przyszłości? Jeśli... Jerzy też milczał, idąc obok mnie. I zapewne domyślając się mojej wewnętrznej walki. - Zobacz, jak wokół robi się zielono - przerwałam ciszę między nami, w oczywisty sposób anaturalną. - Drzewa i krzewy budzą się do życia po, można rzec, zimowym śnie. I jak Słońce grzeje. Jest tak miło i ciepło... Popatrzył po właśnie wspomnianych, mijanych krzewach i drzewach. - Istotnie, robi się zielono - powiedział powoli. - Jest słonecznie i ciepło. Ale chyba myślisz przede wszystkim o czymś zupełnie innym. Znów poczułam się niepewnie. Dłuższy moment zastanawiałam nad odpowiedzią. - Tak, Jerzy - odparłam, postanowiwszy przyznać mu się do rozterek i wahań. - Nie tyle zastanawiam się, czy to wszystko dzieje się naprawdę, bo przecież widzę to, co widzę, słyszę od ciebie to, co słyszę i czuję to, co czuję... w tym twoją dłoń, ściskającą moją. Ale myślę o tym, co zdarzy się później. Co będzie z nami? Jak długo wytrzymasz ze mną? Jestem trudna, a w każdym razie bywam taka w codziennym byciu. Tak, prawda: przedstawiłam siebie w zbyt ciemnych barwach... domyśliłeś się, że celowo. Ale ja to ja. Ale jest i Milanek: czyli uwaga i obowiązki. Przyzwyczaiłeś się do wolności w znaczeniu, że nikt ci mówi, co trzeba zrobić i co kiedy. Teraz to się zmieni, będziesz miał na głowie nas oboje. Na pewno tego chcesz? - zatrzymałam się, zadawszy o pytanie. Czując, że moja ręka zostaje z tyłu, gdyż Jerzy zatrzymał się wcześniej. Tuż przede mną. Obejrzałam się nań, wciąż trzymając jego dłoń. - Jerzy? Miał dziwną minę. Na wpół poważną, na wpół rozbawioną. I z tą miną spoglądał na mnie. Wydało mi się, że tym, co dostrzegam w jego oczach, jest właśnie rozbawienie. Oprócz zdecydowania, rzecz jasna. - Na pewno tego chcę - odpowiedział, postawiwszy walizkę na chodniku i sięgnąwszy po moją prawą dłoń, aby zamknąć ją w uścisku swoich palców. - Co zaś tyczy się twojego zdania, że będę miał na głowie was oboje - tu akurat nie zgadzam się. Milanka będziemy mieć na głowach obydwoje. Ty natomiast jesteś zaradną osobą: świetnie zorganizowaną i dobrze radzącą sobie w życiu. Skąd więc akurat ta obawa? Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Nawet nie mogłam wiedzieć ani być pewną, gdyż myśli nagle zakłębiły mi się w głowie, tworząc w umyśle coś, co dzisiaj nazywa się trudnym do ogarnięcia. Stałam jak wrosła w ulicę, wpatrując się weń pusto. Spojrzeniem, które nagle straciło wyraz. - Stąd - odrzekłam bardzo powoli, wyłuskując z myślokłębowiska te potrzebne i mozolnie dobierając do nich słowa - że... że... mam czasem kłopoty sama ze sobą - wyrzuciłam z siebie część prawdy, której przecież i tak już się domyślił. - Że pracuję sama ze sobą i bywa, że idzie mi to z trudem. I że trzymam się, bo muszę. Dlatego... dlatego stwierdziłam, że będę wobec ciebie taka, a nie inna... a raczej, że mogę taka być... być a właściwie bywać. I że nie wiem, jak to będziesz znosił. Ani jak długo. Ty też nie wiesz, bo i skąd miałbyś to wiedzieć? Skąd?! - nagła emocja sprawiła, że podniosłam głos. Podszedł do mnie wolnym krokiem, niwelując odległość. Jeszcze dwa kroki... - zaczęło robić mi się chłodniej - jeszcze