
Corleone 11
Mecenasi-
Postów
2 586 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
-
Wygrane w rankingu
4
Treść opublikowana przez Corleone 11
-
Łukasz, dzięki za wizytę i za literackie uznanie. Wszystkiego pozytywnego.
-
Rozpocznę od uwagi, że poniższy tekst, będący przedstawieniem osobistej obserwacji, może chwilami sprawiać wrażenie subiektywnego. Tajowie. Myli się ten, kto przypisuje Tajom powszechną lub bezwyjatkową pozytywność. Aczkolwiek w pierwszych - dosłownie - chwilach po przekroczeniu granicy i w pierwszych bycia na tajskiej ziemi spotkałem się z życzliwą pomocnością urzędników imigracyjnych - chodziło o uzyskanie koniecznego do wjazdu cyfrowego kodu, to wkrótce później upór sprzedawczyni biletów do autobusu, jadącego z Bangkoku do Hua-Hin, który dotyczył zamiaru "wciśnięcia" - dosłownie - biletu na autobus odjeżdżający za dwie godziny zamiast sprzedaży biletu na najbliższy, na który czekałbym pół godziny - trudno nazwać pozytywnym. Z punktu widzenia energetycznego wydaje mi się acelowym i awłaściwym dalsze opisywanie tej sytuacji. Dość będzie stwierdzić, że wydane na bilet pieniądze otrzymałem z powrotem, zaś do pod drzwi opłaconego wcześniej hotelu w Hua-Hin - położonego w odległości dwustu kilometrów - pojechałem bezpieczną taksówką, płacąc cenę osiemdziesięciu sześciu dolarów. Zbyt wyraźne podkreślenie taniości przejazdu wydaje mi się zbędnym. Przejazd ten zajął około dwóch godzin, autobus zaś potrzebowałby na przemierzenie tej trasy zdecydowanie więcej czasu. Na marginesie dodam, że ruch w Tajlandii - tak samo jak w Wielkiej Brytanii - jest lewostronny. Podkreślę natomiast, że ze znajomością języka angielskiego wśród Tajów bywa różnie. Tak samo jak z prawdziwością odpowiadania na zadane przez osobę spoza ich kraju pytanie; Tajowie mają przemożną tendencję do potakiwania nawet wtedy, gdy wiedzą, że mówią nieprawdę. Ceny. Zacznę od podania informacji, że tysiąc tajskich batów - tak nazywa się waluta Tajlandii - w obecnej chwili przelicza się na sto czternaście polskich złotych i dwadzieścia siedem groszy. Dalsze przeliczenia, drogi Czytelniku, możesz poczynić sam. Za bardzo tani, jednodaniowy obiad w przyulicznej restauracyjce - ryż z kurczakiem - zapłacisz pięćdziesiąt batów. Za droższy, czyli ryż plus wołowina plus napój - sto pięćdziesiąt, sto sześćdziesiąt batów. Za średni, wciąż jednodaniowy, czyli ziemniaki, kotlet schabowy smakujący zupelnie jak polski , surówka i piwo koszt wyniesie Cię dwieście pięćdziesiąt. W lokalu spełniającym zachodnie standardy - mam tu na myśli włoską restaurację "Emma" - za spaghetti z przystawkami zapłacisz czterysta pięćdziesiąt batów; dodawszy setkę cytrynowego likieru limoncello podwyższysz rachunek o kolejne sto. Taksówkarz za piętnastominutowy kurs zażyczy sobie dwieście, dwieście pięćdziesiąt batów. Za godzinny masaż w prywatnym saloniku należność wyniesie, w zależności od miejsca, od trzystu do czterystu batów. Napiwki wypada dawać. Bardzo. Z oczywistego powodu. W przyulicznych stoiskach można śmiało, bez obaw, kupować owocowe smoothie z lodem. Kupiłem i spróbowałem ananasowego. Nie szkodzą, a kosztują połowę tego, co w kawiarni: odpowiednio czterysta i osiemset batów. Ze słodyczy polecam baskijski sernik, dostępny w różnych wariantach. Przyroda/pogoda. Obecna