jeden, a stanie przede mną, spojrzy mi w oczy i... zobaczy w nich lęk! Co wtedy?! Nie mogę mu na to pozwolić! W każdym razie jeszcze nie! Wiedząc, że na ucieczkę jest za późno - i to od dawna - zacisnęłam powieki. Uświadomiłam sobie, że stoi tuż przede mną. Czekałam: obejmie mnie i przytuli, czy nie? Najwidoczniej uznał, że w tej sytuacji byłoby to zbyt płytkie i nic rozwiązałoby. A jeśli nawet, to tylko na chwilę. Chociaż przecież ta właśnie chwila między nami jest jedną z najważniejszych. Za to usłyszałam ciepłe i zachęcające słowa, wypowiedziane tak, jakby wszystko przyszłe między nami miało od nich zależeć: - Aga. Otwórz oczy i spójrz na mnie. Voorhout, 16. Marca 2025
-
2
-
Somalijo, Kwiatuszku - miło mi Was gościć po raz kolejny. Dzięki wielce za czytelnicze uznanie. Pozdrawiam serdecznie. 🙂
-
@Kwiatuszek Cóż: pomysłowość jest podstawą pisania. Dzięki Ci wielce za odwiedziny, miły komentarz i uznanie dla kolejnego rozdziału. 🙂
-
@Kwiatuszek Miło czyta się taki komentarz. 🙂 Ano, w takim razie zapraszam niniejszym do przeczytania kolejnego rozdziału. Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dobrej nocy.
-
- Nie boję - powtórzył tym samym tonem. Tak samo spokojnym i równie zdecydowanym, wciąż trzymając moje dłonie w swoich. Wydało mi się, jakby słowom tym towarzyszył pomruk - bynajmniej łagodny, ale ostrzegawczy - nie kota, a co najmniej rysia. Jednocześnie odniosłam wrażenie, jakby moje palce znajdowały się w uścisku łap... przez chwilę czułam dotyk sierści na wnętrzach i wierzchu dłoni. Zacisnęłam powieki, chcąc pozbyć się wrażenia. Ustąpiło momentalnie. - Aga, wszystko w porządku? - dobiegł mnie głos Jerzego. Tym razem lekko zaniepokojony. - Tak, tak... wszystko w porządku - potrząsnęłam głową, usiłując uśmiechnąć się doń uspokajająco. - Zapytałem, bo zrobiłaś się nagle blada - powiedział, powoli przyciągając mnie do siebie i obejmując. - Dzięki za troskę, nic mi nie jest - odparłam trochę szorstko. - Skoro tak twierdzisz... - w jego tonie dało się wyczuć wahanie. Zdecydowałam się uciąć temat. Nie, żebym nie lubiła i nie potrzebowała jego troski i wsparcia. Ale po latach samotności odwykłam od tychże męskich w moim życiu: od ich regularnego doświadczania, a tym samym od przyjmowania. Zresztą mój były nigdy zbyt wiele mi ich okazywał: kiedy miałam przyzwyczaić się do tego, że ze strony mężczyzny są one po prostu normą? - Jerzy, lepiej już pójdźmy - powiedziałam, chcąc ukryć przed nim wewnętrzną walkę. Mając złudną nadzieję, że uda mi się to. Jak wkrótce się okazało, gdy spojrzał na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem. Odruchowo uciekłam spojrzeniem, ledwie powstrzymując się od rzucenia uwagi, aby nie spoglądał na mnie w ten sposób. Kątem oka zobaczyłam, że odwraca wzrok. Odetchnęłam mimowolnie, uwalniając się z jego objęć. Ale pozostawiając w jego prawej dłoni moją lewą. Niech chociaż te pierwsze chwile będą jak najbardziej idealne! - pomyślałam. - Z możliwie najmniejszą ilością takich drobnych zgrzytów... Uśmiechnęłam się do niego. Tak szczerze i tak naturalnie, jak tylko potrafiłam. Uśmiechem na tyle przekonującym, na ile tylko zdobyć się byłam w stanie. - Wszystko w porządku... Jerzy - zapewniłam go. Chciane "najdroższy", pomimo starań, stawiło opór przed wyartykułowaniem. - Chodźmy zatem - sięgnął po stojącą obok podróżną walizkę na kółkach. - Co powiesz na obiad w restauracji? W... - tu podał nazwę i adres.- To blisko, a pogoda wręcz zachęca do spaceru. - Mam inny pomysł - odrzekłam, po raz kolejny tego dnia wahając się, wycofując wewnętrznie i zaraz po tym zdobywając na odwagę. - Przedstawię ci Milanka. Voorhout, 14. Marca 2025
-
Niebo motyli
Corleone 11 odpowiedział(a) na Kwiatuszek utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
@Kwiatuszek To prawda - aby wejść do swojego prywatnego nieba, konieczne są cierpliwość i odwaga. Ale także upór (w tym twórczy) oraz samodyscyplina: warunki autorozwoju. Twoje "Niebo motyli" przeczytałem z przyjemnością. Napisałaś lekko i radośnie - o istotnym. Pozdrawiam serdecznie. 🙂 -
@Natuskaa Tak, chciałem ładną pogodę - i dostałem. Dziękuję za życzenie. 🙂
-
Jerzy poinformował mnie esemesowo, w którym wagonie podróżuje. Zatem, gdy tylko lokomotywa mnie minęła, zaczęłam przyglądać się numerom na kolejnych drzwiach. - Dwudziesty szósty - odczytałam namalowane czerwoną farbą cyfry na białym kwadraciku. - Zbiegiem okoliczności tyle, ile akurat mam lat. Następny więc będzie dwudziesty piąty. Potem dwudziesty czwarty... trzeci... drugi... - zaczęłam pomijać dwudziestki. - Dziewiętnasty, osiemnasty, siedemnasty... Czy ten pociąg musi być taki długi? - zadałam sama sobie pytanie, na które zaraz odpowiedziałam twierdząco. - Trzynasty, dwunasty... no wreszcie jedenasty! To twój, w tym jedziesz! - uśmiechnęłam się i pobiegłam za jadącym coraz wolniej wraz z resztą składu wagonem. Zatrzymałam się przy końcowych - bliższych przedziałowi, w którym Jerzy wykupił miejsce, a zarazem pierwszych od mojej strony - i czekałam. Krótką zaledwie chwilę, gdyż, jak widziałam, stał już przy drzwiach oczekując, aż pociąg wreszcie zatrzyma się i będzie mógł je otworzyć. - Agnieszka - zwrócił się do mnie pełną formą mojego imienia, przytulając mnie. - A więc jesteś. - Jestem, jestem... - tuliłam się doń czując, że wilgotnieją mi oczy i że łzy zaczynają swoją wędrówkę - swoim zwyczajem tradycyjną drogą. - Przecież wiesz, że nie mogłam być gdzie indziej... - Istotnie, nie mogłaś - przyznał z nutą pewności siebie. Z jednej strony irytowała mnie, nastrajała czy też nastawiała bojowo; z drugiej czyniła mnie spokojniejszą. Zupełnie jakby niosła - w sobie, a może ze sobą? - jakąś energię, która zbliżała się do mnie, otaczała i nie pytając przejmowała we władanie. Powoli ale zdecydowanie, bez pytania o zgodę. Tak chyba jest... bez "chyba" - uznałam po chwili. Puściłam go i sięgnęłam dłońmi do oczu. Otarłam policzki i podniosłam na niego wzrok. Już spokojniejsza. O wiele. I pewniejsza siebie. - Będę na ciebie krzyczeć - zapowiedziałam. - Kłócić się i upierać. Będę próbowała stawiać na swoim, nawet wiedząc że nie mam racji. Odstąpił krok do tyłu. Przez króciutką chwilę, dosłownie mgnienie - bałam się tego, co powie. Ale milczał, za to ująwszy od razu moje dłonie. - Będę zamykać się w sobie i