pora deszczowa jest taką wyłącznie z nazwy. Od mojego przyjazdu osiem dni temu deszcz padał tu tylko trzy razy przez - w sumie - około półtorej godziny. Słońca jest pod dostatkiem, temperatura w granicach trzydzieści jeden do nawet czterdziestu stopni. Woda w Zatoce Tajlandzkiej - w której mieszkają sobie małże, kryjące się w przedstawionych poniżej muszlach, malutkie kraby oraz "żyjątka" - zachęca do kąpieli, natomiast piasek plaży do chodzenia po nim boso - już nie. Odradzam. Namawiając jednocześnie na włożenie ochronnego kapelusza; godzina do dwóch, spędzone w operującym tak intensywnie Słońcu wystarczą, aby poczuć się źle. Na koniec ciekawostka, dotycząca dostępnych w sklepach, również w popularnych "Seven-Eleven" i "Lotus" - czyli dawnym Tesco - wodach i napojach. Gdy zapytać miejscowego sprzedawcę o gazowaną wodę, ów z punktu pokaże Ci Coca-Colę, Fantę, Sprite'a czy Pepsi. Jeśli chcesz nabyć wspomnianą, należy pytać o "soda water". Natomiast woda to woda - po prostu naturalna. Ze zrozumiałego powodu nie przedstawiłem tu informacji o charakterze formalnym - jak chociażby te o wizach. Hua-Hin, 10. Czerwca 2025
-
Natuskaa, dzięki Ci wielce za odwiedziny. Miło cieszyć się Twoim literackim uznaniem. Pozdrawiam serdecznie z Hua-Hin. ;))*
-
A - właśnie tak. Pozdrawiam również. Dzięki Ci wielce. ;))*
-
@Sylwester_Lasota Sens jest taki, że unikam "nie", zamieniając je najczęściej właśnie na "a". Hm: "(...) może być (...)"? Dzięki za odwiedziny, czytanie, uznanie oraz komentarz. Pozdrawiam serdecznie.
-
@Sylwester_Lasota Proszę bardzo :))* Istotnie, wielu polonistów wtedy - a za nimi ich uczniowie - używało tego słowa. Cóż: szkolnego żargonowi ulegali również nauczyciele. Masz racje: wspomniany czasownik może znaczeniowo obejmować żarówno przeczytanie przez uczniów danego utworu i czas jemu poświęcany w szkole, jak też wyłącznie lekcje. Zapamiętałem stosowanie go w tym drugim znaczeniu, dlatego proponowanym zamiennikiem będzie "omawianie". Dzięki bardzo za odpowiedź. Miłego Poniedziałku. *((;
-
Wstała, aby nastawić kolejną piosenkę. Podeszła do zawieszonej w rogu pokoju półeczki o trójkątnym kształcie: takiej w sam raz, aby postawić na niej mały głośnik i oprzeć telefon. Odczekałem moment i wstawszy, podszedłem do niej. - To jest ta właściwa chwila - uznałem. - Dosyć przemyśliwania. Dosyć czekania. Zobaczę, jak zareaguje. Stanąłem tuż za nią i objąłem ją w pasie. Powoli, obiema rękoma. Umiała świetnie panować nad sobą, bo ani drgnęła. Ale zareagowała na przygarnięcie: westchnienie, chociaż bardzo ciche, było jednak słyszalne. Chwilę trwało, nim lekko obróciła głowę. - Andrzej - w głosie Marty zabrzmiało zdecydowanie pół na pół z wątpliwością. - To za wcześnie. Miałeś nie przyspieszać... - Nie posuwam się dalej - odpowiedziałem pewnym tonem, wyczekując kolejnej reakcji. Po kolejnej chwili odchyliła głowę, opierając ją na moim ramieniu. - Chcę, żebyś mnie słuchał - powiedziała. - Brak słuchania jest dla mnie równoznaczny z brakiem szacunku. Jako trener personalny miałam do czynienia z różnymi kobietami i z mężczyznami, oczywiście. Najczęstszym problemem w relacjach jest właśnie niesłuchanie, biorące początek ze wspomnianego. Tak więc przesuwania granic wystarczy na ten wieczór. Ale - lekki uśmiech dał wyczuć się w jej głosie - zatańczyć możemy. Ta melodia będzie w sam raz. Chodź - specjalnie odsunęła się o krok, potem o jeszcze jeden. Wyciągnęła rękę. - Do przytulania nie trzeba cię zachęcać, ale do tańca już tak? - Marta zrobiła adowierzającą minę. - Bo uwierzę, mruknęła. - Aha! - Czyżbyś miała wyłączność na testowanie? - odmruknąłem. - Bo uwierzę. Aha! - powtórzyłem za nią. - Tańczymy - w ponagleniu dał się zauważyć kolejny uśmiech. Melodia rzeczywiście była w sam raz. Do wolnego tańca, pozwalającego objęciom wyrażać sobie część nas samych. - A więc zależy ci na mnie - zainicjowała rozmowę, gdy usiedliśmy. - Jak bardzo? Przełknąłem banalność oczywistego stwierdzenia o bezpośredniości. Ale bezpośredniość pytania domagała się odpowiedzi. Równie otwartej. - Bardzo - odparłem uznając, że ujęcie jej dłoni będzie wyglądało sztucznie, wbrew pozorom kontrastując - a nie współgrając -:z odpowiedzią. - Przyglądałem się tobie. Słuchałem. Obserwowałem. Rozważałem i analizowałem. Ty mi przyglądałaś się również. Pewne twoje zachowania, a dokładniej mówiąc pewne odruchy, powiedziały mi więcej niż słowa. Będąc tacy, jacy jesteśmy, możemy zbudować coś naprawdę pięknego i wartosciowego. A więcej uczuć... - Więcej uczuć? - spojrzała z ukosa. - Tylko nie mów, że się zakochałeś, bo uznam to za czerwoną flagę. - Pozwolisz, że skończę? - odwzajemniłem spojrzenie. - Przecież i ja nie jestem tobie obojętny. Jest więc pomiędzy nami uczucie przywiązania - ostrożnie dobrałem słowo. - Wzajemne polubienie. Wiesz to przecież, nie tylko czujesz. A więcej uczuć i pogłębienie więzi przyjdzie z czasem. Twarz Marty zastygła w napięciu. I w adowierzaniu, zupełnie jakbym przed chwilą opowiedział jej o czymś całkowicie awiarygodnym. Zatrzymała na mnie wzrok i patrzyła. Patrzyła. Spoglądała w milczeniu. Trwało to naprawdę długie chwile, a emocje z jej twarzy i oczu nie znikały. Wreszcie odetchnęła. Poruszyła się i sięgnęła po kanapową poduszkę, po czym położyła mi ją na kolanach. - Przesuń się - gestowi towarzyszył następny uśmiech. - Chcę móc patrzeć ci w oczy, gdy będziesz opowiadał swoją wizję naszej przyszłości i odpowiadał na moje pytania... Hua-Hin, 8. Czerwca 2025
-
Alicjo, wielce Ci dziękuję za odwiedziny, czytanie oraz literackie uznanie. Pozdrawiam Cię i życzę miłego wieczoru. 🙂
-
@Kwiatuszek A jednak "we siebie" - dla oddzielenia spółgłosek samogłoską. Nasz język stosuje tu tak zwaną oboczność, stąd mówimy i piszemy zarówno - przykładowo - "we Czwartek", jak I "w Czwartek". Przy czym logiczną jest pierwsza z możliwości: dla łatwiejszej wymowy i dla oddania jej na piśmie. Skąd "(...) aż tak dramatyczne zakończenie (...)"? Cóż, główna bohaterka jest postacią rzeczywistą, realnego Jerzego odrzuciła w rzeczywistości. Dodam, że odgadłaś powód szybkiego zakończenia: "(...) tak właśnie miało być (...)". Tak zaplanowałem: chcąc oddać wiek prawdziwej Agnieszki ilością rozdziałów - z których ostatni powstał w pewnej odległości czasowej od poprzednich - jako że założyłem jego napisanie w mieście jej zamieszkania, a w którym to mieście mogłem znaleźć się dopiero w wiadomym dniu. Dlatego też rozdział powyższy jest i pozostanie ostatnim. Chyba, że napiszesz kontynuację - rzecz jasna pod własnym literackim pseudonimem. Pozdrawiam serdecznie.