chować w milczenie - kontynuowałam, ośmielona ciszą i uściskiem jego palców. - Dąsać się, gdy nie zasłużysz. Gdy zasłużysz - dłużej i bardziej. Odmawiać ci wspólnych kąpieli i bronić przystępu do siebie. Nie boisz się? Ni stąd, ni zowąd opuściła mnie pewność siebie. Lęk spowodował, że zamilkłam i wbiłam spojrzenie w płytę piaskowca, na krawędziach której staliśmy. Jedną z tych, którymi wyłożony był peron. Za to ściskałam mocno jego dłonie. Odczuwając wzrastający niepokój i usiłując nad nim zapanować. Gdy rozluźnił uścisk, ledwie opanowałam się, aby nie odwrócić się odeń i nie odbiec. Pewnie wyczuł to, bo znów zamknął moje palce w swoich. Mocno. I tak samo zdecydowanie przyciągnął mnie do siebie. Dopiero gdy cała oparłam się o niego, jedną ręką objął mnie w pasie, a palcami wolnej dłoni podniósł moją głowę, położywszy palce pod podbródkiem. Odruchowo znów spróbowałam oprzeć się jego gestowi. Nie ustąpił. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Przestraszyłam się, że w moim zobaczy lęk. Irracjonalnie, bo przecież wiedziałam, że domyślił się wszystkiego. A w każdym razie wiele z dotychczas aopowiedzianego. - Nie boję - odparł zdecydowanym tonem, rozluźniwszy na moment uścisk palców i zaraz potem wzmocniwszy go z powrotem. Voorhout, 10. Marca 2025.
-
Dzień Mężczyzny też ofiaruje pięknie słoneczny. A wspomnianą atmosferą cieszyłaś się na pewno. 🙂
-
Aha. 😂 Dobry pomysł. Wielce Ci dziękuję za odwiedziny i za uznanie. Miłej Soboty. 🙂
-
Iwonoromo, Somalijo, Leszczym - dzięki Wam wielce za czytanie i za literackie uznanie dla kolejnych rozdziałów "Dzisiaj". Pozdrawiam Was serdecznie. 🙂
-
@Natuskaa Zapewne masz rację. Czytamy także po to, żeby dowiedzieć się, co dany autor miał do napisania. Jaką historię chciał przedstawić. Wszystkiego wspaniałego z okazji Dnia Kobiet. Celebruj radośnie 🙂 . Pozdrowienia.
-
Było ciepłe, marcowe popołudnie. Przyszedłszy na dworzec - w końcu mieszkam odeń na tyle blisko, że droga w tę i z powrotem stanowi czterdziestominutowy spacer - sprawdziłam podaną przez Jerzego informację. Z jednej strony powinnam mu wierzyć, ostatecznie związek to również wzajemne zaufanie - ale... - Ale zgadza się wszystko - pomyślałam z ulgą, przeczytawszy słowa, wydrukowane na rozkładzie jazdy. - Aha, Jerzy: czyli jedziesz z Warszawy. Wyruszyłeś tuż przed jedenastą, czyli z tej twojej Holandii przyleciałeś najpewniej wczoraj. No proszę - pokręciłam głową z pewnym zachwytem, a jednocześnie z pewnym niedowierzaniem. - Takie to moje szczęście, że dopiero teraz, pierwszy raz, spotykam faceta, któremu naprawdę się chce. Który robi nie tylko to, co powinien, ale i wychodzi z własną inicjatywą. Właściwie tak powinno być - zadumałam się, przypomniawszy sobie byłego. Jemu też z początku zależało... do chwili, gdy okazało się, że jestem w ciąży. To prawda, że nie planowaliśmy jej i że nawet mało na ten temat rozmawialiśmy, za to... wiadomo, co - urwałam myśl. - Za to jest Milanek: mój ukochany synek! Już znacznie więcej do kochania, niż trzy kilo i sto siedemdziesiąt gram oraz sporo więcej niż pięćdziesiąt sześć centymetrów. Rośnie mi synek, rośnie. Dobrze, że na razie