-
@Kwiatuszek Dzięki za zaczepkę 😂 . Cieszę sie, że "(...) Fajnie się czytało." Zapraszam na ciąg dalszy. Pozdrowienia i miłego week-end'u. ;))*
-
Robercie, Tobie również dziękuję. Miłego wieczoru i week-end'u. Pozdrawiam.
-
Alicjo, dziękuje Ci bardzo za wizytę, czytanie i uznanie dla powyższego opowiadania. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego wieczoru. 🙂
-
- Postójmy tak jeszcze - odparł na moje pytanie, czy chce usiąść. - Tak łatwiej przyglądać się swoim myślom - dodał po chwili ściszonym głosem. - Andrzej, Andrzej! - myśli same, może nawet trochę wbrew mnie - ale czy na pewno? - powtórzyły jego imię. Zupełnie tak, jakby zaistniały gdzieś obok mnie, a w każdym razie poza moim umysłem. Zupełnie tak, jakby wykreowały same siebie - a może zostały wykreowane - w przestrzeni obok mnie. Nie - poprawiłam - nie obok mnie. W przestrzeni obok nas. - Czy musiałeś mówić to wszystko? - myśli kształtowały się jedna za drugą. - Nazywać? Określać? Czy musiałeś słowami sprawić, aby to, co odsuwałam od siebie, to, czego nie chciałam się domyślić, stało się oczywiste? Cholera, mogłam to przewidzieć! A przecież jakby ostrzegłeś, że być może zacznie ci na mnie zależeć! Odepchnęłam wówczas od siebie to zdanie. Tobie? Na mnie?? To absolutnie niemożliwe, bo i aracjonalne! Każdy, ale nie ty! Nie dość, że starszy, to jeszcze artysta, z dorobkiem, z planem na swobodne i spokojne życie bez kobiety! Ach! - westchnęłam wewnętrznie. - Widocznie musiałeś... - Usiądźmy już - zaproponowałam, uwalniając się z jego objęć. Celowo nie wzięłam go za rękę, chociaż wiedziałam, że czeka na ten gest. Chociaż sama chciałam go wykonać. - Nie, Andrzej. Daruj. Nie zawsze jest łatwo, nie zawsze bywa łatwo. Wiesz coś o tym, i ja też. Usiedliśmy. Siadając, starałam się zrobić to tak, aby nie dostrzegł napięcia na mojej twarzy. Które za nic chciało ustąpić. Nic dziwnego po doświadczeniach, o których mu opowiedziałam. Obróciłam się szybko i usiadłam bokiem do ściany tak, aby naturalnym było, że usiądzie za mną. I że oprę się o niego plecami, a wtedy... Nie pozwolił się zwieść. Nim usiadł, spojrzał na mnie z boku. Wystarczyło. Odwróciłam głowę w płonnej nadziei, że... Za późno. - Co mam teraz zrobić? - myślałam szybko. - Co powiedzieć? Niczym w końcu już mogę odwrócić jego uwagę! A niech to... - Marta - powiedział - nie milcz. Odruchowo chciałam odpowiedzieć, że nie milczę, ale przecież... Wstał z kanapy i stanął tuż obok mnie. Siedziałam w bezruchu, mierząc się z myślami... własnymi? Usiadł na podłodze i sięgnął prawą dłonią do mojej lewej. Ledwie opanowałam odruch, aby ją wyrwać. - Obróć się do mnie - poprosił. Najchętniej siedziałabym tak nadal ze wzrokiem wbitym w ścianę albo jeszcze lepiej znów odwróciła się plecami, ale przecież... W napięciu, nadal malującym się na mojej twarzy, widział pytania. O to, co teraz zrobi. O to, co zadecyduje i o to, jak postąpi, skoro ja... Czekałam, co powie. Nadal niespokojna. - Wyszedłbym na głupca, który nie wie, czego chce... - powiedział głosem tylko pozornie spokojnym. Przerwał myśl: - Gdy planowałem wszystko, nie wiedziałem - bo i skąd? - o tym, w jakiej jesteś sytuacji. Po czym kontynuował: - ... gdybym nie zmienił planów. Ogarniemy to, bądź spokojna - delikatnie ujął moją twarz w dłonie. Patrzyłam z niedowierzaniem, nie będąc pewną, czy rzeczywiście słyszę to, co słyszę. A jednak powiedział właśnie to! - Obietnice obietnicami - pomyślałam. - Zobaczymy, Andrzej, co teraz zrobisz! Co z tego rzeczywiście spełnisz! Na ile okażesz się uczciwy i dotrzymujący słowa... Hua-Hin, 5. Czerwca 2025
-
Karuzela i świnka skarbonka
Corleone 11 odpowiedział(a) na Alicja_Wysocka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Alicja_Wysocka Jestem "on", dlatego w wiadomości sprzed dziesięciu godzin poprawiłem na "zajrzałem", a w obecnej zaznaczam: "miły" zamiast "miła". Koniecznie zmień tytuł tego pliku na zawierający - i pokazujący tym samym - Twój szacunek do samej siebie i do tego, co tworzysz. Pozdrowienia. -
Karuzela i świnka skarbonka
Corleone 11 odpowiedział(a) na Alicja_Wysocka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Alicja_Wysocka Jeśli nawet Twój kierunek to poezja, "Karuzelę i świnkę skarbonkę" napisałaś bardzo dobrze. Zatrzymując moją uwagę jako czytelnika. Przekonam się przy Twoich kolejnych opowiadaniach, czy napiszesz je tak, abym chciał czytać. Twój tekst nie jest "bzdurką" - nigdy traktuj w ten sposób tego, co napisałaś, właśnie piszesz lub masz zamiar napisać. Pozdrawiam Cię serdecznie. -
Karuzela i świnka skarbonka
Corleone 11 odpowiedział(a) na Alicja_Wysocka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Alicja_Wysocka A tak - zajrzałem. Proszę bardzo. Jak widać, przygoda owa nie tylko została z Tobą "(...) na zawsze", ale i doczekała się upamiętnienia w postaci opowiadania. Upamiętnienia dobrze napisanego, które czyta się z przyjemnością. Pozdrawiam serdecznie. Dobrej Środy. 🙂 -
Pierwsze nasze spotkanie... azbyt dokładnie pamiętam, kiedy do niego doszło, na pewno jednak minęło od tej pory co najmniej kilka miesięcy. Ktoś do tamtej chwili całkiem mi aznany - sądząc z wieku, student - zaczepił mnie na styku Lektykarskiej i Długiego Targu, głównej ulicy gdańskiego Starego Miasta, gdy skręcałem z tej pierwszej w tę drugą, spacerując wieczornym czasem, aby pobyć między ludźmi i aby nie siedzieć w hotelowym pokoju. Siebie samego mam nigdy dosyć, ze sobą samym i z własnymi myślami - jako że maluję obrazy, jest to oczywiste i zrozumiałe - lubię przebywać najbardziej. Ale tego wieczoru uznałem, że zrobię sobie od siebie przerwę. Częściową, bo czy spacer odłącza nas od siebie? Ów ktoś - człowiek, który mnie wtedy zagadnął - mógłby powiedzieć - i zapewne powiedziałby - że to wszystko przypadek. Najwyżej zbieg okoliczności, że to akurat ja szedłem tamtędy o tamtej porze, podjąwszy taką właśnie decyzję. Że właśnie on wtedy tam stał, namówiony przez współimprezujących znajomych, aby wyszedł na ulicę, wybrał - przypadkowo, a jakże! - dziesięć osób i zaprosił je na imprezowanie. Przypadkowo - aha! Jak my lubimy ten wyraz, niosący ze sobą przecież nic z prawdy. A nawet gdyby czasem niósł jej cząstkę, to tym razem przypadków naprawdę było zbyt wiele. Właśnie wtedy urodziny Marty. Właśnie wtedy ja w Gdańsku, i to na Głównym Mieście. Właśnie wtedy te pomysły: jej znajomych, aby zaprosić wybranych dziesięciu i mój, aby pójść na spacer. Właśnie wtedy właśnie ten student właśnie tam. Splot okoliczności, którym najwidoczniej sterowała immanentna