sprawia mało kłopotów... oby tak dalej. - Czyli jedziesz z Warszawy - powtórzyłam, znów popatrzywszy na rozkład jazdy pociągów. - Przejechałeś przez... - czytałam kolejno nazwy miast i czasy odjazdów - o godzinie... w Gdańsku będziesz o... tak. A u mnie... - tak, zgadza się wszystko: o piętnastej zero siedem. Obyś tylko naprawdę jechał tym pociągiem - cień obawonieufności wrócił do mnie wraz z kolejną myślą. - A niech to! - poczułam zdenerwowanie przy kolejnej myśli. - Jerzy będzie tu przecież już za niecałe pół godziny! A ja jestem nieumalowana! Nieuczesana! W jeans'ach i w zwykłym t-shirt'cie, zamiast w spódnicy i w bluzce! Szlag by... ! - stwierdziłam, że dalsze irytowanie się nie ma sensu, bo i tak nie zdążę wrócić do domu, aby doprowadzić się do ładu. - Co on sobie o mnie pomyśli! - spłoszyłam się. - Miała cztery godziny i nie zdążyła należycie ubrać się na spotkanie! A on pewnie będzie w garniturze i pod krawatem, tak jak lubi! Och, Aga... - Jak dobrze, że wzięłam ze sobą torebkę! Mam chociaż lusterko i szminkę! - sięgnęłam do niej nerwowym ruchem. - I szczotkę! Uff. - wyjęłam pierwsze i trzecie ze wspomnianych. Otworzyłam lusterko ze znakiem zodiaku Bliźniąt na wieczku: drobiazg, który sprawiłam sobie w Gdańsku, w jednym ze sklepów z pamiątkami na Głównym Mieście na poprzednie urodziny i spojrzałam w nie bacznie. - Jest dobrze, skwitowałam samowygląd. - A teraz bez zastrzeżeń - kilka ruchów szczotką dodało mi pewności siebie. Poprawiwszy włosy, wyjęłam pomadkę i odkręciłam ją, ale zawahałam się przed nałożeniem. Lepiej nie, Jerzy będzie wyglądał, jakby to on malował usta - uznałam. Zdążyłam schować prowyglądowe akcesoria do torebki, gdy dyżurna ruchu zapowiedziała wjazd pociągu z Warszawy na peron, na którym właśnie czekałam... Voorhout, 5. Marca 2025
-
W końcu, targana sprzecznymi emocjami - i oczywiście myślami - zdecydowałam się doń zatelefonować. Jak jednak okazało się, potrzebowałam włożyć w urzeczywistnienie tej decyzji wiele wysiłku. W pierwszej chwili zdało mi się nawet, że telefon parzy mi dłoń. Ale gdy utrzymałam go, wrażenie zanikło w jednej chwili. Wybrałam numer Jerzego z listy kontaktów, zapisany pod wizytówką "Mój Jerzy" i nacisnęłam ikonkę "Połącz". Odebrał po pierwszym sygnale. - Cześć, Aga - aparat zabrzmiał jego głosem, pełnym spokoju i ciepła. Gdziekolwiek się znajdował, najwyraźniej nie był sam - słyszałam w tle przytłumiony gwar nakładających się na siebie rozmów innych osób. - U ciebie, mam nadzieję, wszystko w porządku. - Hmm... - myśli zawahały moją odpowiedzią. - Cześć, Jerzy. Możesz rozmawiać swobodnie? - odparłam pytaniem, chociaż pierwszym impulsem było powiedzieć mu, że w porządku, tak - ale niezupełnie. - Nie bardzo - odrzekł. - Wiesz, jestem w tej chwili na dworcu kolejowym. Stąd ten gwar, który na pewno słyszysz. O, i komunikat stacyjny. - Słyszę - potwierdziłam. Po czym zapytałam: - Zaraz, Jerzy. Jakim dworcu? - No kolejowym, przecież powiedziałem - w tonie jego głosu dał się słyszeć uśmiech. - Zaraz - powtórzyłam. - Ale przecież ty mieszkasz w Holandii. - Tak, zgadza się. Ale tutaj też są dworce i jeżdżą pociągi - radość nadal