WszechObecność, prowadzący do naszego spotkania. Dodać należy jeszcze dwie: że to właśnie ja byłem ostatnim zaproszonym i że akurat w momencie, gdy wszedłem, Marta była sama. Usiadła na chwilę, skończywszy układać otrzymane kwiaty w wazonach, z którym to układaniem miała pewien kłopot: z powodu ilości kwiatów i adostatecznej ilości wazonów. Musiała mi wybaczyć, że przyszedłem bez bukietu... - Cześć - powiedziała wtedy tak po prostu. - To ty jesteś ostatnim z zaproszonych z zewnątrz. Usiądź, proszę - wskazała miejsce obok. - Jak ci na imię? Ja jestem Marta, jak już pewnie wiesz, Sebastian miał mówić wszystkim, do kogo i na co zaprasza. Wybacz, że nie podniosłam się do przywitania, ale potrzebuję jeszcze chwilę odzipnąć. Wiesz, to przez kwiaty - wskazała szerokim gestem stojące wszedzie wokół pod ścianami. - Trudno zresztą, żebyś nie zauważył - uśmiechnęła się lekko. Spodobało jej się, że odczekałem z reakcją, aż jej uśmiech przygasł. Dlaczego to zrobiłem? Pewnie wskutek impulsu; zawsze ich słucham i zawsze wychodzi mi to na dobre. - Skoro celebrujesz dzisiaj urodziny - zacząłem powoli, podniósłszy się - to życzę ci... - Mam wstać? - zapytała szybko. Zaprzeczyłem ruchem głowy, po czym kontynuowałem. - Niech solenizantka siedzi. Patrzyła i słuchała uważnie, gdy mówiłem. Na koniec uśmiechnęła się trochę smutno. Zapamiętałem ten uśmiech, bo jak dotąd, odkąd poznałem Martę, był on pierwszym mniej radosnym - wszystkie pozostałe były radosnymi o wiele bardziej. - Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek życzył mi wszystkiego pozytywnego - powiedziała. - Ty jesteś pierwszy. Takim zapamiętałem początek naszej pierwszej rozmowy - a zarazem początek znajomości. Potem były kolejne spotkania, umawiane już bezpośrednio: z miesiąca na miesiąc. Zawsze u niej, przy znajomych. Któregoś razu zapytałem ją o to. - To moi dobrzy znajomi i kilka przyjaciółek, jak już wiesz - odparła. - Od paru ładnych lat, a ty jesteś nowy w naszym towarzystwie. Jak się domyśliłeś, są też czymś w rodzaju ochrony, chociaż wiem już, że od ciebie niczego potrzebuję się obawiać. Jako domatorka lubię siedzieć w domu, a poza tym - czy wypada mi przy nich wychodzić? Przyznaj zresztą: jest sympatycznie, po co zmieniać miejsce? Zamyśliła się i spojrzała na mnie. Jej spojrzenie było długie. Uważne i jakby pytające. - Jeśli przyjdzie czas - mówiła wolno, zachowując poważną minę - a czuję, że przyjdzie, wtedy zgodzę się wychodzić z tobą. Ale... - udała wahanie. Milczałem przez chwilę, upewniając się, co ma myśli. - Nie przyspieszaj - dopowiedziałem. Milczenie i spojrzenie Marty stanowiły odpowiedź. Rozmowa, podczas której wszystko pomiędzy nami stało się oczywistym, miała miejsce już przy drugim z kolejnych spotkań: późnym wieczorem w Niedzielę, 25. Maja... Hua-Hin, 3. Czerwca 2025
-
Liczenie owiec
Corleone 11 odpowiedział(a) na Lidia Maria Concertina utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
@Lidia Maria Concertina Jeśli powinno być"Wypłakuję się", proponuję połączyć trzy pierwsze zdania tej zwrotki w jedno, stawiając kolejno średnik i przecinek. Bardzo Udany Utwór. 🙂 Pozdrawiam serdecznie i życzę miłej Niedzieli. -
Marek.zak1, dzięki wielce za odwiedziny, czytanie I uznanie. Życzę miłej Niedzieli. Pozdrowienia.
-
Od pierwszego spotkania z nim minęło mi już co najmniej pół roku - może trochę więcej. Zewnętrzne okoliczności spowodowały, że poznaliśmy się w gronie moich znajomych. Przerozmawialiśmy w ich obecności, podczas kilku następujących po sobie imprez, sporo godzin. W pewnej jednak chwili przestało nam to wystarczać, umawiając się z okoliczności na okoliczność zaczęliśmy szukać osobnego kąta. Ciszy bez obecności - w każdym razie bez tej ciągłej - bawiących się do muzyki i drinków osób. By móc spokojnie rozmawiać bez przekrzykiwania własnych myśli. Opowiadaliśmy sobie o sobie wzajemnie. O kolejach losu. Pracach. Osiągnięciach zawodowych. Prywatnych sukcesach. Pasjach. Zainteresowaniach. Znajomościach i o zakończonych związkach. Krzywdach od ludzi i trudnościach. O kłopotach w rodzinach wreszcie - także zdrowotnych. I o planach na przyszłość, również urlopowych. Mówił wiele o literaturze, w tym o poezji - i o przeczytanych książkach. Do tej pory wydawało mi się, że nie można tyle przeczytać, bo to po prostu amożliwe. Chociaż sama przeczytałam sporo, interesując się wieloma kwestiami. Nie mówiąc już o edukacyjnej i o zawodowej sferze życia - gdyż zrobiłam licencjat z psychologii, wybrawszy jako temat pracy psychoterapię, połączoną z doradztwem personalnym - a potem, już pracując, zdałam egzamin na prawo jazdy i ukończyłam - i to jeden po drugim, prawie ciągiem - kilka kursów, wliczając kilkumiesięczny z zarządzania przedsiębiorstwem. Tym bardziej zaskoczył mnie wiadomością, że jest malarzem. - Malujesz obrazy? - zapytałam z adowierzaniem. - Mówisz poważnie? Myślałam, że raczej piszesz książki... no wiesz, opowiadania i wiersze. Bo tyle mówiłeś o literaturze... Uśmiechnął się. - Pewnie przez to, że tyle przeczytałem. Jakoś tak wyszło, że uwielbiam czytać. To najpewniej dzięki matce, ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim... całe dzieciństwo nic, tylko podsuwała mi książki. Nie rozumiejąc, a może nie chcąc przyjąć do wiadomości, że ja wolałem obrazy. I nadal wolę. Zobacz - wyjął telefon z kieszeni marynarki i otworzywszy wyszukiwarkę, zaczął wpisywać nazwiska: Van Gogh... Munk... Dali... Beksiński. Patrz - mówił, odnajdując i pokazując ich obrazy - na ten... na ten... i ten... i jeszcze ten. O, a tego nie można przegapić, wręcz muszę ci go pokazać. - Spójrz - powtórzył, dotykając palcem internetowej reprodukcji. - A to moje - otworzył kolejną stronę i wpisał swoje nazwisko, dodając słowo "obrazy". - Beksińskiego znam i uwielbiam - powiedziałam zmienionym głosem, bo coś mnie tknęło. Jakbym poczuła... ale co? I zdziwiłam się, bo aż do tego momentu potrafiłam określić - lub nazwać - każde z doznawanych odczuć bądź wrażeń. - Wiesz: z powodu wyrazistości, wręcz magiczności... przepraszam, nie magiczności a magii, to jest właściwe słowo - jego dzieł. Beksiński... - urwałam, bo znów coś mnie tknęło. Tym razem - chyba - spowodowało to jego spojrzenie. Kątem oka zauważyłam, że w jeszcze w chwilach, gdy mówiłam o swoim ulubionym malarzu, zatrzymał na mnie wzrok. Gdy podniosłam głowę, wciąż patrzył. Spojrzeniem, jakim dotąd na mnie nie spoglądał. - Andrzej, no co...? - zająknęłam się. - O co chodzi? Dlaczego tak dziwnie na mnie patrzysz? Coś się stało? - stawiałam kolejne pytania coraz szybciej. Wbrew sobie, czując wyraźnie, że powinnam