pobrzmiewała w jego słowach. - Czyli jesteś w Holandii i dokądś jedziesz - taką treść uznałam za oczywistą. - A dokąd? - Jedno sprostowanie - wyczułam kolejny uśmiech. - Nie jestem w Holandii. Poczułam, że myśli łączące się w jeden logiczny ciąg sprawiają, że zaczyna robić mi się słabo. Spróbowałam zachować spokój i włożyć go do odpowiedzi jak najwięcej. Okazało się to, wbrew pozorom, nie tak łatwe. - Tylko mi nie mów - zaczęłam wypowiadać domyśliwane - że jesteś w Polsce. Mało tego: że jedziesz do mnie. - Chciałem ci zrobić niespodziankę - uśmiechnął się po raz kolejny. Chociaż zarówno serce, jak i umysł podpowiadały mi, że powinnam się cieszyć i być wdzięczna za starania, płynące przecież z troski o mnie, troski, której istnienie właśnie pojęłam - to dawne lęki znów mocno dały znać o sobie. Z trudem zapanowałam nad nimi. Odetchnęłam z ulgą ciesząc się, że mi się udało. - Ale Jerzy, powinieneś mnie uprzedzić - zaprotestowałam. Chyba wyczuł w moim głosie tak wahanie, jak i radość ze zbliżającego się spotkania. - Wtedy nie byłoby niespodzianki - odparł. Kolejny uśmiech przeważył szalę. Poczułam, jak obawy we mnie ustępują przestrzeń spokojowi i szczęściu. - Ale - postanowiłam, że drocząc się z nim chwilę, ugruntuję w sobie doznawane uczucia. - Czy jednak nie sądzisz, że powinieneś mnie uprzedzić? Że powinnam wiedzieć? Znów się uśmiechnął i znów ten uśmiech dał się wyczuć w wypowiadanych przezeń słowach. - Powinienem - przyznał. - Ale odpowiedz sobie na pytanie: czy wtedy byłabyś mniej zaskoczona? - Och, ty mój Jerzy - pomyślałam. - Jak ty to robisz, że tak często masz rację? - Nie byłabym - przyznałam, uśmiechając się i wyobrażając sobie, że podbiegam doń, obejmuję i przytulam. Po czym zapytałam: - Czujesz, że się uśmiecham? - Czuję - odpowiedział. Moje niepokoje, pomimo odczuwanej radości, znów dały znać o sobie. Milczałam chwilę, rozdrażniona sobą. - To o której się widzimy? - spytałam, opanowawszy je. - I gdzie? - Na dworcu w twoim mieście - odparł. - Według rozkładu pociąg powinien przyjechać tuż po piętnastej. Dokładnie siedem minut po. - Czyli mam trochę ponad cztery godziny - stwierdziłam. - Dobrze, Jerzy. Będę tam i wtedy. Uważaj na siebie... proszę - dodałam alubiane słowo; nie lubię o nic prosić. - Pa i do zobaczenia. - Pa i do zobaczenia - odrzekł i dodał: Zaraz wsiadam, pociąg właśnie wjeżdża na peron. - Ach, ty mój Jerzy! - pomyślałam, nagle znowu zła na niego. - Jednak trochę ci natrę uszu... Voorhout, 2. Marca 2025
-
@Kwiatuszek Masz rację: "I tak to jest (...)". Dzięki Ci wielce za odwiedziny, czytanie oraz uznanie. Miłego wieczoru, pozdrawiam Cię serdecznie. @Natuskaa Być może zdarzyło mi się. Pamiętam jeden sen, w którym domagałem się od kogoś, aby się odsunął - i zapewne było to podniesionym głosem. A gdy tego nie zrobił, kopnąłem go i w tym momencie sen się skończył. Teraz ja zapytam: Jaki to efekt? Odnośnie do pisania - trudno i źle byłoby, aby wszyscy pisali tak samo. Zgodzisz się z tym? Dziękuję za wizytę, "plus" i czytelnicze uznanie. Serdeczne pozdrowienia.
-
@Natuskaa To zasłużony komplement. 🙂 Skąd wątpliwość? Tak: jestem i czytam. Pozdrowienia.