wypowiadać je wolniej. O ile w ogóle, bo.... - Nie patrz tak! - podniosłam głos, próbując rozładować napięcie, które pojawiło się między nami ni stąd, ni zowąd. - Zrobię ci drinka, chcesz? - nie czekając na odpowiedź odwróciłam się, aby podejść do zastawionego butelkami i szklankami stolika. Nie zdążyłam. Podszedł i powstrzymał mnie, obejmując w pasie obiema rękami. I ostrożnie przygarniając do siebie. - Nie odsuwaj się... - powiedział cicho. W odpowiedź "Nie odsuwam się" włożyłam tyle zdecydowania, ile tylko byłam w stanie, aby wybrzmiała pewnie i zwyczajnie. A w duchu sklęłam samą siebie, że nie potrafię odsunąć się odeń. Dobrze, że nie widział mojej twarzy, pierwszy raz tak napiętej w jego obecności. - Andrzej, ja... - zaczęłam. I znów urwałam, bo ton moich słów nie był tak pewny, jak tych wypowiedzianych przed chwilą. - Tak, ty? - zapytał, gdy pozostając w jego objęciu, zaczęłam się doń powoli obracać. On też czuł niepokój, wyraźnie zresztą widoczny również na jego twarzy. Niepokój przed tym, co powiem - w sytuacji, kiedy nagle, prawie bez słów, wszystko stało się między nami oczywiste. Nic innego przyszło mi do głowy, jak tylko powtórzyć ostatnie wyrazy. Chciałam, aby - czując, co chcę powiedzieć - z moich słów domyślił się wszystkiego. Aby złożył wszystko w jedną całość. Dopełnioną tym, co właśnie pojawiło się między nami. Zaistniałym wrażeniem. Odczuciem, że... Przytuliłam się doń, aby tylko przestał widzieć moje obawy. Objął mnie i przygarnął, powoli i ostrożnie. Staliśmy tak bez ruchu, oboje zapatrzeni we własne myśli. Po długiej - bardzo długiej moim zdaniem - chwili ciszy uniosłam głowę. Popatrzył mi w oczy. - Cokolwiek się dzieje - powiedział powoli - damy sobie z tym radę. - Nawet nie wiesz, jak bardzo na to liczę... - pomyślałam. Wiedeń, hotel Levante Rathaus, 30. Maja 2025
-
@Natuskaa Chwila z pewnością jest jak orzeł: szybko odlatuje. Stąd powiedzenie "Carpe diem". Albo "Carpe temporem". Dzięki za odpowiedź. Pozdrowienia.
-
@Natuskaa Ano, posłodziłem. Szczerze i zasłużenie. Również uśmiecham się 🙂 w odpowiedzi na Twoją literacką satysfakcję. I przyznaję Ci rację: "(...) trzeba się cieszyć chwilą (...)". Pozdrawiam Cię serdecznie.
-
@Natuskaa "Goździk" charakteryzuje się "(...) uchwytną jakością (...)": to Wspaniałe Opowiadanie 🙂 , przeczytałem je z wielką przyjemnością 🙂 . Dotknęłaś i dosięgnęłaś sedna Pisania. Brawo - i gratuluję 🙂 . Co prawda, zawiera adociągnięcia - ale tylko stylistycznej natury. Zaproponuję, abyś odnalazła je sama, a odnalazłszy - poprawiła. Gratuluję ponownie 🙂 . Serdeczne pozdrowienia.
-
@iwonaroma <<(...) Jerzy okazał się "trochę" mściwy (...)>>, powiadasz. Ano tak: udzielił sobie satysfakcji, informując kobietę, która nie potrafiła go docenić i która okazała się apoważną, że popełniła błąd. Jednak dlaczego napisałaś, że Aga miałaby "(...) rzucić wszystko w diabły (...)"? Czy dałem do zrozumienia, że Jerzy chciał namówić ją na wyjazd z synkiem do Egiptu? Dzięki za uznanie dla mojej staranności - oraz oczywiście za czytelnicze odwiedziny i za pozostawienie komentarza. Jeśli natomiast chodzi o zmienianie polszczyzny - zmieniam w niej tylko to, co na ową zmianę z logicznego punktu widzenia zasługuje. Dlaczego Twoim zdaniem "(...) dobrze, że ta historia się skończyła (...)"? Pozdrawiam serdecznie.